Gdy dwa holowniki zaczęty ciągnąć artefakt ku plaży, wokół było już mnóstwo gości. Trzy helikoptery wojskowe walczyły o miejsce z sześcioma należącymi do agencji prasowych.
Widok był iście oszałamiający. Artefaktu nie dało się zobaczyć, nawet znajdując się bezpośrednio ponad nim, mimo iż otaczający go całun został usunięty. Tytanowa siatka unosząca jego masę utrzymywała go na wysokości metra od dna oceanu, a woda była idealnie przezroczysta.
Reporterka ze sprzętem do nurkowania zeskoczyła z płozy helikoptera, zeszła do obiektu i ujrzała zasłonę koloru piaskowego, pod którą znajdował się przedmiot w kształcie cygara. W pewnym momencie zasłona zatrzepotała, ukazując lśniącą jak lustro powierzchnię. Oczka siatki były zbyt drobne, by dało się sfotografować znajdujący się pod spodem obiekt, ale ten przemieszczał się dostatecznie wolno, by kobieta mogła płynąć obok niego, przesyłając obrazy i zabawny, bo całkiem pozbawiony treści, komentarz na żywo. Artefakt tymczasem przedzierał się przez martwe koralowce, torując sobie drogę do brzegu. Wyrył w piasku metrowej głębokości rów, a ciągnące go liny napięły się i jęknęły z wysiłku.
Gdy holowniki łagodnie przybiły do lądu, Greg i Naomi przeciągnęli ciężką linę przez wzburzoną lekko wodę i zanurkowali z nią, dając wreszcie reporterce materiał do filmowania. Przecięli siatkę palnikiem i ściągnęli zasłonę. Dwaj inni inżynierowie zeszli wzdłuż liny z dużym metalowym pierścieniem.
Pierścień miał metr w obwodzie i utrzymywał cztery grube sworznie. Inżynierowie opuścili go na lśniący metal obiektu i wbili sworznie ogłuszająco hałaśliwym pod wodą młotem pneumatycznym. Gdy skończyli, wyjęli zatyczki z uszu i pomachali oszołomionej reporterce, po czym popłynęli wzdłuż liny z powrotem.
Głęboko zakotwiczona wciągarka po drugiej stronie metalowej płyty ożyła z warkotem i lina zaczęła się zwijać. Gdy się naprężyła, warczenie nasiliło się i zmieniło tonację. Ludzie stojący w pobliżu wielkiej maszyny czuli zapach ozonu i rozgrzanego metalu. Ale wciągarka wygrywała; cal po calu lina przesuwała się wzdłuż płyty.
Obiekt powoli pełzł przez przybrzeżne fale. Nie trzeba było się znać na fizyce czy inżynierii, by zauważyć, że w tej sunącej po mokrym piachu rzeczy jest coś zasadniczo dziwnego — nieziemski ciężar, lustrzany blask…
Możliwe, że żółta taśma z napisem PRZEJŚCIE ZABRONIONE uratowała kilka istnień. Lina zaczęła się strzępić w miejscu, w którym była przytroczona do pierścienia, po czym nagle rozległ się trzask i sto metrów grubego, ciężkiego węża z potworną szybkością odskoczyło do tyłu. Pęknięty koniec roztrzaskał szybę chroniącą Larry’ego Pembroke’a, który kierował wciągarką, i odciął mu rękę na wysokości ramienia.
Nie minęła minuta, a wojskowy śmigłowiec był już na ziemi. Ratownik przystąpił do udzielania pierwszej pomocy, a oderwaną rękę umieszczono w lodówce wypełnionej colą i piwem. Po upływie kolejnej minuty helikopter znów był w powietrzu i zmierzał w kierunku Pago Pago, gdzie zbierał się zespół chirurgów. Za parę miesięcy Larry miał odzyskać pełną sprawność, choć musiało to kosztować Poseidona krocie.
Nim emocje opadły, Russ i Jack zdążyli rozważyć i odrzucić trzy plany wyciągnięcia ciężaru na platformę. Ten zaś spoczywał na płyciźnie jak wyrzucony na plażę wieloryb, choć ważył więcej niż dziesięć tych ssaków.
Ponieważ zdawał się niezniszczalny, Jack optował za użyciem materiałów wybuchowych — odpowiednio silny ładunek kumulacyjny powinien go wyrzucić do przodu. Russ absolutnie sprzeciwiał się temu pomysłowi, jako że nie było wiadomo, jak delikatne może być wnętrze artefaktu. Bzdura, mówił Jack: ten przedmiot przetrwał trzęsienia ziemi i miażdżące ciśnienie. Jeśli w środku znajdowało się cokolwiek delikatnego, dawno już uległo zniszczeniu.
Zapytali o zdanie Naomi, która pracowała kiedyś przy rozbiórkach. Powiedziała, że na oko ten pomysł wydaje się niepraktyczny, po czym dokonała kilku obliczeń. Nie ma szans. Wolno stojący ładunek kumulacyjny nie kieruje całej swojej siły w jedną stronę. Boczny podmuch wyryłby krater tak wielki, że znalazłaby się w nim cała betonowa platforma, a wszystkie okna po tej stronie wyspy prawdopodobnie potraciłyby szyby.
Pani inżynier zaproponowała jednak ładunek, który naprawdę jest linearny: silnik rakietowy. Gdyby zdołali przymocować do obiektu pomocniczy silnik z małego statku kosmicznego — o ile dałoby się go odłączyć — brutalna siła mogłaby wyciągnąć go na platformę.
No i jakie byłyby z tego zdjęcia!
Zebrali pozostałych inżynierów, by omówić szczegóły. Potrzebowali czegoś w rodzaju rynny, by kolos nie zboczył z drogi, a silnik musiał być z tych, które można ściśle kontrolować. W tej chwili obiekt był skierowany wprost na hotel Aggie Grey’s, a zniszczenie popularnego, stuletniego domostwa pełnego turystów, w którym Jack w końcu zdołał nauczyć barmana robić porządne martini, nie byłoby najlepszą reklamą.
Gdyby jednak plan się powiódł, przyniósłby im rozgłos. Obdzwonili amerykańską, francuską i brytyjską agencję kosmiczną, ale Chińczykom wystarczyła połowa sumy, której żądali pozostali: zaledwie trzydzieści milionów eurodolców. Jack zadzwonił do paru osób i dowiedział się, że mogą dać poręczenie na ćwierć tej sumy w zamian za udzielenie wyłączności na relacje prasowe. Następnego dnia przed lunchem na miejsce dojechał chiński prawnik z krótkim kontraktem i wielkim zeszytem z opisem technicznym.
Mogli dostać rakietę w ciągu ośmiu dni. Jack trochę pomarudził, mówiąc, że do tej pory świat przestanie się sprawą interesować, ale w końcu nie było to kupowanie samochodu z serii produkcyjnej. A poza tym obiekt nigdzie się nie wybierał.