College był trudniejszy niż za pierwszym razem. Oceanografią uzurpator interesował się niejako z natury; angielskim i literaturą nie, szczególnie na zaawansowanym poziomie, jakiego wymagały oceny Stuarta z liceum. Jakoś przebrnął przez jeden semestr i przeniósł się na antropologię.
Tą dziedziną też był żywotnie zainteresowany, studiował bowiem rasę ludzką od szesnastu lat (choć z przerwą). Jedynym problemem było ograniczenie swoich wypracowań i tego, co mówił na zajęciach, do obserwacji, jakich można było oczekiwać od inteligentnego, ale nieobytego w świecie chłopaka z Iowa, który nigdy nie był w zakładzie dla umysłowo chorych ani obozie szkoleniowym, a o Bataanie tylko czytał w gazetach.
Uzurpator zmieniał się. Nigdy nie miał się stać człowiekiem, ale był już dość ludzki, by czuć coś w rodzaju empatii w stosunku do swoich profesorów. Oni usiłowali zrozumieć ludzką kondycję i uczyć o niej, ale sami byli uwięzieni w ludzkich ciałach; tkwili w ludzkiej kulturze jak prehistoryczne owady w bursztynie.
W tym aspekcie uzurpator posiadał pewien przywilej. Czymkolwiek był, z pewnością nie był człowiekiem. Zaczął nawet podejrzewać, że w ogóle nie pochodzi z Ziemi.
Kilka miesięcy przed jego drugim wyjściem z morza na wybrzeże Kalifornii pilot o nazwisku Kenneth Arnold ujrzał formację latających dysków, krążących wśród Gór Kaskadowych w stanie Waszyngton. Ludzie znajdujący się w tym czasie na ziemi także donosili o takim widoku.
Później wielkie podniecenie wzbudziło rzekome rozbicie się jednego z nich koło Roswell w Nowym Meksyku. Mimo zapewnień specjalistów z wojskowych sił powietrznych, że był to po prostu balon meteorologiczny, wiara w hipotezę „latających talerzy” przetrwała.
W pierwszym roku pobytu uzurpatora w Berkeley pilot Narodowej Gwardii Powietrznej uległ katastrofie w trakcie próby przechwycenia Niezidentyfikowanego Obiektu Latającego (tak bowiem ochrzczono to zjawisko). Siły Powietrzne (tak przyjęło się zwać Gwardię) utworzyły specjalny projekt — o nazwie Sign — mający na celu badanie UFO.
Uzurpator zachłannie studiował doniesienia prasowe. Okazało się, że choć projekt Sign wykluczył pozaziemskie pochodzenie UFO, stwierdzając, że chodzi o błędną interpretację zjawisk naturalnych, wcześniejsze, ściśle tajne „Rozpoznanie Sytuacji” najwyraźniej zakończyło się zgoła innymi wnioskami. Długo jeszcze nie miało jednak zostać odtajnione. Projekt Sign zamieniono na projekt Grudge, a gdy pod koniec 1949 roku ostatecznie go zamknięto, Siły Powietrzne wyraźnie zaprzeczyły możliwości pozaziemskiego pochodzenia badanych obiektów oprócz zjawisk naturalnych, przypisując ich pochodzenie masowej histerii i „wojnie nerwów”, a poza tym stwierdzając, że wiele doniesień było cynicznymi oszustwami osób spragnionych rozgłosu lub halucynacjami chorych umysłowo.
Większość wykładowców antropologii z Berkeley popierała hipotezę masowej histerii, ale wielu studentów było innego zdania. Uważali, że rząd chce zatuszować sprawę.
Istniało mnóstwo książek i magazynów popierających tę tezę, lecz uzurpator uważał je za nieprzekonujące, mimo iż był niemal pewien, że na Ziemi żyje przynajmniej jedna istota z innej planety. Nim w miejsce projektu Grudge pojawił się projekt Blue Book, nasz bohater zdążył skierować swoje zainteresowania w inną stronę.
Przeszukał legendy i fakty dotyczące zmiennokształtnych, ludzi podejrzewanych o nieśmiertelność i niezniszczalność. Częściej jednak były to legendy, wygodnie osadzone w zamierzchłej przeszłości i pochodzącej z trzeciej ręki.
Podczas wakacji wymykał się z Berkeley, by tropić podejrzanych i rozmawiać z nimi. Znalazł dwóch mężczyzn, którzy co roku zrzucali skórę jak węże, i kobietę twierdzącą, że zrzuca kości usuwając je przez skórę. Kobieta okazała się oszustką, mężczyźni zaś najwyraźniej byli zwykłymi ludźmi o dziwnych właściwościach dermatologicznych. Jeden z nich w ciągu tygodni krok po kroku oddzierał sobie skórę dłoni, aż zdarł całą; pozwolił uzurpatorowi przymierzyć ją jak rękawiczkę.
Jednak ludzie. Ale uzurpator od samego początku instynktownie ukrywał swoją prawdziwą naturę i do tej pory mu się to udawało. Inni prawdopodobnie zrobiliby to samo.
Przez moment rozważał wypuszczanie ogłoszeń w wielkomiejskich gazetach — „Czy różnisz się fundamentalnie od reszty ludzkości?” — ale dość już wiedział o ludzkiej naturze, by przewidzieć, jakie otrzyma odpowiedzi.
Nie pomyślał, że może istnieć ktoś taki jak kameleon: ktoś, kto chciałby wytropić autora ogłoszenia, by go zlikwidować. Może dlatego, że nie sądził, iż mógłby umrzeć.