Uzurpator był zaciekawiony i rozbawiony tym, jak zmienia się nastawienie ludzi do Rae. Niektórzy najwyraźniej uważali ją za bezwstydną manipulatorkę, a może tylko za nimfomankę. Wielu mężczyzn gratulowało Russowi, szczwanemu lisowi, albo mu zazdrościło. Rae nie malowała się i nosiła ascetyczne stroje, przynajmniej w biurze, ale faceci mówili, że od początku wiedzieli, co z niej za numer. Ci, którzy widzieli, jak pływa, zauważyli fragment tatuażu w kształcie wschodzącego słońca ponad jej zgrabnymi pośladkami.
Niektórzy mężczyźni i większość kobiet rozumieli jednak, że chodzi tu o coś więcej niż seks. Nietrudno było dostrzec, jak ona patrzy na niego, a on na nią; jak zmieniają się ich głosy, gdy ze sobą rozmawiają.
Po „dniu śnieżycy” większość ludzi wróciła do pracy z nową energią. Na niektórych niekorzystnie wpłynął fakt, że mieli cały dzień na refleksje na temat braku wyników: może rzeczywiście przyszedł już czas na współpracę z rządem.
Rząd sam się zgłosił, ale nie do rozszyfrowania wiadomości.
Dwoje agentów CIA, przebranych za małżeństwo świętujące miesiąc miodowy, zarezerwowało na miesiąc wykwintny Pokój Skrzydłowy w Aggie Grey’s. Czworo innych agentów zajęło sąsiednie pokoje. Przylecieli do Samoa Amerykańskiego wojskowym samolotem i przypłynęli do Apii promem, żeby oszczędzić sobie absurdalnych rewizji bagażu.
Siódmy agent — siwowłosa starsza pani — wynajął sobie pokój w tym samym pensjonacie co Rae. Drugiego dnia, godzinę po sprzątaniu, pokój Rae został dokładnie zapluskwiony.
Obserwacja nic jednak nie dala. Uzurpator automatycznie zachowywał pełną ostrożność i ściśle imitował ludzkie zachowanie. Jadł, pił i wydalał w regularnych odstępach czasu. Co noc kładł się do łóżka i przez osiem godzin leżał w ciemności. To, że zamiast spać, analizuje 31,433 jedynek i zer, nie było oczywiste dla obserwatora.
Trzy razy wróciła nad ranem, spędziwszy noc ze swoim szefem. To zadecydowało o niepodejmowaniu działań bezpośrednich, polegających na pójściu prosto do Poseidona i opowiedzenie szefostwu wszystkiego, co agencja wiedziała o tajemniczej pracownicy. Oprócz jej związku, może nawet miłosnego, z zastępcą kierownika projektu, zdobyte informacje na temat Jacka Halliburtona także nie napawały optymizmem w kwestii jego współpracy z rządem amerykańskim. Cynicznie wykorzystał marynarkę Stanów Zjednoczonych w celu zgromadzenia uzdolnionych specjalistów, a następnie wynajął ich i odszedł ze służby, robiąc scenę na pożegnanie. Zrezygnował nawet z obywatelstwa amerykańskiego.
Druga bezpośrednia strategia, polegająca na porwaniu kobiety z ulicy lub pokoju, miała pewną zaletę — nie wiedzieli, że łatwiej byłoby „porwać” czołg Powella — ale ponieważ tutejsze prawo nie dawało im żadnej władzy, woleli być nieco bardziej subtelni. Wykorzystali przynętę — niebezpośrednią.
Russ wrzucił swoją wizytówkę do pudełka na comiesięczne losowanie, w którym można było wygrać weekend dla dwojga w Aggie Grey’s albo w Pokoju Skrzydłowym, albo w Apartamencie Prezydenckim. Wygrał Pokój Skrzydłowy, zaraz po wyjeździe nowożeńców.
Tamci wiedzieli, że prędzej czy później będą musieli zabrać się za Russa. Lepiej prędzej.
Były trzy możliwości: albo Russ przyjdzie pierwszy, albo Rae, albo przyjdą razem. Ostatnia opcja była mało prawdopodobna, wciąż bowiem zachowywali pewną dyskrecję. Ale ekipa z CIA była przygotowana na każdą z trzech ewentualności, jak również na trywialny przypadek, w którym nie pojawi się żadna ze stron.
Gdyby Russell przeszedł przez drzwi pierwszy, musieliby dokonać jakichś pośpiesznych wyjaśnień. Ale pierwsza zjawiła się kobieta.
Uzurpator wszedł do okazałego pomieszczenia i rzucił torbę na łóżko, po czym poszedł do łazienki, by się uczesać. Usłyszał nierozpoznawalny dźwięk w holu. To jakiś facet wepchnął drewniany klin między drzwi a framugę, blokując je tak, by nie dały się otworzyć. Potem nastąpił łatwo rozpoznawalny odgłos otwierania i zamykania drugich drzwi.
Wybiegłszy z łazienki, uzurpator zobaczył mężczyznę i kobietę, którzy właśnie weszli z sąsiedniego pokoju.
— Proszę nam nie utrudniać sprawy — rzekł mężczyzna. — Wie pani, dlaczego tu jesteśmy.
Odpowiedział automatycznie, rozważając różne opcje.
— Niech pan mi to powie.
— Pani nie jest Rae Archer. Ale jest pani tak doskonalą imitacją, że musi być klonem albo czymś takim.
— Nie mam pojęcia, o czym u diabla pan mówi.
— Przed chwilą rozmawialiśmy z prawdziwą Rae Archer. Jest w Pasadenie. Więc pani nie może być nią.
— A wy pracujecie dla…?
Kobieta wzruszyła ramionami.
— Dla wywiadu Stanów Zjednoczonych.
— W takim razie nie macie tu jurysdykcji.
— Chcemy tylko zadać pani kilka pytań.
Uzurpator podniósł swoją torbę.
— Nie.
W połowie drogi do drzwi usłyszał dźwięk naciąganej gumki i poczuł ukłucie pośrodku pleców. Sięgnął do tyłu, demonstrując niezwykłą elastyczność, i wyciągnął strzałkę z plastykowymi skrzydełkami.
Mężczyzna trzymał coś, co wyglądało jak pistolet-zabawka.
— Nic pani nie będzie. Po prostu może się pani poczuć trochę senna.
Uzurpator przyjrzał się strzałce, powącha ją, a następnie potrząsnął nią przy uchu.
— Chyba trochę zostało.
— Wiele nie trze… — Szpieg stęknął, upuścił pistolet i osunął się na kolana. Strzałka tkwiła w jego szyi, wbita głęboko w tętnicę szyjną. Zdołał ją wyrwać, ale kolana załamały się pod nim i padł twarzą do ziemi, najpierw tylko drżąc, potem miotając się konwulsyjnie.
— Warto uważać, gdzie się to wbija. — Uzurpator naparł na drzwi, te jednak były zablokowane. Usłyszał ciche tarcie metalu o skórę i trzema długimi susami dopadł do kobiety, nim zdążyła unieść automat i wystrzelić. Odbił jej rękę w bok i usłyszał, jak kości palca i kłykcia pękają na moment przed tym, nim broń niemal bezgłośnie wystrzeliła w ścianę. Wyrwał kobiecie pistolet.
Wrzasnęła z bólu, a wtedy zza drzwi sąsiedniego pokoju wyskoczył mężczyzna z wycelowaną w uzurpatora dubeltówką. Ten odskoczył na bok dokładnie w momencie, w którym padł pierwszy strzał, a gorący podmuch przeszedł tuż obok jego twarzy. Sięgnął ku broni, a wtedy drugi strzał odstrzelił mu lewą rękę na wysokości ramienia.
W dźwięczącej w uszach ciszy, brocząc krwią z postrzępionego kikuta, uzurpator uniósł pistolet i wycelował między oczy mężczyzny. „Bang!” — powiedział i opuścił broń.
Zrobił dwa kroki, przeskoczył nad kanapą i przeszedł przez drzwi balkonowe, rozbijając szybę. Uderzył w barierkę balkonu, przechylił się i spadł na markizę zawieszoną nad wejściem do hotelu.
Russ, który był akurat był w połowie ulicy, uniósł głowę na dźwięk strzałów. Zobaczył, jak ktoś ześlizguje się z markizy i ciężko uderza o chodnik, po czym rusza biegiem, krwawiąc z kikuta po ręce.
Ta postać wydawała się nie mieć twarzy, jak gdyby naciągnęła sobie pończochę na głowę. Russ przetarł oczy.
Postać przebiegła po dachach sunących powoli samochodów — odbijając się od wozu jadącego na południe i ponownie od kolejnego, zmierzającego w przeciwną stronę — i wylądowała na przeciwległym chodniku, po czym przeskoczyła przez niski płotek do parku przy przystani, gdzie turyści i odpoczywające rodziny gapili się na nią z otwartymi oczami. Pobiegła jak sprinter olimpijski i dała nura przez kamienny falochron.
Nim ktokolwiek zdążył tam dobiec, na wodzie pozostały tylko kręgi. W powietrzu rozbrzmiewał dźwięk syreny.
Uzurpator schronił się na dnie portu, w cieniu tankowca, który sięgał dnem połowy głębokości wody. Włożył cały wysiłek w to, by jak najszybciej przeobrazić się w rybę: kości w chrząstki i zęby, mięśnie i jelita w prostą, zwinną figurę rekina rafowego; zakrwawione ubranie pozostawił na miejscu jako przynętę.
Ledwie ukończył metamorfozę, usłyszał, jak nurkowie skaczą do wody w miejscu, w którym się zanurzył. Wciągnął w skrzela haust ciepłej, słonej wody, mocno przyprawionej olejem napędowym — pycha! — i wygiął swój jedyny, ogromny mięsień, by popłynąć na otwartą wodę.
Helikopter zarekwirowany przez policję leciał nisko nad przystanią, lecz mimo lornetek i sonaru nie znalazł na całej głębokości wody nic z wyjątkiem zwykłego asortymentu ryb i odpadków. Zauważono kilka dużych rekinów, z których jeden najwyraźniej przestraszył się śmigłowca.
Russ nie rozpoznał w dziwnej istocie ukochanej kobiety. Nadal usiłując dociec, co właściwie zobaczył — na wzgórzach kręcono jakiś film; może filmowcy wykorzystali Aggie Grey’s do nakręcenia sceny przygodowej — wszedł do holu hotelowego niczym lunatyk.
Wszyscy ludzie siedzący w recepcji gadali jak najęci przez telefony. Dwaj policjanci z pistoletami wbiegli przez drzwi i popędzili po schodach. Gdy Russ spoglądał na nich, mężczyzna stojący obok odezwał się.
— Russell Sutton?
Był niski, przysadzisty i dziwnie pachniał. Jakby prochem.
— Kim pan jest?
Mężczyzna uniósł legitymację.
— Kenneth Swanwick, z CIA.
Russell pokręcił głową.
— Nie rozumiem.
— Rae Archer jest szpiegiem. My…
— To część filmu?
Teraz to agent był skonsternowany.
— Jakiego filmu?
— Tego, który kręcą przy wodospadzie.
Tamten wziął głęboki oddech.
— To nie film. — Jeszcze raz pokazał legitymację. — Użyliśmy loterii jako przynęty. Wiedzieliśmy, że Rae Archer jest szpiegiem, i chcieliśmy ją wziąć z zaskoczenia.
— Daj pan spokój. Kto jak kto, ale ja wiem, że nie mogłaby szpiegować. — Mimo to w umyśle Russa zaczęło się krystalizować pewne poczucie dziwności.
— Wzięliśmy ją na przesłuchanie, a ona zabiła jednego agenta, zraniła innego, i uciekła, zbijając szybę w drzwiach balkonowych.
— To nie mogła być ona. Może ktoś po prostu jest do niej podobny.
— Właśnie! — rzekł Swanwick. — I myślę, że możemy tego dowieść.
— Chwileczkę. — Russell wskazał drzwi. — TO była…?
— Nie wiemy, kto to był. Twierdziła, że jest nią. Wyglądała jak Rae Archer. Miała jej odciski palców.
— Ale?
— Ale prawdziwa Rae Acher nadal jest w Kalifornii. Rozmawialiśmy z nią. Twierdzi, że nic o tym wszystkim nie wie, i raczej jej wierzymy.
Podeszła do nich atrakcyjna kobieta, której napięta twarz była, podobnie jak włosy, popielatobiała. Zaciskała bandaż na prawej ręce.
— To pan Sutton?
— Tak — rzekł Swanwick. — Jest trochę skołowany.
— A my niby nie. — Wlepiła w Russa spojrzenie dużych, szarych oczu. Byli tego samego wzrostu. Jej źrenice pod wpływem leków zrobiły się małe jak główki szpilek. — Angela Smith.
— I jest pani szpiegiem?
— Agentem śledczym.
Wpatrywał się w jej dziwaczne oczy.
— I to nie jest film.
— Bóg mi świadkiem, wolałabym, żeby był. Moglibyśmy skasować scenę i zacząć od nowa. — Następnie zwróciła się do Swanwicka: — Musisz jechać z policją. Prawnik powinien być na posterunku, nim tam dotrzesz. — Znów obróciła się do Russella. — Znał pan Rae Acher lepiej niż ktokolwiek inny. Był pan z nią bardzo blisko.
Skinął ostrożnie głową, a potem nią pokręcił.
— Niech pani da spokój, ona nie mogła tego zrobić. To wykluczone.
— Więc może to nie była ona — wtrącił szybko Swanwick. — Ale ktokolwiek to był, jest cholernie niebezpieczny i lata sobie wolno.
— Musimy porozmawiać, ale nie może pan iść do pokoju — rzekła Angela Smith. — Gliny tam teraz pracują. — Zabandażowaną ręką wskazała bar. — Wuj Sam postawi panu piwo.
Jeden z kilku stolików w niewielkim barze był wolny. Barman podszedł i przyjął zamówienie. Przez okno wychodzące na park i przystań widać było tłum ciekawskich, utrzymywany w ryzach przez dwójkę policjantów w niepasujących do scenerii mundurach galowych.
— Niech pan spróbuje choć przez moment pomyśleć o Rae jako o szpiegu — rzekł Swanwick. — Czy kiedykolwiek miał pan wrażenie, że próbuje z pana wydobyć jakieś informacje?
Mieli denerwujący zwyczaj zmiany zdania.
— Niespecjalnie — odparł dość szorstko. — Pracujemy nad tym samym zadaniem. Bez przerwy o nim rozmawialiśmy. Podobnie jak wszyscy inni z projektu.
— Proszę się zastanowić… Au! — Wymachując ręką, kobieta uderzyła się w bolącą dłoń. — Podobno jest astronomem. Czy rzeczywiście sprawia takie wrażenie?
— Bez dwóch zdań. Musielibyście spytać doktor Dagmar, naszego głównego astronoma, by mieć absolutną pewność. Ale Rae wydaje się naprawdę znać na rzeczy. Wie znacznie więcej niż ja. Ja jestem tylko mechanikiem okrętowym, ale przez cale życie pasjonowałem się astronomią.
Swanwick skinął głową.
— Wykazywała szczególne zainteresowanie obronnymi albo militarnymi zastosowaniami tego obiektu? Artefaktu?
Zastanawiał się przez chwilę.
— Obronnymi? Jestem niemal pewien, że nie, bo osobiście zupełnie się tym nie interesuję. Zapamiętałbym, gdyby próbowała to ze mnie wydobyć.
Do baru wszedł policjant z ciężką reklamówką, w której niósł krótkolufową dubeltówkę. Swanwick wstał.
— Strzelał pan z tego do tej kobiety?
— W samoobronie. Ona…
— Dobra, dobra — Policjant kiwnął na potężnego oficera, który szybko podszedł z kajdankami.
— To nie będzie konieczne — rzekł Swanwick, ale duży policjant odwrócił go brutalnie i zatrzasnął kajdanki. — Ona miała broń — powiedział Swanwick.
— A pan to trzymał w pokoju, żeby polować na myszki — zakpił pierwszy policjant, po czym odwrócił się do Russella. — Doktorze Sutton, proszę tu poczekać z tą panią. Wkrótce ktoś spisze pańskie zeznania.
Spoglądali za odchodzącą trójką.
— On do niej strzelił… z tego?
— I trafił. Odstrzelił jej rękę. — Na moment zaległa grobowa cisza. Ludzie siedzący przy innych stolikach przyglądali im się. Kobieta głośno wypuściła powietrze.
— Gdzie tu jest toaleta?
Wskazał.
— Za stoiskiem z upominkami, wzdłuż korytarza, po lewej.
Podniosła torebkę.
— Zaraz wracam.
Wcale nie zdziwiło go to, że więcej jej nie zobaczył.