Ubrali go w biały szpitalny szlafrok i posadzili w gabinecie. Nadal podążał bezpiecznym kursem imitowania zachowań lekarzy i pielęgniarek, a także mężczyzny i kobiety, którzy byli rodzicami prawdziwego Jimmy’ego. Zdołał nawet odtworzyć łzy matki.
Rodzice podążyli za lekarzem rodzinnym do sąsiedniego pokoju, by porozmawiać na osobności.
— Nie wiem, co państwu powiedzieć — wyznał doktor Farben. — Na ciele nie ma śladu urazu. Chłopak wydaje się całkiem zdrowy.
— Udar? — zapytał ojciec. — Atak epilepsji?
— Możliwe. Bardzo prawdopodobne. Zatrzymamy go na kilkudniowej obserwacji. Może coś się wyjaśni. Jeśli nie, będą państwo musieli podjąć jakąś decyzję.
— Nie poślę go do żadnego zakładu — rzekła matka. — Sami się nim zajmiemy.
— Poczekajmy, aż będziemy wiedzieć więcej — odparł doktor, poklepując ją po ręce, lecz patrząc na ojca. — Jutro obejrzy go specjalista.
Umieścili go na oddziale, gdzie mógł obserwować zachowanie pozostałych pacjentów i nawet nauczył się odpowiednio korzystać z kaczki. Skład chemiczny wytwarzanego przezeń płynu mógłby jednak zdziwić naukowców. Jedna z pielęgniarek zauważyła, że mocz cuchnie rybami. Nie wiedziała, że jego część pochodzi z pęcherza morświna.
Nocami trochę cierpiał, bo jego narządy wewnętrzne ulegały przeobrażeniom. Na zewnątrz zachowywał ten sam wygląd. Analizował wszystko, czego się dowiedział o ludzkim zachowaniu, wiedząc, że musi upłynąć trochę czasu, nim będzie mógł się przekonująco komunikować.
Myślał także o sobie. Nie był człowiekiem w większym stopniu niż przedtem morświnem, orką czy żarłaczem białym. Choć jego wspomnienia zanikały w miarę upływu tysiącleci, miał wrażenie, że większość z nich wciąż żyje w morzu. Może jako człowiek mógłby tam wrócić i odnaleźć resztę siebie?
Jakaś para, która wybrała się na spacer w słonym powietrzu poranka, znalazła w kamienistej sadzawce ciało przystrojone jedynie w żarłoczne kraby. Z twarzy i innych miękkich części ciała nic nie pozostało, ale sylwetka była dla koronera wystarczającym dowodem na to, że należało ono niegdyś do mężczyzny. Rekin lub coś podobnego oderwało mu obie ręce. Zniknęły też wnętrzności.
Nie zgłoszono zaginięcia nikogo spośród miejscowych ani turystów. Jakiś reporter zasugerował, że mógł to być lincz, a ręce odrąbano, by nie pozostawić linii papilarnych. Koroner pokazał mu zwłoki i wyjaśnił, dlaczego uważa, że ręce zostały raczej oderwane niż odrąbane czy odpiłowane, ale reporter uciekł w połowie demonstracji.
Raport koronera stwierdzał, że stopień rozkładu ciała wskazuje na to, iż znajdowało się w wodzie najwyżej dwanaście godzin. Z Sacramento przysłano wiadomość, że nie zgłoszono zaginięcia żadnych osób pasujących do opisu. To musiał być jakiś włóczęga. Po prowincji szwendało się ich mnóstwo i od czasu do czasu któryś szedł sobie popływać, nie mając zamiaru wrócić na ląd.
W ciągu następnych dwóch dni przebadało Jimmy’ego trzech speców od mózgu. Byli skonsternowani i sfrustrowani. Jego objawy pod pewnymi względami wskazywały na udar, pod innymi zaś na głęboką amnezję wywołaną urazem głowy, lecz nie było żadnych oznak fizycznych potwierdzających tę tezę. Chłopak mógł mieć guza mózgu, ale rodzice nie zgadzali się na badanie rentgenowskie. Było to niezmiernie korzystne dla uzurpatora, bo to, co nosił pod czaszką, nie przypominało mózgu człowieka bardziej niż morświna i w dodatku zawierało kryształy i metale pozaziemskiego pochodzenia.
Psychiatra spędził z Jimmym kilka godzin i niewiele mu z tego przyszło. Pacjent w ciekawy sposób reagował na test skojarzeń słownych: małpował każde słowo, naśladując niemiecki akcent lekarza. W późniejszych latach lekarz mógłby sklasyfikować jego zachowanie jako pasywno-agresywne, ale ówczesna psychiatria pozwoliła mu jedynie powiedzieć rodzicom, że na pewnym poziomie chłopak prawdopodobnie zachował wszystkie lub większość swoich cech, lecz cofnął się do stadium wczesnodziecięcego. Doktor zalecił umieszczenie Jimmy’ego w zakładzie dla obłąkanych, w którym ten mógłby korzystać z nowoczesnych metod leczenia.
Matka upierała się przy zabraniu go do domu, ale pozwoliła lekarzowi spróbować najpierw kuracji gorączkowej, polegającej na wstrzyknięciu krwi pacjenta chorego na malarię trzeciaczkę. Jimmy przez kilka dni uśmiechał się jak niespełna rozumu, zachowując tę samą temperaturę — ciało uzurpatora pochłaniało pasożyty wywołujące malarię razem z resztą szpitalnego jedzenia — i po tygodniu bezowocnych obserwacji został w końcu wypuszczony.
Rodzice chłopaka zatrudnili pielęgniarkę i pielęgniarza: w domu z widokiem na morze było dość miejsca, by zamieszkali z rodziną.
Oboje nowo zatrudnieni mieli doświadczenie w pracy z opóźnionymi w rozwoju dziećmi i dorosłymi, ale wystarczyło kilka dni, by się zorientowali, że przypadek Jimmy’ego jest zupełnie inny. Chłopak był całkowicie bierny, lecz nigdy nie sprawiał wrażenia znudzonego. Przeciwnie: zdawał się obserwować ich z wielką uwagą.
(Kobieta, Deborah, przywykła do takich obserwacji: była piękna i ponętna. Natężenie zainteresowania Jimmy’ego dziwiło ją jednak, gdyż zdawało się nie mieć podłoża seksualnego, podczas gdy chłopak w jego wieku i z jego sylwetką powinien wprost kipieć energią i ciekawością seksualną. Ale jej „przypadkowe” obnażanie się i dotykanie pacjenta nie wywoływało najmniejszej reakcji. Chłopak ani razu nie miał erekcji, nigdy nie próbował zajrzeć jej w dekolt i nic nie wskazywało, by kiedykolwiek się masturbował. Na tym etapie rozwoju uzurpator potrafił jedynie imitować podpatrzone zachowania).
Uczył się czytać. Codziennie po obiedzie Deborah przez godzinę czytała mu książki dla dzieci, wodząc palcem po wyrazach. Potem podawała książkę Iimmy’emu, a on powtarzał wszystko, słowo po słowie — JEJ głosem.
Prosiła więc pielęgniarza, Lowella, żeby ją zmienił, a wtedy — rzecz jasna — Jimmy naśladował jego. Poddawało to w wątpliwość samą umiejętność czytania, ale za to pamięć pacjenta okazała się fenomenalna. Wystarczyło, że Deborah wskazała którąkolwiek przeczytaną wspólnie książkę, a Jimmy potrafił wyrecytować ją od A do Z.
Matka chłopaka była zadowolona z jego postępów, ale ojciec miał wątpliwości i kiedy psychiatra, doktor Grossbaum, przyszedł na cotygodniową wizytę, przyznał mu rację. Jimmy wyrecytował listę nerwów twarzowych, której uczą się wszyscy studenci medycyny, a następnie poemat Schillera w nieskazitelnej niemczyźnie.
— O ile nie uczył się potajemnie niemieckiego i medycyny — rzekł Grossbaum — to, co teraz powtarza, nie pochodzi z przeszłości.
Potem opowiedział rodzicom o ludziach z „syndromem mędrca” — osobach, które posiadają zdumiewające zdolności w jakiejś wąskiej dziedzinie, ale poza tym nie potrafią normalnie funkcjonować. Przyznał jednak, że nie słyszał o nikim, kto ze zdrowego człowieka przeobraziłby się w osobę dotkniętą tym schorzeniem. Obiecał, że to sprawdzi.
Postępy Jimmy’ego w kwestiach mniej intelektualnych były szybkie. Już nie obijał się niezdarnie po domu i ogrodzie, jak na początku, gdy zdawał się nie wiedzieć, do czego służą drzwi i okna. Lowell i Deborah nauczyli go gry w badmintona. Początkowo był nieco zagubiony, ale szybko się okazało, że ma do tego dryg, co nie powinno nikogo dziwić, bo przed wypadkiem był najlepszym tenisistą w klasie. Zaskoczeniem były natomiast jego zdolności pływackie — gdy tylko wskoczył do basenu, szybko przepłynął dwie długości pod wodą, posługując się niezidentyfikowanym stylem. Kiedy pokazali mu kraula, żabkę i styl grzbietowy, natychmiast je sobie „przypomniał”.
W drugim tygodniu po powrocie jadał już posiłki z rodziną, nie tylko idealnie posługując się skomplikowaną zastawą stołową, ale i wyraźnie komunikując swoje życzenia służbie, choć nie potrafił przeprowadzić nawet prostej rozmowy.
Matka zaprosiła na obiad doktora Grossbauma, by zobaczył, jak świetnie chłopak sobie radzi. Psychiatra był pod wrażeniem, ale nie dlatego, że zauważył dowody postępów. To była kolejna deklamacja Schillera i listy nerwów; kolejne przyswajanie badmintona i pływania. Chłopak potrafił idealnie naśladować dowolną osobę. Gdy chciało mu się pić, wskazywał szklankę, a ta zostawała napełniona. Po prostu robił to co matka.
Rodzice najwyraźniej nie zauważyli, że ilekroć służący wydawał jakiś dźwięk pod adresem Jimmy’ego, ten uśmiechał się i kiwał głową. Gdy służący zakończył jakieś zadanie, chłopak znów się uśmiechał i kiwał. Istotnie przynosili mu sporo jedzenia, ale przecież był dorastającym młodzieńcem.
Ciekawe jednak było to, że nie przybiera na wadze. Ćwiczenia?
To nie było naukowe podejście, ale Grossbaum przyznał się przed sobą, że nie lubi tego chłopaka i że z jakiegoś powodu się go boi. Może to dlatego, że kiedyś odbywał staż w więzieniu i zachował nieprzyjemne wspomnienia z tamtego okresu. W każdym razie zawsze czuł, że Jimmy intensywnie go obserwuje — jak inteligentni więźniowie, którzy myślą: „Do czego może mi się przydać ten facet?”.
Lepszy psychiatra mógłby zauważyć, że uzurpator traktuje w ten sposób wszystkich.