Gdy wyczerpano wszystkie dostępne możliwości, a artefakt pozostał niewzruszony, ludzie z NASA zwrócili się o pomoc do swoich odpowiedników w amerykańskiej armii.
Od ponad pięćdziesięciu lat obowiązywało międzynarodowe porozumienie o zakazie umieszczania na orbicie broni masowego rażenia. Nie oznaczało to jednak, rzecz jasna, że nie można budować jej na Ziemi i czekać, aż zmieni się prawo.
WLK, Wysokoenergetyczny Laser Kruszący, z technicznego punktu widzenia nie był zresztą „bronią masowego rażenia”. Zaprojektowano go w celu unicestwiania z orbity małych obiektów, takich jak czołg, rakieta balistyczna czy nawet limuzyna z odpowiednią osobą w środku. Tym, co na razie powstrzymywało jego wyniesienie na orbitę, był potężny reaktor nuklearny, potrzebny do jego uruchomienia.
Urządzenie zaprojektowano tak, by niemal na wcisk mieściło się w ładowni nowego wahadłowca kosmicznego, co oznaczało, że jest stanowczo zbyt duże dla skorupy ochronnej otaczającej artefakt. Sześć tygodni zajęło rozmontowanie, a następnie odbudowanie wielkiej konstrukcji w taki sposób, by mogła pomieścić broń.
Jak nietrudno się domyślić, wywołało to pewne tarcia pomiędzy Russem i Jan.
Russ niekiedy odreagowywał stres poprzez jedzenie. Dotarłszy pod numer 7 na pół godziny przed wyznaczonym spotkaniem, zrobił sobie herbatę i ogromną kanapkę. Plasterki szynki, wołowiny i salami przeplatały się z serem kozim i cheddarem, pokrojonymi w plasterki piklami, pomidorami i sałatą. Dopisał do listy marynowane buraki w plasterkach, które im się skończyły. Jedną skibkę chleba okrasił mnóstwem musztardy i majonezu, drugą masłem orzechowym. Potem ścisnął wszystko, by osiągnąć rozsądne proporcje, i przekroił ukośnie.
— Chyba nie masz zamiaru zjeść tego wszystkiego sam? — zapytała stojąca w drzwiach Jan.
— Chętnie się podzielę. — Przełożył pół kanapki na drugi talerz i zaniósł oba na stół.
— Herbaty? — Nalała dwa kubki i postawiła przy talerzach.
Przyjrzawszy się krytycznie kanapce, zdjęła marynatę.
— Zmodyfikowaliśmy urządzenie w ten sposób, że początkowo będzie wykorzystywało jedną dziesiątą normalnej minimalnej mocy. — Odkroiła róg kanapki i ugryzła. — Masło orzechowe?
— Czyli jakieś tysiąc megadżuli?
— Bliżej półtora tysiąca. Wypróbowaliśmy laser na wielkim bloku skalnym w kamieniołomie.
— Dziwne, że nie słyszałem wybuchu — mruknął między kęsami Russ. — Masło orzechowe to najzdrowszy element kanapki.
— Inżynierowie o to zadbali. Otoczyli go mniej więcej toną jakiegoś materiału ochronnego. Jak by nie było, mamy do czynienia z laserem kruszącym.
— No i jak? Ładnie pokruszył?
Skinęła głową.
— Rozwalił blok w drobny mak. Potem zaś rozniósł znajdujący się dwieście metrów za nim fragment ściany kamieniołomu.
— Jak długo działał?
— Mówili coś o połowie mikrosekundy.
Pokręcił głową.
— Za duży skok. To chyba tysiąckrotnie większa energia niż ta, którą dotychczas próbowaliśmy działać na obiekt.
— Mniej więcej osiemsetkrotnie, według moich szacunków. Ale tamten laser nawet go nie rozgrzał. — Istotnie, wypróbowali na artefakcie laser przemysłowy o energii dwudziestu milionów dżuli i czujniki termiczne ani drgnęły. Obiekt sprawiał wrażenie nieograniczonego pochłaniacza ciepła.
— A jeśli go zniszczymy?
— Myślę, że będziemy mogli mówić o szczęściu w przypadku ablacji pozwalającej uzyskać choćby widmo absorpcyjne.
— A jeśli się nie uda, będziecie zwiększali moc lasera aż do maksymalnej?
— Stopniowo. Będziemy ostrożni, Russ.
— Och, wiem, że tak. — Wziął wielki kęs i skupił się na żuciu. — Ja tylko… obawiam się tej pierwszej próby. Jeśli obiekt pozostanie nienaruszony, to wytrzyma i dziesięciokrotny wzrost mocy.
— Antropomorfizujesz go. Dzielny mały stateczek kontra olbrzymi kompleks wojskowo-przemysłowy.
— Zbyt wiele czasu spędzasz z Jackiem. Skoro o antropomorfizowaniu mowa, on jest wściekły na tę rzecz.
— Cóż… ona opiera się jego zalotom. — Jan patrzyła mu prosto w oczy. — A jemu się to nie podoba.
Russ nie zdołał powstrzymać uśmiechu.
— Nic w tym dziwnego. — Od razu stało się jasne, że Jack jest zainteresowany panią astrobiolog.
Przewróciła oczami.
— Jestem już babcią.
— Ale nie widać tego po tobie.
— Teraz ty zaczynasz? Jestem o dziesięć lat starsza od ciebie.
Osiem albo dziewięć, pomyślał Russ, ale nie powiedział tego głośno.
— Chcesz coś oprócz kanapki?
— Pepcid[4]. Przyniosłam własny.