Trzeci ranek był jasny i spokojny, więc uzurpator wziął fajkę oraz resztę sprzętu do nurkowania i udał się do rezerwatu podmorskiego Palolo, położonego w odległości niecałego kilometra od miejsca, w którym nocował. Stworzył sobie wokół ciała kostium kąpielowy, skromny według amerykańskich kryteriów, ale na plażę wkroczył w lavalava, by nie urazić miejscowych, którzy zresztą i tak spali — wszyscy z wyjątkiem ziewającej dziewczyny, pobierającej pieniądze przy wejściu do parku.
Był przypływ. Uzurpator włożył niepotrzebną maskę, fajkę i płetwy, i zanurzył się w znajomym środowisku.
Na płyciźnie pomiędzy brzegiem a rafą ujrzał nieziemski widok: wieloakrową farmę olbrzymich małży. Były ich tysiące, najmniejsze o średnicy stopy, inne większe od wylotu włazu kanalizacyjnego. Były też mniejsze, zabezpieczone drucianą siatką; uzurpatorowi ślinka napłynęła do ust na myśl o tym, jak by smakowały. Zdołał wydostać jeden mały okaz z klatki, po czym wzmocnił sobie zęby i wgryzł się weń: pycha!
Rafa była piękna, ale to nie wielobarwny labirynt żywego korala stanowił cel wyprawy uzurpatora. Pływak szybko pozostawił go w tyle i popłynął tam, gdzie fale roztrzaskiwały się o podłużną rafę oddzielającą wyspę od głębin. Przedarł się przez silne, wirujące prądy, znalazł postrzępiony otwór i dał nura w głąb.
W chłodnej ciszy dotarł na samo dno i ukrył swój sprzęt pod kamieniem.
Jak szybko potrafi się przeobrazić w rekina?
Zabrało mu to dwanaście bolesnych minut. Być może ustanowił własny rekord. W połowie metamorfozy odwiedził go rekin rafowy, który kilkakrotnie opłynął go wokół i trącił nosem, po czym najwyraźniej doszedł do wniosku, że czymkolwiek jest to dziwne stworzenie, nie można go zjeść ani sparzyć się z nim, i odpłynął. Zwierzęta wodne od czasu do czasu gryzły uzurpatora, ale większość z nich natychmiast wypluwała pozaziemski materiał.
Stał się rekinem młotem, który ma świetny wzrok, i popłynął parę kilometrów na południe, by odwiedzić teren prac Poseidona. Nietrudno było go znaleźć, podążając za metalicznym smakiem, różniącym się znacznie od wszystkich, które uzurpator znał dotąd. Bez trudu dotarł do miejsca, w którym z rury odprowadzającej wypływała ciepła woda, prawdopodobnie pochodząca z systemu chłodzenia reaktora jądrowego produkującego prąd.
Po minucie poszukiwań znalazł również rurę wlotową. Mogła się przydać. Gdyby ją zatkać, ile potrzeba by czasu, by reaktor zaczął się przegrzewać i wyłączył się? Albo się stopił…
Zbadał części tarczy przeciwwybuchowej, umieszczone dość głęboko pod wodą, by nie przyciągać wzroku. Długi na dziewięć stóp rekin młot na płytkiej wodzie byłby widoczny jak na dłoni. Słyszał, jak dzieci z wioski pluskają i pływają po drugiej stronie tarczy, i kusiło go, by dać im coś, o czym mogłyby opowiadać kolegom — po prostu wypłynąć na powierzchnię i uśmiechnąć się — ale nie; lepiej nie robić nic niezwykłego, nic nierekiniego.
Tak czy owak, mógł być filmowany. Lepiej było udawać skołowaną rybę, która po prostu zaplątała się zbyt blisko brzegu. Młoty są ciekawskie i nieostrożne.
Jakby w odpowiedzi na tę myśl usłyszał potężny ryk silnika mknącego w jego kierunku i pospiesznie ruszył w głąb oceanu.
Łódź była szybka. Zrównała się z nim, nim zdążył się wydostać ze stosunkowo płytkiego terenu. Nastąpiło głośne „bang!” i harpun przeszył ciało rekina na wylot nieco poniżej głowy.
Silnik natychmiast ucichł i ktoś zaczął ciągnąć zdobycz. Uzurpator pozwolił się przeciągnąć przez połowę odległości do łodzi, a potem nagle odwrócił się o 180 stopni — młoty są zwinne — i pędem popłynął w odwrotną stronę.
Na końcu liny nastąpiło nagle szarpnięcie, a po nim rozległ się wrzask i plusk. Wyłącznie dla zabawy uzurpator obrócił się ponownie i popłynął z powrotem ku łódce, tylko odrobinę spowalniany przez harpun. Mężczyzna wciąż tkwił do polowy w wodzie, gdy rekin uderzył o jego nogi, a natychmiastowa zmiana smaku wody świadczyła o tym, jak bardzo cieszy go ta rozgrywka.
Ktoś z łodzi zaczął strzelać do rekina z wielkiego pistoletu. Dwukrotnie trafił, dwukrotnie spudłował. Uzurpator zanurkował pod łódź i odgryzł spory kawał kadłuba z włókna szklanego, po czym ze swoją maksymalną prędkością ruszył ku głębokiej wodzie. Gdy był już poza zasięgiem wzroku, powstrzymał dramatyczne, lecz niepotrzebne krwawienie i na moment powiększył pierwszą ranę tak, by harpun mógł się bez trudu wyśliznąć. Potem popłynął na północ, trzymając się bezpiecznej głębi.
Zastanawiał się, czy napastnikami kierował strach, czy chciwość. Prawdopodobnie chciwość; mieli harpun i pistolet, więc pewnie po prostu wyprawili się na rekiny. Z jego płetw można było ugotować zupę wartą kilka tysięcy dolarów — to dlatego pomimo obfitości jedzenia w okolicy nie było wielu dużych rekinów.
Maska, fajka i płetwy nadal bezpiecznie spoczywały pod kamieniem. Przemiana powrotna w młodą kobietę trwała zaledwie dziesięć męczących minut, a kolejnych trzydzieści sekund zabrało wydzielanie materiału na kostium kąpielowy. Uzurpator był teraz o niedostrzegalne pól cala niższy w wyniku odniesionych ran, które spowodowały utratę substancji. Po drodze musiał złapać i wchłonąć kilka rafowych ryb.
Przeszkodzono mu w tej prostej czynności. Złapał już i schrupał dużego lucjana i powiększył sobie otwór, by go wchłonąć, gdy usłyszał ludzki głos.
Dziewczyna sprzedająca bilety stała na skraju rafy, w odległości jakichś stu metrów, i krzyczała coś, gestykulując. Uzurpator puścił lucjana, zmniejszył otwór do zwykłych rozmiarów i zakrył go kostiumem kąpielowym, po czym popłynął jak człowiek, powoli, na plecach, z maską przesuniętą na czoło.
— Pani Rae? — zapytała dziewczyna.
— Rae Archer — przytaknął uzurpator, stojąc w metrowej głębokości wodzie.
— Pan Wade myślał, że pani tu będzie. — Wade był właścicielem pensjonatu. — Powiedział, że ludzie z projektu dzwonili i chcą, żeby pani przyszła o jedenastej. A już prawie dziesiąta.
Czas pędzi jak szalony, gdy dobrze się bawisz.
— Dziękuję. W takim razie muszę się pospieszyć. — Uzurpator płynął w tempie wysportowanej istoty ludzkiej, po czym wyczłapał się na brzeg z przekonująca niezdarnością, pamiętając o płetwach na nogach. Mógł je zdjąć, ale wiedział, że kamyki są zbyt ostre, by człowiek mógł się swobodnie poruszać. Włożył sandały i lavalava, a potem potruchtał do pensjonatu.
Wziął zimny prysznic i szybko umył włosy, choć mógłby lepiej oczyścić się, siedząc w samotności przez dwadzieścia sekund. Włożył tropikalne ubranie biurowe i pozwolił panu Wade’owi zawieźć się do Poseidona, choć nawet idąc pieszo, zdążyłby na czas.
Gdyby jednak Rae Archer zrobiła to i nawet się nie spociła, ktoś mógłby nabrać podejrzeń.
Przed bramą Poseidona dwaj mężczyźni postawili na dwóch kozłach lekką łódź rybacką, demonstrując tłumowi gapiących się dzieciaków ukąszenie rekina w pobliżu dziobu.
Potężna, muskularna kobieta, Naomi, przywitała Rae przy wejściu, ale zamiast zaprosić ją do środka, poprowadziła w dół drogi, do domku numer 7. Zostawiły buty przy drzwiach, gdzie stały już dwie inne pary, i weszły do klimatyzowanego wnętrza.
Przy drewnianym stole siedzieli mężczyzna i kobieta w średnim wieku. Kobieta wydała się uzurpatorowi znajoma. Kilka klocków wskoczyło na swoje miejsce i szybko przypomniał sobie, że oceniał jej wypracowania na Harvardzie, w 1980 roku.
Russel Sutton podał Rae dłoń i przedstawił jej tę byłą studentkę, Jan Dagmar. Zarówno ona, jak i jej towarzysz mieli podkrążone oczy i wyglądali na podekscytowanych, jakby przez kilka nocy z rzędu pracowali na pigułkach i kawie. Ociężale klapnęli na krzesła.
— Kawy? — zapytała Naomi, a on odpowiedział: „Tak, czarnej”, i usiadł naprzeciw Jan.
— Najpierw proszę nam opowiedzieć, co pani wie o projekcie — rzekła tamta.
— To trochę potrwa — odparł. — Odrobiłam zadanie domowe.
Jan wzruszyła przyjacielsko ramionami.
Naomi podała mu kawę.
— Dzięki. Natknęliście się na ten podmorski artefakt i wydobyliście go. Szybko odkryliście, że jest zrobiony z jakiejś substancji zbyt gęstej, by figurowała w układzie okresowym. Trzy razy gęstszej od plutonu, ale nie radioaktywnej.
— Trzy razy, jeśli jest pełen — rzekł Russell. — A prawdopodobnie jest pusty w środku.
Uzurpator skinął głową.
— Jeśli pochodzi z Ziemi, powstał w wyniku jakiegoś niezrozumiałego dla nas procesu. Łagodnie mówiąc! Jeśli powstał na innej planecie, rzecz ma się podobnie. Nadal nie wiecie, jak mógł zaistnieć, ale pod względem intelektualnym łatwiej jest założyć, że pochodzi spoza Ziemi.
— I to panią zaciekawiło — rzekł Russ.
— Mnie i siedem miliardów innych osób — odparł uzurpator. — Od czasu waszego ogłoszenia mój komputer każdego ranka rozpoczyna pracę od wyszukania nowych materiałów ze słowem „Poseidon”.
Upił łyk kawy.
— Nie zdołaliście odseparować od obiektu ani cząsteczki. Próbowaliście ją stopić jakimś laserem i… nastąpił wypadek.
— Wie pani, co stało się potem?
— Nie. Widziałam obrazki w CNN i czytałam popularne spekulacje prasowe. To coś umie lewitować?
Russ uniósł brwi.
— My też widzieliśmy te obrazki.
— Ale nic na ten temat nie opublikowaliście.
— Nie. — Spojrzał na Jan, a później z powrotem na młodą kobietę. — Będziemy mogli powiedzieć pani trochę więcej, jeśli zostanie pani zatrudniona i podpisze klauzulę poufności.
— Ale tylko trochę — dodała Jan. — Nie ma wiele do opowiadania.
— Ma pani licencjat z astronomii — rzeki Russ. — Dlaczego nie studiowała pani dalej?
— Wyszłam za mąż — odparł uzurpator. — Gdy małżeństwo się rozpadło, zostałam ze zbyt wielkimi długami, by móc sobie pozwolić na studiowanie. — Tej części autobiografii nie obaliłyby wyszukiwania internetowe, ale na wiele więcej nie mógł liczyć. Postać „męża” wygodnie zniknęła z mapy, a stanowe i federalne formularze podatkowe zostały precyzyjnie spreparowane, podobnie jak dane dotyczące pracy na stanowisku technika laboratoryjnego w dwóch firmach.
Zadał sobie trochę trudu, by odnaleźć firmy z Los Angeles, które były dość duże i mobilne, by fakt, iż nikt nie pamięta osobiście Rae Acher, za bardzo nie dziwił.
— Trochę posprawdzałam — przyznała Naomi. — Profesorowie z Berkeley mają o pani dobre zdanie.
Uzurpator odwzajemnił jej spojrzenie.
— I dziwili się, dlaczego nie kontynuowałam studiów.
— I dlaczego została pani technikiem laboratoryjnym.
— Miałam doświadczenie z wakacyjnych prac. Astronomów nikt nie potrzebuje.
— To fakt — przytaknęła Jan. — Ponad połowa doktorów astronomii pracuje w innych branżach.
— Wiedziałam o tym, gdy wybierałam kierunek studiów — rzekł uzurpator. — Moja doradczyni proponowała mi, żebym się nauczyła obracać hamburgery.
Jan zaśmiała się.
— Mój doradca powiedział to samo, jeszcze w latach 80. Najwyraźniej zawsze jest nadzieja.
— Planuje pani powrót? — zapytał Russ. Biorąc pod uwagę okoliczności, raczej nie należało odpowiadać pytaniem na pytanie.
— Staram się być na bieżąco. Czytam w bibliotece „A.J.” i „Aph.J”[5] — rzekł ostrożnie uzurpator. — Nadal żywo interesuję się astronomią, a szczególnie gromadami kulistymi i powstawaniem gwiazd. — Wiedział, że brzmi za bardzo jak wykładowca z uczelni, ale tę funkcję pełnił znacznie dłużej niż funkcję technika. Albo na przykład karła czy prostytutki. — Trudno byłoby mi jednak powrócić do życia studenckiego. Zbyt długo byłam kobietą pracującą. — Trzydzieści jeden z ostatnich dziewięćdziesięciu czterech lat, wliczając w to życie rekina-samicy.
— Fascynują mnie kwestie związane z SETI — kontynuował. — Nigdy nie miałam ich na studiach, z wyjątkiem tego, co przerabialiśmy na radioastronomii. Byłoby to więc ciekawe doświadczenie, nawet gdyby nic więcej z tego nie wynikło.
Russ pokiwał głową i wymienił kolejne spojrzenie z Jan.
— Zatem wie pani, co tu robimy od kilku miesięcy.
— Eksperymentujecie ze środowiskami planet. Widziałam w Nova materiał o Wenus; był niesamowity.
— Hm… — Russ złączył koniuszki palców i stuknął dwukrotnie. — To tajemnica. Wkrótce dowie się cały świat, ale na razie zastanawiamy się, jak i kiedy to ujawnić. Pani potrafi dochować tajemnicy.
— Oczywiście.
— Artefakt zareagował.
Uzurpator wywołał w sobie całą gamę reakcji fizjologicznych, które z kolei wywołały widoczne zmiany: rozszerzenie źrenic, plamki potu, gwałtowny wdech.
— Podczas symulacji Jowisza?
Jan skinęła głową.
— Tak. Początkowo sądziliśmy, że to jakaś awaria. Wie pani, że używamy pi kwadrat jako współczynnika przeskoku z jednej częstotliwości do drugiej?
— Tak. To mnie zaciekawiło.
— Artefakt powtórzył pierwszą połowę wiadomości, ale dziesięciokrotnie szybciej.
Uzurpator skinął głową.
— A zatem zna cyfry.
— Może po prostu wie, ilu cyfr używamy my — zauważył Russ.
— Najpierw sądziliśmy, że to błąd transmisji — rzekła Jan. — Było to w fazie akustycznej. Wystukiwaliśmy wiadomość. Robi się to automatycznie, małym, solenoidowym młotkiem. Dziesięciokrotnie szybsza odpowiedź przyszła w połowie naszego standardowego nadawania.
— Została rozpoznana, ale początkowo zignorowana — kontynuował Russ. — Jeden z techników, Muese, analizował ją jako jakiś szum zwrotny — takie rzeczy zdarzały się już wcześniej — i nagle uświadomił sobie, że ten dźwięk pochodzi od artefaktu.
— Do tamtego czasu zdążyliśmy już przejść do podczerwieni — rzekła Jan, ilustrując odległość umieszczeniem jednej dłoni ponad drugą — ale wróciliśmy do fazy akustycznej, wystukując szybki sygnał wysłany przez artefakt. Odpowiedział długą, dwunastominutową wiadomością.
— Która mówiła…?
Russ pokręcił głową.
— Nie mamy pojęcia. Ale to nie były przypadkowe stuknięcia.
Wydawali się spokojni, ale uzurpator słyszał ich pulsy.
— Można by sądzić — odezwała się Jan, starannie ważąc słowa — że inteligentne stworzenie, jakiegoś rodzaju inteligencja, odpowie takim samym szyfrem. — Popatrzyła na dziewczynę z wystudiowaną swobodą, która mówiła: „To jest test”. — Jak pani myśli, dlaczego on tego nie zrobił?
Uzurpator milczał dłużej, niż musiał.
— Część pierwsza: brzytwa Ockhama. Nie zrozumiał, że pierwsza seria jest szyfrem. Zachował się jak majna, która wszystko imituje. Ale druga część… ten współczynnik dziesięciu jest ciekawy, ale może mieszkaniec obiektu albo coś, co go stworzyło, miał dziesięć kończyn.
— Zapytam o rzecz oczywistą: czy przeprowadzaliście analizę Zipfa? Badaliście entropię informacyjną?
Jan i Russ popatrzeli na siebie. Naomi zachichotała.
— Krzywa Zipfa wynosi minus jeden — rzekł cicho Russ — więc wiadomość nie jest zwykłym szumem. — Taka krzywa charakteryzuje śpiew delfinów i ludzkie języki; nie mogła wystąpić przypadkiem.
— Entropia informacyjna jest niepokojąca — rzekła Jan. — Dwudziesty szósty rząd.
— Kurczę! — rzucił uzurpator, coraz bardziej podekscytowany. Ludzkie języki posiadały złożoność zaledwie dziewiątego rzędu. Język delfinów czwartego. — Więc nie stworzył własnej wersji wiadomości Drake’a?
— Mieliśmy nadzieję, że tak — wyznał Russ — ale nie spełnia pierwszego wymogu: obecności dwóch liczb pierwszych, które wyjaśniłyby nam proporcje matrycy informacyjnej.
— Zrobiliśmy rzecz oczywistą — rzekła Jan, nadal testując kandydatkę.
Uzurpator gapił się na nią.
— Założyliście, że matryca będzie takich samych rozmiarów jak wasza, lub też będzie produktem dwóch innych liczb pierwszych. Ale się nie udało.
— Niezupełnie — skorygował Russell. — W końcu doszliśmy do tego, że są to trzy liczby pierwsze przemnożone przez siebie. Co niejako podwyższa stawkę.
Jan skinęła głową i pochyliła się do przodu, opierając łokcie na stole.
— Wie pani, ta organizacja jest tylko odrobinę hierarchiczna. Russ i Jack Halliburton kierują wszystkim i decydują, co będziemy robić. Ale na poziomie wykonawczym panuje pewien chaos. I nie chcemy tego zmieniać. Nie jesteśmy jakimś przedsiębiorstwem badawczo-rozwojowym, gdzie można przypisywać obowiązki i trzymać się rozkładu zajęć. Wszyscy w pewnym sensie błądzimy w ciemnościach, kierując się intuicją.
— Nawet tacy staruszkowie jak Russ i ja wiemy, że edukacja i doświadczenie mogą przeszkodzić intuicji. Kiedy zatrudniamy ludzi na pani poziomie, dajemy do zrozumienia, że choć mnóstwo pracy będzie miało charakter rutynowy, zawsze jest miejsce na ich wkład. Kobieta, którą być może pani zastąpi, ciągle wyciągała jakieś pomysły z kapelusza i niektóre z nich okazywały się przydatne.
— Dlaczego odeszła? — zapytał uzurpator.
— Choroba w rodzinie. Córka. Być może wróci, gdy wszystko się ułoży, ale wygląda na to, że nie nastąpi to tak szybko.
— Na razie potrzebujemy kogoś takiego jak pani — rzekł Russ. — Nie sądzę, by pani… Przepraszam, to krępujące, ale kobieta, która pracowała przed tą ostatnią, musiała odejść, by urodzić dziecko. Wkrótce nasza recepcjonistka także poświęci się macierzyństwu.
— Nie mogę mieć dzieci — rzekł uzurpator. Nie dodał: „chyba że przez rozszczepienie”. Poczerwieniał i zakrył dłonią usta.
— Nie chcieliśmy być wścibscy — powiedziała Jan, rzucając Russowi ostre spojrzenie.
— Nie. Jasne, że nie. — Russ sprawiał wrażenie kogoś, kto rozpaczliwie potrzebuje jakichś papierów, by móc się w nich zagrzebać. Zamiast tego studiował wnętrze pustej filiżanki.
— Och, nie jestem aż tak wrażliwa na tym punkcie — rzekł uzurpator. — To tylko biologia. Ułatwia mi życie.
— Jeśli dostanę tę pracę, co będę musiała robić na obecnym etapie? — kontynuował. — Nie wygląda na to, by chromatografia gazowa lub spektroskopia były akurat na tapecie.
— Ani teraz, ani w przyszłości. — Russ podszedł do dzbanka z kawą i dolał sobie. — W pani CV jest mowa o kryptografii.
— Jeden kurs i trochę czytania. — W rzeczywistości znacznie więcej, w innym życiu. Kiedy studiował informatykę na MIT, wszyscy się tym pasjonowali.
Jan dwukrotnie postukała w swój notes i przestudiowała informacje na ekranie.
— Nie ma tego w pani świadectwach.
— To był fakultatywny wykład. Moja doradczyni zawetowała go jako błahostkę. Zabiłaby mnie, gdyby wiedziała, że wybrałam to, zamiast rozwiązywać równania różniczkowe.
— Skądś to znam — mruknęła Jan.
— Może to był dobry wybór — rzekł Russ. — Bo to właśnie będzie pani zapewne robić przez jakiś czas. Jeśli chodzi o ten spędzający nam z powiek strumień danych z artefaktu, dzielimy się na dwie grupy. Jedna, do której pani dołączy, będzie próbowała rozszyfrować wiadomość. Druga będzie zamęczać artefakt serią bardziej złożonych wiadomości, zawierających linijki pierwszej. To będzie grupa Jan.
— Trzymacie to wszystko w tajemnicy? Rząd nic nie wie?
— Jasne, że nie. Jesteśmy korporacją dochodową, a w tym, co ta rzecz ma do powiedzenia, mogą tkwić niebotyczne zyski. I lepiej, żeby tkwiły, bo tylko to może usprawiedliwić wydatki Jacka.
— Gdybyśmy byli w Stanach — dodała Jan — rząd mógłby wkroczyć, powołując się na bezpieczeństwo narodowe, ale tu niewiele mogą zrobić. Jack ma nawet obywatelstwo samoańskie.
— Ale macie tu ekipę z NASA — zauważył uzurpator.
— Ja jestem jej częścią — rzekła Jan. — Używaliśmy też skafandrów kosmicznych NASA, a nasi towarzysze namówili nas do użycia lasera wojskowego, który kilka miesięcy temu tak urozmaicił wszystkim życie. Ale umowa między nimi a nami jest szczegółowo opracowana, a umowy z poszczególnymi pracownikami są, hm, dość wyrachowane.
— Wszyscy mają udział w zyskach, jeśli będą się odpowiednio zachowywać — wyjaśnił Russ — a jeśli ktokolwiek coś wypapla, nikt nic nie dostaje. Nie wspominając o stadzie prawników, którzy przyfruną, by zedrzeć z niego skórę i porachować kości.
— Coś w tym stylu znajdzie pani w swojej klauzuli poufności. Jack jest sprawiedliwy, jak sądzę, ale nieugięty. — Jan znów postukała w swój notes. — Rzecz jasna, zakładam, że jest pani przyjęta. Jack musi to zaakceptować, ale parę godzin temu padł z wyczerpania i do jutrzejszego ranka raczej nie podejmie żadnej decyzji. Tak naprawdę jednak wszystkich techników i pracowników administracyjnych zatrudnia nasza dwójka i Naomi.
— Więc mam czekać przy telefonie?
Russ pokręcił głową.
— Ta wyspa nie jest aż taka wielka. Znajdziemy panią.
— Może pani uciekać, ale nie zdoła się skryć — rzekła z uśmiechem Naomi.