Wielu spośród towarzyszy Jimmy’ego z obozu szkoleniowego wraz z nim przerzucono statkiem przez Pacyfik, by dołączyli do czwartego pułku piechoty morskiej w Szanghaju. Dotarli na miejsce w listopadzie 1941 i ledwie zdążyli dojść do siebie po długim rejsie, a już musieli znów wypłynąć, tym razem na Filipiny, by bronić wyspy Corregidor od strony morza.
Dowództwo marynarki wiedziało, że atak Japończyków na siły amerykańskie na Pacyfiku jest tylko kwestią czasu. W lipcu Amerykanie zerwali kontakty handlowe z Japonią i zamrozili jej aktywa w amerykańskich bankach. Marynarka i wojsko zaczęły więc przemieszczać swoje skromne siły do miejsc, które wydawały się najbardziej narażone na atak. Były wśród nich Filipiny, które blokowały Japończykom dostęp do Indii Wschodnich.
Czwarty pułk zainstalował się na Corregidor i wysłał oddział, w którym był Jimmy, na południe, do małej bazy na Bataan. Nazwali to „gównianym przydziałem”, jako że oddalał ich o kolejny krok od wygód, które pozostały w Manili, ale nie mieli pojęcia, jak bardzo okaże się „gówniany”.
Gdy rankiem siódmego grudnia (a właściwie ósmego po tej stronie międzynarodowej linii zmiany daty, po której znajdował się Jimmy) Japończycy zaatakowali Pearl Harbor, w Manili natychmiast ogłoszono alarm przeciwlotniczy, a amerykańskie myśliwce i bombowce wyruszyły do walki powietrznej. Okazało się to falstartem: nigdzie w zasięgu wzroku nie było Japończyków. Samoloty wróciły, a gdy po kilku godzinach Japończycy z rykiem wylecieli wprost ze słońca, czekające na ziemi samoloty nie otrzymały ostrzeżenia.
Bataan i Corregidor były bombardowane i ostrzeliwane bez przerwy, nie otrzymując praktycznie żadnego wsparcia z powietrza. Jednocześnie japońskie siły lądowe dokonywały desantu na północy i południu, w Luzon i Mindanao.
Początkowy plan wojenny, sprzed Pearl Harbor, zakładał, że wszystkie amerykańskie wojska przemieszczą się na południe, do Bataan, i będą się starały powstrzymać Japończyków przed opanowaniem Indii Wschodnich. Zamiast tego generał MacArthur przegrupował swoje siły, by konfrontowały się z Japończykami tam, gdzie ci lądowali.
Miał do dyspozycji 120 000 żołnierzy filipińskich, głównie rezerwistów, którzy nigdy w życiu nie strzelali, i dziesięciokrotnie mniej Amerykanów. Było ich zatem więcej niż Japończyków, ale tamci mieli więcej broni i cała taktyka obronna okazała się spektakularną klęską. 27 grudnia MacArthur powrócił zatem do pierwotnego planu i po tygodniu wszystkie północne siły z Luzon dzieliły już ograniczone zasoby Bataan z Jimmym. Wkrótce dołączyło do nich tysiąc uciekających przed inwazją cywilów filipińskich. Po dwóch tygodniach racje żywnościowe zmniejszono o połowę; w lutym zredukowano je do tysiąca kalorii dziennie, spożywanych głównie w formie ryżu. Trochę twardego mięsa dostarczały głodujące konie i muły, które trzeba było zarżnąć.
Widząc, że klęska jest nieunikniona, ewakuowano MacArthura i pozostałych wysokich rangą oficerów do bezpiecznej Australii, podczas gdy Japończycy nadal atakowali półwysep Bataan.
W kwietniu japońskie wojska lądowe przesunęły się na południe, by przejąć wyspę. Ósmego generał Wainwright zgromadził wszystkie dostępne siły na ostatnim przyczółku na Corregidor, a dziewiętnastego oficjalnie ogłosił poddanie się wygłodniałych żołnierzy pozostawionych w Bataan.
Uzurpator z zaciekawieniem przyglądał się tym wydarzeniom. Dwukrotnie zginął od bomb, lecz w panującym chaosie łatwo było odbudować się w nocy i rankiem powrócić jako cudownie ocalony. Biorąc przykład z otaczających go ludzi, ze zdrowego, ważącego 180 funtów chłopaka stał się 130-funtowym chudzielcem.
Na wieść o kapitulacji niektórzy postanowili spróbować się przeprawić na Corregidor, przepływając dwie mile pełnego rekinów morza. Uzurpator mógł tego dokonać z łatwością, na jakiś czas przeobrażając się w jednego z tych rekinów, ale zrezygnował. Corregidor także było skazane, więc po co miałby się trudzić?
Jego przyjaciel Hugh, który był z nim od czasów obozu szkoleniowego, powiedział mu, że kusi go, by popłynąć, choć wie, że nie dotrze do celu. Nie potrafił przepłynąć dwóch mil nawet wtedy, gdy był w dobrej formie, a woda była równie spokojna jak na basenie. „Czuję, że utonięcie to nic w porównaniu z tym, co nam zrobią ci pieprzeni Japońcy” — rzekł.
Okazało się to prawdą dla wszystkich z wyjątkiem uzurpatora. Mieli właśnie wyruszyć do obozu koncentracyjnego położonego o jakieś dwa tygodnie drogi, pod palącym słońcem, bez jedzenia i wody. Rozkazy, które wydano Japończykom w Manili, brzmiały: „Każdego amerykańskiego jeńca, który nie jest w stanie dotrzeć na własnych nogach do obozu, należy zabić”. Możliwe zresztą, że ci, których to spotkało, byli największymi szczęściarzami.
Gdy przyszli Japończycy, uzurpator, Hugh i garstka innych znajdowali się w domku radiotelegrafisty. Pięciu młodych żołnierzy z karabinami wyposażonymi w bagnety stłoczyło się w małym pomieszczeniu i zaczęło wrzeszczeć. Robili to coraz głośniej i bardziej gniewnie, aż w końcu uzurpator uświadomił sobie, że oczekują, iż ich jeńcy będą umieli mówić po japońsku. Czego jeszcze nie wiedzieli?
Z gestów żołnierzy jeńcy wywnioskowali, że mają się rozebrać. Jeden robił to zbyt wolno, więc żołnierz dźgnął go bagnetem w tyłek, co wywołało nietypową ilość krwi i histeryczny śmiech.
— Jezu — szepnął Hugh. — Oni nas wszystkich zabiją.
— Staraj się zachować spokój — mruknął uzurpator, nie otwierając ust. — Na pierwszy ogień wezmą tych, którzy zwrócą na siebie ich uwagę. Tak zawsze robili sierżanci w obozie szkoleniowym.
Przeczesując stertę ubrań, jeden z żołnierzy natknął się na japońską monetę. Uniósł ją w górą i zaczął krzyczeć na jeńca.
— To nie moje — rzekł tamten. — Kazali nam się pozbyć tego gówna.
Stojący za nim żołnierz uderzył go kolbą karabinu w podstawę czaszki i mężczyzna runął na ziemię jak ścięte drzewo. Japończyk uderzył go jeszcze dwukrotnie, lecz przerwał na dźwięk ostrego rozkazu.
Ten, który wyglądał na dowódcę, zaczął coś wrzeszczeć do jeńców, wciąż wskazując im leżącego towarzysza, który wił się w drgawkach, krwawiąc z obojga uszu. Potem Japończycy wyszli równie nagle, jak się pojawili.
Jeden z jeńców przyklęknął obok leżącego i odwrócił go. Zobaczyli tylko białka oczu. Z ust żołnierza ciekła ślina, krew i coś przypominającego wodę.
— Płyn mózgowo-rdzeniowy — rzekł uzurpator.
— Umrze?
— Jest w bardzo złym stanie. — Pogrzebał w stercie ubrań, znalazł swój mundur i włożył go. — Lepiej się ubierzcie — rzekł do kolegi, który trzymał rannego. — Musimy wyglądać dla nich jednakowo.
— Jimmy ma rację — poparł go Hugh, znajdując własne ubranie. — Pewnie zabiją nas wszystkich, ale ja nie chcę być pierwszy.
Gdy się ubierali, w drzwiach stanął nowy Japończyk. Miał na sobie czysty mundur i był bez karabinu. Wskazał leżące na podłodze nagie ciało.
— Zakopać go — rzekł po angielsku.
— On nie umarł — zaprotestował przyjaciel rannego.
— Aha. — Oficer rozpiął kaburę i wyjął pistolet Nambu. Schylił się, włożył lufę do ust leżącego i wystrzelił. Dźwięk rozległ się głośnym echem w małym pokoiku, a krew, mózg i fragmenty kości rozprysły się po całej betonowej podłodze. — Teraz go zakopcie — rzekł Japończyk, włożył pistolet do kabury i wyszedł.
Żołnierz, który trzymał ciało przyjaciela, ruszył za oficerem. Pozostali próbowali go powstrzymać, ale się uwolnił. W drzwiach jednak opadł z sił i po prostu spoglądał za tamtym.
— Gnoje — wyszeptał. — Pierdolone żółte gnoje.