Próby złamania szyfru artefaktu były najciekawszą rzeczą, jaką kiedykolwiek robił. Gdyby mógł po prostu zamknąć się w jakimś pomieszczeniu z serią zer i jedynek oraz dostępem do danych z zewnątrz, mógłby sam to wszystko rozszyfrować. Czy zabrałoby to tydzień, rok czy tysiąc lat, nie wiedział i nie robiło mu to wielkiej różnicy.
Ale pozostali toczyli wojnę z czasem. Jack chciał, żeby szyfr został złamany, póki artefakt znajduje się na pierwszych stronach gazet, więc jeśli nic by się wcześniej nie wydało, ogłosiliby jednego dnia nawiązanie kontaktu, a następnego tłumaczenie.
By ułatwić dochowanie tajemnicy, podwyższył stawkę: osoba lub ekipa, która złamie szyfr, otrzyma milion dolarów premii pod warunkiem, że jego istnienie pozostanie tajemnicą. W przeciwnym razie premia spadała do stu dolarów.
Uzurpator zastanawiał się, jaka logika kieruje Jackiem i czy to w ogóle ma coś wspólnego z logiką. Skąd czerpał pewność, że na tym można się wzbogacić? Gdyby obiekt powiedział po prostu: „Cześć, macie tu parę fajnych obrazków w rewanżu” i nie dał im nic bardziej rewolucyjnego niż to, co oni mu dali — a tego właśnie spodziewał się uzurpator i większość jego współpracowników — jakim cudem Poseidon miał zarobić na tym choć dziesięć centów? Wyprodukować koszulki i figurki?
Gdy Rae zadała to pytanie Naomi, ta zmarszczyła brwi i przytknęła palec do ust.
— To nie nasza sprawa — szepnęła.
Liczba jedynek i zer wynosiła 31 433, co było wynikiem przemnożenia liczby pierwszej przez kwadrat innej: 17x43x43. Mogło to więc być siedemnaście kwadratów, każde po czterdzieści trzy kropki i kreski na jednym boku, albo czterdzieści trzy prostokąty, siedemnaście na czterdzieści trzy, ułożone na różne sposoby. Albo po prostu jedna linia złożona z 31 433 znaków.
Komputery potrafiły zbudować niezwykle potężne narzędzia deszyfrujące, a rząd z pewnością miał jeszcze lepszy sprzęt, który niechybnie poszedłby w ruch, gdyby federalni położyli łapy na znalezisku. Badacze musieli jednak zakładać, że wiadomość nie została zaszyfrowana, a w każdym razie nie celowo.
Wtedy zadziałała intuicja, a może po prostu łut szczęścia. Pracowało nad tym dwadzieścia osób, a każda miała przed sobą duży płaski ekran; oprócz tego posiadali do spółki pięć 1,5-metrowych sześcianów, służących do wizualizacji trzech wymiarów. Szukali czegoś, co przypominałoby spójną wiadomość albo przynajmniej jej fragment. Pokoje, w których pracowali, wyglądały jak koszmary z krzyżówkami: białe i czarne kwadraty oraz sześciany w ciągłym chaotycznym tańcu.
Uzurpator „czuł” — nie była to logika, z pewnością nie liczby, lecz jakieś „wrażenie”, że obiekt naprawdę stara się mówić wyraźnie. Po prostu był tak nieludzki, że ludzie nie potrafili go zrozumieć.
Może i on stal się zbyt ludzki, by odczytać przesłanie.
Ludzie żądni miliona funkcjonowali na kawie i amfetaminie, bez snu, więc Russ ogłosił „dzień śnieżycy”. Wszyscy mieli zostać w domach i spać, a przynajmniej odpoczywać. Jack musiał się z tym pogodzić. Po pięciu dniach ludziom zaczynała odbijać szajba.
Uzurpator spędził „dzień śnieżycy”, wchodząc z Russem na wzgórze. Zawarli umowę, że nie będą w ogóle rozmawiać o projekcie.
„Wchodzenie na wzgórze” oznaczało czterokilometrową wędrówkę stromo pod górę do Vailimy — dworku, w którym Robert Louis Stevenson spędził ostatnie lata swego życia. Russ był tam już kilka razy, więc teraz służył za przewodnika Rae.
Dzięki studiom anglistycznym sprzed kilku wcieleń uzurpator prawdopodobnie wiedział o Stevensonie więcej niż wszyscy inni uczestnicy projektu razem wzięci. Ale udawał Greka i pozwolił Russowi gadać.
Postanowił przyznawać się do przeczytania jedynie Wyspy skarbów oraz Doktora Jekylla i pana Hyde’a. W miarę pięcia się na „wzgórze” Russ opowiadał mu więc fabuły Porwanego za miodu i Dziedzica na Ballantrae oraz część skomplikowanej historii życia Stevensona na wyspie.
Uzurpator znał większość szczegółów, ale był dobrym słuchaczem. Słuchał o tym, jak wielki pisarz przybył tu, by wyleczyć gruźlicę, i choć nie znalazł lekarstwa, znalazł ulgę spokojnego życia. On, lub jego żona Fanny, przywieźli tu sporo rzeczy, które uczyniły z Vailimy przyczółek cywilizowanej Szkocji: delikatne tkaniny, porcelanę, fortepian, na którym rzadko grywano, ściany zastawione regalami pełnymi książek — nawet kominek, na wypadek, gdyby Ziemia zmieniła orbitę.
Historia byłaby ciekawsza, gdyby Stevenson napisał tu jeden ze swoich klasyków, ale te miał już poza sobą. Napisał jednak pięć książek i wydawał wielkie przyjęcia, zarówno dla Samoańczyków, jak i dla Anglosasów i Europejczyków. Znajdował nowe miłości, co Fanny być może zaakceptowała już przed przeprowadzką na Samoa, i przeżył ostatnie lata w radości i spokoju.
Uzurpator nie uwodził Russa. Po prostu tam był. Ale to wystarczyło. Russ nigdy nie był obojętny na kobiecą urodę, a znajdował się mniej więcej w tym stadium życia co Stevenson, tyle że bez żony i choroby, ale za to z dobrymi genami i wszystkimi korzyściami medycyny dwudziestego pierwszego wieku. Jego ciało i umysł były dostatecznie młode, by związek z trzydziestolatką nie wydawał się śmieszny żadnej ze stron. Gdy wspinali się ciężko pod górę, spoceni i roześmiani, od czasu do czasu przystając na piwko i małego skręta, różnica wieku stała się bardziej nowinką niż barierą.
Obeszli dworek Stevensona, bez butów, w towarzystwie nastoletniej samoańskiej przewodniczki, która niewiele czytała z dzieł autora, lecz wiedziała wszystko o jego codziennym życiu w tym domu i opowiadała o tym tak, jakby Stevenson tylko gdzieś na chwilę wyszedł — może po prostu zjechał na dół do Apii, by zobaczyć, co przywiózł ostatni frachtowiec, albo towarzyszył miejscowym w pracach na farmie, albo przycinał krzewy. Twierdziła, że mimo problemów zdrowotnych uwielbiał pracować do utraty tchu, bo dopiero po czymś takim mógł siedzieć i z prawdziwą radością spoglądać na piękno lasu i odległego morza, pozwalając pracowitemu umysłowi odpoczywać. Po odejściu przewodniczki Russ powiedział, że chciałby wierzyć, iż mówiła prawdę, lecz to raczej wątpliwe.
Nie po raz pierwszy uzurpator żałował, że odkrył ludzkość dopiero w 1932 roku. Ciekawie byłoby patrzeć, jak mijają wieki i ludzie się zmieniają.
Skończywszy zwiedzanie, wspięli się wyżej, do miejsca, w którym pochowano Stevensona i Fanny. Na kamieniu nagrobnym widniał znajomy napis:
Pod niebem szerokim, pełnym gwiazd,
Grób mój wykopcie, pozwólcie spocząć;
Radośnie żyłem i umrę radośnie,
Bez ociągania legnę w swej mogile.
A napis ten wyryjcie dla mnie:
„Tu leży ten, który odnalazł dom,
Marynarz, który powrócił z morza,
Myśliwy, który zszedł ze wzgórza”.
— Ciekawe, czy naprawdę tak myślał — rzekł uzurpator. — „Umrę radośnie”… Czy był aż tak chory? A może miał na myśli naturalną kolej rzeczy?
— Był ciężko chory — odparł Russ — ale nie na Samoa. Napisał to w Kalifornii, na długo przed tym, nim przyjechał tutaj i jego zdrowie się poprawiło.
Uzurpator wziął go za rękę i przez długą chwilę w milczeniu spoglądali na napis.
— No więc? — zapytał. — Co chcesz robić przez resztę „dnia śnieżycy”?
— Nie wiem. Moglibyśmy zbudować fort i urządzić bitwę na śnieżki.
Uzurpator roześmiał się.
— Mam lepszy pomysł. — Około kilometra w dół wzgórza znajdował się staroświecki, dwudziestowieczny hotel, w którym spędzili kilka godzin pod stukoczącym wentylatorem sufitowym, kochając się, a potem po cichu dzieląc się historiami swojego życia. Przez większość czasu mówił Russ, ale w końcu, jak sądził, żył znacznie dłużej.
Wrócili na teren projektu krótko przed zmierzchem i, celem stworzenia pozorów, rozeszli się w dwie różne strony: Russ poszedł do miasta na kolację, a uzurpator kupił sobie kanapkę w sklepiku na plaży.
Przypuszczał, że ich tajemnica wkrótce się wyda. W rzeczywistości wydała się, nim jeszcze wyszli z pokoju hotelowego, bo recepcjonista rozpoznał Russa. Na Samoa plotkowanie jest elitarnym sportem, wysublimowaną sztuką. Recepcjonista miał kuzyna, który pracował przy projekcie, więc nim Russ i Rae zeszli ze wzgórza, wszyscy miejscowi pracownicy poznali już jakąś wersję ich historii. Po jednym czy dwóch dniach mieli już wiedzieć wszyscy.
Wszyscy, lecz nie wszystko. Tamtej nocy Russell nie mógł spać. Lubił kobiety, ale jego jedyną miłością była praca; minęło niemal trzydzieści lat, odkąd po raz ostatni myślał o sobie, że jest „zakochany”. Nie istniało jednak inne słowo na określenie tego, co czuł do Rae. Nie potrafił przestać o niej myśleć — ani o tym, jak jest szczęśliwy; jak ten dzień zmienił jego życie.
A nie wiedział nawet połowy.