13.

Eurazja, czasy przedchrześcijańskie

Uzurpator nie był na planecie jedyny. Istniało drugie stworzenie, zupełnie z nim niezwiązane, które żyło na Ziemi od niepamiętnych dla siebie samego czasów i przeżyło tysiące wcieleń, znikając, gdy się zbyt zestarzało, i powracając jako młodzieniec.

Zawsze było mężczyzną. Zazwyczaj brutalnym.

Ów samiec alfa — nazwijmy go kameleonem — nigdy nie miał syna, chyba że pomógł mu w tym jakiś cudzołóżca. W odróżnieniu od uzurpatora posiadał DNA, lecz było ono obce; nie mógłby niczego spłodzić z istotą ludzką bardziej niż ze skałą lub drzewem.

Ponadto — także w przeciwieństwie do uzurpatora — wydawał się skazany na ludzką powłokę. Nigdy nie przyszło mu do głowy, by zadać sobie pytanie, dlaczego tak jest. Ale też przez całe tysiąclecia — aż do renesansu — w ogóle nie przyszło mu do głowy, że może pochodzić z innego świata. Zakładał, że jest jakimś demonem lub półbogiem, lecz szybko się przekonał, że ujawnianie tego światu jest błędem. Nie można go było zabić nawet ogniem, lecz odczuwał ból i odczuwał go głęboko, w sposób nieporównywalny z ludzkim. Przy niskim natężeniu sprawiało mu to przyjemność i poszukiwał różnych jej form. Ale wieszanie i krzyżowanie były czymś, czego nie chciał przeżywać ponownie. Spalenie na popiół stanowiło niewyobrażalną udrękę, a późniejsze rekonstruowanie siebie było jeszcze straszniejsze.

Po kilku takich doświadczeniach, dzięki którym kameleon prawdopodobnie dopomógł w ukonstytuowaniu się mitu wampira, wiódł spokojne życie, a raczej serię całkiem banalnych żywotów.

Zwykle był wojownikiem, i to — rzecz jasna — dobrym. Czasem jego karierę przerywało rozpłatanie na pół, stratowanie, rozszarpanie lub poćwiartowanie. W bitewnym chaosie zwykle potrafił znaleźć kilka minut ciemności, w której pozbierał się do kupy, i wyruszyć w poszukiwaniu nowego życia. Gdy jego śmierć i pogrzeb widziało wiele osób, musiał udawać, że grób został splądrowany, albo — czego nie lubił — czynić cud.

W starożytności, dzięki umiejętnościom militarnym i instynktownemu parciu naprzód, kończył niekiedy jako przywódca, a nawet król. Zawsze jednak powodowało to więcej kłopotów niż korzyści i niemal uniemożliwiało dyskretną śmierć i zmartwychwstanie.

Podobnie jak uzurpator, uczył się szybko, lecz był obojętnym na wiedzę sensualistą. Wszystko, co musiał wiedzieć, by przetrwać, jego ciało już wiedziało. Reszta służyła jedynie maksymalizacji przyjemności i minimalizacji bólu, jeśli ten był zbyt silny, by się nim rozkoszować.

Podczas wojen peloponeskich stanął po właściwej stronie i przeżył kilka pokoleń jako Spartanin. Potem wstąpił do armii Aleksandra i w końcu osiadł w Persji. Około wieku żył jako Part, a potem znalazł się w strefie oddziaływania Cesarstwa Rzymskiego.

Gdy był Partem, usłyszał opowieść o Jezusie Chrystusie. Zaciekawiła go. Ten zabity publicznie, a następnie zmartwychwstały człowiek musiał być z nim spokrewniony. Kameleon postanowił się za nim rozglądać.

Do podręczników historii trafił tylko raz, i to właśnie z powodu swego zainteresowania chrześcijaństwem. W trzecim wieku, w Narbonne, był kapitanem gwardii pretoriańskiej i nieco zbyt otwarcie wyrażał zainteresowanie tym drugim nieśmiertelnym. Po donosie wroga Dioklecjan kazał swym łucznikom zabić kapitana jako kryptochrześcijanina. Jego przyjaciółka, Irena, nie chciała go jednak pozostawić, by umierał w samotności, a wtedy on „cudownie” ozdrowiał. Wówczas Dioklecjan kazał swoim żołnierzom zmasakrować go żelaznymi prętami. Po tym zdarzeniu Irena pozostawiła zwłoki w spokoju na dość długo, by te przeobraziły się w młodego żołnierza i uciekły, pozostawiając po sobie legendę o św. Sebastianie.

Pracował jako robotnik rolny i żołnierz w Persji do roku 313, w którym edykt mediolański zapewnił chrześcijanom bezpieczeństwo. Gdy tylko kameleon o tym usłyszał, rzucił pług i powędrował pieszo do Italii, obrabowując po drodze ludzi, by iść dalej.

Nie podobało mu się życie w takiej bliskości władzy, więc wrócił do Francji i przez jakiś czas krążył między Galią a Germanią, wypatrując innych nieśmiertelnych. Sytuacja stała się nieprzyjemna podczas zarazy z roku 542, więc przeniósł się do Anglii wraz z inwazją saksońską.

Anglia wydała mu się bardziej przyjazna niż kontynent, bo Cesarstwo Rzymskie ogarnął właśnie chaos, więc kameleon przeżył w nowej ojczyźnie wiele pokoleń, najpierw jako żołnierz i farmer, a potem ucząc się wielu różnych zawodów: kowala, szewca, rzeźnika.

W 1096 roku wrócił do wojennego rzemiosła i podążał wraz z krucjatami do Jerozolimy i dalej. Przez mniej więcej wiek walczył to po jednej, to po drugiej stronie, aż w końcu jako Arab wrócił do Egiptu i ruszył na południe wzdłuż Nilu.

Przeobraził się w wysokiego, czarnego wojownika masajskiego i było to najlepsze życie, jakie miał do tej pory: mnóstwo kobiet, smaczne jedzenie w zamian za jakąś walkę od czasu do czasu, długie spanie i polowanie z włóczniami, które sprawiało mu przyjemność. Pozostał tam przez kilkaset lat, nadal rozglądając się za Chrystusem lub innym krewniakiem, prawdopodobnie białym.

Ale pierwsi biali, jacy się tam pojawili, mieli ze sobą strzelby i łańcuchy. Mógł stawić opór i po prostu „umrzeć”, lecz słyszał o Nowym Świecie i był go ciekaw.

Podróż okazała się bodaj najgorszą rzeczą, jaką kiedykolwiek przeżył, porównywalną ze smażeniem się żywcem w oleju lub obdzieraniem ze skóry. Tygodniami leżał zakuty w kajdany, upchnięty w dusznej ładowni wraz z setkami innych, spośród których wielu poumierało i leżało w postępującym rozkładzie, póki ktoś nie zabrał ich stamtąd i nie wyrzucił za burtę.

To było prawdziwe wyzwanie. Myślał o tym, by rozerwać nocą kajdany i rzucić się w morze. Zrobił to już kiedyś, w Fenicji, i przepłynął dziesiątki mil dzielące go od brzegu. Ale od Afryki, po kilku dniach spędzonych na statku, musiały go dzielić miesiące płynięcia, więc tylko zamieniłby jedną udrękę na inną.

Pozwolił się zawlec do Ameryki i w pewnym sensie podobało mu się, gdy został wystawiony na sprzedaż. Bez wątpienia był najzdrowszym okazem na statku, bo metabolizm zupełnie go nie dotyczył i był wykorzystywany jedynie jako źródło przyjemności. Człowiek z Georgii, który go kupił, okazał się okrutny. Lubił ćwiczyć batem nowych chłopców, aż stawali się ulegli, więc kameleon przy pierwszej sposobności zabił go, a potem przeobraził się w białego i odszedł.

Zabawny to był czas. Angielszczyzna kameleona liczyła niemal tysiąc lat, więc musiał udawać idiotę, póki nie nauczył się komunikować. Powędrował na północ, znów rabując i zabijając, by się utrzymać, gdy wiedział, że nie zostanie schwytany.

Szedł i szedł, aż doszedł do Bostonu i osiedlił się tam na kilkaset następnych lat.

Загрузка...