13

Dojechałem autostradą do niemal całkowicie opustoszałego centrum. Po drodze wyprzedził mnie policyjny wóz patrolowy. Jego kierowca, zrównawszy się ze mną, przyjrzał mi się przelotnie i pomknął dalej.

Na drugim piętrze budynku redakcji paliły się światła. Jasne okna wychodziły na porośnięty trawą i otoczony palmami skwerek. Wysokie drzewa stały cicho i nieruchomo; noc była zupełnie bezwietrzna.

Zaparkowałem na skwerze i wspiąłem się po schodach na drugie piętro. Idąc za klekotem maszyny przeszedłem przez dużą, pustą salę do oddzielonej przepierzeniem kabiny, w której pracowała Betty Jo. Kiedy zawołałem ją po imieniu, zaskoczona podniosła wzrok.

– Nie powinieneś tak robić. Przestraszyłeś mnie.

– Przepraszam.

– Nie szkodzi. Prawdę mówiąc cieszę się, że wpadłeś. Próbuję ułożyć artykuł o tym morderstwie w jakąś sensowną całość.

– Mogę go przeczytać?

– W jutrzejszej gazecie, o ile go wydrukują. Nie zawsze zamieszczają moje artykuły. Redaktor działu informacyjnego jest – męskim szowinistą i próbuje zdyskryminować mnie umieszczając na stronach przeznaczonych dla kobiet. – Uśmiechnęła się, ale jej ciemne oczy błyszczały buntowniczo.

– Ale możesz chyba przedstawić mi swoją teorię?

– Niestety nie mam żadnej. Próbuję sklecić artykuł w oparciu o pytania – kim była kobieta na tym obrazie, kto malował portret i oczywiście kto go ukradł. Jest to w gruncie rzeczy potrójna zagadka, prawda? Czy wiesz, kto go ukradł?

– Chyba tak, ale nie chciałbym, żeby się na mnie powoływano.

– Nie wspomnę o tobie – powiedziała. – Chcę tylko poznać tło całej sprawy.

– W porządku. Według moich świadków, którzy szczerze mówiąc nie są wiele warci, obraz został skradziony dwukrotnie w krótkich odstępach czasu. Student historii sztuki nazwiskiem Fred Johnson wziął go z domu Biemeyerów…

– Ten Fred Johnson z muzeum? Nie podejrzewałabym, że jest do tego zdolny.

– Być może nie jest. Twierdzi, że wziął obraz, by poddać go jakimś badaniom i stwierdzić, czy jest to naprawdę Chantry. Ale ktoś ukradł go z domu rodziców Freda albo z muzeum… istnieją dwie wersje.

Betty Jo notowała coś ołówkiem na kartce papieru maszynowego.

– Gdzie jest teraz Fred? Czy myślisz, że mogę z nim porozmawiać?

– Jeśli go znajdziesz. Odjechał w niewiadomym kierunku razem z córką Biemeyerów. Jeśli idzie o twoje dalsze pytania, to nie wiem, kto namalował obraz. Może jest to Chantry, a może nie. Niewykluczone, że wie to Fred. Udało mi się częściowo zidentyfikować kobietę z portretu. Ma na imię Mildred.

– Czy mieszka tutaj?

– Wątpię. Za czasów poprzedniego pokolenia była modelką w Tucson. Znał ją Paul Grimes, ten facet, którego zamordowano. Jest na nim o wiele młodsza niż w rzeczywistości.

– Czy to znaczy, że powstał niedawno?

– To jedna z zagadek, które najwyraźniej chciał rozwiązać Fred. Próbował określić wiek obrazu, by stwierdzić, czy mógł go namalować Chantry.

Betty Jo z ożywieniem podniosła głowę znad swych notatek.

– Sądzisz, że mógł to być on?

– Moja opinia jest niewiele warta. Nie widziałem obrazu ani jego fotografii.

– Więc dlaczego nic nie mówisz? Przyniosę ją.

Wstała szybko i zniknęła za drzwiami z napisem: „Serwis fotograficzny”. Fale wibrującego powietrza, które zostawiła za sobą, rozchodziły się dalej w moim ciele.

Czułem się samotny i znużony, ale nie byłem pewny, czy powinienem podjąć skok przez przepaść między pokoleniami. Mogła się otworzyć jak otchłań i chwycić mnie jak kleszcze. Próbowałem skupić uwagę na kobiecie z portretu, której dotychczas nie widziałem.

Betty Jo przyniosła jej podobiznę i położyła ją na biurku. Była to kolorowa fotografia obrazu, o formacie mniej więcej cztery na sześć cali. Podniosłem ją do światła rzucanego przez fluorescencyjną żarówkę. Paola powiedziała prawdę – kobieta była bardzo piękna. Miała klasyczne rysy i delikatną karnację blondynki. Cały obraz tchnął głębią, która koncentrowała się w jej chłodnych, niebieskich oczach; miałem wrażenie, że przyglądam się modelce – lub ona mnie – z wielkiej odległości. Być może sugerowałem się tym, co powiedziała Paola, powtarzając słowa swego ojca – że kobieta, która pozowała do portretu, nie żyje już albo jest staruszką, a jej piękno przetrwało jedynie we wspomnieniach.

Ale patrząc na reprodukcję ujrzałem nagle wyraźniej zarysy całej sprawy. Chciałem odzyskać obraz i poznać tę kobietę, o ile nadal żyła. Chciałem dowiedzieć się, gdzie, kiedy i przez kogo została namalowana.

– Czy zamieścicie to w jutrzejszym numerze?

– Chyba nie – odparła Betty Jo. – Fotograf twierdzi, że kopia, którą zrobił, nie wypadnie w druku najlepiej.

– Przydałaby mi się nawet kiepska odbitka. Oryginał musi wrócić do rąk policji.

– Możesz chyba poprosić Carlosa o jeden egzemplarz.

– Poproś go sama, dobrze? Ty go znasz. Może udałoby mi się dzięki temu odszukać Freda i pannę Biemeyer.

– Ale jeśli ci się uda, podasz mi szczegóły, zgoda?

– Nie zapomnę o tobie. – Zdałem sobie podświadomie sprawę z dwuznaczności tego zdania.

Betty Jo odniosła odbitkę do serwisu fotograficznego. Usiadłem na jej krześle, oparłem ramiona o biurko i położywszy na nich głowę zapadłem w sen. Musiałem przeżywać w nim jakieś gwałtowne awantury czy może ich zapowiedź. Kiedy dziewczyna dotknęła dłonią mego ramienia, zerwałem się na równe nogi, sięgając w kierunku ukrytego pod marynarką futerału po rewolwer, którego nie miałem przy sobie.

Betty Jo cofnęła się gwałtownie, unosząc lekko dłonie z rozstawionymi palcami.

– Przestraszyłeś mnie.

– Przepraszam.

– Carlos robi dla ciebie odbitkę. Ja tymczasem muszę niestety zasiąść do maszyny. Chcę dokończyć ten artykuł, by mógł wejść do popołudniowego wydania. A propos – czy mogę w nim wspomnieć o tobie?

– Proszę, ale bez nazwiska.

– Jesteś skromny.

– Nie bardzo. Ale pracuję jako prywatny detektyw. I chcę zachować swą prywatność.

Przeniosłem się za biurko redaktora działu miejskiego i znów oparłem głowę na ramionach. Już od dość dawna nie spałem w pokoju, w którym przebywała oprócz mnie dziewczyna. Oczywiście ten pokój był duży i dość dobrze oświetlony, a dziewczyna miała na głowie zupełnie inne sprawy.

Tym razem obudziła mnie wołaniem, stojąc w pewnej odległości.

– Panie Archer?

Stał obok niej jakiś młody Murzyn. Pokazał mi wykonaną przez siebie czarno-białą odbitkę. Była dość zamazana i szara, jakby jasnowłosa kobieta cofnęła się jeszcze dalej w czasie, poza zasięg promieni słońca. Ale można było rozpoznać jej rysy.

Podziękowałem fotografowi i zaproponowałem, że mu zapłacę. Odmówił, popychając ku mnie powietrze otwartymi dłońmi. Wrócił do pracowni, a dziewczyna ponownie zasiadła do maszyny. Napisawszy kilka słów przerwała nagle, zdjęła dłonie z klawiatury i opuściła je na kolana.

– Nie wiem, czy uda mi się w końcu sklecić ten artykuł. Nie mogę wspomnieć o Fredzie Johnsonie ani o tej dziewczynie. W tej sytuacji nie bardzo mam o czym pisać, prawda?

– Będziesz miała.

– Ale kiedy? Za mało wiem o tych ludziach. Gdyby kobieta z portretu żyła, a mnie udało się do niej dotrzeć, sytuacja wyglądałaby zupełnie inaczej. Mogłabym uczynić ją centralną postacią swojego artykułu.

– I tak możesz to zrobić.

– Ale byłoby o wiele lepiej, gdybym mogła napisać wyraźnie, kto to jest i gdzie przybywa. I że żyje – jeśli żyje. Może nawet dołączyć wywiad.

– Niewykluczone, że wiedzą to państwo Biemeyer – powiedziałem. – Być może kupili ten portret z pobudek osobistych.

Zerknęła na zegarek.

– Jest po północy. Nie mam odwagi dzwonić do nich tak późno. Tak czy owak nie jest pewne, czy cokolwiek wiedzą. Ruth Biemeyer dużo mówi o swej przyjaźni z Richardem Chantry, ale wątpię, czy kiedykolwiek łączył go z nią bliski związek.

Nie oponowałem jej. Nie chciałem rozmawiać w tym momencie ze swymi klientami. Od chwili, kiedy mnie wynajęli, zasięg całej sprawy ogromnie się rozszerzył i nie liczyłem na to, że będę w stanie wszystko im wkrótce wyjaśnić. Ale miałem ochotę raz jeszcze pociągnąć za język panią Chantry.

– Natomiast Chantry’ego łączył bliski związek z własną żoną – powiedziałem.

– Myślisz, że Francine Chantry zechce ze mną porozmawiać?

– Trudno będzie jej odmówić teraz, kiedy w grę wchodzi morderstwo. Którym zresztą bardzo się przejęła. Być może wie wszystko o tej kobiecie z portretu. Przecież sama często pozowała mężowi.

– Skąd wiesz? – spytała Betty Jo.

– Od niej.

– Mnie nigdy o tym nie mówiła.

– Bo nie jesteś mężczyzną.

– Więc jednak to zauważyłeś?

Загрузка...