Dojechałem autostradą do niemal całkowicie opustoszałego centrum. Po drodze wyprzedził mnie policyjny wóz patrolowy. Jego kierowca, zrównawszy się ze mną, przyjrzał mi się przelotnie i pomknął dalej.
Na drugim piętrze budynku redakcji paliły się światła. Jasne okna wychodziły na porośnięty trawą i otoczony palmami skwerek. Wysokie drzewa stały cicho i nieruchomo; noc była zupełnie bezwietrzna.
Zaparkowałem na skwerze i wspiąłem się po schodach na drugie piętro. Idąc za klekotem maszyny przeszedłem przez dużą, pustą salę do oddzielonej przepierzeniem kabiny, w której pracowała Betty Jo. Kiedy zawołałem ją po imieniu, zaskoczona podniosła wzrok.
– Nie powinieneś tak robić. Przestraszyłeś mnie.
– Przepraszam.
– Nie szkodzi. Prawdę mówiąc cieszę się, że wpadłeś. Próbuję ułożyć artykuł o tym morderstwie w jakąś sensowną całość.
– Mogę go przeczytać?
– W jutrzejszej gazecie, o ile go wydrukują. Nie zawsze zamieszczają moje artykuły. Redaktor działu informacyjnego jest – męskim szowinistą i próbuje zdyskryminować mnie umieszczając na stronach przeznaczonych dla kobiet. – Uśmiechnęła się, ale jej ciemne oczy błyszczały buntowniczo.
– Ale możesz chyba przedstawić mi swoją teorię?
– Niestety nie mam żadnej. Próbuję sklecić artykuł w oparciu o pytania – kim była kobieta na tym obrazie, kto malował portret i oczywiście kto go ukradł. Jest to w gruncie rzeczy potrójna zagadka, prawda? Czy wiesz, kto go ukradł?
– Chyba tak, ale nie chciałbym, żeby się na mnie powoływano.
– Nie wspomnę o tobie – powiedziała. – Chcę tylko poznać tło całej sprawy.
– W porządku. Według moich świadków, którzy szczerze mówiąc nie są wiele warci, obraz został skradziony dwukrotnie w krótkich odstępach czasu. Student historii sztuki nazwiskiem Fred Johnson wziął go z domu Biemeyerów…
– Ten Fred Johnson z muzeum? Nie podejrzewałabym, że jest do tego zdolny.
– Być może nie jest. Twierdzi, że wziął obraz, by poddać go jakimś badaniom i stwierdzić, czy jest to naprawdę Chantry. Ale ktoś ukradł go z domu rodziców Freda albo z muzeum… istnieją dwie wersje.
Betty Jo notowała coś ołówkiem na kartce papieru maszynowego.
– Gdzie jest teraz Fred? Czy myślisz, że mogę z nim porozmawiać?
– Jeśli go znajdziesz. Odjechał w niewiadomym kierunku razem z córką Biemeyerów. Jeśli idzie o twoje dalsze pytania, to nie wiem, kto namalował obraz. Może jest to Chantry, a może nie. Niewykluczone, że wie to Fred. Udało mi się częściowo zidentyfikować kobietę z portretu. Ma na imię Mildred.
– Czy mieszka tutaj?
– Wątpię. Za czasów poprzedniego pokolenia była modelką w Tucson. Znał ją Paul Grimes, ten facet, którego zamordowano. Jest na nim o wiele młodsza niż w rzeczywistości.
– Czy to znaczy, że powstał niedawno?
– To jedna z zagadek, które najwyraźniej chciał rozwiązać Fred. Próbował określić wiek obrazu, by stwierdzić, czy mógł go namalować Chantry.
Betty Jo z ożywieniem podniosła głowę znad swych notatek.
– Sądzisz, że mógł to być on?
– Moja opinia jest niewiele warta. Nie widziałem obrazu ani jego fotografii.
– Więc dlaczego nic nie mówisz? Przyniosę ją.
Wstała szybko i zniknęła za drzwiami z napisem: „Serwis fotograficzny”. Fale wibrującego powietrza, które zostawiła za sobą, rozchodziły się dalej w moim ciele.
Czułem się samotny i znużony, ale nie byłem pewny, czy powinienem podjąć skok przez przepaść między pokoleniami. Mogła się otworzyć jak otchłań i chwycić mnie jak kleszcze. Próbowałem skupić uwagę na kobiecie z portretu, której dotychczas nie widziałem.
Betty Jo przyniosła jej podobiznę i położyła ją na biurku. Była to kolorowa fotografia obrazu, o formacie mniej więcej cztery na sześć cali. Podniosłem ją do światła rzucanego przez fluorescencyjną żarówkę. Paola powiedziała prawdę – kobieta była bardzo piękna. Miała klasyczne rysy i delikatną karnację blondynki. Cały obraz tchnął głębią, która koncentrowała się w jej chłodnych, niebieskich oczach; miałem wrażenie, że przyglądam się modelce – lub ona mnie – z wielkiej odległości. Być może sugerowałem się tym, co powiedziała Paola, powtarzając słowa swego ojca – że kobieta, która pozowała do portretu, nie żyje już albo jest staruszką, a jej piękno przetrwało jedynie we wspomnieniach.
Ale patrząc na reprodukcję ujrzałem nagle wyraźniej zarysy całej sprawy. Chciałem odzyskać obraz i poznać tę kobietę, o ile nadal żyła. Chciałem dowiedzieć się, gdzie, kiedy i przez kogo została namalowana.
– Czy zamieścicie to w jutrzejszym numerze?
– Chyba nie – odparła Betty Jo. – Fotograf twierdzi, że kopia, którą zrobił, nie wypadnie w druku najlepiej.
– Przydałaby mi się nawet kiepska odbitka. Oryginał musi wrócić do rąk policji.
– Możesz chyba poprosić Carlosa o jeden egzemplarz.
– Poproś go sama, dobrze? Ty go znasz. Może udałoby mi się dzięki temu odszukać Freda i pannę Biemeyer.
– Ale jeśli ci się uda, podasz mi szczegóły, zgoda?
– Nie zapomnę o tobie. – Zdałem sobie podświadomie sprawę z dwuznaczności tego zdania.
Betty Jo odniosła odbitkę do serwisu fotograficznego. Usiadłem na jej krześle, oparłem ramiona o biurko i położywszy na nich głowę zapadłem w sen. Musiałem przeżywać w nim jakieś gwałtowne awantury czy może ich zapowiedź. Kiedy dziewczyna dotknęła dłonią mego ramienia, zerwałem się na równe nogi, sięgając w kierunku ukrytego pod marynarką futerału po rewolwer, którego nie miałem przy sobie.
Betty Jo cofnęła się gwałtownie, unosząc lekko dłonie z rozstawionymi palcami.
– Przestraszyłeś mnie.
– Przepraszam.
– Carlos robi dla ciebie odbitkę. Ja tymczasem muszę niestety zasiąść do maszyny. Chcę dokończyć ten artykuł, by mógł wejść do popołudniowego wydania. A propos – czy mogę w nim wspomnieć o tobie?
– Proszę, ale bez nazwiska.
– Jesteś skromny.
– Nie bardzo. Ale pracuję jako prywatny detektyw. I chcę zachować swą prywatność.
Przeniosłem się za biurko redaktora działu miejskiego i znów oparłem głowę na ramionach. Już od dość dawna nie spałem w pokoju, w którym przebywała oprócz mnie dziewczyna. Oczywiście ten pokój był duży i dość dobrze oświetlony, a dziewczyna miała na głowie zupełnie inne sprawy.
Tym razem obudziła mnie wołaniem, stojąc w pewnej odległości.
– Panie Archer?
Stał obok niej jakiś młody Murzyn. Pokazał mi wykonaną przez siebie czarno-białą odbitkę. Była dość zamazana i szara, jakby jasnowłosa kobieta cofnęła się jeszcze dalej w czasie, poza zasięg promieni słońca. Ale można było rozpoznać jej rysy.
Podziękowałem fotografowi i zaproponowałem, że mu zapłacę. Odmówił, popychając ku mnie powietrze otwartymi dłońmi. Wrócił do pracowni, a dziewczyna ponownie zasiadła do maszyny. Napisawszy kilka słów przerwała nagle, zdjęła dłonie z klawiatury i opuściła je na kolana.
– Nie wiem, czy uda mi się w końcu sklecić ten artykuł. Nie mogę wspomnieć o Fredzie Johnsonie ani o tej dziewczynie. W tej sytuacji nie bardzo mam o czym pisać, prawda?
– Będziesz miała.
– Ale kiedy? Za mało wiem o tych ludziach. Gdyby kobieta z portretu żyła, a mnie udało się do niej dotrzeć, sytuacja wyglądałaby zupełnie inaczej. Mogłabym uczynić ją centralną postacią swojego artykułu.
– I tak możesz to zrobić.
– Ale byłoby o wiele lepiej, gdybym mogła napisać wyraźnie, kto to jest i gdzie przybywa. I że żyje – jeśli żyje. Może nawet dołączyć wywiad.
– Niewykluczone, że wiedzą to państwo Biemeyer – powiedziałem. – Być może kupili ten portret z pobudek osobistych.
Zerknęła na zegarek.
– Jest po północy. Nie mam odwagi dzwonić do nich tak późno. Tak czy owak nie jest pewne, czy cokolwiek wiedzą. Ruth Biemeyer dużo mówi o swej przyjaźni z Richardem Chantry, ale wątpię, czy kiedykolwiek łączył go z nią bliski związek.
Nie oponowałem jej. Nie chciałem rozmawiać w tym momencie ze swymi klientami. Od chwili, kiedy mnie wynajęli, zasięg całej sprawy ogromnie się rozszerzył i nie liczyłem na to, że będę w stanie wszystko im wkrótce wyjaśnić. Ale miałem ochotę raz jeszcze pociągnąć za język panią Chantry.
– Natomiast Chantry’ego łączył bliski związek z własną żoną – powiedziałem.
– Myślisz, że Francine Chantry zechce ze mną porozmawiać?
– Trudno będzie jej odmówić teraz, kiedy w grę wchodzi morderstwo. Którym zresztą bardzo się przejęła. Być może wie wszystko o tej kobiecie z portretu. Przecież sama często pozowała mężowi.
– Skąd wiesz? – spytała Betty Jo.
– Od niej.
– Mnie nigdy o tym nie mówiła.
– Bo nie jesteś mężczyzną.
– Więc jednak to zauważyłeś?