24

Weszła do mieszczącego się za sklepem kantorka i wróciła po chwili z pocztówką w ręku. Była to kolorowa fotografia Siesta Village – jednego z nadbrzeżnych moteli, wzniesionych niedawno w Santa Teresa. Na odwrocie napisał ktoś drżącą ręką adres Juanity Grimes w Copper City, a obok tekst:


Droga Nito

Mieszkam tu na razie, dopóki nie znajdę czegoś lepszego. Nie odpowiada mi ta mglista pogoda i prawdę mówiąc czuję się dość kiepsko. Klimat Kalif, jest przereklamowany. Nie mów o tym nikomu, ale szukam jakiegoś domu opieki, w którym mogłabym pomieszkać jakiś czas i wrócić do sił. Nie martw się o mnie, mam tu przyjaciół.

Mildred


Zwróciłem pocztówkę pani Grimes.

– Wygląda na to, że Mildred ma jakieś kłopoty. Potrząsnęła głową, nie po to, by zaprzeczyć, lecz by odrzucić od siebie tę myśl.

– Być może. Mildred nie miała zwyczaju skarżyć się na zdrowie. Zawsze była twarda. Musi mieć już ponad siedemdziesiątkę.

– Kiedy dostała pani od niej tę pocztówkę?

– Ze dwa miesiące temu. Wysłałam odpowiedź na adres tego motelu, ale więcej już się nie odezwała.

– Czy wie pani, kim są ci jej przyjaciele z Santa Teresa?

– Niestety nie. Mildred zawsze była dyskretna w sprawach dotyczących przyjaciół. Miała bardzo bogate życie, mówiąc oględnie. Ale w końcu dopadła ją starość. – Opuściła wzrok i spojrzała przelotnie na: własną figurę. – Przeżyła w swoim czasie sporo kłopotów. Nie starała się ich zresztą unikać. Miała zawsze więcej temperamentu, niż jej było potrzeba.

– Czy była pani jej bliską przyjaciółką?

– Równie bliską, jak inne kobiety w mieście. Nie przyjaźniła się… nie przyjaźni się z kobietami. Była przyjaciółką mężczyzn, ale nigdy nie wyszła za mąż.

– Tak słyszałem. Więc William był nieślubnym synem? Kiwnęła głową.

– Przeżyła długi romans z Felixem Chantry, tym, który rozbudował kopalnię miedzi. William był jego dzieckiem

– Czy dobrze znała pani Williama?

– Oboje z Paulem widywaliśmy go dość często. By również dobrze zapowiadającym się malarzem, dopóki nie wzięli go do wojska. Paul twierdził, że jest potencjalnie zdolniejszy niż jego brat Richard. Ale nie rozwinął swego talentu. Został zamordowany przez nieznanego sprawcę w lecie 43 roku.

– A więc w tym samym czasie, kiedy Richard z żoną przenieśli się do Kalifornii?

– W tym samym czasie – powtórzyła posępnie. – Nigdy nie zapomnę tego lata. Mildred przyjechała z Tucson Mieszkała tam wtedy z jakimś malarzem… by zidentyfikować w kostnicy zwłoki biednego Williama. Potem przyszła do mnie i w rezultacie została na noc. Była wtedy zdrowa i silna – nie przekroczyła jeszcze czterdziestki – ale śmierć syna była dla niej strasznym wstrząsem. Weszła do mojego domu jak stara kobieta. Usiadłyśmy w kuchni i wypiłyśmy we dwie butelkę whisky. Zawsze dobrze się z nią rozmawiało, ale tej nocy nie powiedziała chyba ani słowa. Była całkowicie załamana. Wie pan, William był jej jedynym dzieckiem i naprawdę go kochała.

– Czy podejrzewała, kto mógł go zabić?

– Jeśli tak, to nic mi o tym nie, mówiła. Ale nie sądzę Było to nie wyjaśnione zabójstwo. I pozostało do dziś nie wyjaśnione.

– A pani zastanawiała się nad tym problemem?

– Myślałam wtedy, że to jedno z tych bezsensownych zabójstw. Nadal tak uważam. Biedny William jechał autostopem, źle wybrał towarzyszy podróży i został zapewne zamordowany w celach rabunkowych. – Wpatrywała się uważnie w moją twarz, jakby wyglądając przez zaparowane okno. – Widzę, że nie wierzy pan w tę wersję.

– Może być prawdziwa. Ale wydaje mi się zbyt uproszczona. Być może William źle wybrał towarzyszy podróży, ale nie sądzę, żeby ich nie znał.

– Naprawdę? – Pochyliła się w moją stronę. Rozdziałek na jej głowie był biały i prosty jak droga wiodąca przez pustynię. – Uważa pan, że William został celowo zamordowany przez kogoś, kogo znał? Na czym opiera pan swe przypuszczenie?

– Głównie na dwóch szczegółach. Rozmawiałem o tym morderstwie z policjantami i odniosłem wrażenie, że nie powiedzieli mi wszystkiego, co wiedzą, że cała sprawa mogła zostać – świadomie lub nieświadomie – zatuszowana. Wiem, że to nie brzmi przekonująco. Moje drugie odczucie jest jeszcze bardziej mgliste. Ale chyba przywiązuję do niego większą wagę. Prowadziłem dochodzenie w sprawie wielu dziesiątków morderstw i często miałem do czynienia z wielokrotnymi zabójcami. Niemal w każdym wypadku popełnione przez nich zabójstwa miały jakąś wspólną cechę. Prawdę mówiąc, im dokładniej badamy serię przestępstw czy jakikolwiek zespół okoliczności związanych z jakąś grupą osób, tym więcej odkrywamy łączących je związków.

Nadal wpatrywała się w moją twarz – miałem wrażenie, że chce przeniknąć w głąb mego umysłu.

– Więc sądzi pan, że śmierć Paula, który umarł ubiegłej nocy, ma jakiś związek z zabójstwem Williama Meada, dokonanym w roku 43?

– Owszem. Mam taką teorię.

– Ale jaki związek?

– Nie wiem tego na pewno.

– Myśli pan, że obu zabił ten sam człowiek? – Pomimo swego wieku mówiła jak młoda dziewczyna, strasząca sama siebie opowiadaniem, którego zakończenie mogło być jeszcze bardziej przerażające. – Kto to mógł być?

– Nie chcę pani nic sugerować. Zna pani najwyraźniej wszystkich podejrzanych.

– To znaczy, że podejrzewa pan więcej niż jedną osobę?

– Dwie lub trzy.

– Ale kogo?

– Niech pani mi podpowie, pani Grimes. Jest pani inteligentną kobietą. Zna pani chyba wszystkie osobi zamieszane w tę sprawę i wie pani o nich więcej, niż ja kiedykolwiek się dowiem.

Oddychała głęboko i jej piersi falowały gwałtowniej Udało mi się jednak poruszyć ją i zainteresować. Być może miała wrażenie, że wszystko, co zrobi lub powie, może jednak wpłynąć na całą sprawę i na wizerunek jej nieżyjącego męża.

– Czy będę cytowana? – spytała.

– Nie przeze mnie.

– W porządku, więc powiem panu coś, o czym nikt prawie nie wie. Wyciągnęłam to z Mildred Mead.

– Tej nocy, kiedy wypiłyście we dwie butelkę whisky?

– Nie. Jakiś czas przedtem, wkrótce po powołaniu do wojska jej syna, Williama. Musiało to być w 1942. Mildre powiedziała mi, że zrobił dziecko jakiejś dziewczynie i musiał się z nią ożenić. Ale w gruncie rzeczy był zakochany w żonie Richarda Chantry. A ona w nim.

– Czy sugeruję pani, że Williama zabił Richard?

– Mówię panu tylko, jaki miał motyw.

– Ale twierdziła pani, że Richard Chantry był homoseksualistą?

– Lubił i mężczyzn, i kobiety, tak jak mój mąż. Jedno ni wyklucza drugiego – przekonałam się o tym na własno skórze.

– Czy myśli pani, że Richard Chantry zabił również pani męża?

– Nie wiem. Być może. – Wyjrzała za moimi plecami na jasną, opustoszałą ulicę. – Nikt najwyraźniej nie ma pojęcia, gdzie przebywa Richard i co robi. Wszyscy wiedzą, że odszedł dwadzieścia pięć lat temu.

– Ale dokąd odszedł? Czy ma pani jakąś koncepcję?

– Mam. Przyszło mi to do głowy, gdy dowiedziałam się o śmierci Paula. Pomyślałam, że może Richard ukrywał się w Santa Teresa. Paul go zobaczył i trzeba mu było zamknąć usta. – Zwiesiła głowę i kołysała nią posępnie w obie strony. – Wiem, że to okropne podejrzenia, ale takie właśnie mi się nasunęły.

– Mnie również – stwierdziłem. – A co o tym wszystkim myśli pani córka, Paola? Podobno rozmawiała pani z nią przez telefon.

Pani Grimes przygryzła dolną wargę i spojrzała w przestrzeń.

– Niestety, nie wiem, co ona myśli. Trudno nam się ze sobą porozumieć. Czy rozmawiała z panem?

– Tuż po morderstwie. Przeżywała jeszcze skutki szoku.

– Chyba nadal je odczuwa. Czy mógłby się pan z nią zobaczyć po powrocie do Santa Teresa?

– Zamierzałem to zrobić.

– Dobrze. Weźmie pan dla niej trochę pieniędzy? Mówi, że została w kompletnej nędzy.

– Chętnie. Gdzie mieszka?

– W hotelu Monte Christo.

– Sądząc z nazwy, to wytworny hotel.

– Ale tylko z nazwy.

– Więc dobrze. – Wręczyła mi dwie wyjęte z kasy dwudziesto-dolarówki i jedną dziesiątkę. – Powinno jej to w każdym razie wystarczyć na kilkudniowy pobyt.

Robiło się późno. Wróciłem do banku Southwestern Savings, który był już czynny, i podszedłem do siedzącej przy biurku przystojnej urzędniczki. Stojąca na bladli tabliczka z nazwiskiem poinformowała mnie, że mam dal czynienia z panią Conchitą Alvarez.

– Szukam znajomej, która nazywa się Mildred Mead – II powiedziałem, podawszy jej swoje nazwisko. – O ile wiem jest waszą klientką.

Pani Alvarez niemal przewierciła mnie spojrzeniemB Musiała dojść do wniosku, że nie jestem przestępcą, b(pochyliła nieco swą ciemną błyszczącą głowę.

– Owszem. Była nią. Ale przeniosła się do Kalifornii.

– Do Santa Teresa? Często mówiła, że chce tam wyje chać.

– I tak właśnie Zrobiła.

– Czy może pani podać mi jej adres? Jadę akurat do Santa Teresa. Pan Biemeyer oddał mi do dyspozycji jedei z samolotów firmy.

Pani Alvarez wstała z krzesła.

– Zobaczę, czy uda mi się go znaleźć.

Zniknęła za drzwiami i pozostała za nimi przez dłuższą chwilę. Kiedy wróciła, na jej twarzy malowało się jakby rozczarowanie.

– Jedyne miejsce pobytu pani Mead, jakie mamy w ak tach, to motel o nazwie Siesta Village. Ale jest to adres sprzed dwu miesięcy.

– Czy tam właśnie wysyłacie jej raty za dom?

– Nie. Sprawdziłam to. Wynajęła sobie skrytkę pocztową. – Pani Alvarez zerknęła na trzymany w ręku skrawek papieru. – Numer 121.

– W Santa Teresa?

– Tak, w głównym urzędzie pocztowym Santa Teresa. Pojechałem na lotnisko i oddałem wynajęty wóz. Piło odrzutowca firmy grzał silniki – Fred i Doris byli już ni pokładzie. Nie siedzieli razem. Doris zajmowała miejsd tuż za kabiną pilotów, Fred zaś – z tyłu. Miałem wrażenie że nie rozmawiają z sobą, może ze względu na obecność stojącego w drzwiach szeryfa. Powitał mnie z wyraźną ulgą.

– Bałem się, że pan nie zdąży. A wtedy musiałbym sam wybrać się do Kalifornii.

– Miał pan z nim jakieś kłopoty?

– Nie. – Spojrzał chłodno na Freda, który odwrócił wzrok. – Ale doszedłem do tego, że nie ufam nikomu, kto nie przekroczył czterdziestki.

– Niestety, zasługuję w takim razie na pańskie zaufanie.

– No tak, chyba zbliża się pan do pięćdziesiątki, co? A ja kończę w przyszłym roku sześćdziesiąt. Nie spodziewałem się tego, ale teraz liczę już dni do emerytury. Świat się zmienia, sam pan zresztą wie.

Ale nie dość szybko – pomyślałem. – Nadal jest to świat, w którym mając pieniądze, można kupić informacje lub milczenie.

Загрузка...