41

Jechaliśmy wzdłuż gęstego szpaleru drzew, rosnących na O1ive Street od stulecia, a może jeszcze dłużej. Idąc: obok Purvisa w kierunku cienia, jaki rzucał dom w popołudniowym słońcu, miałem wrażenie, że spoczywająca na moich barkach i zagęszczająca atmosferę przeszłość utrudnia mi oddychanie.

Kobieta podająca się za panią Johnson natychmiast otworzyła drzwi, jakby czekała na naszą wizytę. Czułem na twarzy niemal namacalny dotyk jej posępnego spojrzenia.

– Czego chcecie?

– Czy możemy wejść? To jest zastępca koronera, pan Purvis.

– Wiem – zwróciła się do niego. – Widywałam pana w szpitalu. Nie wiem, tylko po co chcecie wchodzić. W domu nie ma nikogo oprócz mnie, a wszystko, co miało się wydarzyć, już się wydarzyło. – Miałem wrażenie, że nie stwierdza faktu, lecz wyraża pełną obaw nadzieję.

– Chcemy pomówić o wydarzeniach, które miały miejsce w przeszłości – powiedziałem. – Jednym z nich jest śmierć Williama Meada.

– Nigdy nie słyszałam tego nazwiska – odparła bez zmrużenia oka.

– Pozwolę sobie odświeżyć pani pamięć – powiedział chłodno i spokojnie Purvis. – Według posiadanych przeze mnie informacji, William Mead był pani mężem. Kiedy w roku 1943 został zamordowany w Arizonie, jego ciało odesłano tutaj, by je tu pochować. Czy moje informacje są błędne?

Spojrzenie jej ciemnych oczu pozostało niewzruszone.

– Jakoś zapomniałam już o tym wszystkim. Zawsze umiałam wykreślać z pamięci to, co chciałam. I moje późniejsze okropne przeżycia zatarły w pewnym sensie całą przeszłość, rozumie pan?

– Czy możemy wejść, usiąść na chwilę i porozmawiać z panią o tym wszystkim? – spytał Purvis.

– Proszę.

Odsunęła się na bok, pozwalając nam wejść do wąskiego hallu. U podnóża schodów stała duża, zniszczona, płócienna walizka. Podniosłem ją. Była ciężka.

– Proszę tego nie ruszać – powiedziała. Odstawiłem walizkę na miejsce.

– Zamierza pani wyjechać?

– A jeśli tak, to co? Nie zrobiłam nic złego. Mam prawo robić, co mi się podoba. Mogę wyjechać, dokąd chcę, i może to zrobię. Nie został tu już nikt oprócz mnie. Mąż zniknął, a Fred się wyprowadza.

– Dokąd się wybiera?

– Nawet nie chce mi powiedzieć. Pewnie wyjeżdżą gdzieś z tą dziewczyną. Włożyłam w ten dom dwadzieścia pięć lat ciężkiej pracy i w końcu zostałam w mm sama. Sama, bez centa i z długami. Dlaczego nie miałabym się wynieść?

– Bo jest pani podejrzana o popełnienie przestępstwa I powiedziałem. – Każde nieostrożne posunięcie może przyspieszyć pani aresztowanie.

– O co jestem podejrzana? Nie zabiłam Williama Meada. Zdarzyło się to w Arizonie. Ja byłam wtedy pielęgniarką tutaj, w Santa Teresa. Kiedy powiedziano mi, że został zabity, przeżyłam największy szok mego życia. Nadal odczuwam jego skutki. Zawsze je będę czuła. A kiedy zakopywano go na cmentarzu, chciałam wejść razem z nim do grobu.

Poczułem odruch współczucia, ale opanowałem go.

– Mead nie jest jedyną ofiarą. Zginęli też Paul Grimes i Jacob Whitmore… ludzie, którzy robili z panią i mężem jakieś interesy. Grimes został zabity tutaj, na tej samej ulicy. Whitmore’a utopiono być może w waszej wannie.

Spojrzała na mnie ze zdumieniem.

– Nie wiem, o czym pań mówi?

– Chętnie pani wytłumaczę. Może to chwilę potrwać. Czy moglibyśmy wejść do pokoju i usiąść?

– Nie – zaprotestowała. – Nie życzę sobie. Przez cały dzień zarzucano mnie pytaniami. Pan Lackner radził mi nie mówić nic więcej.

– Może powinienem pouczyć ją o jej prawach? – powiedział niepewnie Purvis. – Jak myślisz, Archer?

Jego zdenerwowanie dodało jej odwagi i skłoniło do ataku.

– Znam swoje prawa. Nie muszę rozmawiać ani z wami, ani z nikim innym. A wy nie macie prawa wdzierać się przemocą do mojego domu.

– Nikt nie stosował przemocy. Pani zaprosiła nas do środka.

– Nic podobnego. Zaprosiliście się sami. Zmusiliście mnie groźbami do wpuszczenia was.

Purvis zwrócił się w moją stronę. Pobladł na myśl, że mógł popełnić jakiś błąd proceduralny.

– Lepiej dajmy sobie z tym na razie spokój, Archer. Przesłuchiwanie świadków to zresztą nie moja dziedzina. Moim zdaniem prokurator okręgowy będzie chciał zwolnić ją od winy. Nie chciałbym na tym etapie zagmatwać całej sprawy.

– Jakiej sprawy? – zawołała w nagłym przypływie energii – Nie ma żadnej sprawy. Nie macie prawa mnie nachodzić i prześladować. Tylko dlatego, że jestem biedną kobietą bez przyjaciół i z obłąkanym mężem, który na skutek choroby nie wie nawet, kim jest.

– A kim jest? – spytałem.

Spojrzała na mnie z przestrachem i zamilkła nagle.

– Nawiasem mówiąc, dlaczego używa pani nazwiska Johnson? – pytałem dalej. – Czy była pani kiedykolwiek żoną Gerarda Johnsona? Czy też Chantry, zamordowawszy prawdziwego Johnsona, przejął jego tożsamość?

– Nic panu nie powiem – powtórzyła. – Wyjdźcie stąd natychmiast!

Purvis był już na ganku, nie chcąc mieć nic wspólnego z moim nieortodoksyjnym sposobem przesłuchiwania.

Wyszedłem za nim i rozstaliśmy się na chodniku przed domem.

Siedziałem w Samochodzie w świetle późnego popołudnia i próbowałem uporządkować w głowie całą historię. Zaczęła się ona od konfliktu pomiędzy braćmi – Richardem Chantry i jego przyrodnim bratem – Williamem Meadem. Richard najwyraźniej ukradł obrazy Williama oraz jego dziewczynę, a w końcu zamordował go, porzucając ciało na pustyni Arizony.

Richard przyjechał z dziewczyną do Santa Teresa i choć morderstwo było przestępstwem nakazującym ekstradycję, nie został nigdy wezwany do Arizony na przesłuchanie. Prosperował doskonale w Kalifornii i jakby śmierć Williama stała się pożywką dla jego talentu, został w ciągu siedmiu lat liczącym się malarzem. Potem jego światrunął w gruzy. Przyjaciel Williama z wojska, Gerard Johnson, opuścił szpital dla inwalidów i złożył Richardowi wizytę.

Gerard odwiedził Richarda dwukrotnie, za drugim razem przyprowadzając ze sobą wdowę po Williamie oraz jego syna. Była to ostatnia wizyta, jaką komukolwiek złożył. Richard zabił go i pogrzebał we własnej oranżerii. Potem, jakby chcąc to odpokutować, zrezygnował ze swej wysokiej pozycji i przybrawszy nazwisko Gerarda zajął miejsce Williama. Zamieszkał w domu na O1ive Street i przeżył dwadzieścia pięć lat jako zapijaczony odludek.

Przez pierwsze lata, zanim wiek i alkoholizm zapewniły mu charakteryzację, musiał żyć w ścisłym odosobnieniu, jak obłąkany krewny na dziewiętnastowiecznym strychu. Ale nie umiał powstrzymać się od malowania. I w końcu siła talentu przyczyniła się do jego upadku.

Fred zdał sobie pewnie sprawę z faktu, że jego ojciec zajmuje się ukradkiem malowaniem i zaczął na wpół świadomie utożsamiać go z zaginionym malarzem Chantrym, to tłumaczy jego przemożne zainteresowanie Chantrym, które doprowadziło go w końcu do kradzieży – czy wypożyczenia – obrazu Biemeyerów. Kiedy Fred, chcąc zbadać portret, przyniósł go do domu, ojciec zabrał go z jego pokoju i ukrył we własnym – na strychu, na którym go poprzednio namalował.

Zaginiony obraz leżał teraz w bagażniku mego samochodu. Chantry przebywał w więzieniu. Powinienem być dumny i szczęśliwy, ale nie byłem. Cała sprawa nadal ciążyła na moich barkach i absorbowała mój umysł. Rozmyślałem o niej siedząc pod drzewami oliwnymi w gasnącym wolno świetle popołudnia.

Wmawiałem sobie, że czekam na wyjście pani Johnson. Ale wątpiłem, czy ruszy się ona na krok z domu, dopóki nie odjadę. Dwukrotnie ujrzałem jęj twarz w oknie living-roomu. Za pierwszym razem wydawała się przestraszona. Za drugim, gniewnie pogroziła mi pięścią. Uśmiechnąłem się do niej zachęcająco. Opuściła postrzępioną zasłonę.

Siedziałem dalej w aucie, próbując sobie wyobrazić życie pary, która mieszkała w starym domu przez dwadzieścia pięć lat. Chantry był więźniem nie tylko w sensie fizycznym, ale i psychicznym. Kobieta, z którą żył jako Johnson, zdawała sobie sprawę, że to on zabił prawdziwego Johnsona. Wiedziała też zapewne, że zamordował również jej męża, Meada. Ich współżycie musiało bardziej przypominać pobyt w wiezieniu niż małżeństwo.

Chcąc utrzymać w tajemnicy swe przestępstwa i zapewnić sobie bezkarność, popełnili dalsze zbrodnie. Paul Grimes został śmiertelnie pobity na ulicy, a Jacob Whitmore utopiony zapewne w ich domu, tylko po to, żeby Chantry mógł zachować incognito. Trudno było mi usiedzieć na miejscu z tą świadomością. Ale czułem, że muszę poczekać.

Na zachodzie słońce skonało nad dachami domów, zabarwiając niebo czerwienią. Teraz i ono bladło stopniowo i nadpływał szary chłód nocy.

Za moim samochodem zatrzymała się żółta taksówka. Wysiadła z niej Betty Siddon.

– Czy mógłby pan poczekać chwileczkę? – spytała, płacąc kierowcy. – Chcę się upewnić, że mój samochód stoi tam, gdzie powinien być.

Taksówkarz obiecał poczekać, prosząc, by nie trzymała go zbyt długo. Nie zauważywszy mnie i nie spojrzawszy nawet w moim kierunku zaczęła obchodzić dom, brnąc przez zarośla. Miałem wrażenie, że nie czuje się najlepiej. Nie zmrużyła chyba oka od chwili, kiedy spała ze mną. Wspomnienie tej nocy uderzyło we mnie jak strzała, wisząca w powietrzu od tamtej nocy.

Poszedłem za nią na tył domu. Stała pochylona nad swym wozem, usiłując otworzyć drzwi. Pani Johnson obserwowała ją przez okno kuchni.

Betty wyprostowała się i oparła o drzwi samochodu.

– Cześć, Lew! – powitała mnie bez większego entuzjazmu.

– Jak się miewasz, Betty?

– Jestem zmęczona. Pisałam cały dzień i wszystko na nic. Redaktor ze względów prawnych chce okroić mój artykuł, nie zostawiając prawie nic. Więc wyszłam…

– Dokąd się teraz wybierasz?

– Mam do spełnienia pewną misję – powiedziała z lekką ironią. – Ale na razie nie mogę dać sobie rady z tym zamkiem.

Wyjąłem z jej ręki klucze i otworzyłem drzwi auta.

– Bo używasz niewłaściwego klucza.

Nie wiem dlaczego, przyłapawszy ją na tej pomyłce, poczułem się szczęśliwy. Betty odczuwała chyba coraz silniej zmęczenie. Miała przymknięte powieki, a jej blada twarz wydawała się w świetle zmierzchu przezroczysta.

– Co to za misja? – spytałem.

– Przepraszam cię, Lew, ale to tajemnica.

Pani Johnson otworzyła kuchenne drzwi i wyszła na dziedziniec.

– Wynoście się stąd! – zawołała, podnosząc głos, który przypominał teraz wiejący w czasie burzy wiatr. – Nie macie prawa mnie nachodzić. Jestem niewinną kobietą, która trafiła na niewłaściwego mężczyznę. Powinnam była dawno od niego odejść i zrobiłabym to, gdyby nie chłopiec. Żyłam przez dwadzieścia pięć lat z obłąkanym pijakiem. Jeśli myślicie, że to żadna sztuka, to spróbujcie kiedyś sami.

– Niech pani się zamknie! – przerwała jej ostro Betty. – Wczoraj w nocy wiedziała pani, że jestem na waszym strychu. Sama namówiła mnie pani, żebym tam poszła. Zostawiła mnie pani z nim przez całą noc i nie kiwnęła palcem, żeby mi pomóc. Więc niech się pani zamknie.

Twarz pani Johnson zaczęła wykręcać się i poruszać, jak bezkształtne zwierzę morskie, uciekające przed nieprzyjacielem, a może przed realną rzeczywistością. Odwróciła się na pięcie i poszła do kuchni, starannie zamykając drzwi.

Betty ziewnęła głęboko; oczy jej łzawiły.

– Nic ci nie jest? – spytałem, obejmując ją ramieniem.

– Zaraz mi przejdzie. – Ziewnęła ponownie, a po chwili po raz trzeci. – Wygarnęłam tej babie prawdę i od razu poczułam się lepiej. To jedna z tych żon, które mogą patrzeć, jak mężczyzna popełnia morderstwo, i nie czuć absolutnie nic. Nic, prócz własnej wyższości moralnej. Przez całe życie ukrywała prawdę. Uważała, że ocali wszystko, zachowując pozory. Ale nic nie ocaliła. Wszystko się rozsypało, zginęli niewinni ludzie, a ona biernie stała obok. Ja też o mało nie zostałam zabita.

– Przez Chantry’ego? Kiwnęła głową.

– Ta kobieta nie ma dość odwagi, by realizować własne marzenia. Usuwa się w cień i pozwala mężczyźnie robić to za nią, żeby przeżywać swe drobne, brudne, sadystyczne orgazmy.

– Naprawdę jej nienawidzisz, co?

– Tak. Nienawidzę. Bo sama jestem kobietą.

– Ale nie żywisz nienawiści do Chantry’ego, nawet po tym, co ci zrobił?

Potrząsnęła głową i jej krótkie włosy zamigotały w wieczornym świetle.

– Rzecz w tym, że mnie nie zabił. Zamierzał to zrobić. Mówił o tym nawet. Ale potem zmienił zdanie. Zamiast tego namalował mój portret. Więc jestem mu wdzięczna za to, że mnie nie zamordował i że namalował mój portret.

– Ja również.

Próbowałem ją objąć. Ale było na to jeszcze za wcześnie.

– Wiesz, dlaczego się nade mną zlitował? Skąd możesz wiedzieć? Pamiętasz, jak ci opowiadałam, że mój ojciec zawiózł mnie kiedyś z wizytą do Chantry’ego? Kiedy byłam jeszcze małą dziewczynką?

– Pamiętam.

– No widzisz, on też to pamiętał. Nie musiałam mu przypominać. Rozpoznał mnie, choć byłam wtedy jeszcze dzieckiem. Powiedział, że moje oczy wcale się od tej pory nie zmieniły.

– Ale on się zmienił.

– I to jak. Nie martw się, Lew. Nie czuję sympatii do Chantry’ego. Po prostu cieszę się, że żyję. Bardzo się cieszę.

Powiedziałem, że ja też jestem z tego bardzo zadowolony.

– Przykro mi tylko z jednego powodu – oświadczyła. – Przez cały czas miałam nadzieję, że on jednak nie jest Chantrym. Rozumiesz? Że wszystko okaże się koszmarną pomyłką. Ale nie stało się tak. Człowiek, który namalował te obrazy, jest mordercą.

– Wiem o tym.

Загрузка...