Zostawiłem ją samą i pojechałem wzdłuż nadbrzeża na południe. Nadal panował dosyć duży ruch. Nie było jeszcze tak późno, ale czułem się zmęczony. Długa, właściwie bezprzedmiotowa rozmowa z panią Chantry pozbawiła mnie resztek energii. Wstąpiłem do swego motelu w nadziei, że może zastanę tam jakąś wiadomość od Betty.
Nie było jej. Otrzymałem natomiast informację, że Paola Grimes czeka na mój telefon w hotelu Monte Christo. Nie bez trudności dodzwoniłem się w końcu do centrali i poprosiłem o połączenie z jej pokojem. Podniosła słuchawkę już po pierwszym dzwonku.
– Halo?
– Mówi Archer.
– Najwyższy czas. – Jej głos był oschły i gniewny. – Matka mówiła, że dała panu dla mnie pieniądze. Pięćdziesiąt dolarów. Są mi potrzebne. Nie mogę się bez nich wyprowadzić z tej zapchlonej dziury, a w dodatku moja furgonetka nie chce zapalić.
– Zaraz ci przyniosę te pieniądze. Próbowałem je doręczyć już wcześniej.
– Trzeba było zostawić w recepcji.
– Nie w tej recepcji. Do zobaczenia, Paola.
Kiedy podjechałem pod hotel, czekała na mnie w hallu. Zauważyłem, że uczesała włosy, umyła twarz i odświeżyła makijaż. Była jednak smutna i nie pasowała do rozkwitających w nocy dziewcząt i ich adoratorów.
Wręczyłem jej pięćdziesiąt dolarów. Policzyła je, zwinęła i wsunęła za stanik.
– Wystarczy na rachunek hotelowy? – spytałem.
– Chyba do dziś wystarczy. Nie wiem, co będzie jutro. Policja nie pozwoliła mi opuszczać miasta, ale nie chce wypłacić mi nawet części pieniędzy ojca. Miał przy sobie sporo gotówki.
– Odzyskasz ją… albo twoja matka.
– A może moje prawnuki? – powiedziała z goryczą. – Nie ufam glinom i nie lubię tego miasta. Nie lubię tutejszych ludzi. Zabili mojego ojca i boję się, że teraz zabiją mnie.
Jej lęk był zaraźliwy. Idąc za spojrzeniem Paoli zacząłem widzieć wnętrze hallu tak, jak widziała je ona – jako poczekalnię, w której przetrzymywano zagubione dusze przez jedną, nigdy nie kończącą się noc.
– Kto zabił twojego ojca?
Potrząsnęła głową i czarne włosy opadły na jej twarz jak wieczorny zmierzch.
– Nie chcę o tym rozmawiać. Nie tutaj.
– Moglibyśmy pomówić w twoim pokoju.
– Nie, mowy nie ma. – Rzuciła mi pełne obsesyjnego lęku spojrzenie, wyglądając spod swych włosów jak zaszczute zwierzę. – W pokoju może być podsłuch. To jeden z powodów, dla których nie mogę w nim wytrzymać.
– Któż by go założył?
– Może policja. Może mordercy. Co za różnica? Wszyscy są siebie warci.
– Więc wyjdźmy i usiądźmy w moim wozie.
– Nie, dziękuję.
– No, to chodźmy się przejść, Paola.
Ku memu zaskoczeniu wyraziła zgodę. Wyszliśmy z hotelu i wmieszaliśmy się w tłum przechodniów. Stojące rzędem po drugiej stronie ulicy palmy potrząsały liśćmi nad pustymi kioskami, w których odbywały się co tydzień kiermasze sztuki. Poza nimi załamywały się, wznosiły i cofały fosforyzujące, białe fale, jakby powierzono im niewykonalne zadanie polegające na odmierzaniu czasu i przestrzeni.
Szliśmy dalej po chodniku i napięcie Paoli zaczęło stopniowo słabnąć. Nasze kroki zdawały się dostosowywać do naturalnego rytmu morza. Nad nami otwarło się niebo, skąpo oświetlone światłem nisko zawieszonego nad horyzontem księżyca. Paola dotknęła mojego ramienia.
– Pytałeś, kto zabił mojego ojca.
– Owszem.
– Chcesz się dowiedzieć, co o tym myślę?
– Tak.
– No, więc powtarzałam sobie w myślach wszystko, co mówił mój ojciec. On wierzył, że Richard Chantry żyje i mieszka tu, w Santa Teresa, pod zmienionym nazwiskiem. Był też przekonany, że to Chantry malował ten portret Mildred Mead. Ja też tak sądziłam, gdy ujrzałam go po raz pierwszy. Nie twierdzę, że znam się ha tym równie dobrze, jak ojciec, ale miałam wrażenie, że to Chantry.
– Czy jesteś pewna, że ojciec mówił szczerze, Paola? Za obraz Chantry’ego mógł wziąć przecież o wiele więcej.
– Wiem o tym i on też zdawał sobie z tego sprawę. Właśnie dlatego starał się dowieść jego autentyczności. W ciągu ostatnich dni swego życia usiłował odszukać Chantry’ego i udowodnić, że to jego obraz. Odnalazł nawet Mildred Mead, która mieszka teraz w tym mieście. Była ulubioną modelką Chantry’ego, choć oczywiście nie pozowała do tego portretu. Jest już starą kobietą.
– Widziałaś ją? Kiwnęła głową.
– Ojciec zaprowadził mnie do niej na kilka dni przed śmiercią. Przyjaźniła się w Arizonie z moją matką i znałam ją, kiedy jeszcze byłam dzieckiem. Ojciec myślał pewnie, że moja obecność rozwiąże jej język. Ąle Mildred nie powiedziała tego dnia wiele.
– Gdzie ona mieszka?
– W osiedlu takich małych domków. Właśnie się wprowadzała. Zdaje się, że nazywa się to Magnolia Court. W środku rośnie wielka magnolia.
– Tu, w Santa Teresa?
– Tak, w samym centrum. Twierdzi, że wynajęła ten domek, bo nie może już dużo chodzić. Nie chciała też dużo mówić.
– Dlaczego?
– Chyba się bała. Mój ojciec wypytywał ją o Richarda Chantry. Czy żyje, czy nie. I czy to on namalował ten portret. Ale nie chciała o nim rozmawiać. Oświadczyła, że nie widziała go od przeszło trzydziestu lat i ma nadzieję, że dawno nie żyje. Wydawała się bardzo rozgoryczona.
– Nie dziwię się. Niewykluczone, że to Chantry zamordował jej syna Williama.
– A także mojego ojca. Możliwe, że ojciec dotarł do niego, śledząc dzieje tego obrazu, i został w rezultacie zamordowany.
Miała cichy, wystraszony głos. Podejrzliwie przyglądała się palmom i nisko wiszącemu księżycowi, jakby były one tandetną dekoracją, maskującą prawdziwą dżunglę świata. Nerwowo zaplatała i rozplatała dłonie.
– Muszę wynieść się z tego miasta. Policja kazała mi zostać, bo jestem im potrzebna jako świadek. Ale nie zapewniają mi nawet ochrony.
– Przed czym? – spytałem, choć znałem z góry odpowiedź.
– Przed Chantrym. Przed kimże innym? Zabił mojego ojca – czuję to przez skórę. Ale nie wiem, kim jest i gdzie przebywa. Nie mam nawet pojęcia, jak teraz wygląda. Może być każdym z mijanych na ulicy mężczyzn.
Podniosła stopniowo głos. Przechodnie zaczynali zwracać na nas uwagę. Zbliżaliśmy się do restauracji z barem; przez otwarte drzwi buchała fala jazzu. Wprowadziłem ją do wnętrza i posadziłem przy stoliku. Sala była tak długa i wąska, że przypominała tunel, a siedząca na końcu orkiestra kojarzyła się z nadjeżdżającym pociągiem.
– Nie podoba mi się ta muzyka – powiedziała.
– Nie szkodzi. Drink dobrze ci zrobi.
Potrząsnęła ciemną głową.
– Nie mogę pić. Alkohol doprowadza mnie do szaleństwa. To samo było z ojcem. Mówił mi, że dlatego właśnie wpadł w narkomanię. – Zasłoniła uszy dłońmi i zamknęła oczy. – Muszę stąd wyjść.
Wziąłem ją za rękę i podniosłem z krzesła. Poruszała się tak chwiejnie i niepewnie, że musiałem niemal siłą dociągnąć ją do wyjścia. Na ulicy obrzuciła przechodniów nieufnym spojrzeniem, jakby gotowa była zacząć wrzeszczeć, gdyby ktokolwiek zwrócił na nią szczególną uwagę. Była na skraju histerii albo czegoś jeszcze gorszego.
Chwyciłem ją pod ramię i ruszyłem szybkim krokiem w stronę hotelu. Zaczęła stawiać opór.
– Nie chcę tam wracać. Nie cierpię tej budy. Przez całą noc stukali, włóczyli się, szeptali i nie dali mi spać. Zaczepiają wszystkie kobiety.
– Więc wyprowadź się stamtąd.
– Nie wiem, dokąd pójść. Mogłabym pewnie wrócić do galerii. Mam tam mały pokoik za sklepem. Ale boję się.
– Bo nie ma tam ojca?
– Nie. – Wstrząśnięta nagłym dreszczem zaplotła ramiona. – Bo on może wrócić.
Poczułem, że robi mi się zimno. Nie byłem pewien, czy dziewczyna dostała pomieszania zmysłów, ale niewątpliwie była na najlepszej drodze do tego. Zachowując się w ten sposób dalej, mogła do rana osiągnąć cel.
Z różnych powodów poczułem się za nią odpowiedzialny. Zawarłem cichą umowę z siłami rządzącymi światem, o ile takie istniały. Jeśli spróbuję zaopiekować się Paolą, może ktoś zapewni opiekę Betty.
Zaprowadziłem ją do hotelu Monte Christo, zapłaciłem rachunek, pomogłem jej się spakować i wyniosłem walizkę do auta.
– Dokąd jedziemy? – spytała, idąc obok mnie.
– Wynajmę ci pokój w moim motelu. Stoi obok przystani jachtów i jest o wiele spokojniejszy. Jeśli poczujesz głód, możesz pójść na róg, do całonocnej restauracji.
– Jestem głodna już teraz – powiedziała. – Nic nie jadłam.
Zafundowałem jej w restauracji, kanapkę, a potem zameldowałem ją w motelu. Postanowiłem obciążyć Biemeyera rachunkiem za jej pokój. Była przecież świadkiem.
Opuściłem motel nie wchodząc do własnego pokoju. Ale wsiadając na parkingu do samochodu, pomyślałem nagle, że może w nim czekać na mnie Betty. Zajrzałem do środka. Pokój był pusty, łóżko nadal nietknięte.
Mogłem zrobić tylko jedno: kontynuować śledztwo, dopóki nie doprowadzi mnie ono do Betty. Byleby tylko nie za późno.