27

Pojechałem do Sycamore Point i zapukałem do drzwi domku Jacoba Whitmore. Otworzyła mi jego dziewczyna. Nisko wiszące nad horyzontem słońce zabarwiło jej twarz różowym blaskiem, zmuszając ją do przymknięcia oczu. Nie poznała mnie chyba.

Musiałem przypomnieć jej, kim jestem.

– Byłem tu przedwczoraj wieczorem. Kupiłem od pani kilka obrazów Jake’a.

Przysłoniła oczy i przyjrzała mi się uważniej. Była blada i znużona. Podmuchy przedwieczornego wiatru rozwiewały jej jasne, nie uczesane włosy.

– Podobały się panu te obrazy? – spytała.

– Owszem.

– Gdyby chciał pan kupić jeszcze kilka, to mogę je panu sprzedać.

– Pomówimy o tym.

Wpuściła mnie do frontowego pokoju. Nic się w nim zasadniczo nie zmieniło, ale pogrążył się w jeszcze większym chaosie. Ktoś przewrócił krzesło. Na podłodze stały butelki, stół zalany był winem.

Dziewczyna usiadła na stole. Podniosłem przewrócone krzesło i usadowiłem się na nim przodem do niej.

– Czy dziś po południu miała pani jakieś wiadomości od koronera?

Potrząsnęła głową.

– Nikt się ze mną nie kontaktował, w każdym razie nie przypominam sobie tego. Proszę mi wybaczyć, że pokój jest w takim stanie. Wypiłam wczoraj wieczorem za dużo wina i musiałam wpaść w szał. Myślałam… jakie to okrutnie niesprawiedliwe, że Jake utonął w taki sposób. – Przerwała na chwilę, potem mówiła dalej: – Wczoraj zażądali ode mnie zgody na dokonanie sekcji zwłok.

– Zrobili ją dziś. Jake utonął w słodkiej wodzie. Znów potrząsnęła swą jasną głową.

– Ależ nie. Utopił się w oceanie.

– Znaleziono jego ciało w oceanie, ale utonął w słodkiej wodzie. Może pani sprawdzić to u koronera.

Utkwiła we mnie mgliste spojrzenie półprzymkniętych oczu.

– Nie rozumiem. Czy to znaczy, że utonął w rzece i jego ciało zostało zmyte do morza?

– To mało prawdopodobne. W lecie rzeki są płytkie: Zapewne utopiono go w wannie lub w basenie, a sprawca – kimkolwiek był – wrzucił zwłoki do oceanu.

– Nie wierzę. – Rozejrzała się po pokoju, jakby morderca schował się za jakimś meblem. – Kto mógłby tak postąpić?

– To pani powinna wiedzieć, pani Whitmore. Potrząsnęła głową.

– Nie byliśmy małżeństwem. Nazywam się Jessie Gable. – Dźwięk własnego nazwiska skłonił ją do płaczu. Zmrużyła oczy i łzy popłynęły po policzkach. – Chce pan powiedzieć, że Jake został zamordowany, prawda?

– Owszem.

– Nie rozumiem tego. Nigdy nie skrzywdził żadnego żywego stworzenia. Z wyjątkiem mnie. Ale ja mu wybaczyłam.

– Ofiary morderstw rzadko zasługują na swój los.

– Ale on nie miał nic, co opłacałoby się ukraść.

– Może miał. Czy Paul Grimes nie kupił kilku jego obrazów?

Kiwnęła głową.

– To prawda, kupił. Ale nie chodziło mu w gruncie rzeczy o obrazy. Byłam tu w pokoju, kiedy rozmawiali. Grimes chciał uzyskać od niego pewne informacje i kupił obrazy, żeby Jake mówił dalej.

– Ale o czym?

– O tym portrecie, który Jake sprzedał mu poprzedniego dnia podczas kiermaszu na plaży.

– Czy Jake powiedział mu to, o co mu chodziło?

– Nie wiem. Wyszli przed dom, by porozmawiać. Nie chcieli, żebym słyszała, o czym mówią.

Wyjąłem fotografię ukradzionego Biemeyerom obrazu i pokazałem jej w padającym od okna świetle.

– Czy ten obraz sprzedał Jake Grimesowi?

Wzięła fotografię do ręki i przytaknęła ruchem głowy.

– Tak, chyba ten. To naprawdę dobry obraz i Jake wziął za niego sporo pieniędzy. Nie powiedział mi ile, ale musiało to być kilka setek.

– A Grimes sprzedał go zapewne za kilka tysięcy.

– Naprawdę?

– Nie żartuję, Jessie. Ludzie, którzy kupili obraz od Grimesa, dali go sobie ukraść. Zostałem wynajęty, by go odzyskać.

Usiadła prosto, krzyżując nogi.

– Nie myśli pan chyba, że ja go ukradłam?

– Nie. Wątpię, czy kiedykolwiek w życiu zagarnęła pani cudzą własność.

– Nie – powiedziała stanowczo. – Nigdy. Ukradłam tylko Jake’a jego żonie.

– To nie było przestępstwo.

– Nie wiem – odparła. – Spadły na mnie takie kary, jakbym popełniła zbrodnię. Jake też został ukarany.

– Każdy musi umrzeć, Jessie.

– Mam nadzieję, że i ja niedługo umrę.

– Zanim to nastąpi – powiedziałem po chwili milczenia

– chcę, żeby zrobiła pani coś dla Jake’a.

– Co mogę dla niego zrobić? Przecież nie żyje.

– Może pani pomóc mi wykryć jego mordercę lub morderców. – Wyjąłem fotografię z jej bezwładnych dłoni. – Myślę, że to była przyczyna zabójstwa.

– Ale dlaczego?

– Ponieważ wiedział lub odgadł, kto malował obraz. Proszę zrozumieć – strzelam na ślepo. Nie jestem pewien, czy naprawdę tak było. Ale chyba mam rację. Ten obraz stanowił ogniwo łączące z sobą dwu zamordowanych ludzi

– Jake’a i Paula Grimesa.

Mówiąc to, przypomniałem sobie, że zamordowany został również trzeci człowiek: William Mead, którego ciało znaleziono w roku 1943 na pustyni Arizony i którego matka pozowała do obrazu. Skojarzywszy z sobą te fakty, przeżyłem silny wstrząs, przypominający pierwsze drgnienia, zapowiadające trzęsienie ziemi. Miałem przyspieszony oddech i czułem dudnienie w skroniach.

Pochyliłem się nad zaśmieconym stołem.

– Jessie, czy wie pani, gdzie Jake zdobył ten obraz?

– Kupił go.

– Ile za niego zapłacił?

– Co najmniej pięćdziesiąt dolarów… pewnie więcej. Nie chciał mi powiedzieć, ile. Zabrał pięćdziesiąt dolarów, które chowałam na czarną godzinę – to znaczy na wypadek, gdybyśmy nie mieli na czynsz. Mówiłam mu, że jest wariatem, żeby płacić gotówką – powinien wziąć go w komis. Ale twierdził, że ma szansę sporo zarobić. I chyba tak się stało.

– Czy kiedykolwiek widziała pani osobę, od której go kupił?

– Nie, ale to była kobieta. Sam się wygadał.

– W jakim mogła być wieku?

Rozłożyła ręce jak człowiek sprawdzający, czy pada deszcz.

– Jake nie powiedział mi tego wyraźnie. To znaczy wspominał, że była starszawa, ale nie ma to żadnego znaczenia. Mogła mieć siedemnaście lat, i tak opowiadałby, że była staruszką. Wiedział, że jestem zazdrosna o młode dziewczyny. I miałam swoje powody.

W jej oczach wezbrały łzy. Nie wiedziałem, czy są one objawem żalu, czy gniewu. Jej życie wewnętrzne zdawało się oscylować pomiędzy tymi dwoma uczuciami. Moje również. Byłem już znużony przesłuchiwaniem wdów po zamordowanych. Ale musiałem zadać jeszcze kilka pytań.

– Czy ta kobieta przyniosła obraz do domu?

– Nie. Nie widziałam jej wcale. Już to mówiłam. Przyniosła go w sobotę na plażę. Jake zarabiał w ciągu kilku ostatnich lat kupując na boku i sprzedając obrazy podczas sobotnich kiermaszy sztuki. Tam właśnie go nabył.

– Kiedy to było?

Długo zastanawiała się nad odpowiedzią, jakby spoglądając wstecz na biegnące szybko, niczym się od siebie nie różniące dni: słońce i niebo, wino i marihuana, smutek i nędza.

– Chyba ze dwa miesiące temu. W każdym razie wtedy zabrał mi te pięćdziesiąt dolarów. Kiedy sprzedał Paulowi Grimesowi obraz, nie oddał mi ich. Zatrzymał całą gotówkę. Nie chciał, żebym wiedziała, ile dostał. Ale przynajmniej żyliśmy za to do tej pory. – Rozejrzała się po pokoju. – O ile można to nazwać życiem.

Wyjąłem z portfela dwudziestkę i położyłem ją na stole. Spojrzała uważnie najpierw na banknot, potem na mnie.

– Za co pan mi to daje?

– Za informacje.

– Nie na wiele się panu przydałam. Jake utrzymywał tę transakcję w tajemnicy. Chyba wydawało mu się, że trafił na złotą żyłę.

– Myślę, że istotnie na nią trafił, a w każdym razie starał się ją odkryć. Czy mogłaby pani zdobyć dla mnie jeszcze kilka informacji?

– Czego chce się pan dowiedzieć?

– Skąd wziął się ten obraz. – Raz jeszcze pokazałem jej portret Mildred Mead. – Od kogo kupił go Jake. Interesują mnie też wszystkie inne szczegóły, które uda się pani zdobyć.

– Czy mogę zatrzymać tę fotografię?

– Nie. Mam tylko jedną odbitkę. Będzie pani musiała go opisać.

– Komu?

– Handlarzom sprzedającym obrazy na sobotnim kiermaszu. Zna ich pani przecież, prawda?

– Większość z nich.

– Okey. Jeśli zdobędzie pani jakieś ciekawe informacje, dostanie pani następną dwudziestkę. Za nazwisko i adres kobiety, która sprzedała Jake’owi obraz, gotów jestem dać setkę.

– Przydałoby mi się sto dolarów. – Ale poznałem po jej wyrazie twarzy, że do końca życia nie ma nadziei ujrzeć takiej sumy. – Jake i ja mieliśmy pecha. Od kiedy zszedł się ze mną, stale prześladowały go nieszczęścia. – Mówiła teraz szorstkim tonem. – Szkoda, że nie mogłam umrzeć zamiast niego.

– Niech pani tak nie mówi – powiedziałem. – Wszyscy umieramy zbyt wcześnie.

– Dla mnie już i tak jest za późno.

– Proszę jeszcze trochę poczekać. Zacznie pani życie od nowa. Jest pani jeszcze młoda, Jessie.

– Czuję się stara jak świat.

Na dworze zaszło właśnie słońce. Jego ostatnie promienie rozchodziły się po powierzchni morza jak gwałtowny pożar, ogarniający powierzchnię wody.

Загрузка...