40

Wróciłem na posterunek policji. Na parkingu stała furgonetka koronera, a na korytarzu wpadł na mnie wychodzący z gabinetu Mackendricka Purvis. Był czerwony z podniecenia.

– Ustalono już ponad wszelką wątpliwość, czyje to kości.

– Gdzie?

– W szpitalu dla inwalidów Skyhill, w Valley. Leczył się tam przez wiele lat po wojnie. Nazywał się Gerard Johnson.

– Jak?

– Gerard Johnson. Był ciężko ranny na Pacyfiku. Musieli właściwie posklejać go z kawałków. Wypisano go ze szpitala mniej więcej dwadzieścia pięć lat temu. Miał przyjeżdżać regularnie na okresowe badania, ale nie pojawił się więcej. Teraz wiemy dlaczego. – Z zadowoleniem wciągnął głęboko powietrze. – Nawiasem mówiąc dziękuję ci za tę wskazówkę. Przypomnij mi o tym, kiedy będę mógł coś dla ciebie zrobić.

– Możesz zrobić coś dla mnie zaraz.

– W porządku. – Purvis wydawał się lekko zaniepokojony. – Zrobię, co zechcesz.

– Lepiej zanotuj sobie.

– Strzelaj – powiedział, wyjmując służbowy notes i długopis.

Strzeliłem do odległego celu.

– Gerard Johnson miał w wojsku przyjaciela nazwiskiem William Mead. Mead został zamordowany w Arizonie w lecie 1943 roku. Zna tę sprawę szeryf Brotherton z Copper City. To on znalazł zwłoki Meada na pustyni i odesłał je do Kalifornii, gdzie miały zostać pogrzebane. Chcę się dowiedzieć, na jaki adres je wysłał i gdzie odbył się pogrzeb. Może trzeba będzie wykopać te zwłoki i zbadać je.

Purvis podniósł wzrok znad notesu i zmrużył oczy, oślepiony blaskiem słońca.

– Ale co chcesz badać?

– Przyczynę śmierci. Tożsamość. Wszystko, co się da. I druga sprawa. Mead miał żonę. Dobrze byłoby ją odszukać.

– Masz poważne wymagania.

– Prowadzimy śledztwo w poważnej sprawie. Mackendrick siedział sam w gabinecie. Był ponury i roztrzęsiony.

– Gdzie pański więzień, kapitanie?

– Prokurator okręgowy zawiózł go do aresztu w gmachu sądu. Lackner poradził mu, żeby udawał niemowę. Pozostali członkowie rodziny też nabrali wody w usta. Miałem nadzieję, że zamknę dziś śledztwo.

– Może jednak nam się to uda. Gdzie jest Fred i jego matka?

– Puściłem ich do domu. Prokurator nie chce zgłaszać przeciw nim aktu oskarżenia, przynajmniej na razie. Pełni swą funkcję od niedawna i nadal się uczy. Jego zdaniem możemy zarzucić tej Johnson tylko tyle, że żyła z Richardem Chantry, przedstawiając go jako swego męża, a to nie jest przestępstwo.

– Chyba, że pomagała mu ukryć morderstwo.

– Ma pan na myśli morderstwo prawdziwego Gerarda Johnsona?

– Zgadza się, kapitanie. Jak pan wie, Purvis ustalił, że prawdziwym Johnsonem był ten mężczyzna w brązowym ubraniu, którego zwłoki zakopano w oranżerii pani Chantry. Wygląda na to, że Chantry zabił Johnsona, przywłaszczył sobie jego nazwisko i zamieszkał z jego żoną i synem.

Mackendrick w zamyśleniu potrząsnął posępnie głową.

– I ja tak myślałem. Ale właśnie sprawdziłem dane tego Johnsona w biurze prokuratora okręgowego i w tym szpitalu Skyhill. Nie był żonaty i nie miał syna. Cała cholerna rodzina została po prostu wymyślona.

– Łącznie z Fredem?

– Łącznie z Fredem. – Mackendrick musiał zauważyć, że skrzywiłem się boleśnie, bo dodał: – Wiem, że ma pan osobisty stosunek do Freda. Może dzięki temu wyobrazi pan sobie, co przeżywam w związku z Chantrym. Naprawdę podziwiałem tego faceta, kiedy byłem młodym policjantem. Wszyscy w mieście go podziwiali, nawet ci, którzy nie widzieli go na oczy. Teraz muszę im oznajmić, że był półobłąkanym pijakiem, a do tego mordercą.

– Jest pan absolutnie pewny, że Johnson to Chantry?

– Najzupełniej. Niech pan pamięta, że znałem go osobiście. Byłem jednym z nielicznych wybranych. Zmienił się oczywiście, cholernie się zmienił. Ale to ten sam człowiek. Poznaję go, a on o tym wie. Ale do niczego nie chce się przyznać.

– Czy próbował go pan skonfrontować z jego prawdziwą żoną?

– Oczywiście. Pojechałem do niej dziś z samego rana, żeby wszystko omówić. Ale dała już nogę, chyba na dobre. Opróżniła swój sejf bankowy i kiedy widziano ją ostatnio, pędziła autostradą na południe. – Mackendrick spojrzał na mnie posępnie. – To częściowo pańska wina, bo uparł się pan, żeby przedwcześnie ją przesłuchiwać.

– Być może. Ale ponoszę też część winy za wyjaśnienie całej sprawy.

– Nie jest jeszcze wyjaśniona. Oczywiście, mamy Chantry’ego. Ale pozostało jeszcze wiele spraw nie wyjaśnionych. Dlaczego przybrał nazwisko Johnson, nazwisko człowieka, którego zabił?

– Żeby ukryć fakt, że prawdziwy Johnson zniknął. Mackendrick potrząsnął głową.

– Wydaje mi się to bezsensowne.

– Zabójstwo Johnsona też nie miało większego sensu. Ale popełnił to morderstwo i ta kobieta wiedziała o tym. Wykorzystała tę świadomość, by zapanować nad nim całkowicie. Był właściwie więźniem w domu na O1ive Street.

– Ale dlaczego jej na nim zależało? Przyznałem, że nie mam pojęcia.

– Może łączył ich kiedyś jakiś związek. Powinniśmy rozpatrzyć i taką możliwość.

– Łatwo panu mówić. Johnson nie żyje od dwudziestu pięciu lat. Ta kobieta odmawia zeznań. Chantry również.

– Czy mogę spróbować skłonić go do mówienia?

– To nie zależy ode mnie, Archer. Sprawa wygląda poważnie, więc prokurator okręgowy przejął całe śledztwo. Chantry jest najsławniejszym człowiekiem, jaki mieszkał w tym mieście. – Zaczął powoli uderzać pięścią w blat biurka, jakby grał marsza żałobnego. – Jeżu, jak nisko upadł ten facet.

Wsiadłem do samochodu i przejechałem kilka ulic dzielących mnie od gmachu sądu. Jego prostokątna, biała wieża z zegarem była najwyższą budowlą wzniesioną w centrum miasta. Pod czterema wielkimi tarczami zegarowymi biegła galeryjka widokowa, otoczona barierą z czarnego kutego żelaza.

Stała na niej akurat jakaś rodzina turystów; mały chłopiec oparł brodę o barierę, spojrzał w dół i zaśmiał się do mnie przyjaźnie. Odwzajemniłem jego uśmiech.

Był to chyba ostatni uśmiech, na jaki zdobyłem się tego popołudnia. Niemal przez dwie godziny wyczekiwałem na korytarzach urzędu prokuratora okręgowego. Udało mi się w końcu go zobaczyć, ale nie doszło do rozmowy. Przez poczekalnię przemknął szybko młody człowiek o bystrym spojrzeniu; miał wielkie czarne wąsy, które zdawały się nieść go naprzód, jakby były skrzydłami jego ambicji.

Próbowałem dostać się do któregoś z jego zastępców. Wszyscy byli zajęci. Nie przedarłem się przez zewnętrzny krąg otaczających go asystentów. W końcu zrezygnowałem i zszedłem do biura koronera.

Purvis nadal czekał na telefon z Copper City. Usiadłem i czekałem razem z nim. Kiedy zadzwoniono, było już późne popołudnie.

Rozmawiał siedząc przy biurku i notując informacje. Zaglądając mu przez ramię, próbowałem rozszyfrować jego zapiski, ale były nieczytelne.

– No i co? – spytałem, gdy odłożył wreszcie słuchawkę.

– W 1943 roku armia wzięła na siebie wszystkie kłopoty i koszty związane z przewiezieniem zwłok Williama Meada z Arizony. Transportowano jego ciało w zaplombowanej trumnie, bo było w takim stanie, że nie można go było oglądać. Pochowano go na cmentarzu miejskim.

– Ale w jakim mieście?

– Tutaj, w Santa Teresa. Tu właśnie mieszkał Mead ze swoją żoną. Kiedy powołano go do wojska, mieszkał na 2136 Los Bagnos Streefc Jeśli dopisze nam szczęście, może znajdziemy pod tym adresem jego żonę.

Jadąc przez miasto za furgonetką Purvisa, czułem, że cała sprawa, która ciągnęła się przez trzydzieści dwa lata, zatoczyła wielką pętlę i wróciła do punktu wyjścia. Jechaliśmy przez O1ive Street, mijając dom Johnsonów, a potem miejsce, w którym znalazłem umierającego Paula Grimesa.

Los Bagnos biegła równolegle do O1ive Street, o jedną przecznicę dalej na północ od autostrady. Stary, kamienny dom, który nosił numer 2136, został już dawno podzielony i przerobiony na gabinety lekarskie. Z jednej strony górował nad nim wysoki, nowoczesny ośrodek medyczny. Z drugiej jednak stał drewniany, przedwojenny domek; w jednym z okien dostrzegłem kartonową wywieszkę z napisem: „Pokój do wynajęcia”.

Purvis wysiadł z furgonetki i zakołatał pięścią do drzwi domku. W odpowiedzi na jego pukanie wyjrzał z nich jakiś stary mężczyzna. Zwiotczała, pomarszczona szyja, wyzierająca z jego koszuli bez kołnierzyka, zdawała się pulsować nieufnością.

– O co chodzi?

– Nazywam się Purvis. Jestem zastępcą koronera.

– Nikt tu nie umarł. W każdym razie od śmierci mojej żony.

– Chodzi mi o pana Williama Meada. Czy był pańskim sąsiadem?

– Zgadza się, mieszkał tu obok przez jakiś czas. On też umarł. Jeszcze podczas wojny. Został zamordowany gdzieś w Arizonie. Wiem o tym od jego żony. Nie kupuję miejscowej gazety, nigdy jej nie czytałem. Drukują tylko złe wiadomości. – Spojrzał na nas zmrużonymi oczyma przez siatkę przeciwko owadom, jakbyśmy i my byli dostarczycielami złych wieści. – Czy tego chcieliście się dowiedzieć?

– Bardzo nam pan pomógł – powiedział Purvis. – A czy nie wie pan przypadkiem, co się stało z żoną Meada?

– Nie odeszła daleko. Znalazła sobie drugiego męża i przeniosła się na O1ive Street. Ale i tym razem nie miała szczęścia.

– Co pan ma na myśli? – spytał Purvis.

– Ten drugi mąż jest pijakiem. Tylko nie mówcie, że wiecie to ode mnie. I odtąd całe życie ciężko pracowała, żeby on miał za co pić.

– Gdzie pracuje teraz?

– W szpitalu. Jest pielęgniarką.

– Czy ten jej mąż nie nazywa się przypadkiem Johnson?!

– Zgadza się. Po co pan pyta, jeśli pan wie?

Загрузка...