Było już po jedenastej, ale na korytarzu nadal panowała ciemność, jedyne okno na drugim końcu stanowiło niewyraźny prostokąt za zaciągniętą zasłoną. Dalgliesh zdołał tylko dostrzec kształt i kolor trzech czerwonych wiader przeciwpożarowych, wypełnionych piaskiem i czubek gaśnicy, połyskujący na kasetonowej, dębowej boazerii. Toporne, żelazne uchwyty, na jakich je powieszono, przybite brutalnie do drewna, rażąco kontrastowały z rzędem eleganckich, ozdobnych, mosiężnych kinkietów, wyrastających ze środków rzeźbionych kasetonów. Kinkiety musiały być oryginalnie zaprojektowane jako gazowe, ale zostały nieudolnie, bez wyobraźni i wprawy, przerobione na elektryczność. Mosiądz był zaśniedziały, a delikatne, szklane płatki abażurów w kształcie kwiatów były w większości obtłuczone. Z ich środka wystawały zakurzone i słabe żarówki, których przyćmione i rozproszone światło rzucało cienie na podłogę i służyło jedynie do podkreślenia mroku. Oprócz małego okna na końcu korytarza nie było praktycznie innego źródła światła dziennego. Ogromny witraż nad klatką schodową, przedstawiający na ciemnym szkle prerafaelicką wizję wygnania z raju, nie był zbyt funkcjonalny.
Dalgliesh zajrzał do pokojów, przyległych do sypialni zmarłej. Jeden z nich był niezamieszkały, łóżko nie miało pościeli, drzwi szafy były otwarte, a szuflady komody, wyłożone czystym papierem, wysunięte, jakby dla podkreślenia panującej tu pustki. Drugi miał lokatorkę, lecz najwyraźniej opuściła go w pośpiechu; kołdra była odrzucona, a dywanik przy łóżku pofałdowany. Na stoliku nocnym leżał stosik podręczników. Otworzył pierwszy z brzegu, na stronie tytułowej widniał podpis: „Christine Dakers”. A więc to pokój dziewczyny, która znalazła ciało. Sprawdził ścianę między sypialniami. Była cienka, z pomalowanej płyty pilśniowej, która ugięła się i zatrzeszczała, kiedy w nią uderzył. Zastanawiał się, czy panna Dakers coś słyszała w nocy. Jeśli Josephine Fallon nie umarła natychmiast i niemal bezdźwięcznie, jakieś odgłosy jej agonii musiały przeniknąć przez to lekkie przepierzenie. Należało jak najszybciej przesłuchać Christine Dakers. Jednak była obecnie w szoku, jak mu powiedziano, i została wzięta do pielęgniarskiej izby chorych. Zapewne rzeczywiście przeżyła szok, ale nawet jeśli to nieprawda, niewiele mógł poradzić. Chwilowo lekarze skutecznie chronili ją przed pytaniami policji.
Kontynuował wizję lokalną. Naprzeciwko szeregu sypialni studentek były kabiny kąpielowe i ubikacje, do których wchodziło się z dużego wspólnego pomieszczenia z czterema umywalkami, osłoniętymi zasłonami prysznicowymi. Każda z kabin miała małe, otwierane pionowo okienko z matową szybą, niezbyt wygodnie umieszczone, ale nietrudne do otwarcia. Rozciągał się z nich widok na tył domu i dwa krótkie skrzydła, dobudowane nad ceglanymi krużgankami, które były dziwacznie doczepione do głównego budynku. Jakby architekt, zmęczony gotykiem i barokiem, postanowił wprowadzić bardziej kontemplacyjny i sakralny element. Teren między krużgankami porastała zaniedbana dżungla krzewów i drzew, niektóre rosły tak blisko domu, że ich gałęzie zdawały się drapać dolne okna. Dalgliesh widział niewyraźne sylwetki pośród zarośli i słyszał cichy szmer głosów. Znaleziono tam poprzednio butelkę po środku odkażającym, który zabił Heather Pearce, i istniała możliwość, że i drugi pojemnik, z równie zabójczą zawartością, został wyrzucony w ciemności z tego samego okna. Na mydelniczce leżała szczoteczka do paznokci, sięgnął po nią i szerokim łukiem cisnął w krzaki. Nie widział ani nie słyszał jej lądowania, ale pośród liści ukazała się uśmiechnięta twarz, ręka uniosła się w geście żartobliwego salutu, po czym obaj policjanci wrócili do swoich poszukiwań.
Dalgliesh wyszedł na korytarz i udał się na sam koniec, do kuchenki dla studentek. Znalazł w niej sierżanta Mastersona z siostrą Rolfe. Oglądali razem zbieraninę przedmiotów rozstawionych na ladzie. Znajdowały się tam dwie wyciśnięte cytryny, cukierniczka, kilka kubków z zimną herbatą, delikatny porcelanowy komplet złożony z czajniczka, filiżanki ze spodeczkiem i dzbanuszka do mleka. A także zmięty, cienki papier pakowy z nadrukiem: „Scunthorpe’s Wine Stores, 149, High Street, Heatheringfield” i wygładzony rachunek, przyciśnięty dwoma puszkami z herbatą.
– Kupiła tę whisky wczoraj rano, panie komisarzu – poinformował go sierżant Masterson. – Szczęśliwie dla nas, ten Scunthorpe skrupulatnie wydaje rachunki. Oto paragon, a tu papier pakowy. Wygląda na to, że otworzyła tę butelkę dopiero, kiedy kładła się do łóżka.
– Gdzie zwykle stała butelka? – spytał Dalgliesh. Odpowiedziała mu siostra Rolfe.
– Fallon zawsze trzymała whisky w swoim pokoju. Masterson się roześmiał.
– Nic dziwnego, skoro flaszka kosztowała niemal trzy funty. Siostra Rolfe obrzuciła go pogardliwym wzrokiem.
– Nie sądzę, żeby Fallon się tym przejmowała. Nie należała do osób, które znaczą butelkę.
– Była hojna? – spytał Dalgliesh.
– Raczej nic jej to nie obchodziło. Trzymała whisky w swoim pokoju, bo prosiła ją o to siostra przełożona.
Ale przyniosła ją tu wczoraj, żeby przygotować sobie wieczorny drink, pomyślał Dalgliesh. Zamieszał cukier palcem.
– Nic w nim nie ma – poinformowała go siostra Rolfe. – Studentki mówiły, że słodziły nim rano herbatę. I przynajmniej bliźniaczki zdążyły jej trochę wypić.
– Wyślemy cukier i cytryny do laboratorium tak czy owak – zdecydował Dalgliesh.
Podniósł wieczko czajniczka i zajrzał do środka. Odpowiadając na jego niezadane pytanie, siostra Rolfe powiedziała:
– To panna Dakers zaparzyła w nim herbatę. Czajniczek jest Fallon, oczywiście. Nikt inny tu nie ma zabytkowej porcelany z Worcester.
– Panna Dakers zaparzyła jej herbatę, zanim wiedziała, że dziewczyna nie żyje?
– Nie, później. To była, jak rozumiem, czysto automatyczna reakcja. Musiała być w szoku. W końcu ledwo znalazła ciało Fallon. Nie mogła się spodziewać, że wyleczy stężenie pośmiertne gorącą herbatą, nawet najlepszą chińską mieszanką. Pewno chciałby pan porozmawiać z Dakers, ale musi pan poczekać. Jest w izbie chorych. Chyba już pan wie. To część wydzielona z oddziału prywatnego i dogląda jej tam siostra Brumfett. Dlatego ja tu jestem. W naszym zawodzie, podobnie jak w policji, obowiązuje określona hierarchia i kiedy nie ma siostry przełożonej, Brumfett jest następna od góry. Normalnie, to ona by się panem zajmowała, nie ja. Słyszał pan, oczywiście, że panna Taylor wraca z konferencji w Amsterdamie. Musiała pilnie zastąpić przewodniczącą Okręgowego Komitetu ds. Szkolenia Pielęgniarek, co się dla niej szczęśliwie złożyło. Przynajmniej ona jedna ma alibi.
Dalgliesh naturalnie słyszał już o nieobecności siostry przełożonej, i to nieraz. Każda napotkana przez niego osoba czuła się zobowiązana o tym wspomnieć, wytłumaczyć powód lub wyrazić żal. Ale siostra Rolfe pierwsza uczyniła złośliwą uwagę, że dzięki temu panna Taylor ma alibi, przynajmniej na czas śmierci Fallon.
– Gdzie są teraz studentki?
– W małej sali wykładowej piętro niżej. Siostra Gearing, nasza instruktorka kliniczna, udziela im tam korepetycji przed egzaminami, choć nie sądzę, by dużo z tego skorzystały. Byłoby lepiej dać im jakieś zajęcie, niełatwo to zorganizować w ostatniej chwili. Chce się pan z nimi spotkać?
– Nie, później. I w sali ćwiczeń, gdzie zginęła panna Pearce.
Spojrzała na niego i szybko odwróciła wzrok, ale nie dość szybko, by nie dostrzegł w nim zdumienia i dezaprobaty. Oczekiwała od niego, że wykaże więcej wrażliwości i więcej taktu. Sala ćwiczeń nie była używana od momentu śmierci panny Pearce. Przesłuchiwanie tam studentek zaraz po drugiej tragedii przypomni im tamten horror. Gdyby któraś z nich miała stracić nerwy, to właśnie tam. Dalgliesh nigdy nie brał pod uwagę innego pokoju. Siostra Rolfe, pomyślał, jest taka jak wszyscy. Chcą, żeby mordercy zostali złapani, ale tylko w najbardziej dżentelmeński sposób. Chcą ich ukarać, ale tylko pod warunkiem, że to nie naruszy ich własnego spokoju.
– Kto zamyka ten dom na noc? – spytał.
– Siostra Brumfett, siostra Gearing i ja mamy tygodniowe dyżury. W tym tygodniu wypada kolej Gearing. Z sióstr tylko my i przełożona tu mieszkamy. Zamykamy i ryglujemy drzwi frontowe i kuchenne o jedenastej. Są jeszcze małe boczne drzwi z zamkiem Yale i wewnętrzną zasuwką. Jeśli któraś ze studentek albo ktoś z personelu kuchennego ma nocną przepustkę, dostaje do nich klucz. Siostry mają go na stałe. Są tylko jeszcze jedne drzwi, które prowadzą do mieszkania siostry przełożonej na trzecim piętrze. Ma własną klatkę schodową i oczywiście własny klucz. Oprócz tego są ewakuacyjne wyjścia pożarowe, zamykane od wewnątrz. Nietrudno byłoby się tu włamać. Zapewne jak do większości instytucji. Ale nigdy dotąd to się nie zdarzyło. A propos, w oranżerii wypadła jedna z szyb. Wiceprezes Alderman Kealey, uważa że morderca musiał wejść tamtędy. Ten człowiek zawsze potrafi znaleźć jasne i proste wytłumaczenie wszystkich problemów życiowych. Moim zdaniem to wichura wybiła okno, ale z pewnością wyrobi pan sobie własną opinię.
Za dużo mówi, pomyślał Dalgliesh. Gadatliwość to jeden z najczęstszych objawów szoku albo zdenerwowania, bardzo przydatny dla oficera śledczego. Jutro siostra Rolfe będzie miała to sobie za złe i tym bardziej zamknie się w sobie, tym samym będzie mniej chętna do współpracy. Tymczasem jednak dowiadywał się od niej więcej, niż przypuszczała.
Trzeba będzie, oczywiście, obejrzeć to wybite okno, sprawdzić, czy nie ma śladów włamania. Jednak nie sądził, by sprawcą śmierci panny Fallon był ktoś z zewnątrz.
– Ile osób spało tu zeszłej nocy? – spytał – Brumfett, Gearing i ja. Brumfett przez część nocy była w szpitalu. Jak rozumiem, doktor Courtney-Briggs wezwał ją na oddział. Poza tym panna Collins. To nasza gospodyni. Oraz pięć studentek: Dakers, bliźniaczki Burt, Goodale i Pardoe. No i Fallon, oczywiście. To znaczy, jeśli Fallon w ogóle zdążyła zasnąć! Nawiasem mówiąc, jej lampka nocna paliła się całą noc. Bliźniaczki wstały tuż po drugiej, zrobiły sobie kakao i nawet chciały poczęstować Fallon. Gdyby to zrobiły, można by dokładniej określić czas śmierci. Ale przyszło im do głowy, że może zasnęła z zapalonym światłem i nie będzie zachwycona, kiedy ją obudzą. Dla bliźniaczek najlepszym lekarstwem na wszystko jest jedzenie i picie, ale przynajmniej żyją dość długo, by zauważyć, że nie wszyscy podzielają to upodobanie, a w szczególności Fallon wybrałaby sen i święty spokój niż kakao i ich towarzystwo.
– Porozmawiam z bliźniczkami. A teren szpitala? Jest zamykany na noc?
– Przy głównej bramie jest zawsze portier, który ma oko na wszystko. Nie zamykamy jej z powodu karetek pogotowia. Nightingale House leży bliżej tylnej bramy, ale rzadko chodzimy tamtędy, bo droga jest źle oświetlona i nieprzyjemna. Ponadto, wychodzi na Winchester Road, która jest oddalona o prawie dwie mile od centrum miasta. Portierzy zamykają tę bramę o zmierzchu, ale wszystkie siostry mają do niej klucz.
– A studentki z nocnymi przepustkami?
– Zwyczajowo wchodzą główną bramą i korzystają z drogi, która okrąża szpital. Jest też skrót przez drzewa, którego używamy w dzień, ale w nocy mało kto ma ochotę się tam zapuszczać. Sądzę, że pan Hudson, sekretarz szpitala, będzie w stanie dostarczyć panu plan całego terenu oraz Nightingale House. Nawiasem mówiąc, on i wiceprezes czekają na pana w bibliotece. Prezes, sir Marcus Cohen, jest w Izraelu. Ale to i tak imponujący komitet powitalny. Nawet doktor Courtney-Briggs przełożył swój dyżur w ambulatorium, żeby powitać przedstawiciela Scotland Yardu.
– Wobec tego – powiedział Dalgliesh – może będzie pani tak dobra i da im znać, że zaraz tam przyjdę.
Była to wyraźna odprawa. Sierżant Masterson, jakby chcąc to złagodzić, odezwał się nagle tubalnie:
– Siostra Rolfe bardzo nam pomogła.
Kobieta prychnęła drwiąco.
– Pomogła policji?! Czy to nie brzmi złowrogo? Tak czy siak, nie sądzę, żebym mogła panom wiele pomóc. Nie zabiłam żadnej z nich. A wczoraj wieczorem byłam w kinie na przeglądzie filmów Antonioniego. W tym tygodniu wyświetlają „Przygodę”. Wróciłam tuż przed jedenastą i od razu poszłam do łóżka. Nawet nie widziałam Fallon.
Dalgliesh ze znużoną rezygnacją odnotował pierwsze kłamstwo, zastanawiając się, ile ich jeszcze wysłucha, ważnych i nieważnych, zanim skończy śledztwo. Ale nie czas teraz przesłuchiwać siostrę Rolfe. Nie będzie łatwym świadkiem. Odpowiadała na jego pytania wyczerpująco, lecz z nieskrywaną niechęcią. Nie wiedział, czy to on budzi jej awersję, czy jego zawód, czy też drażni ją każdy mężczyzna, wywołując ton zirytowanej pogardy. Jej twarz, chmurna i odstręczająca, pasowała do jej osobowości. Była wyrazista i inteligentna, ale bez śladu kobiecej łagodności. Głęboko osadzone czarne oczy mogłyby się podobać, gdyby nie proste, ciemne brwi, tak nastroszone i krzaczaste, że zniekształcały rysy. Jej nos był duży i porowaty, usta zaciśnięte w cienką, surową kreskę. Była to twarz kobiety, która nigdy nie zaznała szczęścia i zapewne już przestała na to liczyć. Pomyślał, że gdyby to ona okazała się morderczynią i jej fotografia trafiłaby do gazet, inne kobiety, szukając w tym zaciętym obliczu oznak deprawacji, oznajmiłyby, że nie są zdziwione. Nagle poczuł dla niej współczucie z domieszką rozdrażnienia, jak dla kogoś cofniętego w rozwoju lub zdeformowanego fizycznie. Odwrócił się szybko, żeby nie dostrzegła tego skurczu litości. Byłaby to dla niej, jak wiedział, najwyższa zniewaga. A kiedy znów zwrócił się w jej stronę, by oficjalnie podziękować za pomoc, już jej nie było.