Światło w sali ćwiczeń było jaskrawe, zbyt jaskrawe. Przewiercało nawet jego zaklejone powieki i przekręcał niespokojnie głowę z boku na bok, żeby uciec od bolesnej jasności. Naraz jego głowę przytrzymały chłodne ręce. Ręce Mary Taylor. Usłyszał jej głos, mówiła, że Courtney-Briggs jest w szpitalu. Posłała po Courtney-Briggsa. Te same ręce wprawnie zdjęły mu krawat, rozpięły guziki koszuli i zsunęły z ramion marynarkę.
– Co się stało?
Tym razem był to głos Courtney-Briggsa, szorstki i męski. A więc chirurg się już zjawił. Co robił o tej porze w szpitalu? Kolejna nagła operacja? Jego pacjentom dziwnie często pogarsza się znienacka stan zdrowia. Jakie alibi ma na ostatnie pół godziny?
– Ktoś się na mnie zaczaił – powiedział Dalgliesh. – Muszę sprawdzić, kto jest w Nightingale House.
Stanowcza ręka przytrzymała go za ramię. Courtney-Briggs wcisnął go z powrotem w krzesło. Zamajaczyły przed nim dwie kołyszące się plamy szarości. Znów jej głos.
– Nie teraz. Ledwo stoi pan na nogach. Ktoś z nas to zrobi.
– Zróbcie to zaraz.
– Za chwilę. Zamknęliśmy wszystkie drzwi. Nikt nie może wrócić niepostrzeżenie. Proszę na nas polegać. Proszę się odprężyć.
Bardzo rozsądnie. Proszę na nas polegać. Odprężyć się. Zacisnął ręce na metalowych poręczach krzesła, czepiając się rzeczywistości.
– Chcę sprawdzić sam.
Oślepiony własną krwią, wyczuł raczej, niż zobaczył wymianę ich zatroskanych spojrzeń. Wiedział, że zachowuje się jak rozkapryszone dziecko, starające się przełamać uporem niewzruszony spokój dorosłych. Sfrustrowany do granic, próbował się podnieść z krzesła, ale podłoga obsunęła mu się spod nóg i podniosła do góry w wirze kolorowych plam. Nic z tego. Nie da rady wstać.
– Moje oczy – mruknął.
Odpowiedział mu głos Courtney-Briggsa, irytująco zrównoważony:
– Za chwilę. Najpierw muszę obejrzeć pańską głowę.
– Ale nic nie widzę!
Doprowadzało go to do szału. Czy robią mu to specjalnie? Podniósł rękę i pomacał zaklejone powieki. Słyszał, że rozmawiają ściszonymi głosami, tym zawodowym żargonem, który jego, pacjenta, wykluczał. Dobiegły go nowe dźwięki, syk sterylizatora, brzęk narzędzi, zamknięcie metalowej pokrywki. Zapach środka dezynfekującego się nasilił. Teraz myła mu oczy. Tampon, rozkosznie chłodny, przemył mu obie powieki i kiedy otworzył je, mrugając, zobaczył wyraźniej połysk jej szlafroka i długi warkocz przerzucony przez lewe ramię. Zwrócił się bezpośrednio do niej.
– Muszę wiedzieć, kto jest w Nightingale House. Czy mogłaby to pani sprawdzić?
Bez dalszej dyskusji ani konsultacji wzrokowej z Courtney-Briggsem wyszła cicho z pokoju. Jak tylko drzwi się za nią zamknęły, Dalgliesh wycedził:
– Nie powiedział mi pan, że pański brat był kiedyś zaręczony z Josephine Fallon.
– Nie pytał pan.
Głos chirurga był chłodny, beznamiętny, odpowiedź człowieka zajętego czym innym. Dalgliesh usłyszał szczęk nożyczek i poczuł chłód metalu na czaszce. Wycinał mu włosy wokół rany.
– Musiał pan zdawać sobie sprawę, że ta wiadomość będzie dla mnie interesująca.
– Och, interesująca! Nie wątpię. Tacy jak pan zawsze chętnie interesują się cudzymi sprawami. Ograniczyłem się do zaspokojenia pańskiej ciekawości tylko w zakresie dotyczącym śmierci obu dziewcząt. Nie może pan twierdzić, że zataiłem coś istotnego. Śmierć Petera nie była istotna dla sprawy, to tylko prywatna tragedia.
Nie tyle prywatna tragedia, ile publiczny wstyd, pomyślał Dalgliesh. Peter Courtney złamał pierwszą zasadę swojego brata, obowiązek odniesienia sukcesu. Dorzucił:
– Powiesił się.
– Racja, powiesił się. Niezbyt dystyngowana ani przyjemna śmierć, ale biedak nie miał takich możliwości jak ja. W dniu kiedy otrzymam śmiertelną diagnozę, będę mógł zastosować lepsze środki niż sznur, by zakończyć życie.
Jego egotyzm, pomyślał Dalgliesh, jest zdumiewający. Nawet śmierć brata musi być rozpatrywana w powiązaniu z nim samym. Zarozumiały i zadowolony z siebie, uważał się za pępek świata, a inni ludzie – brat, kochanka, pacjenci – wirowali wokół tego centralnego słońca, czerpiąc życie z jego ciepła i światła, posłuszni jego sile dośrodkowej. Ale czy większość ludzi nie postrzega się w ten sam sposób? Czy Mary Taylor była mniej pochłonięta sobą? A on sam? Może tylko nie afiszowali się tak jawnie ze swoim egocentryzmem.
Chirurg podszedł do czarnej torby z narzędziami i wyjął lusterko umocowane na metalowym kółku, które włożył na głowę. Wrócił do Dalgliesha z oftalmoskopem w ręce i usiadł na krześle naprzeciwko pacjenta. Siedzieli twarzą w twarz, niemal dotykając się czołami. Dalgliesh poczuł zimny, metalowy dotyk narzędzia w prawym oku. Courtney-Briggs zaordynował:
– Proszę patrzeć prosto przed siebie.
Dalgliesh posłusznie wbił wzrok w punkcik światła. Powiedział:
– Wyszedł pan ze szpitala około północy. Rozmawiał pan z portierem przy głównej bramie o dwunastej trzydzieści osiem. Co pan robił przez cały ten czas?
– Już mówiłem. Tylną drogę zatarasował zwalony wiąz. Zatrzymałem się tam na parę minut, dokonałem oględzin i powiesiłem szalik, żeby ktoś się nie nadział na drzewo.
– Niemniej ktoś się na nie nadział. Było siedemnaście po dwunastej. I żaden szalik nigdzie nie wisiał.
Oftalmoskop przesunął się do drugiego oka. Oddech chirurga był całkiem miarowy.
– Musiała być inna godzina.
– Raczej nie.
– Więc wnioskuje pan, że przyjechałem tam po dwunastej siedemnaście. Możliwe. Nie preparowałem sobie alibi, więc nie patrzyłem co dwie minuty na zegarek.
– Ale nie chce pan chyba powiedzieć, że przejazd od szpitala do tego miejsca zajął panu więcej niż siedemnaście minut.
– Och, to się z pewnością da łatwo wytłumaczyć. Może musiałem, na przykład, mówiąc w waszym godnym ubolewania policyjnym żargonie, posłuchać głosu natury i poszedłem pomedytować pomiędzy drzewa.
– A było tak?
– Niewykluczone. Kiedy skończę z pańską głową, która, nawiasem mówiąc, wymaga z tuzina szwów, przemyślę tę kwestię. Będzie pan łaskaw wybaczyć, że skoncentruję się teraz na mojej własnej pracy.
Siostra przełożona cicho wróciła. Zajęła swoje miejsce obok Courtney-Briggsa jak akolita czekający na rozkazy. Twarz miała białą jak kreda. Chirurg bez słowa wręczył jej oftalmoskop. Zameldowała:
– Wszystkie mieszkanki Nightingale House są w swoich pokojach.
Courtney-Briggs zaczął obmacywać lewe ramię Dalgliesha, wywołując ból każdym naciskiem silnych, dociekliwych palców.
– Obojczyk jest w porządku – oznajmił. – Stłuczony, ale nie połamany. Kobieta, która pana zaatakowała, musiała być bardzo wysoka. Sam pan ma ponad metr osiemdziesiąt.
– Jeśli to była kobieta. Albo mogła mieć długi kij. Może kij golfowy.
– Kij golfowy. Siostro, może to był któryś z pani kijów? Gdzie je pani trzyma?
Odpowiedziała posępnie:
– W holu u podnóża moich schodów. Torba stoi zwykle tuż przy drzwiach.
– Więc niech pani lepiej sprawdzi.
Nie było jej niecałe dwie minuty; czekali na jej powrót w milczeniu. Kiedy przyszła, zwróciła się prosto do Dalgliesha.
– Brakuje jednego z kijów metalowych.
Ta wiadomość zdawała się dziwnie ucieszyć Courtney-Briggsa. Powiedział niemal jowialnie:
– No i ma pan swój kij! Ale nie ma co go dzisiaj w nocy szukać. Będzie leżał gdzieś w krzakach. Pańscy ludzie znajdą go i zrobią wszystko, co konieczne, jutro. Wezmą odciski palców, próbki krwi i włosów, i tak dalej. W tym stanie nie może pan sam się tym teraz zająć. Musimy założyć szwy na ranę. Wezmę pana do ambulatorium. Trzeba będzie dać panu narkozę.
– Nie chcę narkozy.
– Wobec tego dam panu znieczulenie miejscowe. To tylko kilka zastrzyków wokół rany. Możemy zrobić to tutaj, siostro.
– Nie chcę żadnego znieczulenia. Niech pan zakłada te szwy.
Courtney-Briggs wyjaśnił mu cierpliwie jak dziecku:
– Rana jest głęboka i trzeba ją zaszyć. To będzie bardzo bolesne bez znieczulenia.
– Powiedziałem, że nie chcę. I nie chcę profilaktycznego zastrzyku penicyliny ani przeciwtężcowego. Niech pan szyje i już.
Chirurg i przełożona spojrzeli po sobie. Wiedział, że upiera się bez sensu, ale nie dbał o to. Dlaczego nie biorą się po prostu do roboty? Naraz Courtney-Briggs przemówił dziwnie oficjalnie:
– Jeśli woli pan innego chirurga…
– Nie, tylko niech pan już nie traci czasu.
Zapadła chwila ciszy.
– Dobrze – powiedział Courtney-Briggs. – Zrobię to najszybciej, jak się da.
Dalgliesh zobaczył, że Mary Tylor przesuwa się za jego plecy. Przycisnęła mu głowę do piersi, trzymając ją chłodnymi, pewnymi rękami. Zamknął oczy. Wbijanie igły było jak wwiercanie żelaznego pręta, jednocześnie lodowato zimnego i rozpalonego do żaru, który raz za razem świdrował mu czaszkę. Ból nie do opisania pozwalała mu znieść tylko wściekłość i zacięta determinacja, żeby nie okazać słabości. Zacisnął zęby z kamienną twarzą. Ale z furią poczuł zdradzieckie łzy pod powiekami.
Minęła wieczność, zanim było po wszystkim. Usłyszał swój głos:
– Dziękuję. A teraz chciałbym wrócić do biura. Sierżant Masterson ma przykazane wrócić tu, gdyby nie zastał mnie w zajeździe. Odwiezie mnie swoim samochodem.
Mary Taylor owijała mu głowę bandażem. Milczała. Courtney-Briggs powiedział:
– Wolałbym, żeby poszedł pan prosto do łóżka. Możemy dać panu pokój w pensjonacie dla lekarzy. Zaordynuję, aby jutro z samego rana zrobiono panu rentgen. I potem chciałbym pana ponownie zbadać.
– Może pan ordynować na jutro, co się panu żywnie podoba, ale teraz chciałbym zostać sam.
Wstał. Starała się go podtrzymać, ale musiał zrobić jakiś ruch, bo opuściła ramię. Czuł się zdumiewająco lekko. To dziwne, że takie lekkie ciało potrafi utrzymać taką ciężką głowę. Podniósł rękę i dotknął bandaża – zdawał się bardzo daleko od czaszki. Później, wytężając wzrok, przeszedł bez przeszkód przez pokój do drzwi. Kiedy sięgnął do klamki, usłyszał głos Courtney-Briggsa:
– Na pewno chce pan wiedzieć, gdzie byłem w czasie gdy pana zaatakowano. Byłem w moim pokoju w pensjonacie dla lekarzy. Postanowiłem tu przenocować, bo jutro od samego rana operuję. Przykro mi, że nie mogę dostarczyć panu alibi. Orientuje się pan jednak, mam nadzieję, że gdybym chciał usunąć kogoś z drogi, to dysponuję subtelniejszymi metodami niż metalowy kij.
Dalgliesh nie odpowiedział. Nie oglądając się za siebie, wyszedł bez słowa z sali ćwiczeń i cicho zamknął za sobą drzwi. Wejście po schodach wydało mu się w pierwszej chwili wyczynem nie do pokonania. Bał się, że to będzie ponad jego siły. Jednak trzymając się poręczy, wdrapał się mozolnie, krok po. kroku, na piętro do biura i usiadł, czekając na Mastersona.