V

Panna Taylor przebrała się w swój uniform przed wyjściem na oddział. Zrobiła to instynktownie, ale teraz, owijając się ciaśniej peleryną podczas szybkiego marszu wąską ścieżką z Nightingale House, zdała sobie sprawę, że ten instynkt podyktowany był rozsądkiem. Dla szpitala było rzeczą ważną, aby siostra przełożona wróciła, i równie ważną, aby to widziano.

Najszybsza droga do prywatnego skrzydła wiodła przez poczekalnię ambulatorium, która już tętniła życiem. Krąg wygodnych krzeseł, ustawionych w grupki dla stworzenia domowego, swobodnego nastroju, szybko się zapełniał. Wolontariuszki z Ligii Przyjaciół rezydowały już nad parującym czajnikiem, serwując herbatę stałym pacjentom, którzy woleli przyjść godzinę wcześniej, żeby wygrzać się w cieple, poczytać magazyny i porozmawiać ze współtowarzyszami niedoli. Kiedy siostra przełożona weszła, wszystkie głowy odwróciły się, śledząc ją wzrokiem. Po chwili ciszy dał się słyszeć pełen szacunku szmer powitań. Kątem oka widziała ubrany na biało młodszy personel szpitalny, schodzący jej z drogi, i studentki pielęgniarstwa, przyciskające się do ściany.

Prywatny oddział był na drugim piętrze tak zwanego nowego budynku, choć jego budowa została ukończona w 1945 roku. Panna Taylor wjechała na górę windą wraz z dwoma laborantami i młodym stażystą. Przywitali ją oficjalnym: „Dzień dobry, siostro przełożona” i stali w nienaturalnym milczeniu, przepuszczając ją przodem, gdy winda stanęła.

Oddział składał się z dwudziestu pojedynczych pokoi wychodzących na szeroki korytarz. Gabinet siostry przełożonej, kuchnia i pokój socjalny były tuż przy wejściu. Na widok panny Taylor, młodziutka studentka pierwszego roku, wybiegająca z kuchni, zaczerwieniła się gwałtownie i bąknęła, że zaraz pójdzie po siostrę Brumfett.

– Gdzie jest siostra Brumfett?

– W siódemce z doktorem Courtney-Briggsem, proszę siostry. Jego pacjent ma się nie najlepiej.

– Nie przeszkadzaj im, powiedz tylko siostrze Brumfett, jak stamtąd wyjdzie, że przyszłam do panny Dakers. Gdzie ona leży?

– W trójce, proszę siostry. – Dziewczyna zawahała się.

– W porządku, sama trafię. Wracaj do swoich zajęć.

Trójka to był słoneczny i najprzyjemniejszy z sześciu pokoi na końcu korytarza zarezerwowanych dla chorych pielęgniarek. Jeszcze tydzień temu zajmowała ją studentka z pogrypowym zapaleniem płuc. Panna Taylor, która raz dziennie wizytowała każdy oddział w szpitalu i otrzymywała codzienne raporty o stanie zdrowia każdej chorej pielęgniarki, uznała to za niemożliwe, aby panna Wilkins już wyzdrowiała i została wypisana. Siostra Brumfett musiała ją przenieść, żeby opróżnić pokój dla panny Dakers. Domyślała się dlaczego. Jedyne okno wychodziło na trawnik i starannie wypielęgnowane klomby kwiatów przed szpitalem; od tej strony skrzydła nie widać było Nightingale House nawet przez gołe gałęzie drzew. Kochana, stara Brumfett! Taka usztywniona w swoich staroświeckich poglądach i taka wrażliwa, jeśli chodzi o dobro i wygodę jej podopiecznych. Brumfett, która do znudzenia mówiła o obowiązku, posłuszeństwie, lojalności, ale która dokładnie wiedziała, co rozumie przez te mało popularne pojęcia i żyła według wyznawanych zasad. Była jedną z najlepszych sióstr oddziałowych, jakie Szpital im. Johna Carpendara kiedykolwiek miał i mieć będzie. Jednak panna Taylor w głębi duszy cieszyła się, że poczucie obowiązku powstrzymało ją od wyjazdu na lotnisko. Powrót do domu, gdzie czekała nowa tragedia, był wystarczająco przytłaczający bez dodatkowego ciężaru jej psiego przywiązania i głębokiej troski.

Wyciągnęła stołek spod łóżka i usiadła obok dziewczyny. Mimo środków uspokajających doktora Snellinga panna Dakers nie spała. Leżała nieruchomo na plecach, patrząc w sufit. Dopiero po chwili zwróciła oczy na gościa. Były pełne cierpienia. Na szafce leżał „Podręcznik farmacji dla pielęgniarek”. Siostra przełożona wzięła go do ręki.

– To bardzo ładnie, że jesteś taka pilna, moje dziecko, ale na ten krótki okres w szpitalu może lepiej weź sobie do czytania jakąś powieść albo kolorowy magazyn? Przynieść ci coś?

Odpowiedzią był potok łez. Chuda postać zwinęła się konwulsyjnie, wcisnęła głowę w poduszkę i objęła ją drżącymi rękami. Łóżko zadygotało w paroksyzmie rozpaczy. Siostra przełożona wstała, podeszła do drzwi i zasłoniła klapką dziurkę od klucza. Wróciła na stołek i czekała cierpliwie, nie mówiąc ani słowa, tylko kładąc dziewczynie rękę na głowie. Po chwili dygot ustał i panna Dakers nieco się uspokoiła. Zaczęła coś mamrotać głosem przerywanym szlochem, zduszonym przez poduszkę.

– Jestem taka nieszczęśliwa, tak strasznie się wstydzę…

Panna Taylor nachyliła się, żeby lepiej słyszeć. Przeszedł ją zimny dreszcz. Chyba to niemożliwe, aby dziewczyna spowiadała się z morderstwa? Mimo woli zaczęła się w duchu modlić: Boże, proszę, tylko nie to dziecko! Przecież to nie może być ona?

Czekała, bojąc się pytać. Panna Dakers przekręciła się i spojrzała na nią czerwonymi, zapuchniętymi oczami, jak dwa rozmyte księżyce w zalanej łzami, ściągniętej z bólu twarzy.

– Jestem zła, siostro, do gruntu zła. Ucieszyłam się z jej śmierci.

– Panny Fallon?

– Nie, nie Fallon! Pearce.

Przełożona położyła ręce na ramionach dziewczyny i przycisnęła ją do łóżka. Przytrzymała mocno jej drżące ciało, patrząc prosto w zapłakane oczy.

– Powiedz mi prawdę, dziecko. Zabiłaś pannę Pearce?

– Nie, siostro.

– A pannę Fallon?

– Nie, siostro.

– Miałaś cokolwiek wspólnego z ich śmiercią?

– Nie, siostro.

Panna Tayler wypuściła oddech. Zdjęła ręce z ramion dziewczyny i usiadła wygodniej.

– Lepiej opowiedz mi wszystko od początku.

I tak, już nieco spokojniej, panna Dakers wyjawiła jej całą nieszczęsną historię. Na początku nie uważała tego za kradzież. Uważała to za cud. Mama tak bardzo potrzebowała płaszcza na zimę, więc odkładała dla niej na ten cel trzydzieści szylingów co miesiąc ze swojej pensji. Ale oszczędności rosły wolno, robiło się coraz zimniej, a mama, która nigdy się nie skarży i nigdy o nic nie prosi, musiała czasem czekać na autobus blisko kwadrans, a tak łatwo się przeziębią. I nawet jak jest chora, nie może nie iść do pracy, bo panna Arkwright, kierowniczka działu, tylko czeka, żeby ją wyrzucić. Praca ekspedientki nie jest najlepsza dla mamy, ale niełatwo coś znaleźć, jak się jest po pięćdziesiątce i bez kwalifikacji. Młode sprzedawczynie ciągle mamie dokuczają, że za wolno się rusza, ale to nieprawda. Mama może nie jest tak zwinna jak one, ale bardzo się przykłada do obsługi klientów.

I naraz tak się jakoś złożyło, że panna Harper upuściła jej niemal pod stopy dwa nowiutkie, pięciofuntowe banknoty. Harper, które dostawała tyle pieniędzy od ojca, że mogła nawet nie zauważyć straty dziesięciu funtów. To było jakieś cztery tygodnie temu. Harper i Pearce szły z domu pielęgniarek do szpitalnej stołówki na śniadanie, a ona parę kroków za nimi. Nagle z kieszeni peleryny Harper wypadły dwa banknoty i spłynęły delikatnie na ziemię. W pierwszej chwili chciała zawołać koleżankę, ale coś ją powstrzymało. Te pieniądze były czymś tak niespodziewanym, tak niewiarygodnym, tak pięknym w swojej nieskazitelnej świeżości. Stała, patrząc na nie przez chwilę, a potem zdała sobie sprawę, że patrzy na nowy płaszcz mamy. Tymczasem obie dziewczyny niemal zniknęły jej z oczu, banknoty zostały w jej rękach i było już za późno.

Siostra przełożona spytała:

– Skąd Pearce wiedziała, że wzięłaś te pieniądze?

– Oświadczyła, że mnie widziała. Odwróciła się, kiedy się po nie schylałam. Wtedy nic to dla niej nie znaczyło, ale kiedy Harper powiedziała wszystkim, że zgubiła pieniądze i że musiały jej wypaść z peleryny w drodze na śniadanie, Pearce zgadła, co zaszło. Ona i bliźniaczki poszły z Harper przeszukać ścieżkę i pewno wtedy sobie to przypomniała.

– Kiedy z tobą porozmawiała?

– Tydzień później, dwa tygodnie przed przeniesieniem się naszej grupy do szkoły. Pewno nie mogła w to uwierzyć. Wahała się, jaką podjąć decyzję.

A więc Pearce czekała. Przełożona zastanawiała się, co nią powodowało. Utwierdzenie się w podejrzeniach nie mogło zająć jej całego tygodnia. Musiała przypomnieć sobie, że widziała Dakers schylającą się po banknoty, gdy tylko usłyszała o zgubie. Więc dlaczego nie zagadnęła dziewczyny od razu? Czyjej pokrętne ego czerpało satysfakcję z czekania, aż winowajczyni wyda pieniądze i nieodwołalnie znajdzie się w jej mocy?

– Szantażowała cię? – spytała.

– Nie, skąd, proszę siostry! – Dziewczyna była zaszokowana. – Odbierała mi tylko pięć szylingów tygodniowo, ale to nie był szantaż. Wpłacała je na towarzystwo pomocy zwolnionym więźniom. Pokazywała mi przekazy.

– A nie wytłumaczyła ci, dlaczego nie oddaje ich pannie Harper?

– Uważała, że trudno byłoby jej to wyjaśnić, nie mieszając mnie do tego, o co ją błagałam. Gdyby prawda wyszła na jaw, to byłby dla mnie koniec wszystkiego. Chcę zostać w przyszłości pielęgniarką okręgową, żeby móc się zaopiekować mamą. Gdybym zdobyła tę posadę, dostałybyśmy mały domek, a może nawet samochód. Mama mogłaby rzucić pracę ekspedientki. Powiedziałam o tym pannie Pearce. Poza tym ona uznała, że Harper tak beztrosko obchodzi się z pieniędzmi, że przyda się jej mała nauczka. Wysyłała te przekazy na rzecz zwolnionych więźniów, bo to było najwłaściwsze. W końcu ja też mogłam iść do więzienia, gdyby mnie nie osłoniła.

Panna Taylor powiedziała sucho:

– To oczywisty nonsens i powinnaś była zdawać sobie z tego sprawę. Panna Pearce była najwyraźniej bardzo głupią i zadufaną w sobie młodą kobietą. Na pewno nie wywierała na ciebie żadnych innych nacisków? Istnieją różne rodzaje szantażu.

– Ale ona nie posunęłaby się do czegoś takiego, siostro! – Panna Dakers próbowała unieść głowę z poduszki. – Pearce była… była… dobra. – To słowo musiało się jej wydać niewystarczająco precyzyjne, bo zmarszczyła brwi, starając się wyrazić jaśniej. – Dużo ze mną rozmawiała i codziennie dawała mi kartkę z fragmentem z Biblii, którą musiałam czytać. Raz w tygodniu mnie z tego przepytywała.

Siostra przełożona zatrzęsła się z gniewu na ten akt psychicznej przemocy. Wstała i podeszła do okna, chłodząc rozpaloną twarz o szybę. Serce waliło jej jak młotem, z niemal klinicznym zainteresowaniem spostrzegła, że drżą jej ręce. Po chwili wróciła do łóżka.

– Nie mów o niej, że była dobra. Obowiązkowa, sumienna, pełna najlepszych intencji, jeśli chcesz, ale nie dobra. Jeśli kiedyś spotkasz prawdziwe dobro, poznasz różnicę. I nie martw się, że ucieszyłaś się z jej śmierci. W zaistniałych okolicznościach byłoby dziwne, gdybyś czuła inaczej. Z czasem może będziesz w stanie jej współczuć i przebaczyć.

– Ale siostro, to ja powinnam prosić o przebaczenie. Jestem złodziejką.

Czyżby za tym jękliwym głosem kryła się tendencja do masochizmu, perwersyjne skłonności do samooskarżania się typowe dla urodzonej ofiary? Panna Taylor powiedziała stanowczo:

– Nie jesteś złodziejką. Ukradłaś tylko raz, a to całkiem co innego. Każdy z nas zrobił w życiu coś, czego się wstydzi i czego żałuje. Dowiedziałaś się czegoś o sobie, co zachwiało twoją wiarą w siebie. Teraz musisz żyć z tą wiedzą. Możemy zrozumieć i wybaczyć innym, jeśli zrozumiemy i wybaczymy sobie. Już nigdy więcej nic nie ukradniesz. Ja to wiem i ty to wiesz. Ale raz to zrobiłaś. Jesteś zdolna do kradzieży. Ta świadomość uchroni cię od zbytniego samozadowolenia i chełpliwości. Może cię uczynić bardziej tolerancyjną i wyrozumiałą osobą, i jeszcze lepszą pielęgniarką. Albo będzie inaczej, jeśli będziesz się napawać poczuciem winy, wyrzutami sumienia i goryczą. Pławienie się w żalu może być bardzo przyjemne, ale nie pomoże ani tobie, ani nikomu innemu.

Dziewczyna spojrzała na nią przez załzawione oczy.

– Czy policja musi o tym wiedzieć?

To, oczywiście, zasadnicze pytanie. A odpowiedź mogła być tylko jedna.

– Tak. I będziesz musiała im o tym powiedzieć, tak jak powiedziałaś mnie. Ale zamienię najpierw słowo z komisarzem. To nowy oficer śledczy, tym razem ze Scotland Yardu. Wygląda na inteligentnego i rozumnego człowieka.

Czy rzeczywiście się taki okaże? Skąd mogła wiedzieć? Wymieniła z nim ledwo uścisk dłoni. Może tylko się pociesza, oceniając go na pierwszy rzut oka jako mężczyznę z autorytetem i wyobraźnią, który jest w stanie rozwiązać zagadkę obu zgonów, czyniąc jak najmniej krzywdy wszystkim zainteresowanym. Czuła to instynktownie. Ale czy to racjonalne uczucie? Wierzyła pannie Dakers – ponieważ chciała jej wierzyć. Co powie na tę historię oficer policji, który ma przed sobą krąg podejrzanych i żadnego wyraźnego motywu? A panna Dakers miała motyw. Tym motywem była cała jej przyszłość i przyszłość jej matki. Ponadto zachowywała się dość dziwnie. Co prawda po śmierci Pearce była najbardziej roztrzęsiona ze wszystkich studentek, ale pozbierała się zadziwiająco szybko. I nawet w trakcie intensywnych przesłuchań nie puściła pary z ust. Więc co spowodowało tę nagłą potrzebę spowiedzi i wybuch wyrzutów sumienia? Czy był to tylko szok po znalezieniu ciała Fallon? I czemu śmieć Fallon tak nią wstrząsnęła, jeśli nie przykładała do tego ręki?

Myśli panny Taylor zwróciły się ku Pearce. Jak mało się wie własnych studentkach! Pearce, jeśli już w ogóle ktoś chciałby poświęcić jej uwagę, była typowym przykładem nudnej, obowiązkowej, nieatrakcyjnej dziewczyny, która wybrała pielęgniarstwo, żeby sobie zrekompensować brak innych satysfakcji życiowych. W każdej szkole pielęgniarskiej jest zawsze ktoś taki. Trudno odrzucać te kandydatki, kiedy starają się o przyjęcie, bo mają zwykle dobre wykształcenie i doskonałe referencje.

ogólnie rzecz biorąc, nie były z nich potem złe pielęgniarki. Tylko że rzadko najlepsze. Jednakże teraz panna Taylor musiała poddać weryfikacji własną ocenę. Jeżeli Pearce miała tak silny głód władzy, że karmiła swoje ego poczuciem winy i cierpieniem tego biednego dziecka, to nie była kimś przeciętnym i nieudolnym. Była niebezpieczną młodą kobietą.

I opracowała swój plan bardzo sprytnie. Czekając tydzień, aby się upewnić, że pieniądze już musiały zostać wydane, nie zostawiła Dakers żadnego wyboru. Nieszczęsna dziewczyna nie mogła twierdzić, że wzięła je pod wpływem impulsu, ale zamierzała oddać. Nawet gdyby się zdecydowała przyznać, choćby właśnie siostrze przełożonej, panna Harper też musiałaby poznać prawdę – już Pearce by o to zadbała. I w rękach Harper leżałaby decyzja, czy wnieść oskarżenie. Można by próbować na nią wpłynąć, przekonać ją, żeby okazała wspaniałomyślność. Ale jeśli to by nic nie dało? Diana Harper z pewnością powiedziałaby wszystko ojcu, a panna Taylor nie wyobrażała sobie, żeby Ronald Harper mógł okazać wspaniałomyślność komuś, kto przywłaszczył sobie jego pieniądze. Jej znajomość z nim była krótka, lecz wiele mówiąca. Przyjechał do szpitala dwa dni po śmierci Pearce – potężnie zbudowany, zamożny, agresywny mężczyzna, w kosztownym płaszczu podbitym futrem. Bez wstępów ani wyjaśnień wygłosił do niej długą tyradę, traktując ją jak chłopca do posług. Jego córka nie zostanie ani minuty dłużej w jednym domu z mordercą, policji nic do tego. Ta szkoła pielęgniarska była idiotycznym pomysłem od samego początku i najwyższy czas z tym skończyć. Diana i tak nie pójdzie do żadnej pracy. Jest zaręczona i to z cholernie dobrą partią. Z synem jego wspólnika. Przyspieszą ślub, zamiast czekać do lata, a tymczasem Diana może zostać w domu i pomóc w biurze. Zabiera ją ze sobą i niech go ktoś spróbuje powstrzymać.

Nikt nie próbował. Dziewczyna nie miała nic przeciwko temu. Stała grzecznie w gabinecie siostry przełożonej, potulna i skromna, ale uśmiechając się lekko pod nosem, jakby zadowolona z tego całego zamieszania i z męskiej stanowczości ojca. Policja nie mogła nakazać jej zostać w szkole ani nawet nie wyrażała takiej chęci. Rzecz dziwna, pomyślała siostra przełożona, nikt na serio nie podejrzewał Harper i jeśli te dwa zgony były dziełem jednej ręki, to instynkt ich nie mylił. Po raz ostatni widziała dziewczynę, jak wsiadała do wielkiego i brzydkiego samochodu ojca, okrywając patykowate nogi nowym futrem, które jej przywiózł na pociechę, i machając na pożegnanie koleżankom, jak gwiazda filmowa protekcjonalnie pozdrawiająca grupkę wielbicieli. Nie, nie była to zbyt sympatyczna rodzina – panna Taylor czuła współczucie dla każdego, kto znalazłby się w ich władzy. A jednak złożoność natury ludzkiej powodowała, że Diana Harper była dobrą pielęgniarką, pod wieloma względami lepszą niż Pearce.

Było jeszcze jedno pytanie, które musiała zadać, i przez chwilę zbierała się na odwagę.

– Czy panna Fallon wiedziała o tym wszystkim?

Dziewczyna odpowiedziała od razu, z pewnością siebie i lekkim zdziwieniem.

– Och, nie, siostro przełożona! Przynajmniej nie sądzę. Pearce przysięgła, że nie powie żywej duszy, a poza tym nie była szczególnie zaprzyjaźniona z Fallon. Jestem pewna, że nic jej nie powiedziała.

– Tak – mruknęła panna Taylor. – Zapewne masz rację.

Delikatnie uniosła głowę panny Dakers i wygładziła poduszkę.

– Postaraj się teraz zasnąć. Kiedy się obudzisz, poczujesz się o wiele lepiej. I przestań się już zamartwiać.

Twarz dziewczyny się rozjaśniła. Uśmiechnęła się do siostry przełożonej i wyciągnęła rękę, lekko dotykając jej policzka. Później zwinęła się w pościeli, szykując się do snu. A więc ta sprawa jest załatwiona. Naturalnie. To zawsze działało. Jak łatwo i przyjemnie jest udzielać rad i wsparcia, każdą porcję doprawiając osobno do indywidualnego smaku. Mogłaby być żoną wiktoriańskiego pastora rezydującą za kuchennym stołem. Dla każdego według potrzeb. W szpitalu to się zdarzało codziennie. Zawodowo wesoły głos siostry oddziałowej: „Siostra przełożona przyszła panią zobaczyć, pani Cox. Obawiam się, że pani Cox nie czuje się dzisiaj najlepiej, siostro”. Wymęczona, ściągnięta bólem twarz, uśmiechająca się dzielnie z poduszki, usta żądne kąska sympatii i pociechy. Siostry przychodzące ze swoimi problemami, nieustanny kołowrót nierozwiązywalnych problemów z pracą i konfliktem charakterów.

– Już lepiej, siostro?

– Tak, dziękuję siostro przełożona. O wiele lepiej.

Sekretarz Zespołu Szpitali, rozpaczliwie borykający się z własną niekompetencją.

– Wolałbym to najpierw z siostrą omówić, siostro przełożona.

Oczywiście, że by wołał! Wszyscy woleli. I wszyscy odchodzili, czując się lepiej. Wystarczyło posłuchać kojących słów siostry przełożonej. Jej całe życie było bluźnierczą liturgią pociechy i rozgrzeszenia. O ile łatwiej jest zarówno dawać, jak przyjmować mdłe mleko uprzejmości niż gorzki kwas prawdy. Wyobrażała sobie to osłupienie, tę niechęć, z jakimi powitano by jej prywatne credo:

„Nie mam nic do zaofiarowania. Nikt nikomu nie może pomóc. Wszyscy jesteśmy sami od momentu urodzenia do śmierci. Nasza przeszłość jest naszą teraźniejszością i naszą przyszłością. Musimy żyć sami ze sobą, dopóki nasz czas się nie wyczerpie. Jeśli pragniesz zbawienia, licz tylko na siebie. Na nic innego nie możesz liczyć”.

Siedziała przy łóżku jeszcze przez parę minut, a potem cicho wyszła z pokoju, żegnana sennym uśmiechem panny Dakers. Na korytarzu natknęła się na doktora Courtney-Briggsa i siostrę Brumfett, która powitała ją, zaaferowana:

– Przepraszam, siostro przełożona. Nie wiedziałam, że siostra jest na oddziale.

Zawsze zwracała się do niej, używając formalnego tytułu. Mogły spędzać cały wolny czas razem, jeżdżąc na przejażdżki albo grając w golfa; mogły raz w miesiącu chodzić do teatru w Londynie z nudną regularnością starego małżeństwa; mogły w cichej monotonii pić wspólnie poranną herbatę i wieczorne gorące mleko, ale w szpitalu Brumfett zawsze nazywała ją „siostrą przełożoną”.

– Widziała już siostra przełożona nowego komisarza? – Przewierciły ją bystre, dociekliwe oczy. – Tego ze Scotland Yardu?

– Tylko przelotnie. Mam się z nim zaraz spotkać.

Courtney-Briggs wtrącił:

– Prawdę mówiąc, znam go. Niezbyt dobrze, ale już kiedyś się spotkaliśmy. Jest rozsądny i inteligentny. Cieszy się opinią doskonałego śledczego. I podobno pracuje bardzo szybko. To wielka zaleta, jeśli o mnie chodzi. Im szybciej minie to zamieszanie, tym lepiej dla szpitala. Pewno zechce mnie przesłuchać, ale będzie musiał poczekać. Proszę mu powiedzieć, że wpadnę do Nightingale House, jak skończę obchód, dobrze, siostro?

– Powiem mu, jeśli mnie spyta – odparta panna Taylor ze spokojem. Zwróciła się do siostry Brumfett: – Panna Dakers czuje się lepiej, ale potrzebny jej teraz spokój. Może uda jej się zasnąć. Prześlę jej później trochę pism i świeże kwiaty. Kiedy doktor Snelling ma ją zobaczyć?

– Powiedział, że przyjdzie przed lunchem, siostro przełożona.

– Proszę mu przekazać, żeby był tak dobry i wpadł do mnie na kilka słów. Będę w szpitalu cały dzień.

– Pewno ten komisarz ze mną też zechce porozmawiać – wyraziła przypuszczenie siostra Brumfett. – Byle niezbyt długo. Mam na oddziale wielu bardzo chorych.

Panna Taylor miała nadzieję, że Brum nie okaże się zbyt trudna. Byłoby niefortunne, gdyby uważała, że może traktować komisarza Scotland Yardu jak krnąbrnego stażystę. Courtney-Briggs będzie bez wątpienia arogancki jak zwykle, ale była dziwnie spokojna, że Dalgliesh sobie z nim poradzi.

Podeszli razem do drzwi oddziału. Głowę panny Taylor już zaprzątnęły nowe problemy. Coś trzeba zrobić z matką panny Dakers. Minie jeszcze kilka lat, zanim to dziecko zdobędzie kwalifikacje pielęgniarki okręgowej. Przez ten czas nie może się nieustannie zamartwiać o matkę. Należałoby porozmawiać z Raymondem Groutem. Może znalazłby dla niej jakąś robotę biurową w którymś z londyńskich szpitali. Ale czy godzi się go o to prosić? Nie powinno się zaspokajać własnej chęci pomocy cudzym kosztem. Przy wszystkich kłopotach z rekrutacją niższego personelu medycznego, Grout nie miał żadnych trudności z obsadzeniem stanowisk urzędniczych. Miał prawo oczekiwać operatywności, a osoby takie jak pani Dakers, przytłoczone w równym stopniu własną niekompetencją jak pechem życiowym, rzadko mogły to oferować. Musi zadzwonić do tej kobiety, do rodziców innych studentek również. Trzeba przenieść dziewczęta z Nightingale House. Harmonogram zajęć nie może ulec zmianie, był już wystarczająco napięty. Należy uzgodnić z dyrektorem administracyjnym, żeby mogły spać w domu dla pielęgniarek – powinno być dość miejsca przy tylu pielęgniarkach w izbie chorych – i przychodzić codziennie do biblioteki i sali wykładowej. Poza tym czekają narada z wiceprezesem zarządu, oblężenie prasy, uczestnictwo w śledztwie i omówienie formalności związanych z pogrzebem. Ludzie nieustannie będą coś od niej chcieli. Ale po pierwsze i najważniejsze, musi porozmawiać z komisarzem Dalglieshem.

Загрузка...