– A więc poszła pani do kina wczoraj wieczorem całkiem sama?
– Tak, już mówiłam.
– Na wznowienie „Przygody”. Może czuła pani, że subtelności Antonioniego najlepiej zgłębiać w samotności? A może nie znalazł się nikt, kto by miał ochotę pani towarzyszyć?
Nie mogła, oczywiście, tego nie odeprzeć.
– Jest mnóstwo ludzi, z którymi mogłabym skoczyć do kina, gdybym tylko chciała.
„Skoczyć do kina. „ Za jego czasów szło się do kina, a nie „skakało”. Ale przepaść pokoleniowa była głębsza niż kwestia słownictwa, a poczucie wyobcowania silniejsze. Po prostu jej nie rozumiał. Nie miał pojęcia, co się kryje za tym gładkim, dziecinnym czołem. Niezwykłe, fioletowoniebieskie oczy, szeroko osadzone pod łukami brwi, patrzyły na niego z wyrazem czujności, ale bez niepokoju. Kocia twarz z małym, okrągłym podbródkiem i wystającymi kośćmi policzkowymi nie wyrażała nic prócz lekkiego niesmaku dla zaistniałej sytuacji. Trudno wyobrazić sobie ładniejszą i zgrabniejszą postać niż Julia Pardoe przy łóżku chorego, pomyślał Dalgliesh – chyba że byłby to ktoś poważnie chory i cierpiący, w którym to wypadku zdrowy rozsądek bliźniaczek Burt lub spokojna sprawność Madeleine Goodale byłyby zapewne milej widziane. Może to tylko jego uprzedzenie, ale nie wyobrażał sobie żadnego mężczyzny chętnie eksponującego słabość lub niemoc fizyczną przed tą wyzywającą i zapatrzoną w siebie młodą kobietą. Czego ona tu właściwie szuka? Gdyby Carpendar był szpitalem uniwersyteckim, jeszcze by to rozumiał. Ten trik z rozszerzaniem fiołkowych oczu i lekkim rozchylaniem wilgotnych ust nad równym rzędem białych zębów byłby bardzo skuteczny w towarzystwie studentów medycyny.
Jak zauważył, zrobił też odpowiednie wrażenie na sierżancie Mastersonie.
Co siostra Rolfe o niej powiedziała?
„Inteligentny, ale niewykształcony umysł. Delikatna i troskliwa pielęgniarka. „
Cóż, możliwe. Ale Hilda Rolfe nie była obiektywna. I on, na swój sposób, też nie.
Ciągnął przesłuchanie, starając się powstrzymać od sarkazmu i taniej drwiny, podszytej niechęcią.
– Podobał się pani film?
– Był w porządku.
– I o której wróciła pani do Nightingale House?
– Nie wiem. Chyba przed jedenastą. Spotkałam siostrę Rolfe przy wyjściu z kina i wróciłyśmy razem. Pewno już panu powiedziała.
A więc zdążyły się porozumieć. Taką ułożyły bajeczkę i dziewczyna powtarzała ją, nie udając nawet, że jej zależy, aby go przekonać. Można by to sprawdzić, naturalnie. Bileterka mogła zapamiętać, czy przyszły razem. Ale nie warto poświęcać temu czas. Jakie to mogło mieć za znaczenie, chyba że spędziły wieczór nie tylko ukulturalniając się, ale planując morderstwo. A jeśli tak, miał przed sobą wspólniczkę zbrodni, która nie okazywała cienia niepokoju.
– Co się zdarzyło, kiedy pani wróciła? – zapytał.
– Nic. Poszłam do świetlicy, gdzie dziewczyny oglądały telewizję. Tak naprawdę, to kiedy weszłam, akurat gasiły telewizor. Bliźniaczki poszły do kuchni zrobić herbatę, a potem wzięłyśmy ją do pokoju Maureen. Dakers dołączyła do nas. Madeleine Goodale została z Fallon. Nie wiem, o której przyszły na górę. Po wypiciu herbaty poszłam do łóżka i przed północą już spałam.
Mogło tak być. Ale to było bardzo proste morderstwo. Mogła równie dobrze poczekać, choćby w sąsiedniej ubikacji, aż usłyszy, jak Fallon napuszcza wodę i wchodzi do wanny. Panna Pardoe wiedziała równie dobrze jak inne studentki, że przy jej łóżku stoi kubek z whisky i gorącą wodą z cytryną. Nic łatwiejszego, jak wślizgnąć się do sypialni i dodać czegoś do drinka. Ale czego? Chcąc nie chcąc, musiał pracować w ciemności i z konieczności teoretyzować, wyprzedzając fakty. Dopóki nie będzie wyników sekcji zwłok i badań toksykologicznych, nie ma nawet pewności, że prowadzi śledztwo w sprawie morderstwa.
Nagle zmienił taktykę, wracając do poprzedniego rodzaju pytań.
– Było pani przykro po śmierci panny Pearce?
Fiołkowe oczy znów otworzyły się szeroko, na twarzy pojawił się grymas sugerujący, że to dość głupie pytanie.
– Oczywiście. – Urwała. – Nigdy nie zrobiła mi nic złego.
– A innym dziewczętom zrobiła?
– Niech pan lepiej je zapyta. – Znów urwała. Może zdała sobie sprawę, że zachowała się niemądrze i impertynencko, bo dodała: – Co złego mogła komukolwiek zrobić Pearce?
Było to powiedziane bez domieszki pogardy, zupełnie obojętnie, niczym proste stwierdzenie faktu.
– Ktoś ją zabił. Wskazywałoby to, że nie była taka całkiem nieszkodliwa. Ktoś wystarczająco jej nienawidził, by chcieć się jej pozbyć.
– Mogła sama się zabić. Kiedy łykała tę rurkę, wiedziała, co ją czeka. Była przerażona. To rzucało się w oczy.
Julia Pardoe była pierwszą studentką, która wspomniała o strachu panny Pearce. Przedtem jedynie wizytatorka z Naczelnej Rady Pielęgniarskiej zaznaczyła w swoim zeznaniu, że dziewczyna sprawiała wrażenie, jakby się bała, a nawet zmuszała do wytrwania. To dziwne i zdumiewające, że Julia Pardoe okazała się taka spostrzegawcza.
– Naprawdę sądzi pani, że sama dolała truciznę żrącą do pokarmu? – spytał.
Spojrzała na niego ze swoim zagadkowym uśmieszkiem.
– Nie. Pearce zawsze się bała, kiedy miała grać pacjentkę. Nienawidziła tego. Nic nie mówiła, ale to było widać. Połykanie tej rurki musiało być dla niej szczególnie przykre. Powiedziała mi kiedyś, że nie może znieść myśli o badaniu laryngologicznym czy operacji. W dzieciństwie przechodziła zabieg wycinania migdałków i chirurg, czy też pielęgniarka, przeprowadzili to brutalnie i ciężko ją zranili. W każdym razie to było straszne przeżycie i od tej pory miała chorobliwy lęk przed zabiegiem w okolicach gardła. Oczywiście, mogła wyjaśnić to siostrze Gearing i któraś z nas zajęłaby jej miejsce. Nie musiała grać pacjentki. Nikt jej nie zmuszał. Ale przypuszczam, że Pearce uważała to za swój obowiązek. Była bardzo obowiązkowa.
Więc wszyscy obecni mogli zobaczyć, co Pearce czuła. Ale jak się okazuje, dostrzegły to tylko dwie osoby. A jedną z nich była ta na pozór niewrażliwa młoda kobieta.
Dalgliesha intrygował, choć nie dziwił, fakt, że panna Pearce wybrała sobie do zwierzeń Julię Pardoe. Spotkał się już wcześniej z tą perwersyjną fascynacją, z jaką uroda i powodzenie przyciąga brzydotę i nijakość. Czasem było to nawet odwzajemnione – to dziwne, obopólne przyciąganie, stojące u podstaw wielu przyjaźni i małżeństw, których świat nie potrafi sobie wytłumaczyć. Ale jeśli Heather Pearce czyniła żałosne wysiłki, aby zdobyć przyjaźń lub sympatię przez wyliczanie nieszczęść z dzieciństwa, to źle trafiła. Julia Pardoe respektowała siłę, nie słabość. Błaganie o litość z pewnością jej nie poruszyło. A jednak – kto wie? – Pearce mogła coś od niej dostać. Nie przyjaźń, nie współczucie, nawet nie litość, ale odrobinę zrozumienia.
Pod wpływem impulsu powiedział:
– Mam wrażenie, że znała pani i rozumiała pannę Pearce lepiej niż ktokolwiek inny. Ja też nie wierzę, aby jej śmierć była samobójstwem. Proszę opowiedzieć o niej coś więcej, może to mi ułatwi znalezienie motywu.
Dziewczyna milczała przez chwilę, zastanawiając się nad tą propozycją. Wreszcie oświadczyła swoim wysokim, bezbarwnym, dziecinnym głosem:
– Wydaje mi się, że mogła kogoś szantażować. Próbowała tego kiedyś ze mną.
– Niech mi pani o tym opowie.
Popatrzyła na niego z namysłem, jakby rozważała, czy można na nim polegać albo czy warto opowiadać tę historię. Później jej usta wygięły się uśmiechem na wspomnienie dawnego wydarzenia. Powiedziała spokojnie:
– Jakiś rok temu mój chłopak spędził ze mną noc. Nie tutaj, w głównym domu noclegowym pielęgniarek. Wpuściłam go przez wyjście ewakuacyjne. Zrobiliśmy to głównie dla hecy.
– To był ktoś stąd?
– Hmmm… Jeden ze stażystów na chirurgii.
– I jak się Heather Pearce o tym dowiedziała?
To było na dzień przed naszym pierwszym egzaminem do dyplomu. Pearce zawsze przed egzaminami dostawała rozstroju żołądka ze zdenerwowania. Pewno szła do łazienki i zobaczyła, jak wpuszczam Nigela. Albo wracała do łóżka i przystanęła przy moich drzwiach. Może usłyszała nasze chichoty. Zapewne stała i słuchała dłuższą chwilę, ciekawe, co sobie wyobrażała. Nikt nigdy nie chciał kochać się z Pearce, więc podniecała się samym podsłuchiwaniem innych w łóżku. Tak czy owak, zaczepiła mnie na drugi dzień i zagroziła, że powie siostrze przełożonej i wylecę ze szkoły.
Mówiła o tym bez urazy, niemal z rozbawieniem. Nie przejęła się tym wtedy ani nie przejmowała teraz.
– A jakiej ceny zażądała za milczenie? – spytał. Nie miał wątpliwości, że cokolwiek to było, Pearce odeszła z kwitkiem.
– Powiedziała, że jeszcze nie wie, musi się zastanowić. Pomyśli nad czymś stosownym. Szkoda, że nie widział pan jej twarzy. Była cała nakrapiana i czerwona, jak rozjuszony indor. Nie wiem, jakim cudem zachowałam powagę. Udałam, że jestem załamana i skruszona. Spytałam, czy możemy porozmawiać o tym wieczorem. Potrzebowałam trochę czasu, żeby się skontaktować z Nigelem. Mieszka z owdowiałą matką za miastem. Ona go uwielbia i wiedziałam, że bez namysłu przysięgnie, że spędził całą noc w domu. Nie będzie nawet mieć pretensji, że byliśmy razem. Uważa, że jej ukochany syn ma prawo robić, co mu się podoba. Ale nie chciałam, żeby Pearce puściła parę z ust, zanim to uzgodnię. Kiedy spotkałyśmy się wieczorem, powiedziałam, że oboje wszystkiego się wyprzemy i że Nigel będzie dodatkowo mieć alibi. Zapomniała o jego matce. I jeszcze o czymś. Nigel jest siostrzeńcem doktora Courtney-Briggsa. Więc to ona prędzej by wyleciała, nie ja. Pearce była naprawdę strasznie głupia.
– Poradziła sobie pani z tą sytuacją z godnym podziwu refleksem i opanowaniem. A więc nie dowiedziała się pani, jaką karę chciała pani wyznaczyć?
– Ależ tak! Pozwoliłam jej to najpierw powiedzieć. Tak było zabawniej. Jej nie chodziło o karę, raczej o szantaż. Chciała wejść do naszej paczki.
– Do waszej paczki?
To znaczy przyłączyć się do mnie, Jennifer Blain i Diany Harper. Chodziłam w tym czasie z Nigelem, a Jennifer i Diana miały swoich chłopaków. Nie spotkał pan Blain, leży chora na grypę. Pearce chciała, żebyśmy kogoś dla niej znalazły i żebyśmy wychodziły na miasto w czwórkę.
– Nie zdziwiło to pani? Z tego, co słyszałem, Heather Pearce nie była typem kobiety zainteresowanej seksem.
– Każdy na swój sposób jest zainteresowany seksem. Ale Pearce nie przedstawiła tego w ten sposób. Dała do zrozumienia, że nam trzem nie można ufać i że ktoś odpowiedzialny powinien mieć na nas oko, czyli ona. Wiedziałam, o co jej chodzi. Miała chętkę na Toma Mannixa. Był w tym czasie stażystą na oddziale pediatrii. Miał krosty i był nudziarzem, ale jej się podobał. Oboje należeli do szpitalnego Bractwa Chrześcijan i Tom miał zamiar zostać po stażu misjonarzem czy kimś takim. Pasowałby do Pearce i pewno udałoby mi się go skłonić, żeby się z nią raz czy dwa umówił, gdybym go przycisnęła. Ale nie wyszłoby jej to na dobre. On nie chciał Pearce, chciał mnie. Wie pan, jak to jest.
Dalgliesh wiedział. W końcu była to najpospolitsza, najbanalniejsza z ludzkich tragedii. Kochasz kogoś. On cię nie kocha. Co gorsza, wbrew swoim interesom i ku twej rozpaczy kocha kogoś innego. Cóż robiłaby połowa światowych poetów i powieściopisarzy bez tej uniwersalnej tragikomedii? Jednak Julii Pardoe to nie wzruszało. Gdyby w jej głosie, pomyślał Dalgliesh, zabrzmiała choć nutka litości lub zainteresowania! Ale rozpaczliwa tęsknota Pearce, jej pragnienie miłości, które doprowadziło ją do tej żałosnej próby szantażu, nie poruszyło w jej ofierze żadnej struny serca, nawet rozbawionej wzgardy. Julia Pardoe nie zadała sobie nawet trudu, aby prosić go o dyskrecję. I jakby czytając mu w myślach, powiedziała dlaczego.
– Nie ma powodu, żebym robiła z tego tajemnicę. W końcu Pearce nie żyje, Fallon też. Z dwoma morderstwami na głowie siostra przełożona i zarząd szpitala mają większe zmartwienia niż ja i Nigel razem w łóżku. Ale kiedy sobie to przypomnę! Co za przekomiczna sytuacja! Łóżko było o wiele za wąskie i cały czas skrzypiało, a myśmy tak chichotali, że ledwo… I pomyśleć, że Pearce stała z okiem przy dziurce od klucza!
Wybuchnęła śmiechem. Była to spontaniczna radość, wywołana chwilą wspomnień, niewinna i zaraźliwa. Patrząc na nią, sierżant Masterson nie mógł powstrzymać drgania ust i przez jedną krótką chwilę on i Dalgliesh musieli stoczyć ze sobą walkę, żeby się głośno nie roześmiać.