IV

Siostra Brumfett, zgodnie z obietnicą, czekała pod drzwiami, kiedy Masterson wyprowadzał Leonarda Morrisa. Ale jej nastrój pogodnej rezygnacji rozwiał się bezpowrotnie. Usiadła naprzeciwko Dalgliesha wyraźnie gotowa do walki. Pod jej władczym spojrzeniem poczuł się jak niepewny student pierwszego roku, nowo przybyły na prywatny oddział. Było to nieprzyjemne i skądś znajome uczucie. Wrócił pamięcią do źródła tego zdumiewającego strachu. Tak samo patrzyła na niego niegdyś dyrektorka jego szkoły podstawowej z internatem, wywołując u stęsknionego za domem ośmiolatka podobne poczucie niższości i podobny lęk. Przez ułamek sekundy musiał się zmusić, by wytrzymać wzrok siostry Brumfett.

Po raz pierwszy miał okazję przyjrzeć się jej z bliska i na osobności. Miała nieładną i pospolitą twarz. Małe, bystre oczka patrzyły na niego przenikliwie zza okularów w drucianej oprawie, które wrzynały się głęboko w mięsistą nasadę krostowatego nosa. Jej mysie włosy były krótko obcięte, obramowując postrzępionymi kosmykami pulchne, obwisłe policzki i upartą linię podbródka. Elegancki, plisowany czepek, który na Mavis Gearing wyglądał delikatnie jak beza ze spiętrzonej koronki i który dodawał nawet wdzięku androgenicznym* rysom Hildy Rolfe, na czole siostry Brumfett leżał płasko jak nieapetyczny placek. Gdyby ten symbol autorytetu zastąpić zwykłym nakryciem głowy, a uniform pielęgniarki bezkształtnym płaszczem, mogłaby równie dobrze być podstarzałą gospodynią domową z przedmieścia, jedną z tych, które z workowatą torbą na zakupy przemierzają supermarket, wypatrując korzystnej przeceny. A jednak, jeśli wierzyć rozmówcom, była to jedna z najlepszych sióstr oddziałowych, jakie Szpital im. Johna Carpendara kiedykolwiek miał. I, co jeszcze dziwniejsze, najbliższa przyjaciółka Mary Taylor.

Zanim zdążył zadać pytanie, powiedziała:

Androgenymęskie hormony płciowe.

– Panna Fallon popełniła samobójstwo. Najpierw zabiła Pearce, a potem siebie. Fallon zamordowała Pearce. Tak się składa, że to wiem. Może więc przestanie pan dręczyć siostrę przełożoną i zakłócać pracę szpitala? Nic już pan nie może zrobić, żeby im pomóc. Obie nie żyją.

Jej oświadczenie, wygłoszone głosem nieznoszącym sprzeciwu, brzmiało jak rozkaz. Dalgliesh zareagował ostrzej, niżby rozsądek nakazywał. Do diabła z tą babą! Nie pozwoli się zastraszać.

– Jeśli wie, to pani z całą pewnością, musi mieć pani jakiś dowód. I nie wolno go pani zatajać. Prowadzę śledztwo w sprawie morderstwa, siostro, a nie kradzieży basenu spod łóżka. Pani obowiązkiem jest przedstawić wszystkie znane dowody.

Roześmiała się ostrym, szyderczym skowytem, jak kaszlące zwierzę.

– Dowody! Trudno to nazwać dowodem. Ale wiem!

– Czy panna Fallon mówiła coś, kiedy leżała na pani oddziale? Może majaczyła?

Było to zaledwie przypuszczenie. Odsunęła je drwiącym parsknięciem.

– Nawet gdyby tak było, nie miałabym obowiązku o tym mówić. Majaczenie chorego pacjenta nie może być przedmiotem plotek. W każdym razie nie na moim oddziale. I to też żaden dowód. Niech pan po prostu przyjmie do wiadomości to, co mówię, i przestanie robić zamieszanie. Fallon zabiła Pearce. Niby po co wracała tego ranka do Nightingale House z czterdziesto-stopniową gorączką? I czemu odmówiła podania przyczyny? Fallon zabiła Pearce. Wy, mężczyźni, zawsze lubicie wszystko komplikować. Ale to jest całkiem proste. Fallon zabiła Pearce i z pewnością miała swoje powody.

Nie istnieją powody usprawiedliwiające morderstwo. I nawet gdyby Fallon zabiła Pearce, to wątpię, by zabiła siebie. Koleżanki zapewne powiedziały już pani o spryskiwaczu na róże. Proszę pamiętać, że Fallon nie było w Nightingale House, odkąd ten pojemnik z nikotyną został wstawiony do szafki w oranżerii. Jej grupa nie mieszkała tu od wiosny zeszłego roku, a siostra Gearing kupiła ten środek w lecie. Panna Fallon zachorowała pierwszej nocy, kiedy zaczęła się sesja szkoleniowa, i wróciła tu dopiero wieczorem przed swoją śmiercią. Jak pani wyjaśni fakt, że wiedziała, gdzie znaleźć nikotynę?

Siostra Brumfett przyjęła to z zadziwiającym spokojem. Przez chwilę milczała, potem mruknęła coś pod nosem. Dalgliesh czekał. W końcu odezwała się defensywnie:

– Nie wiem, jak ją znalazła. Do pana należy odpowiedź na to pytanie. Ale, jak widać, znalazła.

– Wiedziała pani, gdzie stała nikotyna?

– Nie. Nie interesuje mnie ogród ani oranżeria. W wolne dni wolę wychodzić poza teren szpitala. Zwykle gram w golfa z siostrą przełożoną albo jedziemy gdzieś na przejażdżkę. Staramy się spędzać wolny czas razem.

W jej głosie brzmiała satysfakcja. Nie kryła zadowolenia. Co starała się mu przekazać? Czy chciała przez to zaznaczyć, że jest ulubienicą przełożonej i należy się jej szacunek?

– Była pani w oranżerii tego wieczoru, kiedy panna Gearing przyniosła spryskiwacz? – spytał.

– Nie pamiętam.

– Niech pani spróbuje sobie przypomnieć. To nie powinno być trudne. Inni pamiętają doskonale.

– Jeśli mówią, że tam byłam, to zapewne byłam.

– Panna Gearing twierdzi, że pokazała wszystkim pojemnik i zrobiła żartobliwą uwagę, że jest w nim dość trucizny, aby wytrać całą szkołę. A pani powiedziała, żeby nie była dziecinna i zamknęła to lepiej gdzieś pod kluczem. Przypomina sobie pani teraz?

– To głupi żart, pasujący do Mavis Gearing, i przypuszczam, że mogłam jej poradzić, aby była ostrożna. Szkoda, że mnie nie posłuchała.

– Przyjmuje pani śmierć tych dziewcząt bardzo spokojnie, siostro.

– Przyjmuję każdą śmierć bardzo spokojnie. W przeciwnym razie nie mogłabym wykonywać swojej pracy. W szpitalu stykamy się ze śmiercią na każdym kroku i nawet teraz ktoś może umierać na moim oddziale, jak to się zdarzyło tego popołudnia!

Wybuchnęła niespodziewanym i gorącym protestem, sztywniejąc ze złości, że dotyk śmierci zabrał kogoś, kto był pod jej opieką. Dalgliesha ta nagła zmiana zbiła z tropu. Zupełnie jakby w nieforemnym, nieatrakcyjnym ciele objawił się temperament primadonny, namiętny i irracjonalny. Jej oczy, małe i niepozorne za grubymi szkłami, wbiły się w niego z zimną furią, a zacięte, wąskie usta wylały swoje żale. Jej twarz ożyła nagle, płonąc oburzeniem. W tym krótkim przebłysku dojrzał płomienną, zaborczą miłość, jaką darzyła swoich pacjentów. Miał przed sobą mało pociągającą kobietę, która z determinacją poświęciła życie jednemu, jedynemu celowi. Jeśli coś – lub ktoś – stanąłby na drodze temu, co uważała za większe dobro, do czego ta determinacja mogłaby ją doprowadzić? Sprawiła na nim wrażenie osoby niezbyt inteligentnej. Ale to często ludzie nieinteligentni szukają ratunku w morderstwie. Czy mądra kobieta przeprowadziłaby zbrodnię w ten sposób? Pochwycona na chybcika butelka płynu odkażającego i łatwo dostępna nikotyna. Czy to nie wskazuje na nagły, niekontrolowany impuls, bezmyślne sięgnięcie po pierwsze lepsze środki? Przecież w szpitalu istnieją z pewnością bardziej subtelne metody na pozbawienie kogoś życia?

Bystre oczka patrzyły na niego z wyrazem czujnej niechęci. To przesłuchanie było dla niej zniewagą. Nie sposób zjednać sobie takiego świadka i nie miał nawet ochoty próbować. Powiedział:

– Przejdźmy do tego, co pani robiła rano w dniu śmierci panny Pearce i zeszłej nocy.

– Złożyłam już zeznania inspektorowi Baileyowi, a panu przesłałam notkę.

– Wiem. Dziękuję. A teraz chciałbym, aby opowiedziała mi pani o tym osobiście.

Nie oponowała już, ale wyrecytowała kolejność swoich działań jak kolejowy rozkład jazdy.

Sprawozdanie z poranka, kiedy zginęła Heather Pearce, pokrywało się niemal dokładnie z protokołem zeznań, złożonych przed inspektorem Baileyem. Opisywała tylko własne poczynania, nie wysuwała żadnych teorii, nie formułowała opinii. Po tym pierwszym, wiele mówiącym wybuchu, wyraźnie postanowiła trzymać się faktów.

W poniedziałek, dwunastego stycznia, obudziła się o szóstej trzydzieści i wypiła z siostrą przełożoną wczesną poranną herbatę w jej mieszkaniu, jak to miały w zwyczaju. Wyszła od niej o siódmej piętnaście, umyła się i ubrała. Była u siebie do za dziesięć ósma, potem zeszła do holu, wzięła swoją gazetę ze stojaka i poszła do jadalni. Nie widziała nikogo na schodach ani w holu. W jadalni dosiadły się do niej siostra Gearing i siostra Rolfe i razem zjadły śniadanie. Skończyła jeść i wyszła pierwsza; nie potrafi powiedzieć dokładnie o której, ale musiało być nie później niż dwadzieścia po ósmej; wróciła na krótko do swojego pokoju na trzecim piętrze, a potem wyszła do szpitala i znalazła się na swoim oddziale tuż przed dziewiątą. Wiedziała naturalnie o inspekcji Naczelnej Rady Pielęgniarskiej, bo siostra przełożona rozmawiała z nią o tym. Wiedziała o pokazie, ponieważ plan lekcji wisi na tablicy w holu. Wiedziała, że Josephine Fallon zachorowała, bo siostra Rolfe zadzwoniła do niej w nocy. Nie wiedziała jednak, że panna Pearce ma ją zastąpić. Zgodziła się, że wystarczył rzut oka na tablicę, aby to zobaczyć, ale nie ciekawiło jej to. Nie miała powodu się tym zajmować. Zainteresowanie ogólnym programem nauczania to jedno, a sprawdzanie, kto ma grać rolę pacjentki, to całkiem co innego.

Nie wiedziała, że panna Fallon wymknęła się tego ranka do Nightingale House. W przeciwnym razie dałaby jej ostrą reprymendę. Ale zanim przyszła na oddział, Fallon była już w swoim pokoju i w łóżku. Nikt z personelu nie zauważył, że wyszła. Dyżurna pielęgniarka myślała, że jest w łazience albo w ubikacji. Powinna była to sprawdzić, ale była bardzo zajęta, i w końcu trudno się spodziewać, by pacjentka, zwłaszcza studentka pielęgniarstwa, zachowywała się jak idiotka. Nieobecność Fallon trwała zapewne nie dłużej niż dwadzieścia minut. Ten spacer o ciemnym poranku nie wyrządził jej większej szkody. Szybko wróciła do zdrowia i nie nastąpiły żadne komplikacje. Kiedy leżała na oddziale, nie sprawiała wrażenia szczególnie przygnębionej, a jeśli coś ją martwiło, nie zwierzała się siostrze Brumfett. W opinii tej ostatniej, dziewczyna miała się już całkiem dobrze, kiedy wypisano ją ze szpitala i pozwolono na powrót do grupy w Nightingale House.

Później, tym samym monotonnym, beznamiętnym głosem siostra Brumfett opisała, co robiła zeszłej nocy. Przełożona była na międzynarodowej konferencji w Amsterdamie, więc spędziła cały wieczór sama, oglądając telewizję w bawialni sióstr.

Poszła spać o dziesiątej i za piętnaście dwunasta obudził ją telefon od doktora Courtney-Briggsa. Udała się do szpitala na skróty przez drzewa i pomogła praktykantce na dyżurze przygotować łóżko dla pacjenta po operacji. Została do chwili, gdy się upewniła, że tlen i kroplówka są prawidłowo podane, a stan pacjenta ustabilizowany. Wróciła do Nightingale House zaraz po drugiej i w drodze do pokoju spotkała Maureen Burt, wychodzącą z ubikacji. Druga bliźniaczka pojawiła się niemal natychmiast i odbyła z nimi krótką rozmowę. Zaproponowały, że zrobią jej kakao, ale odmówiła i poszła prosto do siebie. Tak, z pokoju Fallon sączyło się przez dziurkę od klucza światło. Nie wchodziła do niej i nie wie, czy żyła jeszcze, czy nie. Ona sama spała dobrze i obudziła się tuż po siódmej, kiedy siostra Rolfe wpadła z wiadomością, że znaleziono ciało Fallon. Nie widziała jej, odkąd dziewczyna wyszła ze szpitala we wtorek po kolacji.

Kiedy po zakończeniu tego sprawozdania zapadła cisza, Dalgliesh spytał:

– Lubiła pani pannę Pearce, siostro? Albo pannę Fallon?

– Nie. Co nie znaczy, że ich nie lubiłam. Nie żywię osobistych uczuć do studentek. Sympatia czy antypatia nie mają tu nic do rzeczy. Ważne jest to, czy to dobre, czy złe pielęgniarki.

– A to były dobre pielęgniarki?

– Fallon była lepsza niż Pearce. Miała więcej wyobraźni i rozumu. Nie była łatwa w kontaktach towarzyskich, ale pacjenci ją lubili. Niektóre koleżanki uważały ją za bezduszną, jednak żaden pacjent by tak o niej nie powiedział. Pearce za bardzo się starała. Nosiła się jak młoda Florence Nightingale, a przynajmniej tak się jej zdawało. Bez przerwy myślała o tym, by sprawiać dobre wrażenie. W gruncie rzeczy nie była zbyt mądra. Ale można było na niej polegać. Zawsze robiła to, co należy. Fallon robiła to, co trzeba. To wymaga intuicji, nie tylko szkolenia. Jak pan będzie umierał, sam pan zrozumie różnicę.

A więc Josephine Fallon była zarówno inteligentna, jak i pomysłowa. Nietrudno mu było w to uwierzyć. Jednak nie spodziewał się, by akurat te cechy znalazły uznanie w oczach siostry Brumfett. Pamiętał rozmowę przy lunchu, jej nacisk na potrzebę bezwarunkowego posłuszeństwa. Powiedział ostrożnie:

– Dziwię się, że uznaje pani wyobraźnię za zaletę u pielęgniarki. Myślałem, że ponad wszystko ceni pani posłuszeństwo. Trudno jest pogodzić wyobraźnię, która jest rzeczą indywidualną, a nawet obrazoburczą, z uległością potulnej podwładnej. Przepraszam, jeśli wtrącam się w nie swoje sprawy. Wiem, że ta konwersacja nie ma wiele wspólnego z moim dochodzeniem. Ale jestem ciekawy.

To miało bardzo wiele wspólnego z dochodzeniem, a jego ciekawość nie była niezwiązana z tematem. Ale nie musiała tego wiedzieć. Odparła szorstko:

– Posłuszeństwo jest na pierwszym miejscu. Sam pan podlega rygorom służby, więc nie muszę panu tego tłumaczyć. Dopiero kiedy posłuszeństwo przychodzi automatycznie, kiedy ma się dyscyplinę we krwi, człowiek uczy się mądrości i odwagi, która pozwala bezpiecznie złamać reguły w razie konieczności. Wyobraźnia i inteligencja mogą być niebezpieczne w zawodzie pielęgniarki, jeśli nie są oparte na dyscyplinie.

A więc nie była taką rygorystką czy też konformistką, jakby się mogło wydawać albo jak przedstawiała się koleżankom. Ona także miała wyobraźnię. Czy to ta Brumfett, którą znała i ceniła Mary Taylor? Jednak był pewien, że pierwsze wrażenie go nie myliło. W gruncie rzeczy była kobietą niezbyt inteligentną. Czyżby wygłaszała teraz cudzą teorię, posługując się nawet cudzymi słowami? „Mądrość i odwaga, która pozwala złamać reguły”. Cóż, ktoś w Nightingale House złamał reguły, komuś nie zabrakło odwagi. Patrzyli na siebie bez słowa. Zaczął się zastanawiać, czy ten dom nie rzucił na niego złego uroku, czy jego złowroga atmosfera nie mąci mu jasności widzenia. Gdyż przez ułamek sekundy zdawało mu się, że wyraz oczu za grubymi okularami się zmienia, że dostrzega w nich chęć komunikacji, prośbę o zrozumienie, a nawet błaganie o pomoc. Ale to złudzenie szybko minęło. Znów miał przed sobą najpospolitszą, najbardziej bezkompromisową, najmniej skomplikowaną osobę z grona podejrzanych. Przesłuchanie dobiegło końca.

Загрузка...