Przez następny kwadrans wykazał się anielską cierpliwością. Z atencją słuchał paplaniny siostry Gearing i bez pośpiechu dopił trzecią i ostatnią filiżankę herbaty, niczym nie dając po sobie poznać, że siedzi jak na szpilkach. Później, mimo protestów gospodyni, depczącej mu po piętach, zaniósł własnoręcznie tacę do małej kuchenki sióstr na końcu korytarza, podziękował i pożegnał się.
Poszedł prosto do przypominającej celę sypialni Pearce, w której nadal były wszystkie jej rzeczy. Chwilę szukał odpowiedniego klucza na ciężkim pęku, który nosił w kieszeni. Jej pokój od śmierci pozostawał zamknięty. Wszedł, zapalając światło. Pościel z łóżka została zdjęta, pokój był czysty i wysprzątany, jakby też przyszykowano go do pogrzebu. Okno było otwarte, ale w powietrzu unosił się lekki zapach środka dezynfekującego, jakby ktoś chciał wymazać pamięć o śmierci Pearce poprzez rytualne oczyszczenie.
Nie musiał sobie przypominać, co gdzie leży. Okruchy pozostałe po tym życiu były żałośnie mizerne. Ale raz jeszcze przejrzał jej rzeczy osobiste, obracając je ostrożnie w palcach, jakby ubrania mogły mu przekazać coś przez dotyk. Nie zajęło mu to wiele czasu. Nic się nie zmieniło od jego pierwszej inspekcji. W szafie, takiej samej jak w pokoju panny Fallon, było aż nadto miejsca na kilka skromnych, wełnianych sukienek, które pod jego badawczą ręką zsunęły się z wieszaków, wydzielając nikły zapach proszku do prania i naftaliny. Gruby płaszcz zimowy w kolorze beżu był dobrej jakości, ale dość stary. Ponownie przejrzał kieszenie. Jak poprzednio, znalazł w nich tylko chusteczkę do nosa, zwinięty w kłębek kawałek białego materiału o kwaskowatym zapachu.
Podszedł do komody. W dwóch górnych szufladach znajdowała się bielizna, ciepłe, praktyczne podkoszulki i majtki, niewątpliwie stosowne na angielską zimę, ale nie mające żadnych pretensji do szyku czy mody. Szuflady wyłożone były płachtami gazety. Już raz je wyjmował, ale znów przejechał pod nimi ręką i poczuł jedynie szorstką powierzchnię niewypolerowanego drewna. W pozostałych trzech szufladach były spódnice i sweterki, skórzana torebka starannie owinięta w bibułkę, para najlepszych butów w nylonowej siateczce, haftowana saszetka z tuzinem starannie złożonych chusteczek do nosa, kilka apaszek, trzy pary identycznych, jeszcze zapakowanych pończoch.
Odwrócił się do szafki przy łóżku i małej półeczki na ścianie. Na szafce była lampka nocna, mały budzik w skórzanym etui, który dawno przestał chodzić, pudełko papierowych chusteczek do nosa, zjedna pogniecioną sztuką wysuniętą ze środka, oraz pusta karafka do wody. Obok leżała Biblia oprawna w skórę i teczka z papierem listowym. Dalgliesh otworzył Biblię na pierwszej stronie i ponownie przeczytał starannie wykaligrafowaną dedykację: „Nagroda dla Heather Pearce za pilność i pracowitość. St. Mark’s Sunday School”. Pilność. Jakże dziś niemodne, wstydliwe słowo, które jednak, jak czuł, musiało się podobać pannie Pearce.
Otworzył teczkę z papierem listowym, nie łudząc się zbytnio, że znajdzie tam to, czego szuka. Nic się nie zmieniło od jego pierwszych oględzin. Nadal był tu niedokończony list do babci, nudne streszczenie tygodniowych zajęć, napisane równie bezosobowo jak raport strażnika, i duża koperta, wysłana do Pearce w dniu jej śmierci i najwyraźniej wrzucona tu przez kogoś, kto ją otworzył i nie wiedział, co z nią zrobić. Zawierała ilustrowaną broszurę na temat domu dla niemieckich uchodźców wojennych w Suffolk, którą zapewne przysłano w nadziei otrzymania datku.
Skierował wzrok na niewielki zbiór książek na półce. Oglądał je już przedtem. I wtedy, i teraz uderzył go konwencjonalny wybór i skromny zasób tej osobistej biblioteczki. Szkolna nagroda za robótki ręczne. Opowieści szekspirowskie dla dzieci. Nigdy nie wierzył, żeby jakieś dziecko je czytało i nic nie wskazywało na to, że zrobiła to panna Pearce. Dwie książki podróżnicze, „Śladami świętego Pawła” i „Śladami mistrza”. Obie dziewczyna podpisała starannie imieniem i nazwiskiem. Stał tu też dobrze znany, ale przestarzały podręcznik pielęgniarstwa,, wydany cztery lata temu. Może kupiła go na zapas, nie wiedząc, że zawarte w nim rady o przystawianiu pijawek i stosowaniu lewatywy już się jej nie przydadzą. Był też egzemplarz „Złotego skarbca” Palgrave’a, również nagroda szkolna, tym razem nie przypisana do żadnych zasług. To dzieło także wyglądało na nietknięte. W końcu były jeszcze trzy tanie wydania powieści popularnej pisarki, reklamowane jako „Przeboje filmowe” oraz fikcyjny i wysoce sentymentalny opis tułaczki po Europie zagubionych psa i kota, który jak sobie Dalgliesh przypomniał, był bestsellerem jakieś pięć lat temu. Ta książka nosiła dedykację: „Dla Heather od cioci Edie, Boże Narodzenie 1964”. Cała kolekcja mówiła niewiele o zmarłej dziewczynie, oprócz tego, że jej gusta czytelnicze były równie ubogie jak jej życie. I nigdzie nie znalazł tego, czego szukał.
Nie było sensu iść do pokoju panny Fallon. Został już przeszukany centymetr po centymetrze. On sam mógł opisać go w każdym szczególe i dać dokładny wykaz wszystkich przedmiotów. Bez względu na to, gdzie podziały się karta biblioteczna i żeton, tam ich z pewnością nie było. Wbiegł szerokimi schodami piętro wyżej, gdzie zauważył wcześniej telefon na ścianie. Obok wisiała kartka z wykazem wewnętrznych połączeń i po chwili namysłu wykręcił numer świetlicy. Odebrała Maureen Burt. Tak, panna Goodale tu jest. Odezwała się niemal natychmiast i Dalgliesh poprosił, żeby przyszła do pokoju panny Pearce.
Ledwo wrócił do drzwi, zobaczył u szczytu schodów spokojną i opanowaną postać w uniformie pielęgniarki. Cofnął się, żeby ją przepuścić. Weszła pierwsza do pokoju, w milczeniu, z chłodnym zainteresowaniem zmierzyła wzrokiem łóżko bez pościeli, nienakręcony budzik, zamkniętą Biblię. Dalgliesh podszedł do okna, odwrócił się ku niej i popatrzyli na siebie bez słowa nad łóżkiem. Odezwał się pierwszy.
– Powiedziano mi, że panna Fallon pożyczyła kartę biblioteczną pannie Pearce na tydzień przed jej śmiercią. Wychodziła pani wtedy z jadalni wraz z siostrą Gearing. Pamięta pani, jak to było?
Panna Goodale nie była skłonna do okazywania zdziwienia.
– Tak, pamiętam. Fallon powiedziała mi wcześniej, że Pearce chce odwiedzić jedną z londyńskich bibliotek i prosiła ją o pożyczenie karty czytelnika i żetonu. Fallon była członkiem Biblioteki Westminster. Mają szereg filii w mieście, ale nie można do niej należeć, jeśli się nie mieszka albo nie pracuje w Westminster. Fallon miała mieszkanie w Londynie, zanim przyszła tu na studia, więc zatrzymała sobie swoją kartę i żetony. To doskonała biblioteka, o wiele lepsza, niż my tu mamy, i warto móc stamtąd pożyczać książki. Wydaje mi się, że siostra Rolfe też tam należy. Fallon wzięła ze sobą jeden z żetonów i kartę na lunch. Dała je Pearce, kiedy wychodziłyśmy z jadalni.
– Czy panna Pearce powiedziała, co chce wypożyczyć?
– Nie mnie. Może powiedziała Fallon. Nie wiem. Każda z nas mogła w razie potrzeby pożyczyć żeton od Fallon. Nie wymagała wyjaśnień.
– Jak wyglądają te żetony?
– To małe, jasnoniebieskie prostokąty z plastiku z wytłoczonym herbem miejskim. Każdy czytelnik dostaje cztery i wręcza po jednym za każdą wypożyczoną książkę, ale Jo miała tylko trzy. Może zgubiła czwarty. Jest także karta czytelnika. To kawałek tekturki z nazwiskiem, adresem i datą ważności.
Czasami bibliotekarka o nią pyta i pewno dlatego Jo dała ją razem z żetonem.
– Wie pani, gdzie są pozostałe dwa żetony?
– W moim pokoju. Pożyczyłam je jakieś dwa tygodnie temu, kiedy jechałam z narzeczonym do Londynu na specjalne nabożeństwo w Westminster Abbey. Myślałam, że pójdziemy później do filii na Great Smith Street zobaczyć, czy mają nową Iris Murdoch. Ale po nabożeństwie spotkaliśmy przyjaciół ze studiów teologicznych Marka i w końcu nie dotarliśmy do biblioteki. Chciałam oddać te żetony Jo, ale wsunęłam je do teczki z notesem i całkiem o nich zapomniałam. Nie upominała się o nie. Mogę je panu pokazać, jeśli to się do czegoś przyda.
– Owszem, może się przydać. Wie pani, czy Heather Pearce skorzystała ze swojego żetonu?
– Chyba tak. Widziałam ją, kiedy tego popołudnia czekała na przystanku Zielonej Linii na autobus do Londynu. Miałyśmy obie wolny dzień, więc to musiał być czwartek. Na pewno wybierała się do biblioteki. – Zrobiła zafrasowaną minę. – Mogłabym przysiąc, że wypożyczyła książkę, ale nie wiem, skąd mam tę pewność.
– Nie wie pani? Proszę pomyśleć.
Panna Goodale stała w milczeniu, z rękami splecionymi jak w modlitwie na białym, wykrochmalonym fartuszku. Nie poganiał jej. Patrzyła nieruchomym wzrokiem przed siebie, a potem zwróciła oczy na łóżko i oświadczyła spokojnie:
– Już wiem. Widziałam ją, jak czyta książkę z biblioteki. To było wtedy, kiedy Jo zachorowała, w noc przed śmiercią Pearce. Poszłam do jej sypialni po wpół do dwunastej z prośbą, żeby popilnowała Jo, zanim wezwę siostrę. Siedziała na łóżku z włosami splecionymi w dwa warkoczyki i czytała. Teraz sobie przypominam. To był duży tom, oprawiony na ciemno, chyba na granatowo, ze złotym numerem ewidencyjnym na grzbiecie. Książka wyglądała na starą i ciężką, chyba nie była to powieść. Pearce trzymała ją przed sobą na kolanach. Kiedy weszłam, zamknęła ją szybko i schowała pod poduszkę. Dość dziwne zachowanie, ale wtedy nie zwróciłam na to uwagi. Pearce zawsze była skryta, a poza tym martwiłam się o Jo. Jednak teraz wszystko sobie przypomniałam.
Stała przez chwilę w milczeniu. Dalgliesh czekał. W końcu powiedziała:
– Wiem, o czym pan myśli. Gdzie jest teraz ta książka? Nie było jej tu, kiedy sprzątałyśmy z siostrą Rolfe ten pokój i robiłyśmy po śmierci Pearce spis jej rzeczy. Policja była z nami i nikt z nas nie znalazł niczego takiego. I co się stało z kartą biblioteczną? Nie było jej także wśród rzeczy Fallon.
Dalgliesh spytał:
– Co dokładnie zdarzyło się tej nocy? Mówiła pani, że poszła do Fallon tuż po wpół do dwunastej. Myślałem, że nie kładła się przed północą.
– Tej nocy położyła się wcześniej. Może dlatego, że była chora. Nie powiedziała nikomu, że się źle czuje, jak to Jo. I nie ja do niej poszłam, tylko ona przyszła do mnie. Obudziła mnie tuż po jedenastej trzydzieści. Wyglądała okropnie. Miała wysoką gorączkę i ledwo trzymała się na nogach. Pomogłam jej wrócić do łóżka, poprosiłam Pearce, żeby z nią została i wezwałam siostrę Rolfe. To ona jest za nas odpowiedzialna, kiedy mieszkamy w Nightingale House. Obejrzała Jo i zatelefonowała na prywatny oddział, żeby przysłali po nią karetkę. Później zadzwoniła też do siostry Brumfett, chcąc ją o tym powiadomić. Siostra Brumfett lubi wiedzieć, co się dzieje na jej oddziale, nawet wtedy, kiedy jej tam nie ma. Nie byłaby zadowolona, gdyby rano okazało się, że położono tam Jo bez jej wiedzy. Zeszła na dół do Jo, ale nie pojechała z nią karetką. To nie było konieczne.
– Więc kto jej towarzyszył?
– Ja. Siostra Rolfe i siostra Brumfett poszły do siebie na górę, a Pearce wróciła do swojego pokoju.
A więc książka nie mogła zostać zabrana tej nocy, pomyślał Dalgliesh. Pearce z pewnością zauważyłaby jej brak. Nawet gdyby już nie chciała czytać, nie położyłaby się spać z ciężkim tomem pod poduszką. Więc istniało prawdopodobieństwo, że ktoś wziął ją po jej śmierci. Jedna rzecz była pewna. Ostatniej nocy miała w posiadaniu jakąś książkę, której nie było w pokoju, kiedy policja, siostra Rolfe i panna Goodale przyszli go przeszukać nazajutrz rano. Bez względu na to, czy Pearce pożyczyła ją w bibliotece, czy nie, książka zniknęła. A jeśli jej nie pożyczyła, to gdzie podziały się żeton i karta biblioteczna? Nie było ich pośród jej rzeczy. Gdyby nawet założyć, że zrezygnowała z pójścia do biblioteki i oddała je Fallon, to czemu nie było ich także wśród rzeczy Fallon? Zapytał pannę Goodale, co się działo zaraz po śmierci Pearce.
– Siostra przełożona wysłała nas na górę do swojego salonu, żebyśmy tam poczekały. Jakieś pół godziny później przyszła siostra Gearing i przyniesiono nam kawę. Siedziałyśmy tam, rozmawiając i próbując czytać do nadejścia inspektora Baileya i siostry przełożonej. To musiało być koło jedenastej, może trochę wcześniej.
– Byłyście wszystkie razem w tym pokoju przez cały czas?
– Nie cały czas. Wyszłam do biblioteki po książkę i nie było mnie jakieś trzy minuty. Dakers też wychodziła. Wydaje mi się, że mruknęła coś o pójściu do toalety. Poza tym, o ile pamiętam, siedziałyśmy wszystkie razem. Panna Beale, wizytatorka z Naczelnej Rady Pielęgniarskiej, była z nami. – Zamilkła i dodała: – Podejrzewa pan, że ta zaginiona książka z biblioteki ma coś wspólnego ze śmiercią Pearce, prawda? Myśli pan, że to ważne.
– Myślę, że to może być ważne. Dlatego wolałbym, aby ta rozmowa została między nami.
– Oczywiście, jeśli pan tak sobie życzy. – Urwała. – Ale może spróbowałabym się dowiedzieć, co się stało z książką? Mogłabym zapytać od niechcenia, czy ktoś nie ma tej karty i żetonu. Będę udawać, że chcę z nich skorzystać.
Dalgliesh uśmiechnął się.
– Niech pani zostawi śledztwo mnie. Zdecydowanie wolę, żeby pani nikomu nic nie mówiła.
Nie widział powodu, aby zaznaczać, że w przypadku morderstwa zbyt duża wiedza może być niebezpieczna. Była rozsądną dziewczyną. Sama na to wpadnie. Biorąc jego milczenie za odprawę, podeszła do drzwi, po czym zawahała się i odwróciła.
– Panie komisarzu, proszę mi wybaczyć, że się wtrącam. Trudno mi uwierzyć, by Pearce została zamordowana. Ale jeśli tak było, ta książka mogła zostać wzięta z jej pokoju w dowolnym czasie przed lekcją w sali ćwiczeń. Morderca wiedział, że nie wyjdzie stamtąd żywa i może spokojnie zabrać książkę. Jeśli wziąłby ją ktoś po jej śmierci, mógł to zrobić każdy z zupełnie niewinnych powodów. Ale jeśli została wzięta przed jej śmiercią, to znaczy, że zrobił to morderca. To logiczne. A pytanie Pearce przed lekcją, czy ktoś nie wziął czegoś z jej pokoju, wskazuje, że książkę zabrano przed jej śmiercią. I dlaczego morderca miałby ją zabierać, gdyby nie była w jakiś sposób powiązana z powodem morderstwa?
– No właśnie! – powiedział Dalgliesh. – Jest pani bardzo inteligentną młodą kobietą.
Po raz pierwszy panna Goodale się zmieszała. Pokryła się rumieńcem, wyglądając jak zapłoniona i ponętna panna młoda, uśmiechnęła się do niego, odwróciła szybko i wyszła. Dalgliesh, zaintrygowany tą metamorfozą, uznał, że miejscowy pastor wykazał się rozsądkiem i trafnością sądu w wyborze żony. Inna sprawa, jak sobie z jej żelazną logiką poradzi parafialna rada kościelna. Miał nadzieję, że nie będzie musiał aresztować jej za morderstwo, zanim przyjdzie im się z tym zmierzyć.
Wyszedł za nią na korytarz. Jak zwykle panował tu półmrok, rozproszony jedynie nikłym światłem dwóch żarówek tkwiących wysoko na ścianie w mosiężnych zawijasach kinkietu. Podszedł do szczytu schodów, kiedy nagle instynkt kazał mu stanąć i zawrócić. Zapalił latarkę, pochylił się i skierował strumień na piasek w wiadrach przeciwpożarowych. W jednym z nich powierzchnia była zbita, spękana i przykurzona, wyraźnie nietknięta od pradawnych czasów. Ale w drugim wiadrze piasek wyglądał świeżo. Dalgliesh włożył cienkie, bawełniane rękawiczki, przyniósł z pokoju panny Pearce arkusz gazety z szuflady, rozłożył go na podłodze i wolno przesypał na niego małą piramidkę. Nie znalazł karty bibliotecznej. Jednak znienacka wypadł mu z ręki mały, blaszany pojemniczek z zakrętką i poplamioną etykietką. Kiedy strzepnął z niej piasek, ukazał się rysunek trupiej czaszki z napisem TRUCIZNA drukowanymi literami. Pod spodem widniała informacja: „Środek owadobójczy, nieszkodliwy dla roślin. Używać ostrożnie, zgodnie z instrukcją”.
Nie musiał czytać instrukcji, żeby wiedzieć, co znalazł. To była niemal czysta nikotyna. Miał w ręku truciznę, która zabiła Josephine Fallon.