III

Skończyli posiłek niemal w milczeniu. Później siostra Gearing wyszła, mruknąwszy coś o lekcji, jaką ma na oddziale laryngologicznym. Dalgliesh wrócił do Nightingale House w towarzystwie siostry Rolfe. Wziął płaszcz z wieszaka i wyszli z bufetu razem, idąc długim korytarzem, a potem przez ambulatorium. Najwyraźniej otwarto je niedawno, cały wystrój i meble były wciąż jasne i nowe. Duża poczekalnia, z fotelami wokół laminowanych stolików, roślinami w donicach i obrazkami na ścianach sprawiała przyjemne wrażenie, lecz Dalgliesh chciał jak najszybciej znaleźć się na zewnątrz. Jak większość zdrowych ludzi nie lubił szpitali, co wynikało poniekąd ze strachu, a poniekąd z odrazy. Poza tym drażniła go ta atmosfera sztucznej wesołości i pozornej normalności. Zapach środków dezynfekujących, który dla panny Beale był eliksirem życia, jemu kojarzył się ponuro z ludzką śmiertelnością. Właściwie nie bał się śmierci. Raz czy dwa w swojej karierze był jej bliski i nie zasiało to w nim przesadnego niepokoju. Ale śmiertelnie bał się starości, nieuleczalnej choroby i niedołęstwa. Bał się utraty niezależności, poniżającej niedyspozycji, naruszenia prywatności, ohydy bólu, cierpliwego współczucia w oczach przyjaciół, wiedzących, że ich wizyty już nie potrwają długo. Wszystkiemu temu będzie musiał stawić czoło, jeśli śmierć nie zabierze go nagle i szybko. Cóż, liczył się z tym. Nie miał się za wybrańca, któremu zostanie to oszczędzone. Ale tymczasem wolał, aby mu o tym nie przypominano.

Ambulatorium było przy oddziale nagłych wypadków, na który wtaczano właśnie łóżko z pacjentem. Wychudły, stary człowiek trzymał wilgotne usta nad brzegiem miski z wymiocinami, wielkie oczy patrzyły niewidzącym wzrokiem z obciągniętej skórą czaszki. Dalgliesh zdał sobie sprawę, że siostra Rolfe go obserwuje. Odwrócił głowę w samą porę, by pochwycić jej badawcze i, jak mu się zdawało, wzgardliwe spojrzenie.

– Niezbyt dobrze się pan tu czuje, prawda? – spytała.

– Nie najlepiej – przyznał.

– W obecnej chwili ja również, ale zapewne z zupełnie innych powodów.

Przez chwilę szli w milczeniu. Później Dalgliesh spytał, czy Leonard Morris korzysta z bufetu, kiedy jest w pracy.

– Niezbyt często. Chyba przynosi sobie kanapki i je na zapleczu w aptece. Woli własne towarzystwo.

– Albo siostry Gearing?

Roześmiała się nieprzyjemnie.

– Już pan to wywąchał, co? Ależ oczywiście! Przecież przyjmowała go zeszłej nocy, jak słyszę. Albo kolacja, albo późniejsza działalność musiały biedakowi zaszkodzić. Co za padlinożercy z tej policji! To musi być dziwna praca, takie węszenie w poszukiwaniu zła.

– Czy zło to nie za silne słowo na seksualne igraszki Leonarda Morrisa?

– Naturalnie. Tak sobie tylko żartowałam. Ale ten romans nie powinien pana niepokoić. Ciągnie się od tak dawna, że stał się niemal godny szacunku. Ona jest kobietą, która musi mieć kogoś w odwodzie, a on potrzebuje bratniej duszy, żeby ponarzekać na swoją okropną rodzinę i podłych współpracowników, którzy go nie doceniają. Przy okazji, ma czworo dzieci. Wyobrażam sobie, że gdyby jego żona zgodziła się na rozwód i mogliby się pobrać, wprawiłoby to ich w panikę. Gearing z pewnością chciałaby mieć męża, ale nie wydaje mi się, żeby miała ochotę obsadzić w tej roli biednego Morrisa. Już bardziej… – Urwała.

Dalgliesh spytał:

– Sądzi pani, że ma bardziej odpowiedniego kandydata na myśli?

– Może niech ją pan sam spyta? Nie zwierza mi się.

– Ale jest pani odpowiedzialna za jej pracę? Instruktorka kliniczna podlega dyrektorce szkoły?

– Jestem odpowiedzialna za jej pracę, nie za jej morale.

Doszli do drugiego końca oddziału nagłych wypadków i kiedy siostra Rolfe wyciągnęła rękę, żeby otworzyć drzwi, wkroczył przez nie doktor Courtney-Briggs w asyście młodszego personelu medycznego w białych fartuchach i ze stetoskopami na szyjach. Dwójka po jego bokach kiwała głowami, wsłuchując się z nabożnym skupieniem w słowa wielkiego człowieka. Dalgliesh pomyślał, że jego zarozumialstwo, warstwa prostactwa i dość szorstkie maniery są charakterystyczne dla pewnego typu ludzi sukcesu. Jakby czytając mu w myślach, panna Rolfe powiedziała:

– Nie wszyscy oni są tacy, wie pan. Choćby doktor Molravey, nasz chirurg oczny. Przypomina mi chomika. Co wtorek rano wbiega do szpitala i przez pięć godzin stoi w sali operacyjnej, nie mówiąc jednego zbędnego słowa, ruszając wąsami i gmerając małymi, zwinnymi łapkami w oczach jednego pacjenta po drugim. Potem dziękuje oficjalnie wszystkim, aż do najmłodszej stażem pielęgniarki, zdejmuje rękawiczki i wybiega bawić się swoją kolekcją motyli.

– Skromny, miły człowiek, jak się wydaje.

Odwróciła się do niego i znów zauważył w jej oczach ten drażniący, zawoalowany błysk pogardy.

– O nie, bynajmniej nie jest skromny! Daje innego rodzaju przedstawienie, i tyle. Molravey jest równie głęboko przeświadczony jak Courtney-Briggs o swoich nadzwyczajnych umiejętnościach. Obaj są próżni w sensie zawodowym. Próżność, panie Dalgliesh, jest głównym grzechem chirurga, podobnie jak uległość grzechem pielęgniarki. Nigdy nie spotkałam dobrego chirurga, który by nie był przekonany, że stoi tylko o stopień niżej od Boga. Wszyscy są zarażeni nieposkromioną pychą. – Urwała. – Czy nie dotyczy to także morderców?

– Pewnego typu morderców. Musi pani pamiętać, że morderstwo to wysoce indywidualna zbrodnia.

– Czyżby? Można by sądzić, że wszelkie motywy i środki są już panu znane do znudzenia. Ale oczywiście, sam pan wie najlepiej.

– Ma pani niewiele szacunku dla mężczyzn, prawda?

– Mam dla nich wielki szacunek. Tylko po prostu ich nie lubię. Musi się mieć szacunek dla płci, która wyniosła egoizm na wyżyny sztuki. To daje wam siłę, ta zdolność do poświęcenia się całkowicie własnym interesom.

Dalgliesh spytał nieco złośliwie, czemu – skoro tak gardzi uległością swojej profesji – nie wybrała bardziej męskiego zawodu. Może medycyny? Roześmiała się gorzko.

– Chciałam iść na medycynę, ale mój ojciec nie był zwolennikiem kształcenia kobiet. Mam czterdzieści sześć lat, niech pan nie zapomina. Za moich czasów nie było powszechnie dostępnych szkół średnich. Ojciec za dużo zarabiał, żeby przysługiwało mi darmowe miejsce, więc musiał ponosić koszty mojej nauki. Przestał płacić najszybciej, jak mu wypadało, czyli gdy skończyłam szesnaście lat.

Dalgliesh nie znalazł słów odpowiedzi. To wyznanie go zdziwiło. Siostra Rolfe nie była kobietą, która wylewałaby swoje osobiste żale przed kimś obcym, a nie pochlebiał sobie, że poczuła do niego szczególną sympatię. Nie czuła sympatii do żadnego mężczyzny. Ta skarga była zapewne spontanicznym wybuchem tłumionej goryczy, ale czy skierowanej przeciw ojcu, mężczyznom w ogólności, czy ograniczeniom jej zawodu, trudno powiedzieć.

Wyszli ze szpitala i podążali wąską ścieżką wiodącą do Nightingale House. Żadne z nich nie odezwało się już słowem. Siostra Rolfe owinęła się ciasno długą peleryną i naciągnęła głęboko kaptur, jakby chroniąc się przed czymś więcej niż zimne podmuchy wiatru. Dalgliesh był zatopiony we własnych myślach. I tak, rozdzieleni szerokością ścieżki, kroczyli w milczeniu pod drzewami.

Загрузка...