O drugiej trzydzieści cztery po południu, z dokładnością do minuty, w największej i najbardziej luksusowej separatce prywatnego oddziału siostra Brumfett straciła pacjenta. Zawsze myślała o śmierci w ten sposób. Pacjent został stracony, bitwa przegrana, ona, siostra Brumfett, poniosła osobistą porażkę. Fakt, że tak wiele z jej bitew było skazanych na przegraną, że wróg, nawet pokonany w potyczce, miał zagwarantowane końcowe zwycięstwo, nie łagodził jej poczucia klęski. Pacjenci nie przychodzili na jej oddział, by umierać. Przychodzili, by wyzdrowieć i z pomocą jej niezłomnej woli zwykle im się to udawało, często ku ich własnemu zdumieniu i czasem wbrew ich życzeniom.
Co prawda, nie spodziewała się wygrać tej konkretnej bitwy, ale dopiero kiedy doktor Courtney-Briggs wyłączył kroplówkę, przyjęła do wiadomości przegraną. Pacjent nie poddawał się do końca – trudny pacjent, wymagający, lecz pełen woli walki. Był to bogaty biznesmen, którego precyzyjne plany na przyszłość nie uwzględniały śmierci w wieku czterdziestu dwóch lat. Przypomniała sobie jego osłupienie, niemal oburzenie, kiedy był zmuszony przyjąć do wiadomości fakt, że śmierć to coś, z czym ani on, ani jego księgowi nie są w stanie sobie poradzić. Zdążyła na tyle poznać jego młodą żonę podczas jej codziennych wizyt, aby nie mieć złudzeń, że ta będzie cierpieć i rozpaczać. Sam pacjent był jedyną osobą, która byłaby wściekła, że heroiczne i kosztowne wysiłki doktora Courtney-Briggsa okazały się bezowocne, lecz szczęśliwie dla chirurga tenże pacjent nie mógł się już domagać żadnych wyjaśnień ani przeprosin.
Doktor Courtney-Briggs wkrótce porozmawia z wdową i złoży jej zwyczajowe, starannie sformułowane kondolencje wraz z zapewnieniem, że zrobiono wszystko, co możliwe. W tym przypadku wysokość rachunku będzie tego gwarancją i silnym antidotum na nieuniknione poczucie winy z powodu bolesnej straty. Courtney-Briggs dobrze sobie radził w takich sytuacjach. Trzeba oddać mu sprawiedliwość, że zarówno bogate, jak i biedne wdowy otrzymywały od niego pocieszający uścisk i stereotypowe słowa współczucia i żalu.
Zakryła rąbkiem prześcieradła nagle pustą twarz zmarłego. Zamykając mu powieki wprawnymi palcami, poczuła pod opuszkami jeszcze ciepłe gałki oczne. Nie czuła żalu ani gniewu, tylko jak zawsze przytłaczający ciężar porażki, który niczym fizyczny balast przygiął jej plecy.
Odwrócili się od łóżka jednocześnie. Uderzył ją zmęczony wyraz twarzy chirurga. Po raz pierwszy on także zdawał się być przygnieciony niepowodzeniem i wiekiem. Naturalnie, nieczęsto był świadkiem śmierci swoich pacjentów. Rzadko umierali na stole operacyjnym, nawet jeśli ledwo żywi wracali na oddział. W przeciwieństwie do siostry Brumfett, doktor Courtney-Briggs nie musiał patrzeć, jak jego pacjenci wydają ostatnie tchnienie. Niemniej było mało prawdopodobne, aby to ta śmierć tak go przygnębiła. Nie była w końcu niespodziewana. I nie miał się o co obwiniać, nawet gdyby miał takie inklinacje. Miała wrażenie, że dręczy go coś innego, i zastanawiała się, czy ma to związek ze śmiercią Fallon. Stracił zwykły wigor i nagle wyglądał dziesięć lat starzej.
Ruszył wraz z nią do jej gabinetu. Zbliżając się do kuchni, usłyszeli odgłosy rozmowy. Drzwi były otwarte. Jedna ze studentek układała na wózku tace z popołudniową herbatą. Sierżant Masterson oparty o zlew obserwował ją z miną człowieka, który czuje się tu jak u siebie. Kiedy siostra i chirurg stanęli w progu, dziewczyna zapłoniła się, mruknęła „Dzień dobry, panie doktorze” i wypchnęła wózek na korytarz z niezdarnym pośpiechem. Sierżant Masterson popatrzył za nią z pobłażliwą protekcjonalnością, później przeniósł wzrok na siostrę. Zdawał się nie zauważać Courtney-Briggsa.
– Dzień dobry, siostro, mógłbym zamienić z panią słowo?
Siostra Brumfett, której wytrącono inicjatywę z ręki, powiedziała z naganą:
– W moim gabinecie, jeśli pan pozwoli, sierżancie. Od razu powinien pan tam był poczekać. Nie pozwalam ludziom spacerować po moim oddziale i to dotyczy także policji.
Sierżant Masterson nie tylko nie okazał skruchy, ale uśmiechnął się lekko na tę przemowę, jakby potwierdzała jakieś jego przypuszczenia. Siostra Brumfett wpadła z zaciśniętymi ustami do gabinetu, szykując się do bitwy. Ku jej zdziwieniu Courtney-Briggs wszedł za nią.
Sierżant Masterson powiedział:
– Ciekaw jestem, czy mógłbym obejrzeć książkę oddziałową z okresu, kiedy pracowała tu panna Pearce? Zależy mi zwłaszcza na ostatnim tygodniu jej dyżurów.
Courtney-Briggs wtrącił szorstko:
– Czy to nie są tajne raporty, siostro? Możemy je chyba wydać tylko za nakazem prokuratorskim?
– Och, nie sądzę, proszę pana. – Głos sierżanta Mastersona był łagodny, niemal uniżony, jednak pobrzmiewała w nim wyraźna nuta rozbawienia. – Zapiski pielęgniarek z pewnością nie kryją tajemnic medycznych. Chcę tylko zobaczyć, kto leżał w tym czasie na oddziale i czy zdarzyło się coś, co mogłoby zainteresować komisarza. Słyszeliśmy, że panna Pearce zdenerwowała się czymś na swoim dyżurze. A wkrótce potem cała jej grupa przeniosła się do szkoły, proszę nie zapominać.
Siostra Brumfett, czerwona i trzęsąca się z gniewu, z trudem odzyskała głos.
– Nic się nie zdarzyło na moim oddziale. Nic! To wszystko głupie, złośliwe plotki. Jeśli pielęgniarka należycie wykonuje swoją pracę i słucha poleceń, nie ma żadnych powodów, żeby się denerwować. Komisarz jest tu po to, by prowadzić dochodzenie w sprawie morderstwa, a nie mieszać się w sprawy mojego oddziału.
Doktor Courtney-Briggs wtrącił beznamiętnie:
– A nawet gdyby była zdenerwowana, jak pan to ujął, sierżancie, to nie widzę, jaki to ma związek z jej śmiercią.
Sierżant Masterson uśmiechnął się do niego, jakby chciał uspokoić krnąbrne, nieposłuszne dziecko.
– Wszystko, co przydarzyło się pannie Pearce w tygodniu poprzedzającym morderstwo, może mieć związek z jej śmiercią. Dlatego właśnie proszę o książkę oddziałową.
Kiedy ani siostra Brumfett, ani chirurg nie ruszyli się, żeby spełnić jego prośbę, dodał:
– To tylko kwestia potwierdzenia informacji, które już mamy. Wiem, co robiła podczas tego tygodnia na oddziale. Słyszałem, że poświęcała cały czas jednemu pacjentowi. Niejakiemu Martinowi Dettingerowi. „Specjalizowała się” w nim, jak to nazywacie. Zgodnie z moimi informacjami prawie nie wychodziła z jego pokoju, kiedy pełniła tu dyżury podczas ostatniego tygodnia swojego życia.
A więc, pomyślała siostra Brumfett, plotkował ze studentkami. Ależ naturalnie! Policja właśnie tak pracuje. Niczego nie da się przed nimi ukryć. Wszystko, nawet medyczne sekrety jej oddziału, opieka pielęgniarska nad jej własnymi pacjentami, zostanie wywęszone przez tego impertynenckiego, młodego człowieka i powtórzone przełożonemu. W książce oddziałowej nie ma nic, czego by nie wykrył bardziej pokrętnymi metodami. Wynajdzie to, wyolbrzymi, błędnie zinterpretuje i użyje przeciwko niej. Oniemiała z gniewu i bliska paniki, usłyszała beznamiętny i spokojny głos doktora Courtney-Briggsa.
– Wobec tego niech mu siostra lepiej da tę książkę. Jeśli policja upiera się tracić swój cenny czas, nie ma powodu, żebyśmy tracili nasz.
Siostra Brumfett bez słowa podeszła do biurka, otworzyła dolną szufladę po prawej stronie i wyjęła dużą książkę w twardej oprawie. W milczeniu i nie patrząc na niego, podała ją sierżantowi. Masterson podziękował wylewnie i zwrócił się do Courtney-Briggsa:
– A teraz, jeśli pacjent nadal tu jest, chciałbym porozmawiać z panem Dettingerem.
Chirurg nie zadał sobie nawet trudu, żeby ukryć satysfakcję w głosie.
– Myślę, że to będzie trudne, sierżancie. Martin Dettinger umarł w dniu, kiedy panna Pearce opuściła oddział. Jeśli dobrze pamiętam, była z nim w chwili śmierci. A więc oboje są poza zasięgiem pańskich pytań. A teraz, jeśli pan pozwoli, wrócimy z siostrą do pracy.
Otworzył drzwi i przepuścił siostrę Brumfett przodem. Sierżant Masterson został sam, trzymając w ręku książkę oddziałową.
– Cholerny sukinsyn – powiedział na głos.
Stał przez chwilę, pogrążony w myślach. Potem poszedł poszukać archiwum, w którym przechowywano dokumenty szpitalne.