VII

O wpół do piątej Dalgliesh, nie zważając na konwenanse i rozsądek, udał się na herbatę do pokoju siostry Gearing. Spotkali się przypadkiem w holu, kiedy studentki wychodziły z sali po ostatnim wykładzie. Zaprosiła go spontanicznie i bez krygowania się, choć zauważył, że pominęła sierżanta Mastersona. Przyjąłby to zaproszenie, nawet gdyby zostało wystosowane na perfumowanej różowej papeterii i dostarczone z wyraźnym seksualnym podtekstem. Po porannych przesłuchaniach niczego bardziej nie pragnął, niż usiąść wygodnie i poddać się fali zwyczajnych, szczerych, nieco złośliwych plotek; słuchać bez napiętej uwagi, bez zaangażowania, a nawet z cynicznym rozbawieniem, nie rezygnując jednak z wyłapania co ciekawszych kąsków. Dowiedział się więcej o siostrach z Nightingale House z ich rozmowy przy stole podczas lunchu niż ze wszystkich oficjalnych przesłuchań, ale nie mógł spędzać całego czasu snując się za personelem pielęgniarskim i wyłapując strzępy plotek. Zastanawiał się, czy siostra Gearing ma mu coś do powiedzenia, czy też chce o coś spytać. Tak czy owak, godzina w jej towarzystwie nie powinna być czasem zmarnowanym.

Nie był jeszcze w żadnym pomieszczeniu na trzecim piętrze oprócz mieszkania siostry przełożonej i zaskoczyła go wielkość i przyjemne proporcje pokoju siostry Gearing. Nawet w zimie nie widać było stąd szpitala, a w lecie zielone czubki drzew na tle dalekich wzgórz musiały stanowić miłe tło. Panujące tu cisza i spokój pozwalały oderwać się od gorączkowej atmosfery szpitalnej, a cichy syk gazu w kominku stwarzał ciepły, domowy nastrój. Tapczan w rogu z kretonową narzutą i starannie ułożonym rzędem poduszek musiał być zakupiony przez zarząd szpitala, podobnie jak dwa wygodne fotele i reszta wyposażenia. Ale widać też było osobisty wkład gospodyni. Na przeciwległej ścianie wisiała długa półka z kolekcją lalek w narodowych strojach. Krótsza półka na drugiej ścianie pyszniła się zbiorem kotów z porcelany, różnych ras i wielkości. Jeden z nich był szczególnie ohydny, niebiesko cętkowany, z wyłupiastymi oczami i błękitną kokardą; obok stała kartka z życzeniami. Przedstawiała panią drozdową w falbaniastym fartuszku i kwiecistym czepeczku, siedzącą na gałązce. U jej stóp pan drozd wypuszczał chmurkę z napisem „Powodzenia!” ułożonym z robaków. Dalgliesh szybko odwrócił wzrok od tego obrzydlistwa, dyskretnie kontynuując oględziny pokoju.

Stół pod oknem był zapewne przeznaczony na biurko, lecz większość blatu zajmowało pół tuzina fotografii w srebrnych ramkach. W rogu stał adapter i szafka z płytami, a wyżej wisiał plakat z modnym piosenkarzem. Dalgliesh objął spojrzeniem piętrzące się wszędzie stosy poduszek, dywanik imitujący tygrysią skórę i trzy niezgrabne pufy przy niskim stoliku, na którym siostra Gearing nakryła do herbaty. Ale najbardziej przyciągał wzrok bukiet chryzantem w wysokim wazonie, ozdobiony zimową roślinnością i suszonymi liśćmi, kunsztownie ułożony z wyczuciem formy i koloru. To dziwne, pomyślał, że kobieta o instynktownym poczuciu smaku, jeśli chodzi o kwiaty, może się dobrze czuć w takim kiczowatym i przeładowanym wnętrzu. Co by znaczyło, że siostra Gearing jest bardziej skomplikowaną osobą, niżby się mogło wydawać. Na pozór łatwo ją było rozszyfrować. Stara panna w średnim wieku, targana tłumionymi namiętnościami, niezbyt wykształcona ani inteligentna, skrywająca frustrację za maską sztucznej wesołości. Ale dwadzieścia pięć lat w policji nauczyło go, że natura ludzka jest rzeczą złożoną i pełną sprzeczności. Tylko bardzo młodzi albo bardzo aroganccy wyobrażają sobie, że wszystkich da się sprowadzić do wspólnego mianownika.

We własnym pokoju siostra Gearing zachowywała się mniej kokieteryjnie niż w towarzystwie. Co prawda nalała mu herbatę, siedząc u jego stóp na poduszce, ale sądząc po liczbie i różnorodności poduszek rozrzuconych wokół pokoju, był to jej stały zwyczaj, nie zalotna zachęta, by się do niej przyłączył.

Herbata była doskonała. Gorąca, świeżo zaparzona, podana z grzankami z masłem i pastą anchois. Z przyjemnością odnotował brak koronkowych papierowych serwetek i lepkich ciastek oraz fakt, że uszko filiżanki można było wygodnie trzymać bez odchylania jednego palca. Obsługiwała go bezszelestnie i sprawnie. Dalgliesh pomyślał, że siostra Gearing należy do tych kobiet, które będąc sam na sam z mężczyzną, uważają za swój obowiązek poświęcić się całkowicie jego wygodzie i podnoszeniu mu ego. To może złościć feministki, lecz trudno oczekiwać, by przeszkadzało mężczyźnie.

Odprężona i zrelaksowana, siostra Gearing była wyraźnie w rozmownym nastroju. Dalgliesh nie przerywał potoku jej wymowy i tylko od czasu do czasu wtrącał jakąś uwagę lub pytanie. Żadne z nich nie napomknęło o Leonardzie Morrisie. Jej skrępowanie czy powściągliwość udaremniłyby zwierzenia, na które Dalgliesh liczył.

– Oczywiście to, co spotkało tę biedną Pearce, jest absolutnie koszmarne, bez względu na to, jak do tego doszło. I w dodatku cała grupa na to patrzyła! Dziwię się, że w ogóle potrafią jeszcze skupić się na nauce, ale młodzież jest twarda w dzisiejszych czasach. No i Pearce nie była zbytnio lubiana. Ale nie wierzę, żeby któraś z dziewcząt mogła zatruć ten pokarm. W końcu to studentki trzeciego roku. Wiedzą, że kwas karbolowy w takim natężeniu wlany prosto do żołądka musi być śmiertelny. No i miały przecież wykład na temat trucizn w poprzedniej sesji. Więc to nie mógł być idiotyczny żart, który się źle skończył.

– A jednak tak zdaje się uważać większość osób.

– To chyba zrozumiałe, prawda? Nikt nie chce wierzyć, że to mogło być morderstwo. Gdyby to były studentki pierwszego roku, to co innego. Któraś z nich mogłaby pod wpływem chwili zmajstrować coś przy pokarmie, może myśląc, że lizol to środek wymiotny i pokaz nabierze rumieńców, kiedy Pearce chluśnie wymiotami na wizytatorkę z Naczelnej Rady Pielęgniarskiej. Dość osobliwe poczucie humoru, ale młodzież potrafi być ordynarna. Jednak te dziewczęta musiały wiedzieć, co ten środek zrobi z żołądkiem.

– A śmierć panny Fallon?

– Och, moim zdaniem to samobójstwo. W końcu, biedna dziewczyna była w ciąży. Pewno dopadła ją silna depresja i nie widziała sensu w dalszym życiu. Trzy lata nauki stracone i żadnej rodziny, do której się można zwrócić o pomoc. Biedna Fallon! Nie sądzę, żeby była typem samobójczyni i zapewne zrobiła to pod wpływem impulsu. Doktor Snelling, który opiekuje się naszymi studentkami, spotkał się z krytyką, że pozwolił jej wrócić do szkoły tak szybko po grypie. Ale ona nie chciała dłużej zostawać w izbie chorych i przecież nie szła do pracy na oddział. Trudno o tej porze roku wysyłać kogoś na rekonwalescencję. Mogła równie dobrze dochodzić do siebie tu, jak gdziekolwiek indziej. Niemniej osłabienie pogrypowe mogło obniżyć jej samopoczucie. Ta choroba potrafi mieć przykre skutki uboczne. Gdyby tylko się komuś zwierzyła! Okropna jest myśl, że skończyła z sobą w domu pełnym ludzi, którzy chętnie by jej pomogli, gdyby tylko poprosiła. Pozwoli pan, że naleję panu jeszcze jedną filiżankę herbaty. I proszę się poczęstować kruchym ciasteczkiem. Są domowego wypieku. Moja zamężna siostra czasem mi je przysyła.

Dalgliesh wziął ciasteczko z puszki, którą mu podsunęła, i zauważył, że niektórzy sądzą, iż panna Fallon mogła mieć jeszcze jeden powód do samobójstwa, oprócz ciąży. Że to ona mogła zatruć pokarm. Widziano ją przecież w Nightingale House w kluczowym momencie.

Powiedział to niby od niechcenia, czekając na jej reakcję. Oczywiście, to nie mogła być dla niej żadna nowość, takie przypuszczenie musiało przyjść do głowy każdemu w Nightingale House. Ale siostra Gearing była zbyt prostoduszna, aby się dziwić, że komisarz Scotland Yardu omawia z nią prowadzoną sprawę, i zbyt naiwna, by zadać sobie pytanie czemu.

Odrzuciła tę teorię z pogardliwym prychnięciem.

– Nie Fallon! To byłby głupi żart, a Fallon nie była głupia. Jak mówiłam, każda studentka trzeciego roku musi wiedzieć, że ten środek jest śmiertelny. A jeśli pan sugeruje, że chciała zabić Pearce – dlaczego, na miły Bóg? – to Fallon była ostatnią osobą, która ^cierpiałaby potem z powodu wyrzutów sumienia. Gdyby Fallon zdecydowała się na morderstwo, nie gnębiłaby się spóźnionym poczuciem winy, a już z pewnością nie odbierałaby sobie życia. Nie, jej śmierć da się łatwo wytłumaczyć. Miała pogrypową depresję i poczuła, że nie da sobie rady z dzieckiem.

– A więc sądzi pani, że obie popełniły samobójstwo?

– Cóż, nie jestem taka pewna, jeśli chodzi o Pearce. Trzeba być niespełna rozumu, żeby wybrać taką śmierć, a Pearce wydawała mi się całkiem zdrowa na umyśle. Jednak mimo wszystko to jakieś wytłumaczenie, prawda? I podejrzewam, że nie. zdoła pan udowodnić nic innego, bez względu na to, jak długo pan tu zostanie.

Miał wrażenie, że słyszy w jej głosie nutkę satysfakcji i obrzucił ją uważnym spojrzeniem. Ale jej pociągła twarz nie wyrażała nic prócz zwykłego lekkiego rozgoryczenia. Chrupała ciasteczko, pogryzając je po kawałeczku ostrymi, bardzo białymi zębami. Powiedziała:

– Kiedy inne wytłumaczenie jest niemożliwe, to, co nieprawdopodobne musi być prawdą. Ktoś kiedyś coś takiego powiedział. Chyba G. K. Chesterton? Pielęgniarki nie zabijają się nawzajem. Ani też nie zabijają nikogo innego, jeśli już o to chodzi.

– Cóż, był przypadek siostry Waddingham – zauważył Dalgliesh.

– Kto to taki?

– Niezbyt ładna i niezbyt sympatyczna kobieta, która otruła morfiną jedną ze swoich pacjentek, niejaką pannę Baguley. Panna Baguley miała nieszczęście zapisać swój majątek siostrze Waddingham w zamian za dożywotni pobyt w domu opieki tej ostatniej. Zrobiła nie najlepszy interes. A siostrę Waddingham powieszono.

Siostra Gearing skrzywiła się z niesmakiem.

– Z jakimi okropnymi ludźmi się pan zadaje! Tak czy siak, to pewno była jedna z tych niewykwalifikowanych pielęgniarek. Niech mi pan nie mówi, że Waddingham miała dyplom pielęgniarski.

– Skoro już o tym mowa, to chyba nie miała. I nie zadawałem się z nią. To się zdarzyło w 1935 roku.

– No widzi pan! – oświadczyła siostra Gearing triumfalnie.

Zwróciła się w jego stronę i nalała mu kolejną filiżankę herbaty. Odwracając się do niego, nachyliła się w stronę oparcia fotela, tak że jej włosy muskały jego kolano. Bez większego zainteresowania wbił wzrok w wąski pasek ciemniejszych odrostów po obu stronach przedziałka. Jej twarz widziana od dołu wyglądała starzej, nos był ostrzejszy. Widział worki pod oczami i pęknięte naczynka krwionośne na policzkach, purpurowe niteczki wyzierające spod make-upu. Nie była już młodą kobietą – tyle wiedział. A z jej teczki personalnej miał okazję dowiedzieć się jeszcze o wiele więcej. Pobierała nauki pielęgniarskie w londyńskim szpitalu na East Endzie, zaliczywszy poprzednio szereg nieciekawych i słabo płatnych posad urzędniczych. Jej kariera pielęgniarki przebiegała w kratkę, a jej referencje były podejrzanie lakoniczne. W jednej z opinii wyrażano wątpliwość co do słuszności skierowania jej na szkolenie dla instruktorów klinicznych, sugerując, że powoduje nią nie tyle chęć nauczania, ile nadzieja na lżejszą pracę niż ma siostra oddziałowa. Wiedział, że ma kłopoty z menopauzą. Wiedział o niej więcej niż mogła przypuszczać, więcej, niż uznałaby, że ma prawo wiedzieć. Ale nie wiedział jeszcze, czy jest morderczynią. Pogrążony przez chwilę w myślach, ledwo usłyszał jej następne słowa.

– To dziwne, że jest pan poetą. Fallon miała u siebie pana ostatni tomik wierszy, prawda? Rolfe mi mówiła. Czy to nie za trudne godzić poezję z pracą w policji?

– Nigdy nie zastanawiałem się nad tym, co jest tu do godzenia.

Roześmiała się zalotnie.

– Wie pan, co mam na myśli. W końcu to dość niezwykłe. Policjant nie kojarzy się z poezją.

Wiedział oczywiście, co ma na myśli, ale nie miał ochoty rozwijać tego tematu. Powiedział:

– Policjanci są różni, podobnie jak przedstawiciele innych zawodów. W końcu, pani i pani koleżanki też się między sobą mocno różnicie, prawda? Nie wyobrażam sobie, żeby siostra Brumfett podejmowała mnie grzankami z pastą anchois i domowymi kruchymi ciasteczkami.

Zareagowała od razu, tak jak się spodziewał.

– Och, Brumfett jest w porządku, jak się ją bliżej pozna. Nie przeczę, ma przestarzałe poglądy. Jak mówiłam przy lunchu, dzisiejsza młodzież nie ma ochoty wysłuchiwać tych bzdur o posłuszeństwie, obowiązku i powołaniu. Ale jest cudowną pielęgniarką. Nie dam powiedzieć o niej złego słowa. Cztery lata temu miałam tu operację wyrostka. Coś się nie udało i rana nie chciała się zagoić. Potem wdała się infekcja odporna na antybiotyki. Cała sprawa wyglądała niewesoło. Nie był to jeden z najszczęśliwszych zabiegów doktora Courtney-Briggsa. W każdym razie czułam się, jakby wybiła moja ostatnia godzina. Pewnej nocy zwijałam się z bólu, nie mogłam spać i byłam absolutnie pewna, że nie dożyję rana. Byłam przerażona. Niech mi nikt nie mówi o strachu przed śmiercią! Tej nocy poznałam, co to znaczy. I wtedy przyszła Brumfett. Sama mnie doglądała, kiedy była na dyżurze, nie pozwoliła żadnej ze studentek mnie tknąć. Spytałam ją: „Nie umrę, prawda?” Popatrzyła na mnie i nie powiedziała, żebym nie opowiadała głupstw ani nie poczęstowała mnie żadnym z tych zwykłych, pocieszających kłamstw. Mruknęła tylko tym swoim szorstkim głosem: „Nie umrzesz, póki ja coś mogę na to poradzić”. I natychmiast moja panika minęła. Wiedziałam, że jeśli Brumfett będzie walczyć razem ze mną, to wygram. To może brzmieć głupio i sentymentalnie, ale tak pomyślałam. Ona naprawdę właśnie tak działa na chorych pacjentów. Budzi zaufanie. Człowiek ma wrażenie, że go wyciągnie znad grobu samą siłą woli, nawet jeśli wszystkie moce piekielne sprzysięgły się przeciwko niemu, jak było w moim wypadku. Nie ma już takich pielęgniarek.

Dalgliesh wydał stosownie aprobujący pomruk i odczekał chwilę przed nawiązaniem do doktora Courtney-Briggsa. Zapytał prostodusznie, czy często zdarzają mu się takie nieudane operacje. Siostra Gearing się roześmiała.

– Dobry Boże, nie! Operacje Courtney-Briggsa przebiegają zwykle tak, jak sobie życzy. Co nie znaczy, że pacjent życzyłby sobie tego samego, gdyby znał całą prawdę. C. B. należy do tak zwanych „heroicznych chirurgów”. Moim zdaniem największy heroizm muszą wykazywać pacjenci. Ale robi dobrą robotę. Jest jednym z ostatnich wielkich chirurgów ogólnych. Wie pan, jak to jest: im bardziej beznadziejny przypadek, tym lepiej. Chirurg przypomina w tym adwokata. Żadna sztuka wybronić kogoś, kto jest niewinny. Im większa wina, tym większy powód do chwały.

– A jaka jest jego żona? Przypuszczam, że jest żonaty. Pokazuje się czasem w szpitalu?

– Niezbyt często, choć należy do Ligii Przyjaciół. W zeszłym roku dawała nagrody, kiedy księżniczka nie mogła przybyć.

Blondynka, bardzo elegancka. Młodsza od C. B., ale teraz już nieco widać po niej wiek. Dlaczego pan pyta? Chyba nie podejrzewa pan Muriel Courtney-Briggs? Nie było jej nawet w szpitalu tej nocy, kiedy umarła Fallon. Pewno spała smacznie w łóżku w ich bardzo ładnym domu koło Selborne. A już z pewnością nie miała żadnego powodu zabijać biednej Pearce.

A więc miała powód zabić Fallon. Romans doktora Courtney-Briggsa nie był aż taką tajemnicą, jak sądził. Dalgliesha nie dziwiło, że siostra Gearing o nim wiedziała. Jej ostry nos z pewnością umiał wywęszyć każdy seksualny skandal.

– Ciekaw jestem, czy była zazdrosna? – rzucił.

Siostra Gearing, nie zdając sobie sprawy, co właśnie powiedziała, paplała beztrosko dalej.

– Nie sądzę, żeby wiedziała. Żony zwykle nie wiedzą. W każdym razie C. B. na pewno by się nie rozwiódł, żeby poślubić Fallon. Nie on! Muriel ma mnóstwo własnych pieniędzy. Jest jedynym dzieckiem właściciela firmy budowlanej „Price of Price and Maxwell” i dywidendy od tatusia wraz z zarobkami samego C. B. zapewniają im bardzo wygodne życie. Wątpię, żeby się przejmowała tym, co on robi, póki zachowuje się wobec niej przyzwoicie, a pieniądze wpływają do kasy. Ja w każdym razie bym się nie przejmowała. Poza tym, jeśli wierzyć plotkom, ona sama też nie kwalifikuje się do Ligii Czystości Obyczajów.

– Ktoś stąd? – spytał Dalgliesh.

– Och, nie, nic z tych rzeczy. Tylko obraca się w dość rozrywkowym towarzystwie. Jej zdjęcia można znaleźć w co drugim numerze kolorowych magazynów. Mają też wielu przyjaciół w kołach teatralnych. C. B. miał brata, który był aktorem. Powiesił się jakieś trzy lata temu. Peter Courtney. Musiał pan o tym czytać.

Praca nie zostawiała Dalglieshowi zbyt wiele czasu na chodzenie do teatru i była to jedna z przyjemności, których najbardziej mu brakowało. Tylko raz widział tego aktora na scenie, lecz przedstawienie wryło mu się w pamięć. Peter Courtney grał bardzo młodego Makbeta, równie chwiejnego i wrażliwego jak Hamlet, zżeranego namiętnością do dużo starszej żony, którego odwaga wyrażała się w przemocy i histerii. Była to przewrotna, ale interesująca interpretacja, która wywołała sporo szumu.

Przywołując teraz ten spektakl, Dalgliesh miał wrażenie, że dostrzega rys podobieństwa pomiędzy braćmi, może coś w oczach. Ale Peter musiał być młodszy o niemal dwadzieścia lat. Ciekawe, co ci dwaj mężczyźni, tak różni wiekiem i talentem, o sobie myśleli. Nagle zmieniając temat, spytał:

– Czy Pearce i Fallon były w dobrych stosunkach?

– Raczej nie. Fallon gardziła Pearce. Nie mówię, że jej nienawidziła czy życzyła jej źle, ale po prostu nią gardziła.

– Był jakiś szczególny powód?

– Pearce uznała za swój obowiązek powiadomić siostrę przełożoną o wieczornym drinku Fallon. Pryncypialna mała żmijka. Och, wiem, że nie żyje i nie powinnam tego mówić. Ale doprawdy, Pearce potrafiła być obrzydliwie pryncypialna. Wszystko wzięło się stąd, że Diana Harper, to ta, co już wyjechała ze szkoły; zaziębiła się jakieś dwa tygodnie przed przeprowadzką dziewcząt do Nightingale House i Fallon przyrządziła jej gorącą herbatę z cytryną i odrobiną whisky. Pearce wyczuła ten zapach już w połowie korytarza i doszła do wniosku, że Fallon próbuje teraz rozpijać swoje młodsze koleżanki. Wpadła w szlafroku do kuchni. To było jeszcze w głównym domu noclegowym pielęgniarek – oczywiście – węsząc w powietrzu jak anioł zemsty, zagroziła, że powie wszystko siostrze przełożonej, jeśli Fallon natychmiast mniej lub bardziej na kolanach nie przysięgnie jej, że nigdy więcej nie tknie tego świństwa. Fallon powiedziała jej dosadnie, gdzie może iść i co z sobą zrobić. Potrafiła używać bardzo barwnego języka, kiedy się rozzłościła. Panna Dakers wybuchnęła płaczem, Harper zaczęła krzyczeć i hałas sprowadził administratorkę. Pearce zgodnie z obietnicą poszła na skargę do siostry przełożonej, ale nikt nie wie, czym się to skończyło, oprócz tego, że Fallon zaczęła trzymać butelkę w swoim pokoju. Cała ta sprawa napsuła krwi na trzecim roku. Fallon nigdy nie cieszyła się wielką popularnością, bo była zbyt chłodna i sarkastyczna. Ale Pearce lubiano jeszcze mniej.

– A czy Pearce czuła niechęć do Fallon?

Trudno powiedzieć. Wyglądało na to, że Pearce jest wszystko jedno, co inni o niej myślą. To była dziwna dziewczyna i dość gruboskórna. Na przykład, mogła potępiać Fallon i popijanie whisky, ale to jej nie przeszkadzało pożyczyć od niej karty wstępu do biblioteki.

– Kiedy to było?

Dalgliesh nachylił się i odstawił filiżankę na tacę. Głos miał spokojny, obojętny. Ale ogarnęło go znane mu podniecenie i ekscytacja, intuicyjnie czuł, że zostało powiedziane coś ważnego. To było coś więcej niż przeczucie – to była, jak zawsze, pewność. Mogło się to zdarzyć kilka razy podczas śledztwa, jeśli miał szczęście, albo wcale. Nie miał na to żadnego wpływu i obawiał się szukać korzeni, bo podejrzewał, że to roślinka łatwo usychająca pod wpływem logiki.

– Jakoś tuż przed rozpoczęciem zajęć w szkole. To musiało być na tydzień przed śmiercią Pearce. Chyba w czwartek. W każdym razie jeszcze się nie przeprowadziły do Nightingale House. To było po lunchu w głównej jadalni. Fallon i Pearce wychodziły razem przez drzwi, a ja szłam za nimi z Goodale. Fallon odwróciła się do Pearce i powiedziała: „Masz, to ten żeton do biblioteki, który ci obiecałam. Lepiej dam ci to od razu, bo możemy się później nie zobaczyć. Weź też kartę czytelnika, bo mogą ci nie wypożyczyć książki”. Pearce mruknęła coś i pochwyciła żeton dość obcesowo, jak mi się zdawało, no i tyle. Dlaczego? To chyba nic nie wnosi?

– Nie widzę, co mogłoby wnieść – powiedział Dalgliesh.

Загрузка...