V

Od pierwszego, porannego spotkania z komisarzem siostra Rolfe zdążyła już ochłonąć i dojść do siebie. Jak Dalgliesh przewidywał, była teraz o wiele mniej rozmowna. Złożyła już przedtem przed inspektorem Baileyem jasne i jednoznaczne zeznanie na temat przygotowań do pokazu sztucznego karmienia i swoich poczynań w dniu, kiedy zginęła panna Pearce. Powtórzyła je teraz dokładnie i bez oporów. Przyznała, iż wiedziała, że Pearce będzie grać rolę pacjentki, i zauważyła sarkastycznie, że trudno jej się byłoby tego wyprzeć, skoro to do niej przyszła Madeleine Goodale, kiedy Fallon zachorowała.

– Miała pani jakieś podejrzenia co do prawdziwości jej choroby? – spytał Dalgliesh.

– W tamtym czasie?

– Wtedy albo teraz.

– Jak rozumiem, sugeruje pan, że Fallon mogła udać grypę, żeby Pearce zajęła jej miejsce, a potem wślizgnąć się z powrotem do Nightingale House i zatruć pokarm? Nie wiem, po co tu wróciła, ale może pan wybić sobie z głowy pomysł, że udawała chorobę. Nawet Fallon nie mogłaby symulować blisko czterdziestostopniowej temperatury, dreszczy i przyspieszonego tętna. Była tej nocy bardzo chora i pozostała chora przez następnych dziesięć dni.

Tym dziwniejsze, zauważył Dalgliesh, że poczuła się nazajutrz rano na tyle dobrze, aby iść do Nightingale House. Siostra Rolfe oświadczyła, że też uważa to za nadzwyczaj dziwne i może tylko przypuszczać, iż miała do załatwienia jakąś rzecz niecierpiącą zwłoki. Zachęcona do spekulacji, co to mogło być, odparła, że nie jest od tego, aby bawić się w snucie teorii. Później jednak, jakby pod wpływem impulsu, dodała:

– Ale nie wróciła, żeby zamordować Pearce. Fallon była bardzo inteligentna, z pewnością najinteligentniejsza spośród studentek na roku. Gdyby wróciła, żeby dolać trucizny do pokarmu, zdawałaby sobie doskonale sprawę, że ktoś ją może zobaczyć w Nightingale House, nawet jeśli jej nieobecność na oddziale zostałaby niezauważona, i przygotowałaby sobie jakąś wiarygodną historyjkę. Nietrudno byłoby coś wymyślić. Tymczasem, jak rozumiem, po prostu odmówiła inspektorowi Baileyowi wszelkich wyjaśnień.

– Może była dość sprytna, by zdawać sobie sprawę, że ta niezwykła powściągliwość zostanie odebrana przez inną inteligentną osobę dokładnie w ten sposób.

– Rodzaj podwójnego blefu? Nie sądzę. Byłoby to zbytnie poleganie na inteligencji policji.

Przyznała spokojnie, że nie ma alibi na czas od siódmej, kiedy bliźniaczki wzięły butelkę mleka z kuchni, do za dziesięć dziewiąta, kiedy przyłączyła się w salonie siostry przełożonej do niej samej i doktora Courtney-Briggsa, którzy czekali na przyjazd panny Beale – oprócz okresu od ósmej do ósmej dwadzieścia pięć, kiedy jadła śniadanie wraz z siostrą Brumfett i siostrą Gearing. Siostra Brumfett pierwsza odeszła od stołu, a ona chwilę później, mniej więcej o ósmej dwadzieścia pięć. Poszła najpierw do swojego gabinetu przy sali ćwiczeń, ale znalazłszy tam doktora Courtney-Briggsa, udała się do swojej sypialni na trzecim piętrze.

Kiedy Dalgliesh spytał, czy siostra Gearing i siostra Brumfett zachowywały się jak zwykle, odparła sucho, że nie wykazywały żadnych oznak zbliżającej się morderczej manii, jeśli to ma na myśli. Gearing czytała „Daily Mirror”, a Brumfett „Głos Pielęgniarki” i prawie ze sobą nie rozmawiały, jeśli to ma jakieś znaczenie. Żałowała, że nie może przedstawić świadków swoich poczynań przed i po posiłku, ale to chyba zrozumiałe – od dobrych paru lat woli myć się i korzystać z ubikacji w samotności. Poza tym ceni sobie tych parę wolnych chwil przed dniem pracy i lubi spędzać je u siebie.

Dalgliesh spytał:

– Zdziwiła się pani, znajdując doktora Courtney-Brigssa w swoim gabinecie, kiedy poszła tam pani po śniadaniu?

– Niespecjalnie. Pomyślałam, że pewno spędził noc w pensjonacie dla lekarzy i przyszedł trochę wcześniej do Nightingale House na spotkanie z inspektorką Naczelnej Rady Pielęgniarskiej. Może chciał napisać list. Doktor Courtney-Briggs uważa, że ma prawo korzystać z każdego pokoju na terenie szpitala, jeśli mu przyjdzie taka ochota.

Dalgliesh spytał, co robiła zeszłego wieczoru. Powtórzyła, że była sama w kinie, ale tym razem dodała, że przy wyjściu spotkała Julię Pardoe i wróciły razem. Weszły przez bramę przy Winchester Road, do której miała klucz i były w Nightingale House tuż po jedenastej. Udała się prosto do swojego pokoju i nikogo nie widziała. Panna Pardoe, jak sądzi, też poszła prosto do siebie albo przyłączyła się do reszty grupy w świetlicy.

– Tak więc nie ma mi pani nic do powiedzenia? Nic, co by mogło pomóc?

– Nic.

– Choćby tylko tyle, dlaczego, z pewnością niepotrzebnie, kłamała pani, że poszła do kina sama?

– Nic. I sądzę, że moje prywatne sprawy nie powinny pana obchodzić.

Dalgliesh odparł spokojnie:

– Panno Rolfe, dwie z pani studentek nie żyją. Jestem tu po to, aby dowiedzieć się, jak i dlaczego zmarły. Jeśli nie chce pani współpracować, proszę to powiedzieć. Nie musi pani odpowiadać na moje pytania. Ale niech pani nie próbuje mi dyktować, jakie pytania mam zadawać. Ja prowadzę to dochodzenie. I robię to po swojemu.

– Rozumiem. Ustanawia pan reguły w trakcie gry. My możemy tylko odmówić w niej udziału. Ale to niebezpieczna gra, panie Dalgliesh.

– Niech mi pani coś powie o tych studentkach. Jest pani dyrektorką szkoły, przez pani ręce musiało przejść wiele dziewcząt. Myślę, że potrafi pani wystawić trafne świadectwo. Zacznijmy od panny Goodale.

Jeśli ten wybór ją zaskoczył albo sprawił ulgę, nie dała tego po sobie poznać.

– Madeleine Goodale niemal na pewno otrzyma Złoty Medal jako najlepsza studentka na swoim roku. Nie jest tak inteligentna jak Fallon; to znaczy, jak była Fallon; ale jest bardzo pilna i obowiązkowa. Pochodzi stąd. Jej ojciec jest szacownym obywatelem tego miasta, prowadzi znaną agencję nieruchomości, od pokoleń należącą do rodziny. Jest członkiem rady miejskiej i przez parę lat zasiadał w zarządzie szpitala. Madeleine chodziła do tutejszego liceum, a potem przyszła do nas. Chyba nigdy nie brała pod uwagę żadnej innej szkoły pielęgniarskiej. Całą jej rodzinę cechuje silny patriotyzm lokalny. Jest zaręczona z młodym pastorem od Trójcy Świętej i jak rozumiem, zamierzają się pobrać zraz po skończeniu przez nią nauki. Jeszcze jedna wyszkolona pielęgniarka stracona dla zawodu, ale zapewne wie, co robi.

– Bliźniaczki Burt?

Dobre, rozsądne dziewczyny, bardziej wrażliwe i pomysłowe, niż się na pierwszy rzut oka wydaje. Ich rodzina to farmerzy spod Gloucester. Nie jestem pewna, czemu wybrały ten szpital. Wydaje mi się, że jakaś ich kuzynka tu się uczyła i była zadowolona. To ten rodzaj dziewcząt, które wybierają szkołę na podstawie rodzinnych rekomendacji. Nie są szczególnie inteligentne, ale też nie są głupie. Nie musimy przyjmować tu głupich dziewcząt, dzięki Bogu. Mają stałych chłopców, a Maureen jest zaręczona. Chyba żadna z nich nie zamierza pracować w przyszłości na stałe.

– Będziecie mieć kłopoty ze znalezieniem doświadczonych sióstr, jeśli automatyczna rezygnacja z pracy po ślubie stanie się regułą – zauważył Dalgliesh.

– Już mamy kłopoty – odparła sucho. – Kto jeszcze pana interesuje?

– Panna Dakers.

– Biedactwo! Jeszcze jedna miejscowa dziewczyna, ale z zupełnie innej rodziny niż Goodale. Jej ojciec był drobnym urzędnikiem, który umarł na raka, gdy miała dwanaście lat. Matka od tej pory boryka się z kłopotami finansowymi. Dakers chodziła do tej samej szkoły średniej co Goodale, ale o ile wiem, nigdy się nie zaprzyjaźniły. To sumienna, pilna studentka z ambicjami. Poradzi sobie, ale niewiele więcej. Łatwo się męczy, nie ma zbyt dobrego zdrowia. Ludzie uważają ją za nieśmiałą i nerwową, cokolwiek ten eufemizm znaczy. Ale Dakers jest wystarczająco twarda. Gdyby była z gruntu słaba, fizycznie lub psychicznie, nie doszłaby do trzeciego roku studiów.

– Julia Pardoe?

Siostra Rolfe już w pełni nad sobą panowała i w jej głosie nie było żadnej zmiany, kiedy ciągnęła dalej:

– Jedyne dziecko rozwiedzionych rodziców. Matka to jedna z tych ładnych, ale egoistycznych kobiet, które nie potrafią zostać długo z jednym mężczyzną. Ma trzeciego męża, o ile wiem. Nie jestem pewna, czy ta dziewczyna naprawdę wie, który jest jej ojcem. Rzadko bywa w domu. Matka wysłała ją do szkoły z internatem, kiedy miała pięć lat. Jej kariera szkolna przebiegała dość burzliwie i przyszła do nas prosto z szóstej klasy jednego z tych prywatnych żeńskich liceów, które niczego nie uczą, choć dziewczęta same jakimś cudem zdobywają porcję wiedzy. Najpierw starała się o przyjęcie do jednej z londyńskich klinik. Nie spełniała ich kryteriów ani pod względem socjalnym, ani akademickim, jednak tamtejsza siostra przełożona przysłała ją tutaj. Szkoły takie jak nasza mają układ z większością klinik, w których na jedno miejsce jest kilkanaście chętnych. To głównie snobizm i nadzieja na złapanie męża. Nie mamy nic przeciwko przyjmowaniu części odrzuconych kandydatek, często są z nich później lepsze pielęgniarki, niż z tych, które przyjęto. Pardoe jest jedną z nich. Inteligentny, lecz niewykształcony umysł. Delikatna i troskliwa pielęgniarka.

– Dużo pani wie o swoich studentkach.

– Uważam to za swój obowiązek. Ale mam nadzieję, że nie oczekuje pan opinii o moich koleżankach.

– Siostrze Gearing i siostrze Brumfett? Nie. Jednak byłbym wdzięczny za ocenę panny Fallon i panny Pearce.

– Nie potrafię powiedzieć zbyt wiele o Fallon. Była zamknięta w sobie, niemal tajemnicza. Inteligentna, oczywiście, i bardziej dojrzała niż większość studentek. Wydaje mi się, że przeprowadziłam z nią tylko jedną osobistą rozmowę. Na końcu pierwszego roku poprosiłam ją do gabinetu i spytałam, jak jej się podoba zawód pielęgniarki. Byłam ciekawa wrażeń studentki tak innej od reszty dziewcząt przychodzących do nas prosto po szkole. Odparła, że trudno powiedzieć, póki jest się praktykantką traktowaną jak niedorozwinięta pomoc kuchenna, ale nadal uważa, że to zawód dla niej. Spytałam, co ją ciągnie do tej profesji, i powiedziała, że chce zdobyć umiejętności, które zapewnią jej niezależność wszędzie na świecie i kwalifikacje, które zawsze będą potrzebne. Nie sądzę, aby miała jakieś szczególne ambicje wspinania się po drabinie kariery. Studia pielęgniarskie były tylko środkiem do celu. Ale mogę się mylić. Jak mówiłam, nie znałam jej dobrze.

– Więc nie może pani powiedzieć, czy miała wrogów?

– Mogę powiedzieć, że nie wyobrażam sobie, aby ktokolwiek mógł chcieć ją zabić, jeśli to pan ma na myśli. W moim pojęciu już prędzej Pearce nadawała się na ofiarę.

Dalgliesh spytał dlaczego.

– Nie lubiłam Pearce. Nie zabiłam jej, ale w końcu nie mam zwyczaju zabijać ludzi, których nie lubię. To była dziwna dziewczyna, intrygantka i hipokrytka. Niech mnie pan nie pyta, skąd wiem. Nie mam na to żadnych dowodów, a nawet gdybym miała*, wątpię, czybym je przekazała.

– A więc nie zdziwiło to pani, że została zamordowana?

– Zdziwiło mnie w najwyższym stopniu. Jednak ani przez moment nie uważałam, że jej śmierć to samobójstwo lub wypadek.

– A jak pani przypuszcza, kto ją zabił?

Siostra Rolfe popatrzyła na niego z ponurą satysfakcją.

– Niech pan mi to powie, komisarzu. Niech pan mi to powie!

Загрузка...