Natomiast z niejakim rozbawieniem spędził następne pół godziny z gospodynią, panną Marthą Collins. Była to chuda kobieta o ciemnej karnacji, wysuszona i krucha jak martwa gałąź, w której dawno wyschły wszystkie soki. Wyglądała, jakby się stopniowo skurczyła w swoim ubraniu i nawet tego nie zauważyła. Roboczy, bawełniany kitel zwisał jej z wąskich ramion do połowy łydek i był przewiązany w pasie uczniowskim paskiem w czerwono-granatowe barwy, spiętym metalową sprzączką. Pończochy miała zwinięte w harmonijki wokół kostek i albo lubiła nosić buty co najmniej dwa numery za duże, albo jej stopy były dziwnie nieproporcjonalne w stosunku do reszty ciała. Pojawiła się, jak tylko ją wezwał, opadła na krzesło naprzeciwko Dalgliesha, rozstawiając wielkie stopy, i wbiła w niego złowieszczy wzrok, jakby szykowała się do udzielenia reprymendy wyjątkowo krnąbrnej pokojówce. Przez całe przesłuchanie nie uśmiechnęła się ani razu. Co prawda w zaistniałej sytuacji nie było nic zabawnego, jednak wyraz jej twarzy świadczył o niezdolności do wykrzesania z siebie choćby cienia formalnego uśmiechu powitalnego. Jednak mimo tych mało obiecujących początków rozmowa potoczyła się dość gładko. Dalgliesh zastanawiał się, czy jej kwaśny ton i przekornie nieatrakcyjny wygląd nie są częścią wykalkulowanego wizerunku. Może jakieś czterdzieści lat temu postanowiła zostać tutejszym postrachem, ulubionym tyranem ze świata fikcji, traktując wszystkich od siostry przełożonej po podkuchenną z równą bezceremonialnością, i ta rola tak się jej spodobała, że nigdy z niej nie wyszła. Narzekała bez umiaru, ale i bez złości, po prostu z przyzwyczajenia. Podejrzewał, że w gruncie rzeczy lubi swoją pracę i nie jest ani tak nieszczęśliwa, ani niezadowolona, jak to przedstawia. Nie zostałaby tu przez czterdzieści lat, gdyby to było takie przykre.
– Mleko! Niech mi pan nie mówi o mleku! W tym domu jest więcej zamieszania z mlekiem niż z całą resztą dostaw żywności razem wziętą. Dostajemy piętnaście butelek dziennie, nawet jak połowa domu choruje na grypę. Niech mnie pan nie pyta, co się z tym dzieje. Nie biorę za to odpowiedzialności i powiedziałam to siostrze przełożonej. Dwie butelki idą z samego rana na piętro sióstr, żeby mogły sobie zrobić poranną herbatę. Wydawałoby się, że dwie butelki na trzy osoby powinny wystarczyć. Przełożona dostaje swoją osobno, oczywiście, i nie marnuje ani kropli. Ale ile z tym mlekiem zawracania głowy! Jak mi się wydaje, ta z pielęgniarek, która pierwsza otworzy butelkę, bierze całą śmietankę. Niezbyt ładnie, jeśliby mnie kto pytał, i powiedziałam to siostrze przełożonej. Mają szczęście, że dostają butelkę lub dwie z Channel Island, ze złotym kapslem) nikt inny w domu ich nie otrzymuje. Ale nic, tylko słyszę skargi. Siostra Gearing narzeka, że dla niej jest za wodniste, siostra Brumfett uważa, że całe mleko powinno być z Channel Island, a siostra Rolfe chce, żeby im dawać to w małych buteleczkach, choć wie równie dobrze jak ja, że już ich nie ma. Potem jest mleko dla studentek na ich poranną herbatę, kakao i co tam jeszcze robią sobie w nocy. Powinny odnotowywać ilość butelek, jakie biorą z lodówki. Nie skąpimy im, ale taka jest zasada. Co z tego, niech pan sam zajrzy do książki wpisów! Dziewięć razy na dziesięć nie chce im się zadać sobie trudu. No i te puste butelki! Mają płukać je i oddawać do kuchni. Wydawałoby się, że to niezbyt wielka fatyga. Ale zostawiają je niedomyte w całym domu, w pokojach, w szafkach, na stołach, aż wszystko zaczyna cuchnąć. Moje dziewczyny mają dość roboty bez biegania za studentkami i ich pustymi butelkami, mówiłam to siostrze przełożonej.
Co to znaczy? Czy byłam w kuchni, kiedy bliźniaczki brały swoją butelkę? Dobrze pan wie, że byłam. Powiedziałam to już temu drugiemu policjantowi. A niby gdzie miałam być o tej porze? Zawsze jestem w kuchni od za piętnaście siódma, a było już prawie trzy minuty później, kiedy przyszły. Nie, nie podawałam im butelki. Same ją sobie wyjęły z lodówki. Obsługiwanie studentek nie należy do moich obowiązków i powiedziałam to siostrze przełożonej. Ale to było całkiem normalne mleko, jak je wynosiły z kuchni. Przywieźli je o szóstej trzydzieści, a ja mam dość roboty przed śniadaniem bez bawienia się w dolewanie środka dezynfekującego do butelek. Poza tym mam alibi. Od szóstej czterdzieści pięć byłam cały czas z panią Muncie. To kobieta do pomocy, która przychodzi z miasta. Może pan z nią w każdej chwili porozmawiać, choć wątpię, czy to wiele panu da. Biedaczka nie jest zbyt rozgarnięta. Kiedy o tym pomyśleć, to nawet nie wiem, czyby zauważyła, gdybym przez całe rano zajmowała się zatruwaniem mleka. Tak czy siak, była ze mną cały czas. A ja byłam z nią. I nie wyskakiwałam co chwilę do łazienki. Załatwiam te sprawy we właściwym czasie.
Środek dezynfekujący do łazienek? Myślałam, że pan o to spyta. Napełniam butelki własnoręcznie z dużego pojemnika, który przysyłają nam raz w tygodniu z magazynu szpitalnego. Wprawdzie to nie należy do moich obowiązków, ale nie lubię zostawiać tego pokojówkom. Są strasznie niezdarne i tylko rozchlapują wszystko po całej podłodze. Napełniłam tę butelkę w ubikacji na dole dzień przed śmiercią panny Pearce, więc musiała być niemal pełna. Niektóre ze studentek wlewają trochę środka odkażającego do muszli, kiedy skończą, ale większość nie zawraca sobie tym głowy. Można by pomyśleć, że przyszłe pielęgniarki powinny szczególnie zwracać uwagę na takie rzeczy, ale gdzie tam! Są takie same, jak większość młodzieży. Głównie używają tego pokojówki przy myciu klozetów. Wszystkie łazienki codziennie się sprząta. Przykładam wielką wagę do czystości łazienek. Tą na dole miała się zająć Morąg Smith zaraz po lunchu, ale już wcześniej panna Goodale i panna Pardoe zauważyły brak butelki. Podobno tamci inni policjanci znaleźli ją pustą w krzakach na tyłach domu. I kto ją tam wyrzucił, chciałabym wiedzieć?
Nie, nie może się pan zobaczyć z Morąg Smith. Nie powiedzieli panu? Ma wolny dzień. Wyszła wczoraj po herbacie, na szczęście dla siebie. Przynajmniej nikt nie może przyczepić się do Morąg. Nie, nie wiem, czy poszła do domu. Nie pytałam. Wystarczy mi, że muszę pilnować pokojówek, kiedy są pod moim nosem w Nightingale House. Nie mogę zaprzątać sobie głowy tym, co robią w dni wolne. I chwała Bogu, sądząc po tym, co się słyszy. Pewno wróci dzisiaj późnym wieczorem i siostra przełożona zostawiła instrukcję, że ma się przenieść do domu dla stałego personelu. Jak widać, to miejsce staje się dla nas niebezpieczne. Ale mnie jakoś nikt nie proponuje przeprowadzki. Nie wiem, jak sobie poradzę rano, jeśli Morąg nie pokaże się tu aż do śniadania. Nie mogę sprawować kontroli nad służbą, której nie ma, i powiedziałam to siostrze przełożonej. Nie żeby Morąg była złą dziewczyną. Jest uparta jak muł, ale robotna, jak się już raz za coś weźmie. I jeśli ktoś panu powie, że Morąg Smith domieszała coś do sztucznego pokarmu, niech mu pan nie wierzy. Dziewczyna może nie grzeszy rozumem, ale nie jest kompletną wariatką. Nie pozwolę oczerniać mojego personelu bez powodu.
A teraz coś panu powiem, panie detektywie. – Podniosła kościste siedzenie z krzesła, pochyliła się nad stołem i wbiła w Dalgliesha świdrujące oczka. Zmusił się, żeby bez mrugnięcia wytrzymać jej spojrzenie i przez chwilę mierzyli się wzrokiem, jak dwoje zapaśników przed walką.
– Tak, panno Collins?
Wyciągnęła chudy, guzowaty palec i wbiła mu w pierś. Dalgliesh skrzywił się nieznacznie.
– Nikt nie miał prawa brać tej butelki z łazienki bez mojego pozwolenia ani używać jej do żadnych innych celów niż mycie klozetu. Nikt!
Było jasne, co w oczach panny Collins stanowiło największą zbrodnię.