Elżbieta poznała Rhysa Williamsa w dniu, w którym kończyła piętnaście lat. Przyszedł wtedy do szkoły i przyniósł jej prezent urodzinowy od ojca.
– Ojciec chciał wręczyć ci go osobiście – tłumaczył Rhys – ale nie pozwoliły mu na to obowiązki.
Elżbieta z trudem powstrzymywała cisnące się do oczu łzy. Rhys widocznie to zauważył, bo powiedział:
– Nie martw się, Elżbieto. Jeżeli ojciec znajdzie odrobinę wolnego czasu, z pewnością cię odwiedzi. A tymczasem, czy możemy zjeść razem kolację?
“To był chybiony pomysł – myślała Elżbieta. – Ten niezwykle przystojny mężczyzna miałby jeść kolację w towarzystwie brzydkiego kaczątka, jakim niewątpliwie jestem?”
– Nie, dziękuję – odpowiedziała. – Mam dużo lekcji do odrobienia.
Ta wymówka widocznie nie przekonała Rhysa, gdyż zjawił się wieczorem w internacie, poprosił, by się przebrała, po czym, nie zważając na jej protesty, wsadził ją do samochodu i ruszyli przed siebie.
– Do Neuchatel powinien pan jechać inną drogą – zauważyła Elżbieta, kiedy minęła jej złość.
– A kto mówi, że jedziemy do Neuchatel?
– Dokąd mnie więc pan zabiera?
– Do “Maxima”. To jedyne miejsce, gdzie powinno się świętować piętnaste urodziny.
Polecieli prywatnym samolotem do Paryża, gdzie w sławnym “Maximie” zasiedli do wystawnej kolacji. Na początek podano pdte de foies gras z truflami. Następnie zupę z homara, kaczkę pieczoną a l'orange i specjalność zakładu – sałatkę d la Maxim.
Później na stół wjechał pokaźnych rozmiarów tort z piętnastoma świeczkami. Przyniesiono także szampana w srebrnym kubełku wypełnionym lodem.
Po kolacji pojechali na przejażdżkę po Polach Elizejskich i późno w nocy wrócili samolotem do Szwajcarii.
To był najwspanialszy wieczór w życiu Elżbiety. Rhys sprawił, że czuła się atrakcyjna i interesująca.
– Nie wiem, jak panu dziękować. To był wyjątkowy wieczór – powiedziała, wysiadając z samochodu przed internatem.
– Powinnaś podziękować ojcu. Ta kolacja to jego pomysł.
Elżbieta wiedziała, że kłamał, ale postanowiła wybaczyć mu to drobne oszustwo. Była jednak pewna, że każda kobieta uczyniłaby to samo, nie mogąc oprzeć się urokowi tak przystojnego mężczyzny.
Mimo ogromnego zmęczenia, nie mogła zasnąć. Gdy pierwsze promienie słońca wpadły do pokoju, wstała z łóżka, podeszła do biurka i na małym skrawku papieru napisała: “Pani Elżbieta Williams”.
Rhys spóźnił się na randkę z piękną francuską aktorką o całą dobę. Nie czuł jednak żalu z tego powodu. Spędził przemiły wieczór w towarzystwie Elżbiety, która wydała mu się niezwykle interesującą młodą damą. “Gdybym był młodszy” – myślał, całując na powitanie powabną Francuzkę.
Elżbieta nigdy nie była pewna do końca, kto był bardziej odpowiedzialny za jej późniejszą metamorfozę: jej ojciec czy Rhys Williams.
Z czasem nabrała pewności siebie. Dzięki uprawianiu różnych dyscyplin sportu bardzo wyszczuplała. Zaczęła również bardziej czynnie uczestniczyć w zajęciach szkolnych i przestała unikać koleżanek.
Kiedy któregoś dnia pojawiła się na przyjęciu, usłyszała:
– Cóż za niespodzianka, Elżbieto. Właśnie robiliśmy zakłady, że nie przyjdziesz.
Powietrze w pokoju przesiąknięte było słodkawym dymem palonej marihuany. Elżbieta wiedziała, że wiele dziewcząt pali marihuanę, choć sama nigdy tego nie próbowała.
Gospodyni przyjęcia, Francuzka o imieniu Renee, podeszła do Elżbiety, paląc długiego, czarnego papierosa. Zaciągnęła się mocno dymem i podała go Elżbiecie, mówiąc:
– Teraz twoja kolej.
– Chętnie – odparła Elżbieta, wkładając papierosa do ust z taką miną, jakby paliła trawkę” od dziecka. Następnie, krztusząc się dymem, odparła: – Niezły tytoń.
Kiedy Renee odwróciła się, Elżbieta zbladła i usiadła ciężko na sofie. Przez moment czuła mdłości i świat wirował jej przed oczami. Później jednak, gdy zaryzykowała i zaciągnęła się dymem po raz drugi, odczuła coś w rodzaju odprężenia. Ciało jej stało się wiotkie, a myśli przypominały leniwie przepływające obłoki.
Wiele słyszała o halucynacjach, które wywoływała marihuana. Postanowiła pójść na całość i po raz kolejny nabrała do płuc gryzącego dymu. Po chwili zdawało się jej, że odpływa z pokoju. Gdzieś z oddali dobiegała muzyka i głosy rozmawiających dziewcząt. Nie wiadomo kiedy zaczęła szybować nad budynkiem szkoły, coraz wyżej i wyżej, aż dotarła do zaśnieżonych szczytów Alp…
Nagle poczuła, że ktoś nią potrząsa, i usłyszała swoje imię. Kiedy otworzyła oczy, zobaczyła zatroskaną twarz Renee.
– Nic ci nie jest, Elżbieto?
– Wszystko w porządku, Renee. Czuję się cudownie. Pierwszy raz w życiu paliłam marihuanę.
– Marihuanę?! – Renee nie ukrywała zdziwienia. – Przecież to był zwykły papieros, głuptasie.
Po drugiej stronie wioski znajdowała się szkoła dla chłopców. Dziewczęta z jej klasy często wymykały się z internatu na potajemne schadzki. Potem godzinami opowiadały o umięśnionych torsach chłopców i ich długich penisach. Opisywały wszystko z pikantnymi szczegółami. Czasem, kiedy ich słuchała, zdawało jej się, że jest otoczona przez nimfomanki.
Jedną z ich ulubionych zabaw było frólage. Jedna z dziewcząt rozbierała się do naga i, leżąc na plecach, pozwalała innej pieścić swoje ciało. Zwykle po dziesięciu minutach osiągała orgazm i fundowała ciastko swojej kochance. Jeżeli zabawa przeciągała się, wówczas kochanka otrzymywała kolejne ciastko.
Inne ulubione divertissemente rozgrywało się w szkolnej wannie. Któraś z kolejnych ofiar obsesji seksualnej pozbywała się odzienia i siadała w dużej wannie. Następnie, odkręcając prysznic, wkładała jego końcówkę między uda. Dziewczęta z wypiekami na twarzy obserwowały, jak ich szkolna koleżanka oddaje się rozkoszy.
Elżbieta wprawdzie nie brała udziału w tych wyrafinowanych zabawach, lecz równie silnie jak jej koleżanki zaczynała odczuwać potrzeby seksualne.
Jedną z jej szkolnych nauczycielek była drobna kobieta, Chantal Harriot. Chantal niedawno skończyła dwadzieścia lat i swoim wyglądem nie różniła się zbytnio od uczennic. Była ładna i wzbudzała sympatię. Elżbieta ufała jej bezgranicznie i opowiadała o swoich problemach. Chantal umiała ją pocieszyć. Była dla niej wyrozumiała. Pomagała jej wyjść z trudnej sytuacji. Na koniec częstowała ją filiżanką gęstej czekolady i ciastkami.
Chantal uczyła dziewczęta francuskiego i mody. Na lekcjach mody szczególny nacisk kładła na harmonię barw i dodatki.
– Pamiętajcie, dziewczęta – zwykła mówić – nawet najelegantsza suknia wygląda okropnie bez odpowiednich dodatków.
“Dodatki” – było to bez wątpienia magiczne słowo madame Harriot.
Elżbieta nie przestawała o niej myśleć. Czuła ciarki na ciele, kiedy wspominała dotyk dłoni Chantal na swoim ramieniu i piersiach, gdy nauczycielka obejmowała ją przy powitaniu.
Na początku wydawało się Elżbiecie, że Chantal przypadkowo dotykała jej piersi czy pośladków. Później jednak dostrzegła jej pełen wyczekiwania wzrok i… zdała sobie sprawę, że Chantal nie jest jej obojętna. Często przyłapywała się na tym, że wyobrażała ją sobie nagą, z długimi nogami i falującymi piersiami. Wtedy to właśnie uświadomiła sobie gorzką prawdę o sobie: była po prostu lesbijką.
Jej pożądania nie wzbudzały jednak głupiutkie dziewczęta z klasy, lecz dojrzała i wrażliwa kobieta w osobie panny Harriot. Elżbieta wystarczająco dużo wiedziała o poniżeniu, jakiego doświadczały lesbijki. Otoczenie nie akceptowało ich, uważając takie związki za przejaw zwyrodnienia ludzkiej natury.
“Czy jest coś złego w tym, że kocha się kogoś tej samej płci? – pytała samą siebie. – Przecież liczy się miłość, która łączy kochanków, bez względu na to, czy jest to związek homo – czy heteroseksualny”.
Ciekawe, jak zareaguje ojciec, kiedy dowie się o jej skłonnościach. Będzie jednak musiał pogodzić się z tym, że jego córeczka nie będzie miała męża i nie urodzi mu ukochanego wnuka. Do końca życia pozostanie wyrzutkiem społeczeństwa.
Ona i madame Chantal Harriot zamieszkają w jakimś małym domku o ciepłych, pastelowych kolorach. Nie zapomną też o odpowiednio wyposażonych wnętrzach. Do wszystkich pokoi kupią francuskie meble, a na ścianach powieszą obrazy.
Ojciec na pewno im pomoże. Nie… nie poprosi ojca o pieniądze. Zresztą, kiedy mu o wszystkim powie, z całą pewnością nie będzie chciał więcej o niej słyszeć.
Elżbieta postanowiła, że nie będzie nosić szerokich tweedowych spodni ani szytych na miarę kostiumów czy wulgarnych męskich kapeluszy. Postara się wyglądać jak najbardziej kobieco.
Dla Chantał nauczy się gotować i będzie przyrządzać jej ulubione dania. Wyobrażała sobie, jak każdego wieczoru zasiądą do stołu i przy świecach zjedzą przygotowaną przez siebie kolację: bukiet smacznych sałatek, do tego krewetki lub homar i chateaubriand z lodami na deser. Po kolacji usiądą na podłodze przy kominku i będą czytały poezję T. S. Eliota lub V. J. Rajadhona…
Elżbieta z całego serca pragnęła zbliżenia z Chantał. Gdy pewnej nocy obudziła się i zobaczyła stojącą przy jej łóżku madame Harriot, serce zabiło jej mocniej.
– Elżbieto, moja kochana – szepnęła Chantał i zrzuciła z siebie koszulę nocną. – Spójrz na mnie. Stoję przed tobą zupełnie naga.
Chantał nie przypominała tej idealnej kochanki z jej marzeń. Jej piersi nie były tak jędrne, jak to sobie wyobrażała Elżbieta, brzuch był zbyt mocno wystający, a nogi zbyt umięśnione. Jej wygląd zewnętrzny nie miał jednak dla Elżbiety najmniejszego znaczenia. Liczyła się dusza tej kobiety i odwaga, z jaką przeciwstawiała się światu, a także to, że ją pokochała i pragnęła z nią zostać do końca życia.
– Zrób mi miejsce, mon petit ange – poprosiła szeptem Harriot.
Elżbieta posłusznie przesunęła się na środek łóżka. Chantał położyła się obok niej i objęła ją za szyję.
– Och, cheri. Od dawna marzyłam o tej chwili. – Mówiąc to, lekko musnęła wargami jej czoło, a później, pojękując i sapiąc, próbowała włożyć jej język do ust.
Elżbieta doznała szoku. W jednej chwili poczuła wstręt do tej kobiety. Harriot bezwstydnie ugniatała jej piersi, głaskała po udach i wkładała dłoń między uda, nie przestając sapać jak… zwierzę.
Ze łzami w oczach dziewczyna żegnała się z małym kolorowym domkiem, kolacjami przy świecach, sałatką z homara, poezją Eliota czytaną przy kominku i tymi wszystkimi uroczymi chwilami, które przyszłoby im spędzić razem.
– Och, cheri. Tak bardzo chciałabym wejść w ciebie – Harriot chwyciła mocno jej kolana i rozchyliła na boki.
– Niestety, nie uda się to pani, madame Harriot – odparła Elżbieta, siląc się na spokój. – Brakuje pani pewnego istotnego rekwizytu.
Płacząc i śmiejąc się na przemian, zdała sobie sprawę, że jest najnormalniejszą w świecie dziewczyną, którą Bóg stworzył po to, aby dawała rozkosz mężczyźnie i urodziła mu potomka.
Rozdział 13
Ostatnie ferie wiosenne Elżbieta postanowiła spędzić w willi na Sardynii. Ponieważ tuż przed końcem semestru ukończyła kurs prawa jazdy, mogła teraz przemierzać okolice Costa Smeralda swoim ulubionym jeepem.
W dzień zażywała morskich kąpieli, a w nocy, leżąc w łóżku, słuchała żałosnego zawodzenia “śpiewających skał”.
Pewnego razu wybrała się na festiwal do Tempio, gdzie podziwiała narodowe stroje, w których paradowali mieszkańcy pobliskich wiosek. Dziewczęta miały na twarzach przedziwne maski i zapraszały chłopców do zabawy, tańcząc przed nimi w takt muzyki. Tamtej nocy rzadko która broniła im dostępu do swoich wdzięków.
W Punta Murra Elżbieta rozkoszowała się smakiem pieczonych jagniąt przyrządzanych przez Sardyńczyków, piła miejscowe wino selememont, nieznane nigdzie indziej na świecie z tej prostej przyczyny, że łatwo psuło się podczas podróży.
Często też zaglądała do gospody w Porto Cervo. Znajdowało się tam zaledwie dziesięć małych stolików, a za staromodnym kontuarem otyły barman sprzedawał trunki. Przebywała tam w towarzystwie synów z najbogatszych rodzin na wyspie, którzy po obiedzie zapraszali ją na prywatki lub konną jazdę. Czasami co bardziej romantyczni proponowali kąpiel w morzu przy blasku księżyca.
– To dżentelmeni w każdym calu – zapewniał ojciec.
Żeby tylko wiedział, jak bardzo się mylił. Wszyscy oni, jak jeden mąż, za dużo pili, zagadywali ją na śmierć i obłapiali przy każdej okazji. Za nic mieli jej osobowość. Nie pytali, co czuje lub jakie ma plany na przyszłość. Liczyły się jedynie jej wdzięki i to, oczywiście, że jest córką wielkiego Roffe'a.
Jakimś dziwnym zmysłem czuli, że jest dziewicą, i sądzili, że jeżeli uda im się zaciągnąć ją do łóżka, to z wdzięczności ona pozostanie ich niewolnicą do końca życia.
– Pragnę pójść z tobą do łóżka, Elżbieto – szeptał każdy z nich, odprowadzając ją po kolacji do domu.
Ci dżentelmeni w każdym calu nie rezygnowali nawet wówczas, gdy im grzecznie odmawiała.
Nie wiedzieli, co o niej sądzić. Była piękna, a zatem musiała być głupia. Bo czy ktoś słyszał, aby dziewczyna była nie tylko piękna, ale i – o zgrozo – inteligentna?
Elżbieta umawiała się na randki jedynie po to, aby zadowolić ojca.
Któregoś dnia w ich domu niespodziewanie pojawił się Rhys Williams. Podobał się jej jeszcze bardziej niż wtedy, gdy widziała go po raz pierwszy. On również wydawał się zadowolony ze spotkania z nią.
– Bardzo się zmieniłaś od ostatniego razu – powiedział na powitanie.
– Nie rozumiem, proszę pana.
– A co tu jest do rozumienia? Przeglądałaś się ostatnio w lustrze?
Elżbieta oblała się rumieńcem. Lubiła, gdy tak do niej mówił.
Odkąd się pojawił, nie odstępowała go na krok. Czasem, gdy siedział zajęty rozmową z ojcem, wpatrywała się w jego pogodną twarz i słuchała, jak mówił o interesach.
Po jednej z takich rozmów Rhys zaprosił ją na obiad. Zaproponowała, by udali się do jej ulubionej gospody w Porto Cervo. Rhys przystał z ochotą. Po obiedzie grał w bilard z zupełnie obcymi mężczyznami i Elżbieta nie mogła się nadziwić, z jaką łatwością nawiązywał kontakty. Był człowiekiem, który wszędzie czuł się dobrze. Idealnie pasowało do niego pewne hiszpańskie określenie: “człowiek o wielu wcieleniach”. Po kilku wygranych rundach Rhys wrócił do stolika i zamówił piwo. Siedzieli chwilę w milczeniu, popijając doskonały miejscowy trunek.
– Co słychać w szkole? – zapytał niespodziewanie Rhys.
– Całkiem nieźle, proszę pana. Dopiero teraz zaczynam rozumieć, jak mało jeszcze umiem. Rhys uśmiechnął się.
– Doskonale, moja panno. Jesteś lepsza od wielu ludzi, których znam. Dla nich to, co mówisz, byłoby herezją. Szkołę skończysz w sierpniu, prawda?
– Tak, proszę pana.
“Ciekawe, skąd on o tym wie?” – pomyślała.
– Co zamierzasz robić potem?
To pytanie sama zadawała sobie setki razy.
– Nie wiem, proszę pana.
– Czy chcesz wyjść za mąż?
“Chyba nie chce mi się oświadczyć?” – pomyślała, a serce zabiło jej mocniej. Po chwili zdała sobie jednak sprawę, że pytał bez wyraźnej przyczyny.
– Jeszcze nie poznałam nikogo odpowiedniego. Przypomniała sobie madame Harriot i zaśmiała się głośno.
– A może jednak nie mówisz prawdy?
– Może…
Elżbieta chętnie zwierzyłaby mu się z różnych swoich tajemnic, ale nie znała go dostatecznie dobrze. Był czarującym, przystojnym mężczyzną, który pewnego razu ulitował się nad nią i zgodził się zjeść z nią kolację. Wiedziała też, że doskonale znał się na swojej pracy. W wielu sprawach wyręczał ojca. Nic jednak nie wiedziała o jego życiu osobistym. Był dla niej zagadką.
To przez niego Elżbieta straciła dziewictwo. Od dawna pragnęła zbliżenia z mężczyzną, chociażby dlatego, żeby przekonać się, jak to jest. Musiał to być jednak ktoś wyjątkowo czuły i delikatny.
W najbliższą sobotę ojciec Elżbiety urządzał wystawne przyjęcie.
– Włóż coś ładnego, Elżbieto. Chciałbym cię przedstawić paru osobom – oznajmił przed balem Rhys.
Elżbieta była przekonana, że Williams w nieco zawiły sposób zaproponował jej randkę. Była w siódmym niebie i z niecierpliwością oczekiwała na rozpoczęcie balu.
Gdy w końcu ujrzała go w towarzystwie jasnowłosej piękności, wybuchnęła płaczem. Czuła się upokorzona. O północy opuściła przyjęcie w towarzystwie rosyjskiego malarza Wasilewa. Kilka minut później szukała ukojenia w jego ramionach.
Jej pierwsze doświadczenie seksualne okazało się zupełną porażką. Była zbyt zdenerwowana, a Wasilew zbyt pijany, aby dać jej choć namiastkę rozkoszy. Ich zbliżenie zdawało się nie mieć ani początku, ani końca.
Wasilew po prostu zdjął spodnie i zwalił się na nią całym ciężarem ciała. W pierwszej chwili miała ochotę uciec z sypialni. Postanowiła jednak ukarać Rhysa za jego zdradę.
Brodaty malarz wszedł w nią, zanim się spostrzegła. Czuła się dziwnie. Nie… to coś, co poruszało się w niej, nie sprawiało jej bólu. Ale też to, co odczuwała, nie było podobne do trzęsienia ziemi, o którym pisali poeci. Wasilew unosił rytmicznie obwisłe pośladki. Po chwili zaryczał jak raniony zwierz i zastygł w bezruchu. Jeszcze moment i w całym domu rozległo się jego głośne chrapanie. Elżbieta czuła obrzydzenie. Myślała o Rhysie i chciało jej się płakać.
Następnego dnia rano w towarzystwie Rhysa i ojca odleciała do Szwajcarii na pokładzie ich prywatnego samolotu. Samolot mógł pomieścić aż stu pasażerów. W tylnej jego części znajdowały się dwie sypialnie z łazienkami. Dalej było biuro, skąd ojciec mógł w każdej chwili rozmawiać z przedstawicielami wszystkich agend “Roffe & Sons” na całym świecie. Z biura przez rozsuwane drzwi można było przejść do salonu, a stamtąd do małej galerii obrazów.
Jeszcze jako mała dziewczynka myślała o tym samolocie jak o latającym dywanie jej ojca.
Przez całą niemal podróż ojciec i Rhys rozmawiali o interesach. W wolnej chwili Elżbieta i Rhys zasiedli do szachów. Kiedy Elżbieta wygrała, Rhys powiedział:
– Jestem mile zaskoczony.
– Dziękuję – odparła, a na jej twarzy pojawił się rumieniec.
Kilka miesięcy roku szkolnego minęło błyskawicznie. Nadeszła pora, aby pomyśleć o przyszłości. “Co zamierzasz robić po szkole?” – dźwięczało jej w uszach pytanie Rhysa. Do tej pory nie zastanawiała się nad przyszłością. Pamiętnik pradziadka Samuela sprawił jednak, że coraz bardziej zaczynała się interesować korporacją. Intrygował ją zapis w testamencie dziadka, który mówił, że najpierw jej ojciec, a później ona przejmą całkowitą kontrolę nad firmą.
Zastanawiała się, czy nie powinna pomagać ojcu w taki sam sposób, jak robiła to jej matka. Być może z czasem stałaby się równie doskonałą panią domu jak Patrycja. W każdym razie powinna spróbować.
Rozdział 14
Ambasador Szwecji położył dłoń na pośladkach Elżbiety i zaczął je ugniatać. Ona jednak starała się nie zwracać na niego najmniejszej uwagi. Tańczyli przecież na balu, który sama przygotowała.
– Jest pani wspaniałą tancerką – szepnął jej do ucha ambasador.
– Pan również świetnie tańczy – odpowiedziała, uśmiechając się słodko do natręta.
Kiedy jednak zacny dyplomata próbował włożyć rękę pod jej bluzkę, stanęła obcasem na jego bucie.
– Boli! – syknął mężczyzna.
– Bardzo przepraszam – odpowiedziała, udając współczucie. – Pozwoli pan, że postawię mu drinka.
Kiedy szli w kierunku baru, Elżbieta spoglądała dyskretnie na tańczących mężczyzn i kobiety, na orkiestrę, na poruszających się bezszelestnie kelnerów i bufet pełen egzotycznych dań i wybornych trunków.
Przyjęcie odbywało się na Long Island, a zaproszeni goście byli niezwykle ważni dla firmy.
“Wszyscy doskonale się bawią – pomyślała z dumą. – Mam nadzieję, że o niczym nie zapomniałam”.
“Perfekcja” była ulubionym słowem jej ojca. Każde przyjęcie musiała więc zaplanować ze szczegółami. W każdej chwili bowiem mogło wydarzyć się coś, co naraziłoby na szwank interesy firmy. Pewnie dlatego nie potrafiła nabrać dystansu do tego, co robiła, mimo że obecne przyjęcie było już setnym, nad którym sprawowała pieczę.
Jako gospodyni odczuwała podwójną satysfakcję: pracowała dla firmy i zarazem spełniły się jej dziewczęce marzenia, aby być blisko ojca.
Powoli przyzwyczaiła się do tego, że Sam traktował ją bezosobowo. Dla niego warta była tyle, ile mogła wnieść do firmy. W tym wypadku jego stosunek do niej w niczym nie różnił się od sposobu, w jaki traktował pozostałych współpracowników. Nie przypuszczała, że tak będzie, kiedy trzy lata wcześniej postanowiła zająć miejsce matki.
Wróciła teraz w myślach do tamtych wspomnień…
Nazajutrz po rozdaniu świadectw i hucznym balu na zakończenie roku szkolnego zjawiła się w apartamencie w Beekman Place na Manhattanie, gdzie czekali na nią ojciec i Rhys.
– Wejdź, Elżbieto – usłyszała, gdy otworzyła drzwi do biblioteki, w której siedzieli, jak zwykle zajęci rozmową o interesach.
– Jak tam szkoła? Skończyłaś już z nauką?
– Tak, ojcze.
I to było wszystko, co ojciec miał jej do powiedzenia. Nawet w takim momencie nie zdobył się na powiedzenie kilku ciepłych słów.
Natomiast Rhys wstał z sofy i podszedł do niej, śmiejąc się. Zdawał się być szczerze zadowolony na jej widok.
– Wyglądasz prześlicznie – powiedział.
Podobnych słów spodziewała się od ojca.
Poczuła nagły przypływ złości. “Gdybym była jego synem – pomyślała – na pewno objąłby mnie teraz, wypytując o samopoczucie. Jako córka jestem mu obca”.
– Przepraszam, że przeszkadzam – powiedziała, wycofując się w kierunku drzwi.
– Zaczekaj, Elżbieto – zatrzymał ją Rhys i zwrócił się do Sama: – Może Elżbieta pomogłaby nam zorganizować sobotnie przyjęcie. Co ty na to?
Sam uważnie przyjrzał się córce. Przypominała matkę. Była równie piękna i elegancka.
Elżbiecie przyszło na myśl, że patrzy na nią jak na nowy nabytek firmy.
– Czy masz odpowiednią kreację na taka okazję? – zapytał.
Elżbieta spojrzała na niego zaskoczona.
– Ja… – zaczęła.
– Mniejsza o to. Przecież możesz kupić sobie tyle sukienek, ile zechcesz. Czy potrafiłabyś przygotować przyjęcie?
Elżbieta przełknęła ślinę i odpowiedziała:
– Wydaje mi się, że tak, ojcze. W szkole, którą ukończyłam, uczono nas, jak urządzać bale i wydawać przyjęcia.
– Świetnie. Wkrótce przekonamy się, co potrafisz. W sobotę wieczorem będziemy mieli gości z Arabii Saudyjskiej – skwitował i po chwili zajął się rozłożonymi na biurku dokumentami.
– Chcesz, abym ci pomógł? – zapytał Rhys.
– Nie, dziękuję. Sama zajmę się wszystkim.
Kolacja okazała się niewypałem. Elżbieta kazała szefowi kuchni przygotować koktajle z krabów, które podano razem z wieprzowiną i winem. Arabowie po długiej podróży byli wyczerpani i głodni, lecz mimo to nawet nie tknęli kolacji. Patrzyli tylko na gospodarzy i uśmiechali się.
Elżbieta miała ochotę zapaść się pod ziemię. Siedziała ze spuszczoną głową przy końcu długiego stołu. Gdyby nie Rhys Williams, poważne rozmowy o interesach z pewnością by się nie odbyły. Próbując ratować sytuację, wyszedł na kilka minut z sali, następnie wrócił i zabawiał gości zabawnymi historyjkami, póki kelnerzy bezszelestnie nie uprzątnęli stołu. Po chwili wjechały wózki z jedzeniem. Najpierw podano potrawy afrykańskie i kulki mielonego mięsa z prosem. Później na stół wniesiono jagnię i kurczaki z rożna, ryby i słodycze.
Wszyscy jedli z apetytem. Tylko Elżbieta nie mogła niczego przełknąć. Potem, gdy po kolacji zostali sami, westchnęła i powiedziała:
– Przepraszam, ojcze. Gdyby nie Rhys…
– Nic się nie stało – przerwał jej Sam. – Następnym razem z pewnością spiszesz się lepiej – dodał chłodno.
Później zrozumiała swój błąd. Powinna była sprawdzić, co jadają goście, zanim przygotowała menu. W tym celu założyła specjalny katalog, gdzie zbierała informacje o wszystkich ważnych osobach odwiedzających ich dom. Każdemu pochlebiało to, że podawano mu jego ulubioną brandy czy częstowano wyśmienitym hawańskim cygarem, które uwielbiał. Wszyscy byli też zadowoleni, że gospodyni doskonale jest zorientowana w interesach.
Rhys był obecny na każdym przyjęciu, zawsze w towarzystwie pięknych kobiet. Elżbieta nienawidziła ich i jednocześnie próbowała się do nich upodobnić. Nosiła więc te same sukienki, czesała się podobnie, a nawet naśladowała ich zachowanie. Jej starania nie wywierały jednak na Rhysie najmniejszego wrażenia.
W dniu jej dwudziestych pierwszych urodzin ojciec poprosił ją, aby kupiła bilety do teatru i zamówiła stoliki w restauracji. Elżbieta była bardzo zadowolona, że Sam pamiętał o jej urodzinach. Chciała zapytać, czy ma być też tort ze świeczkami, gdy ojciec niespodziewanie dorzucił:
– Każ przygotować kolację na dwanaście osób. Po spektaklu i kolacji omówimy nowe kontrakty z Boliwią.
Elżbieta pokiwała tylko głową i ani słowem nie wspomniała o urodzinach.
Tego dnia jeszcze raz mocniej zabiło jej serce. Otóż późnym popołudniem przyniesiono z kwiaciarni ogromny bukiet kwiatów. “W końcu Sam przypomniał sobie o mnie” – pomyślała i otworzyła kopertę z życzeniami. Były podpisane przez… Rhysa Williamsa.
Ojciec wyszedł z domu o dziewiętnastej, śpiesząc się do teatru. Przechodząc obok jej pokoju, zauważył kwiaty.
– Cóż za hojny adorator – powiedział, poprawiając krawat.
Kusiło ją, aby zdradzić ojcu, że kwiaty są prezentem urodzinowym. Ale czy miało to jakiś sens? Nie mogła przecież nakazać mu pamiętania o jej urodzinach. Lepiej było pozostawić sprawy swojemu biegowi. Zastanawiała się tylko, czy pamiętałby o dwudziestych pierwszych urodzinach syna, który urodziłby się zamiast niej, czy też, podobnie jak ona, syn samotnie spędzałby ten wyjątkowy dzień w życiu. Czuła się okropnie.
O dwudziestej drugiej przebrała się w piżamę i nalała sobie kieliszek białego wina. Po godzinie, gdy powoli zaczęła zapadać w sen, rozległo się nagle: “Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin” – śpiewane na korytarzu.
Zanim zdążyła zareagować, Rhys Williams uniósł ją z fotela i pocałował.
– Myślałam, że jesteś teraz z ojcem – powiedziała zaskoczona.
– Powinienem być, ale gdy tylko pojawiłem się w teatrze, odprawił mnie. “Zajmij się Elżbietą – powiedział. – Kończy dziś dwadzieścia jeden lat”. Ubierz się, idziemy gdzieś na kolację.
– Nie, dziękuję, Rhys. Wolę spędzić ten wieczór samotnie w domu.
– Nic z tego, moja panno. Jeżeli zaraz się nie ubierzesz, zabiorę cię do restauracji w piżamie!
Kolację zjedli na Long Island. Szef kuchni specjalnie dla niej przyrządził hamburgery z chili i smażoną cebulą. Pili zimne korzenne piwo. Elżbieta czuła się wspaniale, jeszcze cudowniej niż przed laty w “Maximie”.
Rhys skupiał na niej całą swoją uwagę. Powoli zaczynała rozumieć, dlaczego kobiety tak bardzo do niego lgnęły. Był bowiem nie tylko wyjątkowo przystojnym mężczyzną, ale też wybornym znawcą kobiecej natury. Przy nim każda czuła się wyjątkowo i za to pewnie kochały go niezliczone rzesze kobiet, którymi się otaczał.
Rhys opowiadał Elżbiecie o swoim dzieciństwie. W jego ustach przypominało to nieco historyjkę żądnego przygód młodzieńca. Uciekł z domu, bo bardzo chciał poznać świat. Pragnął być kimś znaczącym. Życie ubogiego Walijczyka zupełnie mu nie odpowiadało.
Mówiąc o sobie, nawet nie przypuszczał, że w osobie Elżbiety znajdzie doskonałego słuchacza. Po lekturze pamiętnika Samuela świetnie rozumiała jego młodzieńcze tęsknoty.
– Oprowadzałem turystów po parkach i plażach lub woziłem po rwącej rzece w łódce z nieprzemakalnego materiału rozpiętego na wiklinowej ramie. Pewnie nigdy nie byłaś w Walii? – Elżbieta pokręciła przecząco głową. – Na pewno spodobałby ci się wodospad Yale w Neath czy też tajemnicze, pełne uroku miejsca, takie jak: Abereiddi, Caerbwdi, Porthclais, Kilgetty oraz Llangwm Uchaf.
– A mimo to opuściłeś tę bajkową krainę?
– Bo chciałem rządzić światem. Powinien był dodać, że nadal chce.
Elżbieta, podobnie jak kiedyś jej matka, robiła wszystko, aby Sam mógł spokojnie skoncentrować się na swojej pracy. Przyjmowała więc i zwalniała służbę. Sprawowała pieczę nad ich licznymi posiadłościami. Była powiernikiem i doradcą ojca. Często zasięgał jej opinii na temat któregoś z biznesmenów bądź też tłumaczył tok postępowania przy załatwianiu różnych drażliwych spraw.
Elżbieta była obecna, gdy podejmował wszystkie ważne decyzje, mające wpływ na życie tysięcy ludzi lub dzięki którym korporacja zarabiała miliony dolarów. Była też świadkiem, jak głowy państw błagały go, aby otworzył lub zamknął którąś z fabryk w ich kraju.
Po jednym ze spotkań Elżbieta zauważyła:
– Zarządzanie korporacją do złudzenia przypomina rządzenie krajem. Sam zaśmiał się i odparł:
– “Roffe & Sons” ma większe dochody niż niejeden kraj na świecie.
Podczas zagranicznych wojaży u boku ojca poznała całą swoją liczną rodzinę.
Najbardziej polubiła Simonettę i Ivo Palazzich. Byli niezwykle gościnni i, jak przystało na południowców, mieli duży temperament. Dzięki temu różnili się od ludzi, którzy otaczali ją na co dzień. Ivo przy każdej okazji dawał jej odczuć, że jest bardzo atrakcyjną kobietą. Miał w sobie dużo ciepła i uroku.
Inaczej rzecz się miała z Heleną Roffe-Martel. Od samego początku Elżbieta nie czuła do niej sympatii. Wprawdzie Helena była dla niej miła, ale traktowała jaz pewną wyższością. Co do jej męża, to wydawał się być sympatycznym człowiekiem, choć z tego, co mówił ojciec, wynikało, że brakowało mu inicjatywy. Mimo to filia, którą zarządzał, przynosiła niezłe zyski. Podejrzewano jednak, że była to zasługa Heleny.
Elżbieta bardzo lubiła swoją niemiecką kuzynkę – Annę Roffe Gassner i jej męża Walthera, mimo że uważano go powszechnie za czarną owcę.
Zresztą sam Walther nie krył, że ożenił się z mało atrakcyjną Anną dla jej pieniędzy. Mimo to podczas rodzinnych uroczystości wydawał się zakochany w Annie i trudno było uwierzyć w plotki, które o nim rozgłaszano. Miał urodę gwiazdora filmowego, przy czym nie był ani arogancki, ani pretensjonalny. Nie uważała też, by Anna była mało atrakcyjną kobietą. Należała jedynie do osób niezwykle wrażliwych, trochę zagubionych i nieśmiałych.
Największą sympatią Elżbieta darzyła swojego kuzyna Aleca Nicholsa. Zawsze kiedy miała problemy, zwracała się do niego o pomoc. Ujmował ją swoją łagodnością i wrażliwością. Pamiętała, jak kiedyś zrozpaczona próbowała uciec z domu. Spakowała swoje rzeczy i przed wyjściem z domu postanowiła zadzwonić do Aleca, aby się z nim pożegnać. W tym czasie miał ważną konferencję. Mimo to jednak odbył z nią długą rozmowę, po której postanowiła przebaczyć ojcu i pozostać w domu. Nie bardzo rozumiała tylko, co Alec widział w Vivian, kobiecie chyba najbardziej egoistycznej i bezdusznej na świecie.
Kiedyś Alec zaprosił Elżbietę na weekend do swojej posiadłości w Gloucestershire. Ponieważ on i Vivian byli czymś zajęci, Elżbieta postanowiła urządzić sobie mały piknik w pobliżu lasu. Miała jednak pecha. Kiedy rozłożyła koc i zaczęła wyciągać z wiklinowego kosza smakołyki, rozpadał się deszcz i musiała wrócić do domu.
Przechodząc obok pokoju stołowego, przypadkowo podsłuchała rozmowę swoich gospodarzy.
– Zabawiaj sam swoją małą kuzyneczkę! – mówiła podniesionym głosem Vivian. – Jadę do Londynu. Mam tam spotkanie.
– Możesz je przecież odwołać. Elżbieta jutro wyjeżdża.
– Nic mnie to nie obchodzi! Mam ochotę zaszaleć i nikt mi w tym nie przeszkodzi.
– Na miłość boską, Vivian!
– Daj spokój, stary nudziarzu. Nie będziesz mi przecież prawił kazań.
Po chwili Vivian wypadła jak burza z pokoju, zupełnie ignorując Elżbietę, i popędziła na górę.
– Wejdź, Elżbieto – usłyszała spokojny głos Aleca.
Stał zapatrzony przed siebie i palił fajkę.
– Musisz zrozumieć Vivian – odezwał się po dłuższej chwili.
– Sama nie wiem, co powiedzieć. W końcu to są wasze sprawy… – urwała zakłopotana.
– Mimo to nie chcę, abyś źle o niej myślała. Elżbieta nie mogła uwierzyć własnym uszom. Alec bronił Vivian po tym, jak go potraktowała.
– Czasem nawet w najlepszych rodzinach – mówił dalej – małżonkowie mają różne potrzeby. – Zrobił przerwę, szukając odpowiednich słów. – Ponieważ nie potrafię sprostać niektórym jej wymaganiom… To nie jej wina, zrozum.
– Mylisz się, Alec. – Jego spokój wytrącił ją z równowagi. – Czy ona spotyka się z innymi mężczyznami?
– Tak… – odparł cicho.
– Dlaczego więc nie rozwiedziesz się z nią? Alec uśmiechnął się.
– Bo ją kocham.
Od tamtej pory Alec stał się Elżbiecie bardzo bliski.
Od pewnego czasu Sama coś niepokoiło. Stał się małomówny i zamknięty w sobie. Na pytania Elżbiety o powód jego zmartwień odpowiadał, że to nic ważnego i wkrótce się wyjaśni. Kiedy więc oznajmił jej któregoś dnia, że wyjeżdża w góry, do Chamonix, ucieszyła się, że trochę odpocznie. Był przemęczony i wyglądał mizernie.
– Załatwię ci rezerwację, ojcze – zaproponowała.
– Nie trzeba, kochanie, sam się wszystkim zająłem.
Tamtego wieczoru rozmawiali po raz ostatni. Wyjechał następnego dnia rano po to, aby zginąć gdzieś na dnie przepaści.
Elżbieta leżała w ciemnym pokoju, wspominając przeszłość. Śmierć ojca wydawała się nierealna, być może dlatego, że tak bardzo zdominował jej życie.
Zastanawiała się nad losem korporacji. Jej ojciec był ostatnim męskim potomkiem rodziny, sprawującym kontrolę nad firmą. Ciekawe, komu przekazał władzę?
Nie musiała długo czekać na odpowiedź. Tego samego wieczoru złożył jej wizytę adwokat Sama i oznajmił, że ma ze sobą kopię testamentu, z którego wynikało, że kontrolny pakiet akcji korporacji “Roffe & Sons” przechodzi w… jej ręce.
Elżbieta nie mogła uwierzyć własnym uszom.
– Co sprawiło, że właśnie mnie uczynił swoim następcą? – To pytanie zadała prawnikowi. Stary Robertson odchrząknął i powiedział:
– Pozwoli pani, że będę szczery. Otóż pani ojciec był stosunkowo młodym człowiekiem i nie spodziewał się rychłej śmierci. Testament, który pani odczytałem, spisał dawno temu, i jestem przekonany, że gdyby teraz miał zdecydować, komu przekazać władzę, wybrałby kogoś zupełnie innego. Tym bardziej że do tej pory żadna kobieta nie sprawowała funkcji prezesa firmy. W piątek w Zurychu odbędzie się walne zebranie członków zarządu. Czy będzie pani obecna?
– Tak – odpowiedziała Elżbieta.
Gdyby się nie zgodziła, Sam i Samuel nigdy by jej tego nie wybaczyli.
CZĘŚĆ DRUGA