W willi nie paliło się ani jedno światło. Była zamknięta na cztery spusty. Elżbieta nie powiadomiła służby o swoim przybyciu, ponieważ tym razem pragnęła być naprawdę sama.
Otworzyła drzwi frontowe i weszła do holu. Szybko pozbyła się płaszcza i, jak za dawnych lat, pobiegła na górę, do swojej sypialni. Zatrzymała się w połowie drogi i skręciła w kierunku pokoju ojca. Ostrożnie otworzyła drzwi, jakby w obawie, że usłyszy jego głos. Niemalże czuła jego fizyczną obecność. Jednak było to tylko złudzenie. Pokój był pusty i nic się w nim nie zmieniło od jej ostatniego tutaj pobytu.
Postawiła walizkę na podłodze i podeszła do okna. Było otwarte. Rozsunęła ciężkie aksamitne zasłony i nabrała do płuc przesiąkniętego jesiennym chłodem powietrza. Postanowiła spędzić tu noc.
Kilka minut później zeszła do biblioteki i usiadła w głębokim skórzanym fotelu. Gładziła rękoma miękką skórę i myślała o Rhysie Williamsie. Wiele by dała, aby teraz był tu przy niej. Przypomniała sobie, jak kiedyś po powrocie z Paryża napisała na skrawku papieru: “Pani
Elżbieta Williams”. Pod wpływem impulsu podeszła do sekretarzyka i wyjęła z niego kartkę papieru, na której napisała to, co wtedy. Popatrzyła na kartkę i uśmiechnęła się. “Ciekawe, ile idiotek robi to samo w tej chwili?” – pomyślała.
Nagle poczuła głód. Przypomniała sobie, że nie miała nic w ustach od obiadu. Postanowiła rozejrzeć się po kuchni; w lodówce powinno znaleźć się kilka smakowitych kąsków.
Myliła się jednak, bowiem zarówno lodówka, jak i zamrażarka, były puste. Na szczęście w kredensie znalazła dwie małe puszki tuńczyka, słoik rozpuszczalnej kawy i paczkę herbatników. Przyszło jej na myśl, że powinna pojechać na zakupy do któregoś z supermarketów przy Calia di Volpe. Mogła tam z łatwością dojechać jeepem, którego trzymano na zapleczu kuchni.
“Ciekawe, czy w baku jest paliwo?” – zastanawiała się, przekręcając kluczyk w stacyjce. Usłyszała odgłos rozrusznika i samochód zapalił.
– Doskonale! – Klasnęła w dłonie. – Jutro z samego rana kupię wszystko, co będzie mi potrzebne.
W tym momencie usłyszała głuchy dźwięk telefonu. Nie zwlekając ani chwili, wbiegła do holu i uniosła słuchawkę aparatu.
– Halo!
– To ja, Alec.
– Skąd dzwonisz?
– Z Gloucester.
Nagle Elżbieta zapragnęła powiedzieć mu o swojej decyzji.
– Słuchaj, Alec…
– Tak…
– Czy mógłbyś przylecieć do mnie na ten weekend? Chciałabym porozmawiać z tobą w bardzo pilnej sprawie.
Alec zawahał się przez moment. Po chwili jednak odpowiedział:
– Dobrze. Zjawię się.
– Weź ze sobą Vivian – zaproponowała.
. Krwawa linia
– Niestety, pilne sprawy zatrzymały Vivian na dłużej w Londynie. Przylecę jutro rano. Nie wysyłaj nikogo po mnie na lotnisko. Wezmę taksówkę.
Kiedy odłożyła słuchawkę, poczuła ulgę. Wiedziała, że podjęła właściwą decyzję. Zastanawiała się, kogo rada dyrektorów mianuje prezesem “Roffe & Sons”. Na ich miejscu wybrałaby Rhysa Williamsa. Był najbardziej kompetentny. Znał też korporację od podszewki. Istniał tylko jeden problem: Rhys nie należał do rodziny.
Elżbieta otworzyła walizkę i jej wzrok przyciągnęła skórzana aktówka. Pomyślała, że jutro rano da ją Alecowi. Zobaczy tylko, czy nie ma w niej jakichś prywatnych drobiazgów. Zaniosła aktówkę do biblioteki i położyła na biurku.
Wewnątrz prócz dokumentów była duża szara koperta, na której widniał napis: “Sam Roffe. Do rąk własnych”. Wyjęła z koperty kartki maszynopisu. Wyglądało to na rodzaj tajnego raportu, ponieważ nigdzie nie było nazwiska nadawcy. Przerzuciła kilka stron i zamarła z przerażenia. Raport donosił o wynikach dochodzenia w sprawie kilku poważnych incydentów, jakie miały miejsce w ciągu ostatniego roku.
“W Chile – czytała – wyleciały w powietrze zakłady chemiczne, należące do korporacji, zatruwając setki mil kwadratowych powierzchni. Zginęło kilkunastu robotników. Drugie tyle w ciężkim stanie trafiło do szpitala. Ewakuowano ludzi mieszkających w okolicy. Domagano się odszkodowań, przekraczających setki milionów dolarów… Zaskakujące było to, że ktoś podłożył ładunek wybuchowy. Innego zdania był rząd chilijski, który uważa, że korporacja jest bogata i powinna płacić. Pasywna postawa urzędników państwowych uniemożliwia wykrycie sprawcy sabotażu…”
Elżbieta przypomniała sobie, że czytała o tym wydarzeniu w którymś z magazynów. Na pierwszej stronie widniały fotografie ofiar. Oskarżono
“Roffe & Sons” o umyślne spowodowanie tragedii.
W dalszej części raportu anonimowy nadawca pisał o projekcie badawczym, wartym kilka milionów dolarów, który został wdrożony do produkcji w zakładach należących do… konkurencji. Podobny los spotkał poprzednie cztery projekty.
“Uważani – konkludował autor – że za tym wszystkim kryje się ktoś z zarządu korporacji. Nikt bowiem, poza dyrektorami, nie ma dostępu do ściśle tajnych dokumentów, dotyczących prac badawczych”.
Ostatnie dwie strony zawierały doniesienia o tragicznych skutkach, jakie spowodowały leki, na których ktoś celowo zamienił nalepki. Leki należały do wyjątkowo toksycznych.
“…z pilnie strzeżonego laboratorium zniknęło kilka ton trujących chemikaliów. Ktoś powiadomił o tym prasę, wywołując skandal…”
Nagle zrobiło się zimno. Elżbieta wstała i zamknęła okno. Zapaliła jeszcze jedną lampę i powróciła do przerażającej lektury. Wynikało z niej niezbicie jedno: ktoś próbował zniszczyć “Roffe & Sons”, ktoś z zarządu korporacji.
Na marginesie zauważyła notatkę pisaną ręką ojca: “Próbuje wywrzeć na mnie nacisk, abym zezwolił na sprzedaż akcji. Ten sukinsyn zapłaci mi za to!”
Zaczynała rozumieć, dlaczego ojciec stał się nagle taki tajemniczy. Czuł się osaczony i nie ufał nikomu.
Pod raportem zamiast nazwiska dostrzegła napis: “Nie zrobiono kopii”.
Zapewne ojciec zlecił dochodzenie jakiejś firmie detektywistycznej spoza korporacji. Dzięki temu nikt oprócz niego nie wiedział o istnieniu tego dokumentu, a już z pewnością winowajca, o którym była mowa w raporcie. Ciekawe, czy Sam wiedział, kto to był? Czy próbował do niego dotrzeć, przemówić do rozsądku?
To musiał być ktoś z zarządu. Nikt inny nie mógłby spowodować tak wielkich szkód. Czy w ten sposób próbował wymusić na ojcu sprzedaż akcji? A może Sam nie chciał zgodzić się na rozpisanie akcji, zanim nie wykryje winowajcy? Trudno byłoby przeprowadzić tajne dochodzenie, gdyby w zarządzie zasiadali obcy.
Elżbieta przypomniała sobie zebranie zarządu i to, z jakim zapałem nakłaniali ją do przekazania im kontroli nad korporacją. Jej rozmyślania przerwał dźwięk telefonu.
– Elżbieto, to ja, Rhys – usłyszała w słuchawce. – Właśnie odebrałem twoją wiadomość.
Była zadowolona i jednocześnie zmartwiona, słysząc jego głos. Chciała przecież poinformować go, że ma zamiar podpisać dokumenty, które wcześniej przygotował. Tymczasem w ciągu zaledwie kilku godzin zmieniła zdanie. Spojrzała na portret Samuela. Ten dzielny człowiek założył firmę i walczył o nią. Pomyślała, że musi za wszelką cenę zatrzymać “Roffe & Sons” w rodzinie. Jest to winna zarówno ojcu, jak i dziadkowi.
– Rhys, chcę, abyś zwołał posiedzenie rady nadzorczej na wtorek, na godzinę 14:00.
– Wtorek, o czternastej. Coś jeszcze? Elżbieta zawahała się.
– Nie, to wszystko. Dziękuję.
Byli wysoko w górach. Wspinała się po linie obok ojca. Pod nimi widniała głęboka przepaść, a nad głowami rozpościerały się majestatyczne oblodzone szczyty.
– Nie spoglądaj w dół – ostrzegł ją ojciec.
Ona jednak nie posłuchała jego rady i wyjrzała poza urwistą krawędź, na której opierała stopy. Nagle rozległ się grzmot i niebo przecięła oślepiająca błyskawica, od której zapaliła się lina ojca. Widziała, jak Sam spada w dół, a jego ciało rozpada się na części, uderzając o wystające występy skalne. Jej krzyki zagłuszał grzmot…
Obudziła się zlana potem. Przez dobrą chwilę nie mogła się uspokoić. Za oknem szalała burza i stamtąd pochodził odgłos grzmotu, który słyszała we śnie.
Przez szeroko otwarte okno strugi deszczu zalewały podłogę, a błyskawice rozświetlały pokój.
Wstała i z trudem zamknęła okno. Patrzyła przez chwilę na granatowe niebo, próbując odpędzić od siebie wspomnienie koszmaru.
Nad ranem burza minęła. Elżbieta miała nadzieję, że zła pogoda nie przeszkodziła Alecowi dotrzeć na Sardynię. Po przeczytaniu raportu miała ochotę na długą, przyjacielską rozmowę z kimś bliskim. Może nawet pokaże mu zawartość szarej koperty, którą tymczasem postanowiła schować w bezpieczne miejsce. Najlepiej nadawał się do tego gabinet ojca.
Narzuciła szlafrok i zeszła do biblioteki, gdzie na biurku poprzedniego wieczoru zostawiła raport. Po raporcie nie było jednak śladu.