W czasie, gdy sierżant Hiller i jego ludzie zajęci byli wyławianiem ciała dziewczyny z Tamizy, dziesięć mil dalej, po drugiej stronie Londynu, detektyw Max Hornung wchodził do imponujących rozmiarów budynku Scotland Yardu. Po chwili zbliżył się do siedzącego na dyżurze policjanta.
– Czym mogę panu służyć?
– Jestem umówiony z inspektorem Davidsonem.
Ze wszystkich języków, którymi Max w swoim przekonaniu biegle władał, najbardziej dumny był z angielskiego. Potrafił przy pomocy tego praktycznego języka nawiązać kontakt z każdym mieszkańcem kuli ziemskiej.
– Nazwisko, sir?
– Inspektor Davidson – oznajmił Hornung zaskoczonemu policjantowi.
– Pan nazywa się inspektor Davidson?
– Nie, ja nazywam się Max Hornung. Inspektor Davidson to pana przełożony, z którym jestem umówiony.
– Następnym razem proszę się postarać o dobrego tłumacza. – Policjant pokręcił głową z politowaniem.
Pięć minut później Max siedział w gabinecie inspektora Davidsona. Inspektor, jak z radością zauważył Hornung, był typowym Anglikiem. Miał rumiane policzki i nierówne żółte zęby.
– Przez telefon mówił pan, że zbiera informacje na temat niejakiego sir Nicholsa, podejrzanego o zabójstwo.
– Nie tylko on jest podejrzany, panie inspektorze.
– Nie rozumiem – Davidson przyjrzał się bacznie Hornungowi.
– Nic wielkiego, sir, tylko głośno pomyślałem.
– Rozumiem. – Inspektor pokiwał głową. – Powiem panu, co zamierzam zrobić. Najpierw skontaktuję pana z C-4, gdzie przechowywane są kartoteki wszystkich zbrodniarzy. Jeżeli tam nie znajdzie pan swojego gagatka, skierujemy pana do C-11 i C-13. Już oni postarają się, aby go pan przyszpilił.
Max Hornung doskonale wiedział, że w żadnej kartotece w tym budynku nie widniało nazwisko Nicholsa. Istniało jednak takie miejsce, gdzie z pewnością uzyska informacje, na których mu zależy.
Komputery… to była domena Maxa. Potrafił godzinami przesiadywać przed klawiaturą komputera i wygrywać na niej najsłodszą dla uszu muzykę, zapisaną w kolumnach danych. Rozmawiał z nimi wszystkimi wynalezionymi przez geniuszy językami: fortran, fortran IV, IBM 370s, PDP lOs oraz ALGOL 68 i wiele innych. Komputery pochłaniały miliony bitów informacji i odpowiednio zaprogramowane wypluwały je z szybkością światła. Nic nie było dla nich święte. Prywatność, intymność we współczesnym, wysoko rozwiniętym społeczeństwie była tylko iluzją. Niezliczone ilości dyskietek zawierały dane o każdym z osobna. Wystarczyło nacisnąć odpowiedni klawisz, aby dowiedzieć się, jaki numer legitymacji służbowej ma pan Brown, w którym roku dostał prawo jazdy, w którym banku ma konto, czy płaci regularnie podatki, czy był w szpitalu, służył w wojsku, ma broń, składał podanie o paszport, gdzie się urodził i w jakich okolicznościach zmarł. Współpraca Maxa z komputerem przypominała przyjacielską pogawędkę.
– Poplotkujemy sobie na temat sir Aleca Nicholsa – zaproponował Max potężnemu IBM, głaszcząc go pieszczotliwie po klawiszach.
W ciągu dwóch godzin pracowita maszyna podała Hornungowi cały życiorys Nicholsa niemal godzina po godzinie, kopie czeków bankowych i kart kredytowych. Uwagę Hornunga przyciągnęły rachunki opiewające na ogromne sumy wystawione na okaziciela. Gdzie podziały się te pieniądze?
Max znowu przebiegł palcami po klawiaturze. “Czek do klubu»White«, rachunek za mięso… – nie zapłacony, rachunek za strój wieczorowy… – nie zapłacony, rachunek za dentystę… nie zapłacony, cztery sukienki z salonu Yves Saint Laurenta i Rive Gouche'a… – umieszczone w karcie kredytowej”.
Komputer w ministerstwie łączności powiedział Hornungowi w sekrecie, że Nichols jest właścicielem dwóch samochodów: bentleya i morrisa.
“Czegoś mi tu brakuje – myślał Max. – Czyżby wozy nigdy się nie psuły?” Brakowało bowiem rachunków od mechanika. Jedno przyciśnięcie klawisza i na monitorze błyskawicznie pojawiła się odpowiedź: Nichols nie potrzebował mechanika. Sam naprawiał swoje limuzyny.
Znał się na silnikach jak mało kto. Mógł więc z łatwością uszkodzić jeepa albo mechanizm windy. Co do jednego Max był pewny: rachunki sir Aleca opiewały na kwoty o wiele większe niż pensje, które otrzymywał z korporacji.
Dwa dni później Max dowiedział się od przyjaciela, wysokiej rangi urzędnika, że Nichols pożyczał pieniądze od niejakiego Toda Michaelsa, właściciela klubu w Soho. Poprosił więc o pomoc komputery policyjne.
“Tak, mamy tego gagatka u siebie” – odpowiedziały mu. Postawiono mu wiele zarzutów, jednak nigdy nie został skazany. Podejrzewano, że trudni się handlem narkotykami, stręczycielstwem, udzielaniem pożyczek na wysoki procent oraz szantażowaniem.
W Soho kolejny znajomy poinformował Hornunga, że żona Nicholsa uwielbia hazard. Nichols bez wątpienia był szantażowany. Miał wiele nie zapłaconych rachunków i na gwałt potrzebował pieniędzy. Co gorsza, w zasięgu ręki miał miliony dolarów, którymi nie mógł dysponować. Już samo to wystarczyło za stuprocentowy motyw zbrodni.
Następną ofiarą Maxa był Rhys Williams. Informacje o nim okazały się jednak zbyt powierzchowne.
“Urodzony w Walii przed trzydziestoma pięcioma laty, kawaler. Pracuje w zarządzie»Roffe & Sons«. Zarabia osiemdziesiąt tysięcy dolarów rocznie plus wysokie premie. Jedno z kont w banku angielskim opiewa na kwotę dwudziestu pięciu tysięcy funtów i kilka rachunków kredytowych na drobne sumy. Większość rachunków pochodzi ze sklepów jubilerskich, gdzie kupował upominki dla kobiet. Nie karany. Pracuje w korporacji farmaceutycznej od dziewięciu lat”.
Czysty jak łza… za czysty.
Max przypomniał sobie dziwne zachowanie Williamsa, kiedy po pogrzebie Kate Erling przesłuchiwał w jego obecności Elżbietę. Zdawało mu się wtedy, że kogoś próbował osłonić. Ciekawe, czy Elżbietę Roffe, czy siebie?
Jeszcze tego samego dnia Max znalazł się na pokładzie samolotu lecącego do Rzymu.