W ciągu najbliższych dni czekał ją ogrom pracy. Jej biurko uginało się pod stosem raportów z fabryk w Zairze, laboratoriów na Grenlandii, z biur w Australii i w Tajlandii.
Każdy z nich opisywał nowy produkt, warunki jego sprzedaży i programy badawcze. Musiała podjąć decyzje co do budowy nowych fabryk lub sprzedaży starych. Musiała też przyjmować lub zwalniać dyrektorów. W każdej sprawie zasięgała rady ekspertów, ale ostateczną decyzję musiała podjąć sama, podobnie jak robił to przedtem jej ojciec. Była mu wdzięczna, że przez te trzy lata pozwolił jej pracować obok siebie. Wtedy utożsamiała ojca z królem, a korporację z królestwem składającym się z wielu księstw rządzonych przez książęta w osobach jej kuzynów. Wszystkie ich poczynania były analizowane w sali tronowej w Zurychu.
Pojawienie się Elżbiety w świecie będącym domeną mężczyzn wywołało wiele zamieszania. Zdawało jej się kiedyś, że twierdzenie, jakoby mężczyźni traktowali kobiety przedmiotowo, było nieprawdziwe. Teraz dopiero zrozumiała, jak bardzo się wtedy myliła. Świat męski wypowiedział jej wojnę.
Przy każdej okazji dawano jej odczuć, że zamiast interesami powinna zająć się domem, kuchnią lub oddawać się miłosnym uciechom w łóżku. Nie znosili, gdy kwestionowała ich poczynania lub rozkazywała im. Dla niektórych to, że była młoda i ładna, stanowiło wyzwanie. “Wystarczyłaby jedna upojna noc z tą kobietą, a miałbym ją w garści” – zdawali się myśleć. Do złudzenia przypominali chłopców z Sardynii i popełniali ten sam błąd: kwestionowali zalety jej umysłu, dostrzegając tylko piękno jej ciała. Zanim zdążyli się zorientować, przegrywali. W jej żyłach płynęła krew wielkich Roffe'ów. Po przodkach odziedziczyła siłę, upór i przebiegłość, zalety, dzięki którym z ofiary szybko przeistaczała się w myśliwego.
Po pracowitym dniu długo jeszcze studiowała dokumenty. Pewnego wieczoru wścibskiemu reporterowi udało się zrobić jej zdjęcie, kiedy wychodziła z biura z dwiema grubymi aktówkami pod pachą. Następnego dnia w jednej z gazet ukazał się tytuł: “Zapracowana dziedziczka olbrzymiej fortuny”.
W ciągu jednego dnia Elżbieta stała się głównym obiektem zainteresowań mass mediów. Historia młodej, atrakcyjnej dziewczyny, która odziedziczyła multimiliardowy majątek i jednocześnie zabrała się do zarządzania olbrzymią korporacją, była nie lada gratką.
Elżbieta nie unikała dziennikarzy. Wprost przeciwnie: urządzała minikonferencje, na których odpowiadała na trudne pytania. Zdobyła sobie tym uznanie środowiska dziennikarskiego. Starała się choć w części naprawić nadszarpniętą reputację firmy.
Często zwoływała też posiedzenia rady nadzorczej. Pragnęła lepiej przyjrzeć się najbliższym członkom rodziny i w końcu wyśledzić łotra odpowiedzialnego za eksplozję fabryki w Chile, sprzedaż konkurencji wyników badań nad lekami i wiele innych aktów sabotażu, w wyniku których “Roffe & Sons” mogło ulec zniszczeniu.
“Który z nich? – zastanawiała się. – Czarujący i pełny temperamentu Ivo Pallazi? Alec Nichols, dżentelmen w każdym calu, zawsze gotowy pośpieszyć z pomocą? A może cichy i spokojny Charles Martel? Tacy ludzie potrafią być bardzo niebezpieczni, gdy czują się zagrożeni. No i został już tylko Walther Gassner, bardziej przypominający zimnego i wyrachowanego Anglika niż Niemca. Ciekawe, czy ożenił się z Anną, starszą od siebie o trzynaście lat, z miłości czy dla jej ogromnej fortuny?”
Często w obecności członków rady nadzorczej wspominała o ofiarach w Chile lub skradzionych patentach, badając ich reakcje. Niczego podejrzanego jednak nie odkryła. Ten, którego tropiła, był zbyt przebiegły, aby dać się złapać w zastawione przez nią sidła.
“Dopadnę go w końcu” – myślała, zaciskając pięści.
Coraz bardziej fascynował ją przemysł farmaceutyczny i związany z nim rynek leków.
Czasem szefowie konkurencyjnych firm spotykali się, aby przedyskutować nurtujące ich, w większości podobne, problemy. Na jedno z takich nieformalnych zebrań została zaproszona Elżbieta. Była tam jedyną kobietą.
Pod koniec zebrania zagadnął ją jakiś nadęty prezes którejś z większych firm.
– Restrykcje rządowe stają się z każdym dniem coraz bardziej uciążliwe. Gdyby jakiś geniusz wynalazł teraz aspirynę, ci debile z rządu z pewnością by ją zakwestionowali. – Uśmiechnął się z wyższością. – A czy ty, młoda damo, wiesz, od jak dawna ludzkość ma aspirynę?
– Od czwartego stulecia przed naszą erą, kiedy to Hipokrates odkrył salicylany w korze wierzby.
Uśmiech zastygł na jego twarzy.
– Ma pani rację – odburknął i odszedł.
Szefowie firm doszli do wspólnego wniosku, że wrogiem numer jeden są małe, półlegalne zakłady, które całą swoją energię skupiają na kradzieży patentów. Zmieniają potem opakowania, sprzedając lek pod inną nazwą. Liczące się zakłady farmaceutyczne tracą na tych nikczemnych operacjach setki milionów dolarów.
Jednym z krajów, gdzie najłatwiej można było skraść patent, były Włochy. Kupowano go za jedyne kilkaset tysięcy lirów i w ciągu niewielu dni uruchamiano produkcję leku pod inną nazwą.
– Wydajemy miliony dolarów na prace badawcze – dowodził jeden z prezesów – a ci drobni handlarze odbierają nam później zyski. I to wszystko dlatego, że rząd włoski nie wydał dotąd ustawy regulującej ochronę prawną nowo powstałego leku.
– Czy powinniśmy obawiać się tylko Włoch? – zapytała Elżbieta.
– Najgorsze są Włochy i Hiszpania. Nieco lepiej jest we Francji i Niemczech. Najbezpieczniejsze pod tym względem są Stany Zjednoczone i Anglia.
Elżbieta przyglądała się zatroskanym twarzom godnych zaufania biznesmenów i zastanawiała się, który z tych sukinsynów okradał z patentów jej firmę.
Większość czasu Elżbieta spędzała na pokładzie swojego prywatnego samolotu. Co chwila bowiem dostawała pilną depeszę z Kairu, Gwatemali czy Tokio i wraz z tuzinem bliskich współpracowników leciała tam, aby zająć się pilnymi sprawami.
Spotykała się z dyrektorami i ich rodzinami w dużych miastach, takich jak Bombaj, i odległych filiach, jak Puerto Yallarta. Powoli “Roffe & Sons” przestawało być dla Elżbiety tylko zestawieniem liczb i statystyk. Kiedy otrzymywała raport z Gwatemali, wiedziała, że był pisany ręką Emila Nunoza, męża otyłej dobrodusznej kobiety z dwanaściorgiem dzieci o łagodnie brzmiących imionach. Kopenhaga kojarzyła jej się z Nilsem Bjornem, który opiekował się swoją kaleką matką. Depesza z Rio de Janeiro przywodziła na myśl wspaniały wieczór, który spędziła w towarzystwie Alessandro Duvala i jego pięknej kochanki.
Elżbieta utrzymywała też stały kontakt z Emilem Joeppli. Dzwoniła do jego domu przy Aussersihl i pytała o postęp w pracach.
– Wszystko idzie dobrze, proszę pani – odpowiadał niezmiennie.
– Czy potrzebuje pan mojej pomocy?
– Na razie nie. Zadzwonię do pani, jeżeli będę miał kłopoty. Obiecuję.
Podczas każdej takiej rozmowy Elżbieta miała ochotę ponaglić go, dać mu do zrozumienia, że w jego rękach spoczywa los całego “Roffe & Sons”. Było to jednak zbyteczne. Joeppli był odpowiedzialnym człowiekiem. Dwoił się i troił, aby zakończyć badania na czas. Jak jednak zaznaczył, na pewno nie uda mu się zakończyć ich przed upływem roku. Elżbieta nie miała zatem wyboru. Postanowiła, że po upływie terminu płatności kredytów zaproponuje Badruttowi wizytę w tajnym laboratorium. Była przekonana, że po zapoznaniu się z wynikami badań nad lekiem i rozmowie z Emilem Joeppli bankier zgodzi się na najdłuższy nawet termin spłaty kredytów.
Dużo też ostatnio pracowała z Rhysem. Czasem zostawała w biurze do późna w nocy, Williams towarzyszył jej przez cały czas. Jedli kolację w małej jadalni na zapleczu bądź też w pięknie położonym apartamencie w Zurichberg. Zauważyła, że przybyło mu nieco siwizny na skroniach, co dodawało mu jeszcze uroku. Czuła, że ona także mu się podoba, choć właściwie nie okazywał tego. Był co prawda dla niej bardzo uprzejmy i czuły, ale swoim zachowaniem przypominał bardziej dobrotliwego wujaszka. Wiele razy miała ochotę zwierzyć mu się ze swoich nadziei związanych z badaniami nad niezwykłym lekiem oraz powiedzieć mu o tym, że któryś z członków rodziny próbuje zniszczyć korporację. Powstrzymywała się jednak. Nawet jemu nie mogła ufać, póki nie dowie się czegoś więcej.
Z każdą podjętą decyzją Elżbieta nabierała coraz więcej zaufania do siebie.
Kiedyś rozmawiali o nowym lakierze do włosów. Dowiedziała się, że sklepy kosmetyczne zwracają go, ponieważ nie zainteresował klientów. Zdziwiło ją to, gdyż był on o niebo lepszy od innych, mających powodzenie na rynku.
– Zabierzcie lakier ze sklepów – zarządziła – i dajcie go do salonów piękności. Musi stać się dostępny tylko dla bogatszej klienteli. Zróbcie przy tym większą reklamę.
Przy tej rozmowie obecny był również Rhys. Wysłuchał jej rady, pokiwał głową i powiedział:
– Nasza pani prezes ma rację. Myślę, że możemy spróbować tak postąpić.
Lakier w ciągu zaledwie kilku dni stał się handlowym przebojem.
– W tej pięknej główce kryje się wiele rozumu – powiedział Rhys z uznaniem, przeglądając raport o zyskach ze sprzedaży lakieru.
“Pięknej główce. Zauważył w końcu, że jestem ładna” – pomyślała Elżbieta, oblewając się rumieńcem.