Błądząc w ciemnościach, Elżbieta doszła do wniosku, że detektyw Campagna był w zmowie z Rhysem. To on pewnie pomógł mu zamienić jeepy. I teraz, po przyjeździe do willi, udając, że dzwoni na posterunek, poinformował Rhysa, że już są na miejscu. Powinna stąd uciec za wszelką cenę. Ciążyły jej ręce i nogi. Miała mdłości i zawroty głowy. Campagna dosypał jej pewnie czegoś do kawy. Potykając się o meble, dotarła do kuchni i po omacku wyjęła z kredensu ocet. Wlała sporą porcję octu do kubka i wymieszała z wodą. Następnie wszystko wypiła. Niemal natychmiast zaczęła wymiotować. Już po kilku minutach poczuła się lepiej.
– Rhys! – wyszeptała, choć chciała krzyknąć. – Chodź i zabij mnie! – Potknęła się i upadła. – Na co czekasz?!
Była jeszcze zamroczona narkotykiem. Nagle usłyszała głos Samuela, a może tylko wydawało jej się, że przemówił.
– Musisz go powstrzymać, Elżbieto – mówił.
– Nie mogę, dziadku! Już jest za późno.
– Weź się w garść. On chce upozorować wypadek. Nie pozwól mu na to! Nie pozwolę mu zarządzać korporacją, jeżeli okaże się, że cię zamordował.
– Dobrze, dziadku.
Elżbieta poczuła nagły przypływ energii. Chwyciła lampę stojącą na kominku i stłukła nią lustro. Następnie uderzyła krzesłem kilkakrotnie o blat stołu, póki jeden i drugi mebel nie rozleciał się na kawałki. Potem podeszła do regałów i zaczęła zrzucać i niszczyć książki. Wyrwała też kabel telefoniczny ze ściany.
– Rhys, będziesz się musiał nieźle napocić,?by wytłumaczyć policji, co tu się działo – powiedziała głośno i zamarła.
Wewnątrz domu rozległy się czyjeś głośne kroki. Potem ktoś otworzył okno i podmuch wiatru uniósł do góry luźne kartki książek.
Max Hornung podbiegł do helikoptera, który wylądował na wolnym pasie. Kiedy pilot wyłączył silnik i otworzył drzwi kabiny, zapytał:
– Zabierze mnie pan na Sardynię?
– W taką pogodę? Wykluczone. Przed chwilą ryzykowałem życie, zawożąc tam pasażera. Nie mam zamiaru…
– Zapłacę potrójnie. – Gdyby to słyszał nadinspektor Schmied, pewnie dostałby ataku serca.
– Wsiadaj pan.
Kiedy wystartowali, Hornung zapytał pilota, jak nazywał się tamten pasażer.
– Williams! – odparł pilpt.
Coś nagle spadło Elżbiecie na plecy. Aż krzyknęła z przerażenia. Była ta jednak tylko niewielka gałąź, która wpadła przez otwarte okno.
– Ukryj się, Elżbieto! – znów usłyszała głos Samuela. – Na górze, w moim gabinecie.
Biegła w górę, pokonując po trzy schody naraz. Pewnie Rhys słyszał bicie jej serca. Jeszcze kilka kroków i znalazła się w gabinecie. Szybko zamknęła drzwi od wewnątrz. Zdawało jej się, że drzwi do gabinetu są bramą getta, ona zaś Samuelem, który ma na sumieniu śmierć Arama. Nie może dać się zabić. Musi przechytrzyć Rhysa.
Przez dziurkę od klucza zobaczyła światło. Stawało się coraz jaśniejsze. Więc już idzie po nią. Szykuje się do ostatecznego ataku. Usłyszała na dole głuchy trzask, a później kolejny i jeszcze jeden. Rhys pewnie włamuje się do sypialni, którą zamknęła, biegnąc na górę. Doskonale. Jeszcze jeden ślad dla policji. Czekała w milczeniu, aż Rhys zacznie wyłamywać drzwi, za którymi ukryła się. Nic takiego jednak nie nastąpiło.
“Na co on czeka?” – pomyślała.
Wstrzymała oddech i znów wyjrzała przez dziurkę od klucza. Ujrzała strzelające w górę płomienie ognia.