NOWYJORK, PONIEDZIAŁEK, WRZEŚNIA, 11 RANO
Prywatny boeing 707 podchodził do lądowania w porcie lotniczym Kennedy'ego.
Rhys Williams odetchnął z ulgą. To była długa i niezwykle męcząca podróż. Pomimo wyczerpania, nie mógł zmrużyć oka. Zbyt mocno jeszcze odczuwał obecność Sama. Przypominał mu go każdy nawet najdrobniejszy szczegół na pokładzie samolotu.
Rhysowi nie dawała też spokoju czekająca go wizyta u Elżbiety Roffe. Uprzedził ją telefonicznie o swoim przyjeździe, jednak nie podał powodu, dla którego chciał się z nią spotkać. Byłoby nieludzkie powiadamiać ją o śmierci ojca przez telefon.
Na dworcu czekała na niego limuzyna. Kierowca poinformował Rhysa, że pani Roffe pragnie spotkać się z nim jak najszybciej.
Za każdym razem, gdy ją widział, był na nowo oczarowany jej urodą: czarnymi jak węgle oczami, białą, niemal przezroczystą skórą i kruczoczarnymi włosami. Była kobietą niezwykle atrakcyjną i w niczym nie przypominała podlotka, który do niedawna wybiegał mu na spotkanie.
– Wejdź, Rhys – powiedziała otwierając drzwi i poprowadziła go do biblioteki wyłożonej dębową boazerią.
– Czy Sam przyleciał z tobą? – zapytała łagodnie.
Nie miał wyjścia, musiał powiedzieć jej prawdę.
– Sam uległ wypadkowi, Liz. – Spostrzegł, jak krew odpływa jej z twarzy. Bez słowa czekała, aż dokończy. – Zginął na miejscu.
– Jak to się stało? – zapytała niemal szeptem.
– Nie znam jeszcze wszystkich szczegółów. Wiem tylko, że wspinał się na Mont Blanc, w pewnym momencie zerwała się lina i runął w przepaść.
– Czy znaleziono… – nie dokończyła, zaciskając powieki.
– Nie. Przepaść jest zbyt głęboka. Dobrze się czujesz? – zapytał, widząc, jak blednie.
– Nic mi nie jest – uśmiechnęła się. – Napijesz się kawy?
Spojrzał na nią zaskoczony. Po chwili jednak zrozumiał, że jest w szoku.
– Jak mogło mu się to przydarzyć? Przecież na wspinaczce znał się jak mało kto. Już raz wspinał się na Mont Blanc.
– Liz…
– Byłeś tam z nim i wiesz dobrze, że mówię prawdę.
Nie protestował. Pozwolił jej się wygadać. Własne słowa działały na nią kojąco. Starała się za wszelką cenę odwlec moment, w którym będzie musiała stawić czoło nieszczęściu.
– Chcesz, abym wezwał lekarza? Da ci coś na uspokojenie.
– Nie trzeba, Rhys. Jestem tylko trochę zmęczona. Muszę się położyć.
– Czy mam zostać z tobą?
– Nie, to nie będzie konieczne. Elżbieta odprowadziła go do drzwi i spokojnie patrzyła, jak wsiada do samochodu.
– Rhys?
– Słucham.
– Dziękuję, że przyjechałeś.
Elżbieta przez kilka godzin leżała nieruchomo, wpatrując się w sufit. Była pogrążona w rozpaczy i nic nie mogło uśmierzyć bólu, jaki odczuwała. Myślami uparcie powracała w przeszłość, przywołując w pamięci obraz ojca, aż do chwili, gdy widziała go po raz ostatni.
W pewnej chwili zadzwonił telefon. Elżbieta odruchowo podniosła słuchawkę w nadziei, że usłyszy głos ojca. I wtedy tym boleśniej dotarło do niej, że już nigdy go nie ujrzy, że Sam już nigdy do niej nie zadzwoni.
“Przepaść bez dna” – słowa Rhysa huczały jej w głowie. Zamknęła oczy, próbując pozbierać skołatane myśli.