Helikopter leciał nisko tuż nad czubkami drzew. Po chwili zbliżył się do szczytu Porto Cervo.
– Widzę willę! – krzyknął Hornung i zamarł z przerażenia.
Budynek płonął.
Myśli kłębiły się w głowie Elżbiety niczym fale oceanu pod jej stopami. Więc to Alec zabił ojca i ją również próbował pozbawić życia. Szkoda, że dowiedziała się o tym dopiero teraz. Jedynym pocieszeniem w obecnej chwili była myśl, że Rhys jest niewinny. Pewnie Alec skradł raport i włożył go do szuflady Rhysa, próbując go w to wszystko wrobić. Wiedział, że w obawie przed Rhysem ukryje się w willi i czekał tu na nią, niczym na swoją ofiarę.
– Zrobiłem to wszystko dla Vivian. Tylko ją jedną kocham. Ty nigdy tego nie zrozumiesz. – Alec zdawał się czytać w jej myślach. – Miałaś zginąć w płomieniach. Teraz będę cię musiał zastrzelić. Wybacz mi, Elżbieto.
Usłyszała najpierw szczęk odbezpieczanego pistoletu, a pół sekundy później głos Rhysa:
– Alec, rzuć broń!
Oboje spojrzeli w dół. Na trawniku stał Rhys i inspektor policji Luigi Ferraro oraz kilkunastu uzbrojonych policjantów.
– Mamy cię na muszce, Alec! Poddaj się! Obok Rhysa stał strzelec wyborowy z bronią gotową do strzału.
– Odsuń się od niej… choć o pół kroku – szepnął do siebie.
Po chwili tuż obok Rhysa pojawił się detektyw Hornung. Wybiegł z gęstych krzaków, z trudem chwytając powietrze.
– Dostałem wiadomość od pana – powiedział cicho Rhys. – Niestety, jak pan widzi, spóźniłem się.
Alec, nie spuszczając oczu z Elżbiety, zaczai wolno wycofywać się w kierunku drzwi balkonowych.
– Mam go, panie inspektorze! – powiedział snajper i pociągnął za spust.
Alec zachwiał się i runął na ziemię.
Teraz wypadki potoczyły się w przyśpieszonym tempie.
Elżbieta krzyknęła:
– Rhys!
Skoczyła z balkonu wprost w jego ramiona.
– Kocham cię, Liz!
– Kocham cię, Rhys!
Leżeli na trawie i całowali się, nie bacząc na otaczających ich policjantów.