Alec Nichols nie miał ochoty brać udziału w bankiecie. Zjawił się tam jedynie po to, aby dotrzymać towarzystwa Elżbiecie.
Bankiet odbywał się w Glasgow, którego Alec nienawidził.
Przez cały czas od momentu, gdy zjawili się w hotelu, był niespokojny i bolał go żołądek. Jakiś idiota przyrządził haggis, które właśnie on musiał spożyć.
– Nic ci nie jest, Alec?
– Nie, nic – poklepał Elżbietę po ręku i skrzywił się z bólu.
Na bankiecie wszyscy mieli wygłosić referaty. Kiedy przyszła kolej na Nicholsa, podszedł do niego kelner i szepnął:
– Telefon do pana, sir.
Alec wyszedł do recepcji. Podniósł słuchawkę zawieszonego na ścianie telefonu.
– Słucham?
– To nasza ostatnia rozmowa, Nichols. Przygotuj się na najgorsze – powiedział Swinton i rozłączył się.
Rozdział 44
Następnym przystankiem Maxa Hornunga był Berlin. Jego elektroniczni przyjaciele już czekali na niego. Max postanowił rozpocząć od dostojnego Nixdorfa.
– “Co mogę dla ciebie zrobić, przyjacielu?”
– Opowiedz mi o Waltherze Gassnerze.
Po kilku sekundach na zielonym ekranie ukazała się charakterystyka Gassnera zapisana matematycznymi symbolami. Hornung dowiedział się z nich, co Walther jada, jak chodzi ubrany, jakie pije gatunki win i o tym, że kiedyś był instruktorem narciarskim i bawidamkiem oraz że ożenił się z zamożną kobietą, znacznie od siebie starszą.
Hornunga zaciekawił czek wystawiony dla doktora Heissena na dwieście marek. Na czeku widniał napis: “Za konsultację”. “Jakiego rodzaju konsultację?” – zastanawiał się Max.
Zadzwonił do Dresdener Bank w Diisseldorfie, gdzie zrealizowano czek.
– Oczywiście znamy doktora Heissena – odpowiedziano mu. – Jest jednym z naszych najlepszych klientów.
– Jaka jest jego specjalność?
– Jest doktorem psychiatrii.
Max potrzebował pięć minut na podjęcie decyzji. Uniósł raz jeszcze słuchawkę i wykręcił numer gabinetu Heissena.
– Proszę zadzwonić później – powiedziała sekretarka. – Doktor jest teraz bardzo zajęty.
– To bardzo pilne – nalegał detektyw.
Po chwili usłyszał w słuchawce głos doktora. Heissen, nie kryjąc złości, poinformował go, że bez sądowego nakazu nie ma obowiązku udzielać informacji o swoich pacjentach, a już na pewno nie zrobi tego przez telefon, i rozłączył się.
Max wrócił do Nixdorfa.
– Co wiesz, przyjacielu, o doktorze Heissenie?
Po rozmowie z komputerem Hornung ponownie wykręcił numer gabinetu doktora.
– Przecież mówiłem już panu, że nie udzielam informacji o moich pacjentach! – krzyczał do słuchawki. – Proszę przyjechać z nakazem, wtedy porozmawiamy.
– Teraz niestety nie mogę przyjechać do Diisseldorfu. Jestem bardzo zajęty.
– Ja również, proszę pana. Czy to już wszystko?
– Niestety, nie. Mam przed sobą wykaz pana zarobków przez ostatnie pięć lat.
– I cóż z tego?
– Wynika z niego jasno, że ukrywa pan ponad dwadzieścia pięć procent dochodów. Jeżeli mi pan nie pomoże, przekażę moje wnioski do urzędu podatkowego w pana rodzinnym mieście. Poradzę im też, aby przejrzeli skrzynkę depozytową w Monachium lub konto bankowe w Basel.
Nastąpiła długa cisza. W pewnym momencie doktor odchrząknął i zapytał:
– Z kim mam przyjemność?
– Detektyw Max Hornung ze szwajcarskiej policji kryminalnej.
– I interesuje pana niejaki Walther Gassner?
– Tak.
– Otóż tak się złożyło, że pamiętam tego człowieka. Wtargnął któregoś dnia do mojego gabinetu nie zapowiedziany. Nie chciał podać mi swojego nazwiska. W końcu zgodziłem się z nim porozmawiać. Próbował mi wmówić, że prosi o pomoc dla swojego przyjaciela, który według niego jest schizofrenikiem i zamierza popełnić morderstwo. Pytał, czy mogę go wyleczyć, nie posyłając do szpitala dla umysłowo chorych. Od razu wiedziałem, że mówi o sobie. To klasyczne zachowanie ludzi, którzy boją się mówić o własnych problemach. Jak to się mówi: nie potrafią spojrzeć prawdzie w oczy.
– Co mu pan poradził?
– Powiedziałem, że przypadek jego przyjaciela nie należy do skomplikowanych i można go łatwo wyleczyć, podając odpowiednie leki. Pocieszyłem go, że nowoczesna medycyna doskonale radzi sobie z najbardziej nawet skomplikowanymi schorzeniami.
– I co się stało potem?
– Nic, zupełnie nic. Od tamtej pory nigdy już nie widziałem tego człowieka, choć bardzo chciałem mu pomóc. Był wyjątkowo zdesperowany. Przypominał mordercę, który na murze domu swojej ofiary napisał: “Powstrzymajcie mnie, zanim znowu kogoś zabiję!”
– Mówił pan, że nie podał swojego nazwiska, a mimo to wypisał panu czek i złożył na nim swój czytelny podpis.
– Przez roztargnienie zapewne. Nie miał przy sobie pieniędzy, więc wręczył mi czek. I stąd właśnie znam jego nazwisko.
Kiedy następnego dnia Max powrócił do Zurychu, znalazł na swoim biurku dalekopis z Interpolu, zawierający listę firm, które zakupiły kasety, było ich osiem. Na jednej z tych kaset nakręcono później wstrząsający film. Wśród kupców znajdowała się korporacja “Roffe & Sons”.
Nadinspektor Schmied tym razem w skupieniu przysłuchiwał się relacji Hornunga z prowadzonego śledztwa. Nie było najmniejszych wątpliwości: ten śmieszny człowieczek natrafił na ślad czegoś naprawdę wielkiego.
– Zrobił to ktoś z tej piątki – Hornung wskazał na listę z nazwiskami i krótką charakterystyką członków rodziny Roffe. – Na razie nie wiem tylko kto. Wszyscy mieli motyw i więcej niż jedną okazję, aby popełnić zbrodnię. Brali udział w zebraniu zarządu w Zurychu w dniu, kiedy w windzie zginęła Kate Erling. Któryś z nich pojawił się też na Sardynii na krótko przed wypadkiem Elżbiety Roffe.
– Mówił pan o pięciu podejrzanych – dociekał Schmied. – Skoro wyklucza pan Elżbietę Roffe, w takim razie pozostaje czwórka…
– Nic z tego – pokręcił głową Hornung. – Jest jeszcze mężczyzna, który przebywał z Samem Roffe'em w Chamonix w dniu jego śmierci… Rhys Williams.