Rozdział 54

Vivian Nichols odzyskała przytomność w momencie, gdy wywożono ją z sali operacyjnej.

Operacja trwała osiem godzin. Przeprowadzało ją trzech doskonałych chirurgów. Ich trud zakończył się jednak niepowodzeniem. Lady Nichols już nigdy nie stanie na własnych nogach. Vivian płakała i wzywała męża. Tak bardzo pragnęła mieć go teraz przy sobie, czuć ciepło jego dłoni. Alec był jednak nieobecny.

Detektyw Hornung otrzymał depeszę z Interpolu. Dowiedział się, że mężczyznę, który zakupił podejrzane kasety dla “Roffe & Sons”, znaleziono w Sydney… nieżywego. Zmarł na atak serca trzy dni wcześniej.

Walther Gassner przebywał w prywatnej klinice, położonej malowniczo na przedmieściach Berlina. Od dziesięciu godzin nie odezwał się do nikogo ani słowem. Siedział wpatrzony w jeden punkt. Czasami któraś z pielęgniarek przystawała, aby zaproponować mu coś do jedzenia lub picia. On jednak nie zwracał na nie najmniejszej uwagi. Przebywał, podobnie jak Anna, w zupełnie innym świecie.

Simonettę wyrwał ze snu telefon. Usiadła na łóżku i podniosła słuchawkę.

– Dzień dobry pani. Nazywani się Donatella Spolini. Przepraszam, że dzwonię o tak wczesnej porze.

– Nic nie szkodzi – odparła zaspana Simonetta.

– Nigdy dotąd nie spotkałyśmy się, choć mamy sobie wiele do powiedzenia. Chciałabym zaprosić panią na lunch do “Bolognese” na Piazza del Popolo. To bardzo pilne.

Simonettę zaintrygowała ta kobieta. Wprawdzie w porze lunchu miała ważne spotkanie, ale postanowiła je odwołać.

– Zgoda. Jak panią rozpoznam?

– Przyjdę z moimi synami.

Helena znalazła na biurku w swoim gabinecie krótką wiadomość od swojego męża:

“Postanowiłem odejść od ciebie. Nie próbuj mnie szukać”.

Zgniotła kartkę w dłoni i wrzuciła ją do kominka.

– Już ja cię znajdę, ty niewdzięczniku. Słono zapłacisz mi za tę zniewagę!

Max Hornung przebywał na lotnisku Leonardo da Vinci w Rzymie. Od dwóch godzin bezskutecznie próbował nadać wiadomość na Sardynię. Z powodu złych warunków atmosferycznych została przerwana łączność.

– Muszę natychmiast lecieć na Sardynię – tłumaczył kierownikowi lotów. – Od tego zależy czyjeś życie.

– Rozumiem, signore, ale nie jestem cudotwórcą. Wszystkie lotniska na Sardynii są nieczynne do czasu, gdy przestanie wiać ten cholerny sirocco.

– Jak długo będę musiał czekać?

– Jakieś dwanaście godzin.

– Dwanaście godzin?! – jęknął Max. – W tym czasie Elżbieta Williams będzie już martwa!

Загрузка...