Kiedy otworzyła oczy, znajdowała się w łóżku szpitalnym, a obok niej stał Alec Nichols.
– Nie zdążyłam zrobić zakupów, Alec – powiedziała cicho i wybuchnęła płaczem. Alec ujął jej dłoń.
– Elżbieto!
– Nic mi nie jest, Alec… Boli mnie tylko głowa.
Z trudem przychodziło jej uwierzyć, że żyje. Przypomniała sobie to ogromne drzewo i silne uderzenie. Poczuła nagły skurcz serca.
– Jak długo tu jestem?
– Przywieźli cię dwa dni temu. Lekarz mówił, że cudem uszłaś z życiem. Wszyscy, którzy widzieli miejsce wypadku, zgodnie twierdzili, że byłaś w śmiertelnym niebezpieczeństwie. Masz rany na całym ciele, ale, dzięki Bogu, wszystkie kości są całe. Dlaczego właściwie pędziłaś tak na złamanie karku, ryzykując życie?
Elżbieta opowiedziała mu o całym wydarzeniu. Kiedy skończyła, Alec zbladł i wykrztusił:
– Co za okropny wypadek!
– To nie był wypadek – powiedziała z naciskiem.
Nichols spojrzał na nią zmieszany.
– Nie rozumiem.
“Jak możesz rozumieć, skoro nie czytałeś raportu?” – pomyślała i dodała głośno:
– Ktoś zepsuł hamulce. Nichols potrząsnął głową.
– Ale dlaczego? Jaki miałby w tym cel? Nie mogła powiedzieć mu prawdy, mimo że darzyła go zaufaniem. Jeszcze nie teraz.
– Nie wiem, Alec. Intuicja mówi mi jednak, że hamulce nie mogły same przestać działać. Zauważyła, jak twarz Nicholsa pochmurnieje.
– Jeżeli to, co mówisz, jest prawdą – wybuchnął – to natychmiast każę szukać sprawcy!
Podszedł do telefonu i wykręcił numer posterunku policji w Olbi.
– Mówi Alec Nichols. Tak, panie komendancie, czuje się dobrze. Dziękuję, przekażę jej. Chciałbym się dowiedzieć, gdzie w tej chwili znajduje się jeep? Proszę go tam zatrzymać i postarać się o dobrego mechanika. Przyjadę za pół godziny. Do zobaczenia. – Odwrócił się do Elżbiety i powiedział: – Samochód jest w policyjnym garażu.
– Jadę z tobą.
Spojrzał na nią zaskoczony.
– W takim stanie? Lekarz nalegał, abyś została w łóżku jeszcze co najmniej przez dwa dni.
– Nic mnie to nie obchodzi – powiedziała stanowczo i kwadrans później, mimo protestów lekarza, siedziała już w samochodzie Nicholsa.
Ligi Ferraro, szef posterunku policji w Olbi, był otyłym mężczyzną w średnim wieku. Oprócz niego pracował tam jeszcze detektyw Bruno Campagna, który wzrostem górował nad komendantem. Obaj, a także Elżbieta i Nichols bacznie przyglądali się mechanikowi, który badał podwozie jeepa, stojącego na hydraulicznym wysięgniku.
– Dobrze się czujesz? – zapytał szeptem Alec.
– Nic mi nie jest – skłamała. Była słaba i zbierało się jej na wymioty. Pragnęła jednak być obecna przy oględzinach samochodu.
Mechanik wytarł ręce w poplamioną olejem szmatę i powoli cedząc słowa, powiedział:
– Teraz już nie budują takich mocnych wozów. Po innym samochodzie nie byłoby co zbierać.
Elżbieta przyjrzała się uważnie jeepowi. Lewy błotnik i przedni zderzak były zmiażdżone, widniała na nich kora drzewa, w które uderzyła.
– W jakim stanie są hamulce? – zapytał Nichols.
– W doskonałym, proszę pana.
– Co pan przez to rozumie? – Elżbieta nie dowierzała własnym uszom.
– Że mimo wypadku działają należycie.
– To niemożliwe! Gdyby były sprawne, nie doszłoby do wypadku.
– Panna Roffe sądzi, że ktoś majstrował przy hamulcach – wyjaśnił Ferraro.
– Pani się myli – mechanik potrząsnął głową.
– Ktoś, kto chciałby uszkodzić hamulce, musiałby albo podciąć linki, albo poluzować nakrętkę
– wskazał na kawałek metalu wystający z tyłu podwozia. – Gdyby poluzował nakrętkę, wówczas wyciekłby płyn hamulcowy znajdujący się w tym zbiorniczku. A jak pani sama widzi, zbiorniczek jest pełny. Linek również nikt nie dotykał. Są napięte.
Szef policji odwrócił się do Elżbiety i powiedział:
– Rozumiemy, że w pani stanie…
– Czy jest możliwe – przerwał komendantowi Alec – aby ktoś już po wypadku wymienił linki lub ponownie napełnił zbiorniczek?
– Wykluczone, proszę pana. – Mechanik wydawał się rozdrażniony. – Powiedziałem już, że nikt nie dotykał linek. Co do nakrętki… – przerwał i szmatą, którą trzymał w dłoni, wytarł nakrętkę. – Nie ma na niej nawet najmniejszej rysy. Mogę przysiąc, że odkręcano ją co najmniej pół roku temu. Niech mi pan wierzy, te hamulce są w idealnym stanie. Zresztą pokażę panu.
Mechanik włączył wysięgnik i kiedy samochód znalazł się na betonowej posadzce, wsiadł do niego i po zapaleniu silnika cofnął jeepa do ściany. Następnie nacisnął pedał gazu i samochód z piskiem opon ruszył w kierunku detektywa Campagny. Elżbieta przerażona patrzyła na pędzący samochód. Po chwili ponownie rozległ się pisk opon i jeep zatrzymał się kilka centymetrów od nóg detektywa.
– Widzą państwo sami, że hamulce działają jak należy – powiedział mechanik z triumfem, wysiadając z samochodu.
Wszyscy spojrzeli na Elżbietę. Wiedziała, co myślą. Nie byli jednak z nią w pędzącym jeepie, gdy w panice naciskała pedał hamulca raz za razem.
Teraz mechanik udowodnił, że działają. A może jej się to wszystko wydawało?
– Co ty na to, Elżbieto? – zapytał bezradnie Alec.
– Sama nie wiem. Przecież jeżdżę zupełnie nieźle. Gdyby hamulce były sprawne… Sam rozumiesz…
Nichols patrzył przez chwilę na Elżbietę, a następnie zwrócił się do mechanika.
– Czy istnieje jeszcze jakiś inny sposób, aby uszkodzić hamulce?
– Tak, proszę pana – powiedział detektyw. – Można zmoczyć klocki hamulcowe i wówczas nie będą tarły o bęben hamulcowy.
– To prawda, proszę pani – zgodził się mechanik. – Czy kiedy ruszała pani spod domu, hamulce działały?
Elżbieta przypomniała sobie, że kilkakrotnie hamowała, wyprowadzając jeepa z garażu.
– Działały.
– To wszystko wyjaśnia. – Mechanik zadowolony klasnął w dłonie. – Klocki zmokły na deszczu.
– Mógł je przecież ktoś zmoczyć, zanim samochód wyjechał z garażu – oponował Alec.
– Wtedy hamulce nie działałyby od samego początku – odparł spokojnie mechanik.
– Deszcze w tych okolicach wyrządzają wiele szkód, proszę pani – wtrącił komendant. – Takie wypadki jak ten, który przydarzył się pani, nie należą wcale do rzadkości…
Alec pokiwał głową z rezygnacją. Było mu głupio.
– Przepraszamy za kłopot, jaki panu sprawiliśmy.
– Nie ma za co. Najważniejsze, że pana kuzynka wyszła cało z tego wypadku. – Ostatnie słowo komendant wymówił z naciskiem. – Detektyw Campagna odwiezie państwa do domu.
– Wyglądasz na wyczerpaną, Elżbieto. Masz natychmiast pójść do łóżka i nie wstawać co najmniej przez kilka dni. Zaraz zamówię telefonicznie coś do jedzenia. Poproszę o zakupy na cały tydzień.
– A kto zajmie się gotowaniem?
– Ja…
Tego wieczoru Alec rzeczywiście przyrządził kolację i zaniósł Elżbiecie do łóżka.
– Przyznam ci się, że gotuję nie najlepiej – oznajmił, stawiając tacę na pościeli. – Ale przynajmniej trochę się posilisz.
Okazało się, że Alec nie miał zielonego pojęcia o gotowaniu. Danie, które przygotował, było przesolone i niedogotowane. Zjadła jednak wszystko, ponieważ umierała z głodu. Nie chciała też urazić Aleca. Przez cały czas siedział przy niej i zajmował rozmową. Ani razu nie wspomniał o incydencie w policyjnym garażu i Elżbieta była mu za to wdzięczna.
Alec nie odstępował jej na krok również przez kilka następnych dni. Gotował, wychodził z nią na spacery, a wieczorami czytał jej ulubioną powieść. Odbierał też telefony, które stale dzwoniły.
Ivo i Simonetta dzwonili rano i wieczorem, wypytując o jej zdrowie. Podobnie Helena i Charles oraz Walther. Wszyscy zgłaszali chęć przyjazdu. Elżbieta tłumaczyła im, że czuje się dobrze i że wkrótce przyjedzie do Zurychu.
Zadzwonił również Rhys Williams. Kiedy usłyszała w słuchawce jego głos, o mało nie zemdlała. Zdała sobie nagle sprawę, jak bardzo za nim tęskniła.
– Słyszałem, że próbowałaś pobić rekord szybkości w jeździe górskiej – żartował Rhys.
– Na pewno pobiłam jeden z ostatnich rekordów Heleny – śmiała się.
– Cieszę się, że jesteś cała i zdrowa – powiedział z wyraźną ulgą w głosie.
Zastanawiała się, czy jest może teraz z którąś ze swoich kochanek. “Pewnie jest równie piękna, jak inne, które płaszczyły się u jego stóp” – pomyślała z odrazą.
– Czy wiesz, że piszą o tobie w gazetach?
– Chyba żartujesz sobie ze mnie.
– Nie. Posłuchaj: “Dziedziczka fortuny cudem uniknęła śmierci zaledwie kilka tygodni po tragicznym wypadku jej ojca, znanego…”
Rozmawiali przez dłuższą chwilę i kiedy skończyli, Elżbieta poczuła się trochę lepiej. Rhys interesował się tym, jak ona się czuje i co porabia. Wyraźnie martwił się o nią. Pomyślała, że chyba umarłaby z rozpaczy, gdyby na przykład oznajmił jej, że zamierza poślubić którąś z tych znienawidzonych przez nią kobiet.
“Elżbieta Williams…” – pomyślała, odkładając słuchawkę.
– Przypominasz mi kota z Cheshire – powiedział Alec, wchodząc do sypialni.
– Jesteś miły – odparła. “Może powinnam była powiedzieć Rhysowi o tajnym raporcie ojca?”
– Czas na nas – oznajmił Alec następnego dnia rano. – Chętnie pozwoliłbym ci jeszcze poleniuchować kilka dni, ale musimy lecieć do Zurychu. Czeka cię przecież arcyważne spotkanie z dyrektorami korporacji.
Na lotnisku czekali na nich dziennikarze. Zanim wsiedli do limuzyny, Elżbieta wygłosiła krótkie oświadczenie dla prasy dotyczące wypadku.
Kilka minut później znalazła się w sali konferencyjnej. Zajęci dotąd rozmową mężczyźni nagle umilkli. Elżbieta wolno zbliżyła się do stołu, przy którym siedzieli, i siląc się na spokój, powiedziała:
– Panowie, chcę was poinformować, że podtrzymuję swoją poprzednią decyzję, co oznacza, że nie zamierzam zgadzać się na sprzedaż akcji.
Charles gniewnie zmarszczył brwi. Wyrzucał jej, że niepotrzebnie się upiera i że jest nieodpowiedzialna. Gdyby wiedział, jak bliska była decyzji, która z pewnością zadowoliłaby wszystkich. Nie mogła się jednak poddać. Wśród nich był przecież zabójca jej ojca, który teraz czyhał również na jej życie. Gdyby zgodziła się na sprzedaż “Roffe & Sons”, złoczyńca odniósłby zwycięstwo.
Wszyscy obecni próbowali przekonać ją, by zmieniła decyzję, przytaczając różne argumenty.
Alec utrzymywał, że “Roffe & Sons” potrzebuje doświadczonego prezesa, który wyciągnąłby korporację z obecnych tarapatów.
Ivo kokietował ją jeszcze bardziej niż zwykle.
– Jesteś przepiękną kobietą, carissima. Masz cały świat u swoich stóp. Powinnaś cieszyć się życiem, a nie zajmować nudnymi interesami.
Charles tłumaczył jej wszystko na swój sposób.
– Przejęłaś kontrolę nad firmą wskutek tragicznego zbiegu okoliczności. Powinnaś jak najszybciej naprawić swój błąd, zanim będzie za późno.
– Mamy poważne kłopoty – dodał Walther. – Jedynym rozwiązaniem jest rozpisanie akcji i ich sprzedaż.
Elżbieta analizowała dokładnie wszystkie argumenty.
Ich wypowiedzi nie były pozbawione sensu. Mieli na względzie dobro korporacji, a mimo to któryś z nich pragnął ją zniszczyć. “Tylko który?” – zastanawiała się, próbując przeniknąć szare od gniewu twarze.
Jedno było pewne: pragnęli z całego serca, aby usunęła się z drogi i zezwoliła na sprzedaż akcji. Rozumiała jednak, że z chwilą, gdy wyrazi na to zgodę, szansę znalezienia zabójcy ojca i jednocześnie winowajcy wszystkich obecnych problemów korporacji będą równały się zeru.
Postanowiła jak najszybciej zakończyć posiedzenie.
– Doskonale zdaję sobie sprawę, że zarządzanie tak ogromną firmą nie należy do spraw najłatwiejszych, dlatego oczekuję od was pomocy. W ten sposób z pewnością stawimy czoło obecnym kłopotom…
– Niech ktoś przemówi jej do rozsądku! – przerwał Elżbiecie Ivo. Wreszcie dał o sobie znać jego temperament.
– Obawiam się, panowie, że będziecie musieli zatańczyć tak, jak zagra wam ta młoda dama – odezwał się nagle Rhys i, śmiejąc się, mrugnął porozumiewawczo do Elżbiety.
– Dziękuję, panie Williams. Chciałabym, aby oficjalnie ogłoszono, że od dziś zajmuję miejsce ojca.
– Czy to ma oznaczać, że zostajesz nowym prezesem? – zapytał Charles.
– Przecież już nim jest – odparł Alec. – Robi nam jedynie grzeczność, że nas o tym informuje.
Charles zawahał się przez moment, ale w końcu wykrztusił z siebie:
– Głosuję za tym, aby Elżbieta Roffe została nowym prezesem “Roffe & Sons”.
– Popieram wniosek – powiedział Walther i uniósł rękę do góry.