Rozdział 52

Między Civitavecchia i Sardynią kursował regularnie prom przewożący zarówno ludzi, jak i samochody. Elżbieta wjechała na pokład wynajętym samochodem. Starała się wtopić w tłum pasażerów. Była pewna, że nikt jej nie śledził, a mimo to czuła się zagrożona.

Rhys nie miał wyjścia. Wiedziała zbyt wiele i mogła go zniszczyć. Musiał więc ją zabić.

Kiedy wybiegła z biurowca, od razu pomyślała o Sardynii. Musiała jak najszybciej wyjechać z Zurychu i ukryć się przed Rhysem, póki nie zostanie schwytany.

Podczas gdy czekała na prom, próbowała połączyć się z Nicholsem. Nie było go jednak w domu. Zostawiła mu więc poufną wiadomość, że jedzie na Sardynię. Taką też informację przekazała telefonicznie Hornungowi i poprosiła o ochronę policyjną.

Na miejscu, w Olbi, czekali już na nią detektyw Bruno Compagna oraz inspektor policji Ferraro. Kiedy prom przybił do brzegu, podszedł do niej Campagna i powiedział:

– Otrzymaliśmy telefon od szwajcarskiej policji. Prosili, abyśmy zajęli się panią. Obstawiliśmy całą przystań. Mogę panią zapewnić, że jest pani bezpieczna.

– Dziękuję – Elżbieta odetchnęła z ulgą.

– Pozwoli pani, że ja poprowadzę – zaproponował Campagna i gdy Elżbieta wyraziła zgodę, usiadł za kierownicą. – Gdzie chce pani jechać? Na posterunek czy do swojej willi?

– Do willi, ale pod warunkiem, że nie będę tam sama.

– Zostanę z panią. Przed domem stoi radiowóz. Jeżeli ktokolwiek pojawi się na drodze, moi koledzy zaraz troskliwie się nim zajmą. – Uśmiechnął się.

– Czy są jakieś wieści o moim… mężu? – zapytała, gdy jechali górską drogą, niedaleko miejsca, w którym zdarzył się wypadek.

– Ponoć gdzieś się ukrył. Zapewniono nas jednak, że do rana zostanie schwytany.

Czuła bolesny ucisk w klatce piersiowej. Ten policjant mówił o mężczyźnie, którego kochała, jak o dzikiej bestii, którą należy upolować.

Jak mogła mu tak bezgranicznie ufać? Nabrała się na jego słówka i nieskazitelne maniery. On zaś przez cały ten czas rozmyślał, jak pozbawić ją życia. Gdy o tym pomyślała, poczuła, jak dreszcz przebiegł jej ciało.

– Zimno pani? – zapytał Campagna.

– Nie, skądże.

Wiał silny wiatr i stary samochód z trudem stawiał mu opór.

– Wieje przeklęty sirocco, proszę pani. Noc zapowiada się nieciekawie.

Elżbieta dobrze wiedziała, co detektyw miał na myśli. Sirocco potrafił doprowadzić do szaleństwa wszystkie żywe istoty, zarówno ludzi, jak i zwierzęta. Nadciągał znad Sahary, niosąc ze sobą odrobiny gorącego piasku. Pojękując i zawodząc wytrącał ludzi z równowagi.

Jak wykazywały policyjne statystyki, najwięcej zbrodni popełniano właśnie wtedy, gdy wiał ten przeklęty wiatr.

Objechali małe wzgórze i skręcili w wąską alejkę, prowadzącą prosto do drzwi willi. Campagna zaparkował samochód na małym parkingu obok fontanny i pomógł Elżbiecie wysiąść.

– Pozwoli pani, że ja otworzę? Na wszelki wypadek, gdyby był w środku.

Elżbieta wręczyła mu klucz i patrzyła w napięciu, jak detektyw otwiera drzwi. Campagna wyjął rewolwer i przez lekko uchylone drzwi wsunął rękę do środka, zapalając światło w holu.

– Chciałbym, aby oprowadziła mnie pani po domu – poprosił cicho.

Sprawdzali jeden pokój po drugim. Detektyw wszędzie zapalał światła, zaglądał do szaf i pod łóżka. Kiedy upewnił się, że dom jest pusty, podszedł do telefonu i wykręcił numer swojego posterunku.

– Mówi Campagna, panie inspektorze. Wszystko w porządku. Zostanę w willi na noc. – Słuchał przez chwilę, po czym dodał – pani Williams czuje się dobrze. Zadzwonię później.

Elżbieta usiadła bezwładnie na krześle. Była wyczerpana. Wiedziała jednak, że najgorsze czeka ją dopiero jutro, kiedy schwytają Rhysa… żywego lub… martwego.

Campagna patrzył na nią uważnie. Było mu jej żal.

– Zrobić pani kawy?

– Sama się tym zajmę. – Wstała. Detektyw dotknął jej ramienia i łagodnie posadził z powrotem na krześle.

– Moja żona mówi, że przyrządzam najlepszą kawę na świecie – powiedział i wyszedł do kuchni.

Elżbieta położyła głowę na oparciu krzesła i zamknęła oczy. Ciekawe, od jak dawna Rhys planował przejęcie korporacji. Pewnie od dnia, kiedy się z nią spotkał w szkole, w Szwajcarii. Postanowił wówczas, że przechytrzy Sama i ożeni się z jego córką. I co tu dużo mówić, poszło mu całkiem gładko. Wystarczyła jedna kolacja u Maxima, aby ją oczarować. Później przyczaił się i uzbroił w cierpliwość do momentu, gdy sama mu się oświadczyła, wpadając w zastawione przez niego sidła. Pewnie później z Heleną śmiali się z jej naiwności. Zastanawiała się, gdzie może być teraz Rhys. Wcale by się nie zdziwiła, gdyby policjanci wywlekli go z łóżka tej ladacznicy.

– Kawa gotowa – głos detektywa przerwał jej rozmyślania.

Wzięła filiżankę z jego ręki i upiła łyk. Kawa miała dziwny smak. Widocznie Campagna dodał coś do niej.

– Kilka kropel whisky… – zdawał się czytać w jej myślach. – Dobrze to pani zrobi.

Elżbieta leżała w łóżku, nie mogąc zasnąć. Czuła się nieswojo z powodu obecności policjantów przed domem i detektywa czuwającego w stołowym pokoju. Myślała o Rhysie. Być może przedziera się teraz gdzieś przez krzaki wśród świszczących pocisków. Nagle kilka kuł trafia go w pierś. Rhys pada na trawę i zastyga w bezruchu. Poczuła, że zapada w błogi sen. Ciężki i wyczerpujący dzień zrobił swoje. Kilka godzin później obudził ją czyjś przeraźliwy krzyk.

Загрузка...