Rozdział 37

– To wszystko zdarzyło się tak nagle, panno Roffe – powiedział szef ochrony. – Zanim zdołaliśmy uruchomić sprzęt gaśniczy, laboratorium doszczętnie spłonęło.

Po kilkunastu godzinach wydobyto zwęglone ciało naukowca. Nie było najmniejszych szans na znalezienie choćby receptury preparatu, nad którym pracował Joeppli.

– Laboratorium miało być pilnie strzeżone przez dwadzieścia cztery godziny na dobę, prawda?!

– Tak, panno Roffe, ale…

– Jak długo jest pan szefem straży?

– Pięć lat.

– Jest pan zwolniony! Ilu strażników pracuje w ochronie kompleksu naukowego?

– Sześćdziesięciu pięciu, proszę pani.

– Sześćdziesięciu pięciu strażników nie potrafiło upilnować Emila Joeppli?!

– Ależ oni… – Mężczyzna próbował protestować.

– Nie chcę ani pana, ani ich więcej tu widzieć!

Przez cały następny dzień Elżbieta próbowała wymazać z pamięci obraz zwęglonych szczątków naukowca i popalonych zwierząt w klatkach. Wolała też nie myśleć, jak wielką stratę poniosła korporacja, nie mogąc produkować cudownego leku. Kto wie, może się okazać, że ktoś skradł recepturę i przekazał ją konkurencji. Najgorsze w tym wszystkim było to, że zrobił to ktoś z najbliższej rodziny, ta sama osoba, która zabiła jej ojca i także ją próbowała pozbawić życia. Postanowiła, że nad jej bezpieczeństwem będą czuwać pracownicy ochrony spoza korporacji.

Elżbieta co kilka godzin dzwoniła do szpitala w Brukseli, pytając o stan zdrowia pani Van den Logh, żony belgijskiego ministra.

Odpowiadano jej niezmiennie, że nadal znajduje się w stanie śpiączki i jej stan jest krytyczny.

Rhys podszedł do Elżbiety i przyjrzał jej się badawczo. Miała zaczerwienione i opuchnięte oczy. Była blada i roztrzęsiona.

Czuł, że nie jest w stanie znieść obecnego stresu.

– Chcesz, abym ci w czymś pomógł? “Żebyś wiedział – pomyślała – jak bardzo cię potrzebuję w tej chwili”.

– Czy dowiedziałaś się czegoś nowego o stanie zdrowia madame Van den Logh?

– Nie. – Elżbieta pokręciła przecząco głową.

– Czy ktoś dzwonił w sprawie artykułu zamieszczonego w “Wall Street Journal”?

– Jakiego artykułu?

Rhys odsunął szufladę biurka i wyjął z niej gazetę.

– Proszę, przeczytaj.

Autor zamieścił tu całą listę problemów, z jakimi boryka się od kilku lat korporacja.

Najgorszy był jednak nagłówek, którym opatrzony był artykuł: “»Roffe & Sons«potrzebuje szybko doświadczonego prezesa!”

Elżbieta odłożyła gazetę.

– Sądzisz, Rhys, że ta bazgranina może nam zaszkodzić?

– Lepiej nie pytaj. Od momentu ukazania się artykułu straciliśmy kilku poważnych kontrahentów.

– Panno Roffe – w drzwiach ukazała się głowa Henrietty – dzwoni pan Julius Badrutt. Mówi, że to pilne.

Elżbieta zawahała się i spojrzała na Rhysa.

Williams pokiwał głową i spuścił wzrok.

– Przełącz go, Henrietto, na drugą linię.

– Tak, proszę pani.

Po chwili Elżbieta uniosła słuchawkę i usłyszała głos Badrutta.

– Chciałbym jak najszybciej porozmawiać z panią. Czy dzisiaj o szesnastej byłoby to możliwe?

– Tak, panie Badrutt – odpowiedziała, wstrzymując oddech.

– Przykro mi z powodu śmierci pana Joeppli. Pokładaliśmy w jego badaniach duże nadzieje.

– Dziękuję. Do widzenia – powiedziała Elżbieta i odwiesiła słuchawkę.

Ciekawe, skąd Badrutt wiedział o śmierci Emila Joeppli? Przecież żadna z gazet o tym nie pisała.

Rhys nie spuszczał z niej oczu.

– Coś mi się wydaje, że rekiny poczuły krew – powiedział, zaciskając pięści.

Pierwszy z rodziny zadzwonił Alec.

– Czytałaś ten artykuł w porannej prasie, Elżbieto?

– Czytałam i uważam, że “Wall Street Journal” przesadza.

Nastąpiła krótka pauza i Elżbieta znów usłyszała podniecony głos Aleca.

– Miałem na myśli “Financial Times”. Zamieścili artykuł szkalujący naszą korporację. Od rana urywają się telefony. Co zamierzasz zrobić w tej sytuacji?

– Jeszcze nie wiem, ale zadzwonię do ciebie na pewno, jak coś postanowię.

– Carissima! – Głos Ivo poznałaby na końcu świata. Nawet w słuchawce telefonu brzmiał melodyjnie. – Przygotuj się na szok.

– Słucham, Ivo.

– Kilka dni temu aresztowano włoskiego ministra za branie łapówek.

Elżbieta poczuła znajomy ucisk w żołądku.

– Mów dalej.

– Nie zrozum mnie źle, carissima. To nie był nasz błąd. Po prostu pan minister stał się zachłanny i nieostrożny. Złapali go na lotnisku, kiedy próbował wywieźć pieniądze z Włoch.

– Po co dawaliśmy mu łapówki? – zapytała zdziwiona.

– Żeby móc robić interesy we Włoszech. Takie są tu zwyczaje, carissima. Nikt nie wini tego ministra za to, że brał łapówki, lecz za to, że dał się złapać.

Elżbieta milczała. Ból głowy nie dawał jej spokoju.

– Jesteś tam, carissima?


– Tak, słucham.

– Uważam, że powinnaś zlecić tę sprawę któremuś z lepszych adwokatów. Nie obawiaj się. Tylko biedni idą do więzienia we Włoszech.

Charles zadzwonił z Paryża. Mówił z troską w głosie.

– O “Roffe & Sons” piszą na pierwszych stronach gazet. Sprzedajmy nasze udziały, póki są jeszcze coś warte. Nasi klienci zaczynają tracić do nas zaufanie, a bez nich nie możemy przecież istnieć.

Elżbieta myślała o nie milknących telefonach ze złymi wiadomościami i prasie pełnej szkalujących firmę artykułów.

To wszystko działo się zbyt szybko. Ktoś maczał w tym palce. Będzie musiała jak najszybciej dowiedzieć się, kto.

Nazwisko Maria Martinelli nadal widniało w notesie Elżbiety. Pamięta, że była atrakcyjną brunetką. Były najlepszymi koleżankami w szkole w Szwajcarii.

Pisywały do siebie od czasu do czasu. Właśnie z jej listu dowiedziała się, że Maria zaręczyła się z włoskim wydawcą w Mediolanie.

– Nadal, kochanie, jesteś zaręczona z tym wydawcą?

– Oczywiście. Gdy tylko mój były mąż da mi rozwód, wyjdę za Tony'ego.

– Czy mogłabyś mi pomóc, Mario?

– Dobrze wiesz, że dla ciebie zrobię wszystko.

Nie upłynęła nawet godzina, gdy Maria oddzwoniła i oznajmiła Elżbiecie podnieconym głosem:

– Mam informację, o którą prosiłaś. Minister, którego przyłapano na szmuglowaniu pieniędzy przez granicę, wpadł w zasadzkę. Tony mówił, że ktoś dał cynk celnikom.

– Czy zna nazwisko tego, kto to zrobił?

– Tak, Elżbieto. Był to niejaki Ivo Palazzi.

Detektyw Max Hornung dokonał niezwykłego odkrycia. Otóż eksplozja w kompleksie badawczym “Roffe & Sons” została zaplanowana. Zastosowano materiał wybuchowy o wdzięcznej nazwie “Rylar X”, którego używa wyłącznie wojsko. Żadna z osób cywilnych nie ma do niego dostępu. Najbardziej jednak intrygowało Maxa to, że “Rylar X” produkuje jedna z fabryk “Roffe & Sons”, mieszcząca się na przedmieściach Paryża.

Dokładnie o czwartej po południu Julius Badrutt zjawił się w gabinecie Elżbiety i bez ogródek oświadczył jej, że zrywa dotychczasową umowę o zwłoce w spłatach kredytów.

– Pani rozumie – rozłożył ręce. – Nasi akcjonariusze stają się niecierpliwi. Dlatego nasz zarząd prosi o natychmiastowy zwrot zaciągniętych pożyczek.

– Daliście mi przecież trzy miesiące.

– To prawda, ale sytuacja pani firmy dramatycznie się pogorszyła. Skądinąd wiem, że inne banki również zamierzają na panią naciskać.

– Jeżeli banki mi nie pomogą, “Roffe & Sons” przestanie być firmą prywatną.

– Przykro mi, ale takie są realia.

– Przecież korporacja nadal jest silna i ma rozległe wpływy.

– To prawda – Badrutt pokiwał głową z aprobatą.

– Dlaczego więc pan i inni bankierzy nie chcecie dać mi więcej czasu?

Badrutt popatrzył przez chwilę na Elżbietę, a następnie wolno cedząc słowa, odpowiedział:

– Uważamy, że z kłopotami, z jakimi boryka się pani korporacja, można się uporać. Tylko że… – zawahał się.

– Tylko że ja nie potrafię?

– Obawiam się, że tak, droga pani. – Badrutt wstał z miejsca i ruszył w stronę wyjścia.

– A gdyby tak ktoś zajął moje miejsce?

– Rozważaliśmy taką możliwość. Niestety, żaden z członków pani rodziny nie jest dostatecznie kompetentny, aby prawidłowo zarządzać tak wielką korporacją.

– A co pan powie na kandydaturę Rhysa Williamsa?

Загрузка...