8

MUZYKA

Servaz wrócił do pokoju. Było wpół do trzeciej. Na twarzy chłopaka malowało się zmęczenie i strach. Servaz nagle poczuł, że atmosfera się zmieniła. Tak wielka presja, tak ogromny strach. Zbliżała się godzina wyznań.

Wyznania

spontaniczne,

wyznania

kłamliwe,

wyznania

prawdziwe, wyznania wymyślone, wyznania wymuszone… Mówię, bo spada ze mnie ciężar winy, mówię, bo mam dość, bo jestem już zbyt zmęczony, zbyt bezradny, bo okropnie chce mi się sikać, mówię, bo ten drań naprzeciwko dyszy mi w twarz swoim niezdrowym oddechem, mówię, bo już wariuję od jego wrzasków i boję się go, mówię, bo w gruncie rzeczy oni wszyscy tego chcą i jak tak dalej pójdzie, to dostanę zawału, hipoglikemii, niewydolności nerek, padaczki… Zapalił papierosa i wbrew wiszącemu na ścianie zakazowi podał go rozmówcy. Chłopak wziął go i pociągnął z wdzięcznością rozbitka, któremu podano łyk słodkiej wody, pozwalając, by trucizna zstąpiła do jego tchawicy i płuc. Servaz zauważył, że Hugo się nie zaciąga, ale mimo to wygląda, jakby poczuł się znacznie lepiej. Młody człowiek wpatrywał się w niego w milczeniu. Na zewnątrz deszcz hałaśliwie bębnił w rząd kontenerów na śmieci.

Byli sami. Jak zawsze wtedy, gdy się okazuje, że jeden z członków brygady śledczej ma lepszy kontakt z zatrzymanym niż pozostali.

Nieistotne, czy tą osobą jest szef czy podwładny: najważniejsze jest nawiązanie dialogu.

– Chcesz jeszcze kawy?

– Nie, dziękuję.

– Coś do picia? Drugiego papierosa?

Hugo potrząsnął głową.

– Rzuciłem palenie.

– Kiedy?

– Osiem miesięcy temu.

– Nie masz nic przeciwko temu, żebyśmy kontynuowali?

Servaz musiał znieść pełne niepokoju spojrzenie rozmówcy.

– Myślałem, że skończyliśmy.

– Nie całkiem. Chciałem wyjaśnić jeszcze parę punktów – oświadczył

Servaz, otwierając notatnik. – Chcesz, żebyśmy to odłożyli na później?

– Nie, nie. W porządku.

– Świetnie. Jeszcze godzina, dwie, a będziesz mógł się położyć.

– Gdzie? – zapytał młody człowiek, szeroko otwierając oczy. – W

więzieniu?

– Na razie w areszcie. Ale będziemy musieli cię przewieźć do Tuluzy.

Wtedy śledztwo przejmie policja kryminalna.

Zauważył, że chłopak przygasł na twarzy.

– Chciałbym zatelefonować do mamy.

– Nie mamy obowiązku ci na to pozwalać… Ale będziesz mógł

zadzwonić, gdy skończymy, zgoda?

Hugo odchylił się na krześle i zaplótł dłonie na karku. Długie nogi wyciągnął pod stołem.

– Spróbuj sobie przypomnieć, czy coś nie wydało ci się dziwne.

– Na przykład?

– Nie wiem, cokolwiek. Jakiś szczegół. Coś, co ci nie pasowało. Jakaś rzecz nie na swoim miejscu. Wszystko, co ci przychodzi do głowy.

Chłopak wzruszył ramionami.

– Nie, nie wiem.

– Wysil się, chodzi o twoją skórę!

Servaz podniósł głos. Hugo spojrzał na niego zaskoczony. Na zewnątrz znowu rozległ się trzask pioruna.

– Muzyka…

Servaz zmierzył go wzrokiem.

– Co: muzyka?

– Wiem, że to brzmi idiotycznie, ale sam pan pytał…

– Wiem, o co pytałem. To jak? Co z tą muzyką?

– Kiedy się ocknąłem, z wieży leciała muzyka.

– To wszystko? I co w tym dziwnego?

– No… – chłopak się zamyślił – Claire nieraz puszczała muzykę, kiedy u niej byłem, ale nigdy taką.

– Jaki to był gatunek?

– Muzyka poważna.

Servaz spojrzał na niego. Muzyka poważna… Poczuł dreszcz przebiegający wzdłuż kręgosłupa.

– Zwykle takiej nie słuchała?

Hugo potwierdził skinieniem głowy.

– Jesteś tego pewien?

– Przynajmniej z tego, co wiem. Słuchała jazzu albo rocka. Nawet hip-hopu. Ale nie przypominam sobie, żeby kiedykolwiek wcześniej puszczała muzykę poważną. Pamiętam, że w chwili, kiedy się obudziłem, nagle wydało mi się to… dziwne. Ta mroczna muzyka, otwarty dom i nikt nie odpowiada na wołanie. To naprawdę nie było w jej stylu.

Servaz czuł, że zaczyna w nim wzbierać jakiś głuchy niepokój. Coś nieokreślonego, rozproszonego.

– Nic więcej?

– Nic.

Muzyka poważna. Przyszła mu do głowy pewna myśl, ale wydała mu się tak niedorzeczna, że ją przegnał.


Kiedy wrócił do domu Claire Diemar, wciąż panował tam ten sam cyrk. W

uliczce tłoczyły się teraz zaparkowane furgonetki i samochody osobowe.

Do tańca, mimo późnej – bądź wczesnej, w zależności od punktu widzenia – godziny, włączyli się także dziennikarze ze swoimi mikrofonami, kamerami i typowym dla siebie zawodowym rozbieganiem. Jak można było wywnioskować z obecności vana z anteną paraboliczną, w dzienniku telewizyjnym następnego dnia miały się znaleźć nie tylko komentarze z boisk

piłkarskich.

Servaz

był

jednak

pewien,

że

morderstwo

wykładowczyni języków i kultury antycznej znajdzie się daleko za mizernymi wyczynami francuskich futbolistów.

Postawił kołnierz kurtki, która i tak zdążyła się już zmienić w mokrą szmatę, i szybko ruszył po śliskim bruku, zasłaniając się dłonią przed błyskami fleszy.

W domu wygrodzono taśmami wąskie przejście od drzwi głównych do wyjścia na taras. Servaz zauważył wieżę stereo, ale technicy właśnie nad nią pracowali, używając pincet i substancji do wykrywania odcisków linii papilarnych. Postanowił tymczasem sprawdzić ogród. Lalki zniknęły.

Technicy ustawiali tabliczki z numerami w trawie i między drzewami, tam, gdzie znajdowały się hipotetyczne ślady. Pawilon przy basenie był otwarty i jasno oświetlony. Servaz podszedł do niego. Wewnątrz pracowało w kucki dwóch techników w białych kombinezonach. Zobaczył umywalkę, złożone leżaki, podbieraki, sprzęt sportowy i pojemniki ze środkami do czyszczenia basenu.

– Znaleźliście coś?

Jeden z mężczyzn odwrócił się w stronę policjanta. Grube pomarańczowe szkła okularów powiększały jego oczy. Przecząco pokręcił

głową.

Servaz powoli obszedł basen dookoła. Następnie ruszył przez mokry trawnik w kierunku lasu, który tworzył zwartą ścianę zieleni, tam gdzie kończyła się trawa. Nie było ogrodzenia, ale roślinność była wystarczająco gęsta, by służyć za naturalną barierę. Zauważył jednak w tym żywopłocie dwa wąskie otwory. Podszedł do nich. W środku było czarno jak w piecu, a krople deszczu głośno bębniły o liście nad jego głową. Ścieżka wiodąca przez pierwszy otwór urwała się po kilku metrach. Servaz wrócił na trawnik i spróbował przejść przez drugą dziurę. Wyglądało na to, że ten korytarz prowadzi dalej. Była to ledwie zauważalna przecinka między pniami wyższych i niższych drzew i policjant skrzywił się na myśl o pójściu dalej, jednak ścieżka konsekwentnie wcinała się w ciemności, jak srebrna nić w bryłę kwarcytu. Baldachim z liści niemal całkowicie chronił

od deszczu. Światło latarki Servaza wydobywało z mroku gałęzie, które sprawiały wrażenie, jakby chciały go zatrzymać. Musiał patrzeć pod nogi, ponieważ szedł po dywanie z liści i uschniętych patyków. Choć pokonał

już jakieś dziesięć metrów, ścieżka wciąż była tak samo wąska. Zawrócił

więc, obiecując sobie, że przyjdzie tu za dnia. Był już całkiem blisko wyjścia, kiedy w niemal całkowitych ciemnościach zauważył na ziemi coś białego. Skierował tam strumień światła.

Kupka małych, jasnych, cylindrycznych obiektów, odcinających się na tle ciemnej ziemi i listowia.

Papierosy…

Schylił się. Niedopałki. Kilka.

Ktoś musiał tu stać i palić przez dłuższą chwilę. Servaz uniósł głowę.

Z miejsca, w którym się znajdował, wyraźnie widział część domu wychodzącą na ogród, drzwi balkonowe, a nawet wnętrze salonu oświetlone przez policję. Idealny punkt obserwacyjny.

Poczuł, że jeżą mu się włosy na karku. Osoba, która tutaj bywała, dobrze znała teren. Próbował przekonać samego siebie, że tym kimś był

ogrodnik albo nawet sama Claire Diemar. To się jednak nie trzymało kupy. Nie istniał żaden sensowny powód, by stać w tych krzakach i palić papierosa za papierosem, poza jednym: szpiegowaniem młodej kobiety.

Servaz znowu się zastanowił. Hugo wszedł przodem i zostawił

samochód na ulicy. Dlaczego miałby obserwować Claire z lasu? Przyznał, że był u niej wielokrotnie. Czyżby miał potrzebę jeszcze bawić się w podglądacza?

Nagle poczuł się tak, jakby był widzem jakiegoś kuglarskiego przedstawienia: jak wtedy, gdy prezenter kieruje uwagę publiczności w jedną stronę, podczas gdy najważniejsze dzieje się z drugiej. Jedną rękę, oświetloną, pokazuje widzom, a drugą robi coś w ciemności. Ktoś chce ich skłonić, by patrzyli na sprawę od niewłaściwej strony. Wybrał scenę, aktorów, opracował dekoracje… Servaz odniósł wrażenie, jakby za kulisami całego dramatu przesuwał się, niezauważony przez nikogo, jakiś ukryty cień. Niepokój powrócił z całą mocą.

Policjant zmarszczył brwi i nie zwracając już uwagi na deszcz, wrócił

do budynku. Wytarł przemoczone buty w dywanik przy wejściu. Technicy w salonie uporali się już z wieżą.

– Chce pan rzucić okiem? – zapytał jeden z nich, podając mu ochraniacze na buty i czepek. W tych śmiesznych nakryciach głowy technicy kryminalistyczni wyglądali jak klienci damskiego salonu fryzjerskiego.

Komendant nałożył na siebie obowiązkowy strój i podniósł taśmę.

– Jest tu coś dziwnego – powiedział technik. Servaz popatrzył na niego.

– Znaleźliśmy komórkę chłopaka, miał ją w kieszeni. Ale nie ma śladu po telefonie ofiary. A szukaliśmy wszędzie.

Servaz wyjął notatnik i zapisał informację. Słowo „telefon” podkreślił

dwa razy. Przypomniał sobie, że znaleźli osiemnaście połączeń z numerem ofiary w komórce Hugona. Dlaczego miałby usunąć telefon Claire, a nie swój?

– A tutaj niczego nie znaleźliście? – wskazał podbródkiem wieżę stereo.

Technik wzruszył ramionami.

– Nic szczególnego. Odciski palców na sprzęcie i na płytach, ale tylko należące do ofiary.

– W odtwarzaczu nie było płyty?

Technik spojrzał na niego, nie rozumiejąc. Najwyraźniej zastanawiał

się, jakie to może mieć znaczenie. Na komodzie leżała kupka przezroczystych torebek z zamknięciem strunowym, które miały zostać zabrane do laboratorium. Mężczyzna wziął jedną z nich i podał Servazowi bez słowa. Komendant chwycił pakunek i spojrzał na zamknięte wewnątrz pudełko.

Rozpoznał je.

Gustav Mahler, Kindertotenlieder Pieśni na śmierć dzieci.

Wykonanie z 1963 roku pod batutą Karla Bôhma, z Dietrichem Fischerem-Dieskauem. Servaz miał w swojej płytotece dokładnie taki sam egzemplarz.

Загрузка...