16

NOC

Księżyc ukazał się w krótkim przebłysku, wkrótce znowu zniknął, zasłonięty przez chmury. Przez otwarte okno wpadał szum deszczu bębniącego o dachówki, wilgoć oblepiała jej skórę jak mokre prześcieradło, na podłogę u jej stóp kapały krople wody, jednak Margot stała bez ruchu.

Zaciągała się papierosem. Dusiła się w ciasnym pokoiku na poddaszu.

Obowiązywał zakaz palenia, ale miała to gdzieś. Koszulka kleiła się do rozgrzanej skóry, pot spływał jej między łopatkami i pod pachami.

Spojrzała na zegarek. Dziesięć minut po północy. Jej współlokatorka spała z zaciśniętymi pięściami. I chrapała. Jak zwykle.

Margot zastanawiała się, kto robi więcej hałasu – letni deszcz czy ona. Lubiła tę trochę pulchną, nieśmiałą dziewczynę, ale to nocne chrapanie ją dobijało. Na szczęście iPod wsączał jej do uszu Welcome to the Black Parade w wykonaniu My Chemical Romance. Migrena rozsadzała jej skronie. Jeszcze piętnaście minut wcześniej obie ślęczały nad wypracowaniem z filozofii.

Wychyliła się na zewnątrz i rzuciła okiem na starą, okrągłą wieżę porośniętą bluszczem i zwieńczoną spiczastym dachem, znajdującą się na rogu dwóch budynków. Deszcz moczył jej twarz i ramiona. W oknie dyrektora na szczycie wieży paliło się światło. Jak często bywało o tej porze. Pewnie Grubas był w ferworze filmów porno, podczas gdy jego małżonka słodko spała.

Margot uśmiechnęła się na tę myśl.

Wiele razy widziała, jak ukradkiem gapił się na nogi studentek, i była pewna, że głowę miał pełną świńskich fantazji.

Nagle jej uwagę przykuł błysk światła na granicy jej pola widzenia.

Spojrzała w kierunku parku. Światło znowu rozbłysło. Raz. Dwa razy.

A potem – nic.

Cholera, Elias, pomyślała. Naprawdę jesteś walnięty!

Wyrzuciła niedopałek, który spadając, zakreślił w ciemności świetlistą parabole, i zamknęła okno. Zatrzasnęła leżącego na łóżku laptopa, którego monitor lśnił w półmroku. Wciągnęła na stringi szorty w kolorze khaki, zapięła wielką srebrną klamrę nabitego ćwiekami paska i wsunęła stopy w odblaskowe trampki.

Na ścianie nad jej łóżkiem wisiały trzy plakaty z filmów grozy przedstawiające: 1) główną postać z Halloween, 2) Pinheada, Cenobitę z głową nafaszerowaną gwoździami z Wysłannika piekieł, 3) Freddy’ego Kruegera, postrach dzieci, potwora o poparzonej twarzy, który nawiedzał

we śnie nastolatków z Koszmaru z ulicy Wiązów. Margot uwielbiała horrory. Podobnie jak heavy metal i powieści Anne Rice, Poppy Z. Brite i Clive’a Barkera. Wiedziała, że zarówno jej gust literacki, jak i zamiłowania muzyczne i filmowe kalają Marsac i że żadnemu z tych autorów nie grozi wpisanie do programu nauczania literatury współczesnej. Nawet Lucie, która bardzo się starała przypodobać swojej współlokatorce, trochę protestowała przeciwko tym plakatom, na które musiała patrzeć każdego wieczoru przed zaśnięciem. Protestowała też przeciwko zwyczajowi Margot, by palić w pokoju, nawet mimo otwartego okna.

Pochyliła się nad niewielką umywalką, spryskała twarz zimną wodą i opłukała pachy.

Podniosła się i spojrzała w lustro. Dwa rubinowe kolczyki, jeden w łuku brwiowym, drugi w dolnej wardze, błyszczały jak małe czerwone gwiazdki

w

neonowym

świetle.

Margot

szczupła

brunetka

o umięśnionych nogach i półdługich włosach, była zupełnie niepodobna do innych dziewcząt w Marsac. Była z tego dumna.

Drzwi szafy lekko skrzypnęły, kiedy je otworzyła, by zdjąć z wieszaka swój skafander i Lucie cicho zaprotestowała przez sen.

Korytarz był pusty i mroczny. Światło dochodziło przez szpary pod drzwiami pokojów na końcu korytarza, gdzie mieszkały uczennice kursów przygotowawczych na politechnikę. W niektórych pokojach nie gasło ono przed trzecią nad ranem. Korytarz był jednak całkowicie wymarły i Margot szła do klatki schodowej, wyraźnie czując ducha tego miejsca. Budynek miał prawie trzysta lat. Ruszyła po schodach.

Z dziecięcą, radością wybiegła w sam środek ulewy. Ciepły deszcz bębnił o kaptur jej skafandra, kiedy szła wzdłuż muru dawnych stajni.

Następnie przez mokrą trawę dotarła do pierwszego żywopłotu.

Przemykała z cienia w cień, starając się być niewidoczna. Zatrzymała się między żywopłotem, czereśnią i stojącym na postumencie wysokim posągiem. Podniosła głowę. Pochylona postać patrzyła na nią pustymi oczami.

– Cześć – odezwała się do posągu. – Paskudna pogoda nawet dla ciebie, co?

Z dużych liści drzewa kapały na nią krople wody. Ruszyła w dalszą drogę wzdłuż żywopłotu. Wejście do labiryntu znajdowało się kawałek dalej. Dyrekcja liceum wiele razy zamierzała go zamknąć albo ściąć, ponieważ na jego terenie niejednokrotnie dochodziło do „chrzczenia kotów”, a także „niestosownych zachowań” uczniów obojga płci – labirynt był jednak, podobnie jak główny gmach, wpisany do rejestru zabytków i nie było sposobu, by go tknąć. Zainstalowano zatem tylko łańcuch z tabliczką TEREN PRYWATNY. UCZNIOM WSTĘP WZBRONIONY, co oczywiście respektowali jedynie najposłuszniejsi. Margot do nich nie należała. Schyliła się i przeszła pod łańcuchem.

O tej porze skąpany w deszczu labirynt nie był przyjemnym miejscem. Zadrżała, przeklinając Eliasa w duchu.

– Gdzie jesteś? – zawołała, by przekrzyczeć szum ulewy.

– Tutaj! – rozległ się głos dokładnie na wprost niej, ale odgradzała ją od niego ściana krzewów. Pierwsza alejka biegła aż do rogów labiryntu, na prawo i na lewo.

– Okay. Albo mi powiesz, którędy mam przejść, albo wracam.

– W lewo – odpowiedział.

Ruszyła w lewo. Śmiech.

– Nie: w prawo.

– Elias!

– W prawo, w prawo…

Zawróciła. Nieprzemakalna tkanina szeleściła przy każdym ruchu.

Miała wrażenie, jakby poruszała się wewnątrz bańki mydlanej. Skręciła na końcu alejki. Dwa metry dalej za prawym rogiem znajdował się skręt w lewo, a zaraz za nim – w prawo. Następnie skrzyżowanie i trzy możliwości: prosto, w prawo i w lewo.

– A teraz gdzie?

– W lewo!

Poszła za jego wskazówką, pokonała jeszcze dwa zakręty i wreszcie go zobaczyła. Siedział na kamiennej ławce porośniętej mchem, z wyciągniętymi przed sobą nienaturalnie długimi nogami. Elias nie miał

kaptura. Jego czarne włosy przylegały do głowy, a długa, ociekająca wodą grzywka zasłaniała prawie całą twarz.

– Elias, wiesz, że jesteś kompletnie stuknięty!

– Wiem.

Potarła czubek nosa.

– Kurwa, gdyby ktoś nas tu zobaczył, wziąłby nas za czubków!

– Spoko, nikt nie przyjdzie.

– Domyślam się!

Elias i Margot chodzili do tej samej klasy. Z początku niespecjalnie zwracała uwagę na tego chudego dryblasa, który wyglądał na przytłoczonego własnym ciałem i który chował się za długą grzywką jak za zasłoną. W trakcie przerw większość czasu spędzał, siedząc, paląc i czytając w kącie boiska, z dala od wszystkich. Nie odzywał się do nikogo, chyba że musiał. Z powodu swojej odludkowatości szybko stał się obiektem ukradkowych spojrzeń, uszczypliwych uwag i drwin. Najczęściej powracały epitety w rodzaju „aspołeczny”, „stuknięty”, „odklejony”, a ze strony dziewcząt – „prawiczek”. Wyglądało jednak na to, że opinie innych Elias ma gdzieś. Najprawdopodobniej właśnie ta jego cecha w końcu zwróciła uwagę Margot i sprawiła, że dziewczyna postanowiła bliżej poznać dryblasa. Zdawała sobie sprawę z kierowanych w ich stronę spojrzeń, kiedy na szkolnym podwórku podjęła pierwsze próby zbliżenia się do niego, ale podobnie jak Elias miała gdzieś, co pomyślą inni.

I w przeciwieństwie do niego miała już w tym college’u wystarczająco solidne grono przyjaciół.

– Uważaj – powiedział od razu – jeśli podejdziesz za blisko, możesz się zarazić.

– Czym?

– Samotnością.

– Twoja mizantropia nie robi na mnie wrażenia.

– To co tutaj robisz?

– Próbuję coś zrozumieć.

– Co?

– Czy jesteś geniuszem, kompletnym idiotą czy po prostu facetem, który się zgrywa.

– Minęłaś się z powołaniem, kochanieńka. Nie wyjeżdżaj mi tu z jakąś tanią psychologią.

Tak to się zaczęło. Elias nie pociągał jej fizycznie. Bardzo jej się jednak podobało, że potrafił bez kompleksów przyjmować swoją inność.

Margot podniosła głowę. Księżyc pokazał się na chwilę w przerwie między chmurami i zaraz zniknął. Elias wyciągnął do niej rękę z paczką papierosów. Wzięła jednego.

– Wiesz o Hugonie?

– Jasne. Ludzie o niczym innym nie mówią.

– To wiesz, że znaleźli go naćpanego na brzegu basenu pani Diemar – powiedział.

– I?

– Słyszałem, że śledztwo prowadzi twój ojciec.

Przerwała pstrykanie zapalniczką, która odmawiała posłuszeństwa.

– Kto ci powiedział? Myślałam, że rozmawiasz tylko ze mną?

– Jakieś dziewczyny rozmawiały o tym rano, stałem obok. Tutaj wiadomości szybko się rozchodzą. Wystarczy wystawić antenki – powiedział, rozczapierzając palce po obu stronach głowy.

– Okay. Do czego zmierzasz?

– Wczoraj wieczorem, zanim to się stało, byłem w Dublinersach.

Hugo i David też tam byli.

– No i co z tego? Słyszałam, że do pubu przyszły tłumy na ten mecz…

Urugwaj-Francja.

– Hugo wyszedł z pubu przed rozpoczęciem meczu. Około godziny przed tym, jak pani Diemar została zamordowana, – Tak, wszyscy o tym wiedzą. Krąży taka plotka.

– To nie jest tylko plotka. Byłem tam. Nikt nie zwracał na niego uwagi w tamtej chwili, wszyscy czekali na ten pieprzony mecz. Wszyscy oprócz mnie.

Na ustach Margot pojawił się uśmieszek. Pomyślała o ojcu.

– Nie jesteś fanem sportu, co, Elias? A co ty w tym czasie robiłeś?

Bawiłeś się w pieprzonego podglądacza? Kimałeś? Czytałeś Braci Karamazow?

– Może byśmy się skupili na istocie rzeczy? – usadził ją. Margot zamierzała wbić mu kolejną szpilę, ale się powstrzymała.

– A co jest istotą rzeczy?

– David też wyszedł z pubu…

Zamieniła się w słuch. Chmury znów się rozsunęły jak zamek błyskawiczny i na krótką chwilę ich oczom ukazał się biały brzuch księżyca.

– Jak to?

– Dokładnie tak. Parę sekund po nim.

– Masz na myśli…

– Że David też nie oglądał meczu. Nikt nie zwrócił na to uwagi, bo wszystkich obchodził tylko ten idiotyczny futbol. Może poza Sarah.

– Sarah była z nimi?

– Tak, siedziała z nimi przy stoliku. Tylko ona z ich trójki została.

Potem David wrócił. A Hugo nie, jak ci wiadomo.

Margot nagle stała się czujna. Wzmogła uwagę.

– Jak długo go nie było?

– A bo ja wiem, nie liczyłem. Jak się domyślasz, nie miałem pojęcia, co się dzieje. Zauważyłem tylko, że w pewnym momencie David wrócił do stolika. To wszystko.

Sarah była na drugim roku kursów przygotowawczych, tak jak David i Hugo. Bez wątpienia najładniejsza dziewczyna w całej szkole. Miała krótkie blond włosy i lubiła nosić małe kapelusiki na bakier. Ona, David, Hugo i jeszcze jedna dziewczyna o imieniu Virginie – mała czarnowłosa okularnica o silnej osobowości – byli niemal nierozłączni.

– Dlaczego mi o tym mówisz? Mam zasugerować ojcu, żeby przesłuchał Sarah?

Uśmiechnął się.

– A nie chcesz się dowiedzieć więcej?

– Niby jak?

– Jaki ojciec, taka córka, nie? To znaczy: czy jest ktoś, kto lepiej się nadaje do przeprowadzenia małego śledztwa na terenie szkoły niż my?

– Nie mówisz poważnie.

Wstał. Był od niej wyższy o ponad głowę.

– Ależ oczywiście, że mówię poważnie.

– Kurwa, Elias!

– A gdyby ułożyć takie równanie: mamy Hugona podejrzanego o morderstwo i znalezionego na miejscu zbrodni, mamy Davida, który wychodzi kilka sekund po nim, mamy Sarah, która wszystko widziała, ale milczy, i mamy czworo najlepszych studentów drugiego roku, inaczej mówiąc,

cztery

najbardziej

błyskotliwe

umysły

w

promieniu

kilkudziesięciu kilometrów, które tworzą nierozłączny kwartet. Przyznasz, że jeśli spojrzeć pod tym kątem, sprawa staje się niebywale interesująca, nie? Krótko mówiąc, gdzieś tu jest haczyk.

– I zamierzasz wtykać w to nos? Dlaczego?

– Pomyśl. Kto poza tą czwórką posiada najbłyskotliwszy umysł w tej szkole?

Potrząsnęła głową z niedowierzaniem.

– Załóżmy, że się zgodzę. Co robimy?

Usta młodego człowieka rozciągnęły się w szerokim uśmiechu.

– Jeśli ktokolwiek z nich ma coś wspólnego z tym, co się stało, będzie unikać twojego ojca, glin, wykładowców, całego świata, tylko nie reszty studentów. I to jest nasza szansa. Rozdzielimy się, będziemy ich pilnować i zaczekamy, co się będzie działo. Osoba, która to zrobiła, na pewno prędzej czy później się zdradzi.

– Nie wiedziałam, że jesteś aż tak stuknięty.

– Zastanów się, Margot Servaz. Nie wydaje ci się dziwne, że taki gość jak Hugo dał się tak łatwo złapać?

– Ale dlaczego właściwie miałabym ci pomagać?

– Ponieważ wiem, że go lubisz – odpowiedział, ściszając głos i wbijając wzrok we własne stopy. – I że żaden niewinny człowiek nie zasługuje na to, by nocować w więzieniu – dodał z niespotykaną u niego powagą.

Trafiona, zatopiona. Niespokojnym wzrokiem rozejrzała się dookoła po labiryncie. Czerń nieba nad żywopłotem rozdarł błysk. Przez jej głowę przemknęła myśl – jasna i oślepiająca jak błyskawica.

– Zdajesz sobie sprawę, co to oznacza? – zapytała zmienionym głosem.

– Że jeśli Hugo jest niewinny, to szaleniec jest na wolności.

Загрузка...