18
SANTORYN
Irène Ziegler spojrzała w dół i sto metrów niżej zobaczyła statek wpływający do kaldery. Z jej punktu obserwacyjnego wielki okręt wyglądał
jak niewinna biała zabawka. Niebieski kolor nieba i morza był niemal sztuczny. Kontrastował z oślepiającą bielą tarasów, ochrą klifów i czernią małych wulkanicznych wysepek rozsianych po zatoce.
Zanurzyła wargi w bardzo słodkiej greckiej kawie i głęboko zaciągnęła się papierosem. Jedenasta przed południem. Już było gorąco.
W dole, u podnóża klifu, statek wysadzał na brzeg kontyngent turystów.
Na sąsiednim tarasie para Anglików w słomkowych kapeluszach pisała kartki pocztowe. Na kolejnym stał mężczyzna około trzydziestki, który nie przestając rozmawiać przez telefon, pomachał jej przyjaźnie. Średniego wzrostu, o atletycznej budowie ciała, w białych szortach i luźnej, ale bez wątpienia drogiej niebieskiej koszuli. Twarz bardziej pomarszczona niż opalona, tag heuer na nadgarstku. Początki łysiny. Niemiecki trader – singiel ociekający kasą. Kilkakrotnie widziała go wracającego do hotelu na lekkim gazie, za każdym razem w towarzystwie innej dziewczyny. Hotel przyjmował dość dzianą klientelę, noc w niskim sezonie kosztowała tu 225
euro. Szczęśliwie Irène nie musiała pokrywać kosztów pobytu ze swojej pensji funkcjonariuszki żandarmerii.
Odmachała facetowi i wstała. Miała na sobie podkoszulek w kolorze czerwonej papryki i białą spódniczkę z ultracienkiej tkaniny. Lekka morska bryza łagodziła narastający upał, ale kobieta i tak czuła, jak po plecach płynie jej strumyczek potu. Weszła do pokoju.
– Nie ruszaj się – powiedział jakiś głos wprost do jej ucha.
Ziegler zadrżała. Ktoś jej groził.
– Rusz się tylko, a pożałujesz.
Poczuła, że wokół jej nadgarstków wykręconych na plecy zaciska się pętla. Pomimo gorąca jej przedramiona pokryły się gęsią skórką. Potem ktoś zawiązał jej oczy i przestała cokolwiek widzieć.
– Idź prosto do łóżka. Żadnych sztuczek.
Posłuchała. Jakaś ręka brutalnie pchnęła ją na łóżko. Ktoś zdjął jej spódnicę i majtki od kostiumu.
– Nie za wcześnie na takie zabawy? – zapytała, leżąc z twarzą w pościeli.
– Zamknij się! – zarządził głos za jej plecami. Jej uszu dobiegł
zduszony chichot. – Nigdy nie jest za wcześnie. – Właściciel głosu posługiwał się językiem francuskim z lekkim słowiańskim akcentem.
Została przewrócona na plecy. Zerwano z niej koszulkę. Poczuła na sobie nagie, rozgrzane ciało. Czyjeś wargi zaczęły całować jej powieki, nos, usta, następnie jej ciało zaczął pieścić mokry język. Uwolniła związane za plecami nadgarstki, zerwała z oczu opaskę i zobaczyła czarne włosy Zuzki, której głowa wędrowała coraz niżej w kierunku jej brzucha. Spojrzała na jej opalone plecy i jędrne pośladki. Jej lędźwie przebiegła fala pożądania.
Zanurzyła palce w jej czarnych, jedwabistych włosach, wygięła ciało, otar-
ła się o nią i jęknęła. Po czym twarz Zuzki wróciła na wysokość jej twarzy, twarde i gładkie łono przywarło do jej łona i kobiety zaczęły się całować.
– A to co za dziwne upodobania? – zapytała nagle Irène między jednym pocałunkiem a drugim.
– Yaourti me meli – odpowiedział głos. – Jogurt z miodem. Ciii…
Irène wpatrywała się w ciało leżącej obok Zuzki. Słowaczka była naga, poza słomkowym kapeluszem, którym zasłoniła twarz, i sandałami ze skórzanych rzemyków na nogach. Była równo opalona i pachniała słońcem, morską solą i kremem ochronnym. Miała pełniejsze piersi niż Irène, większe sutki, dłuższe nogi i ciemniejszą karnację. Brakowało tylko tego tatuażu – pomyślała Irène, z uśmiechem przyglądając się wytatuowanemu na jej wzgórku łonowym delfinowi. Jeszcze dzień wcześniej go tam nie było. Zuzka zafundowała go sobie w salonie w Firze – „stolicy” wyspy – na pamiątkę tych wyjątkowych wakacji. Delfin był jednym z motywów najczęściej spotykanych w greckiej ikonografii, a ich miłosne gniazdko nazywało się hotel Delfini. Dziewczyna czekała z tym do ostatniego dnia wakacji, ponieważ nie należy kąpać się ze świeżym tatuażem, i zaaplikowała na to miejsce krem z filtrem o wskaźniku 60.
Od trzech tygodni na pokładach kolejnych statków przemieszczały się z jednej wyspy na drugą i zwiedzały Cyklady na skuterze: Andros, Mykonos, Paros, Naksos, Amorgos, Serifos, Sifnos, Milos, Folegandros, los – i na zakończenie Santoryn, gdzie od czterech dni spędzały czas, kąpiąc się, nurkując i opalając na czarnych plażach, spacerując malowniczymi biało-niebieskimi uliczkami, na których było prawie tyle sklepów co w Tuluzie, i przeżywając chwile miłosnych uniesień w swoim hotelowym pokoju. Z początku odwiedzały jeszcze lokale typu Enigma, Koo Club albo Lava Internet Café, aie szybko się zniechęciły do tych nocnych klubów ze spoconymi facetami i kobietami, które piły aż do momentu, gdy ich oczy stawały się przezroczyste, a mowa jeszcze bardziej niezrozumiała niż zazwyczaj. Od czasu do czasu zachodziły na jednego do Marvin Gaye czy Tropical Bar. Opuszczały te miejsca w chwili, gdy zalewała je fala rozwrzeszczanych imprezowiczów, po czym snuły się po bardziej zacisznych uliczkach, trzymając się za ręce i całując w bramach i ciemnych zaułkach, albo wsiadały na skuter, by pospacerować po plaży w świetle księżyca, ale nawet tam trudno było się opędzić od pijaków i natrętów i uciec od pulsujących odgłosów techno.
Ziegler wstała bezgłośnie, żeby nie zbudzić towarzyszki i wyjęła z lodówki butelkę soku pomarańczowego. Napełniła dużą szklankę, wypiła, po czym weszła do łazienki i stanęła pod prysznicem. To był ich ostatni dzień. Następnego dnia wylecą do Francji i każda wróci do swojego poprzedniego życia: Zuzka do dyskoteki, w której była zarazem menedżerką i pierwszą striptizerką i gdzie dwa lata wcześniej poznała się z Irène, a Ziegler na nowe miejsce przydziału, do brygady śledczej w Auch.
Nieszczególny awans w porównaniu z poprzednim stanowiskiem w wydziale śledczym w Pau.
Śledztwo z 2008 roku pozostawiło po sobie ślady. Paradoksalnie wziął ją w obronę komendant Servaz i policja kryminalna z Tuluzy, podczas gdy własna hierarchia ją ukarała. Na to wspomnienie na chwilę przymknęła oczy: ponury spektakl, podczas którego jej przełożeni ubrani w galowe mundury analizowali akt oskarżenia. Wbrew wszelkim zasadom chciała działać w pojedynkę i ukryła przed partnerami ze swojego zespołu informacje, które pomogłyby im szybciej ująć ostatniego z członków gangu przestępców seksualnych. Ukryła też pewne aspekty z własnej przeszłości mające związek ze śledztwem i wykradła ważny dowód, na którym widniało jej nazwisko. Nie została ukarana poważniej tylko dzięki interwencji Martina i prokurator Cathy d’Humières, którzy podkreślali, że Irène uratowała policjantowi życie i ryzykowała własne podczas ujęcia mordercy.
Rezultat: po powrocie z wakacji miała kontynuować służbę w brygadzie śledczej w głównej miejscowości departamentu liczącego dwadzieścia trzy tysiące mieszkańców. Nowe życie, nowy początek.
Teoretycznie. Wiedziała już, że sprawy, którymi będzie się zajmować w nowym miejscu, nie będą mieć wiele wspólnego z tymi, które powierzano jej wcześniej. Auch nie było siedzibą sądu apelacyjnego, jak Pau, ale okręgowego. Podczas pierwszych tygodni nowej służby zdążyła się już zorientować, że poważniejsze sprawy konsekwentnie powierzano policji kryminalnej, policji departamentalnej albo wydziałowi śledczemu żandarmerii w Tuluzie. Ziegler westchnęła, wyszła spod prysznica, owinęła się ręcznikiem i wróciła na taras, podniosła okulary słoneczne i wychyliła się przez kamienny murek z pomalowanymi na biało fugami.
Pogrążyła się w kontemplacji statków pływających po kalderze.
Przeciągnęła się jak kot w słońcu. Wymarzony moment na magazynowanie wspomnień.
Zastanawiała się, gdzie jest Martin, co teraz robi. Bardzo go lubiła.
Nie wiedział o tym, ale Irène na swój sposób nad nim czuwała. Zasięgnie informacji po powrocie. Potem jej myśli znowu zmieniły tor. Gdzie jest Hirtmann? Co teraz robi? Na dnie jej serca obudziły się instynkt łowcy i niecierpliwość. Jakiś głos w środku mówił jej, że Szwajcar znowu zaczął
i nigdy nie przestanie. Nagle zdała sobie sprawę, że chce, aby te wakacje już się skończyły. Spieszyła się, by wrócić do Francji – i znowu zacząć polowanie.
Przez resztę niedzieli Servaz trochę sprzątał, słuchał Mahlera i myślał.
Około piątej po południu zadzwonił Espérandieu. Jego zastępca był na dyżurze. Sartet, sędzia śledczy oraz sędzia do spraw wolności i zatrzymań postanowili oskarżyć Hugona i umieścić go w areszcie tymczasowym.
Servaz od razu stracił humor. Nie był pewien, czy młody człowiek wyjdzie z tego doświadczenia niewinny. Znajdzie się po drugiej stronie lustra, zobaczy, co się kryje za piękną fasadą demokratycznych społeczeństw.
Miał nadzieję, iż chłopak jest jeszcze na tyle młody, by zapomnieć to, co tam zobaczy.
Przypomniał sobie słowa zapisane w zeszycie Claire. W tej sprawie było coś dziwnego. Zbyt oczywiste, a jednocześnie zbyt tajemnicze. Dla kogo one były przeznaczone?
– Jesteś tam jeszcze? – zapytał.
– Tak – odpowiedział jego zastępca.
– Postaraj się zdobyć próbkę pisma Claire. I poproś o porównanie grafologiczne ze zdaniem w zeszycie.
– Chodzi o ten cytat z Victora Hugo?
– Tak.
Wyszedł na balkon. Powietrze wciąż było ciężkie, a złowieszcze niebo przygniatało miasto jak ciemna płyta. Trzaski piorunów były tylko dalekim, zduszonym echem i Servaz miał wrażenie jakiegoś zawieszenia czasu. Powietrze było naelektryzowane. Pomyślał o anonimowym drapieżcy przechadzającym się wśród tłumu, o ofiarach Hirtmanna, których nigdy nie odnaleziono, o zabójcach swojej matki, o wojnach i rewolucjach, o świecie, który wyczerpuje wszystkie swoje zasoby, z zasobami zbawienia i odkupienia włącznie.
– Ostatnia noc na Santorynie – powiedziała Zuzka, podnosząc kieliszek z margaritą.
Przed ich stolikiem białe tarasy, zabarwione na niebiesko przez noc, opadały stromo ku krawędzi klifu – prawdziwe wyzwanie rzucone regułom urbanistycznym i trzęsieniom ziemi, Lego balkonów i świateł ściśniętych i zawieszonych nad pustką. W dole kaldera powoli pogrążała się w mroku, wulkaniczna wysepka na jej środku była już tylko czarnym cieniem.
Stojący na kotwicy w zatoce statek świecił jak bożonarodzeniowe drzewko.
Słona bryza z pełnego morza rozwiała czarne włosy Zuzki, która odwróciła wzrok i spojrzała na Irène. W blasku świec jej tęczówki miały bladoniebieski kolor z ciemniejszą obwódką wpadającą we fiolet. Miała na sobie bardzo jasny niebieski podkoszulek na ramiączkach z dekoltem obszytym cekinami, dżinsowe szorty, skórzany pasek i bransoletkę z mnóstwem charmsów na prawym nadgarstku. Irène nie mogła się na nią napatrzeć.
– Cheers to the world – oświadczyła, podnosząc swój kieliszek.
Następnie pochyliła się nad stolikiem i pocałowała Irène z ję-
zyczkiem, wzbudzając zaciekawienie sąsiadów. Jej język smakował
tequila, pomarańczą i cytryną. Osiem sekund, nie więcej. Przy niektórych stolikach rozległy się oklaski.
– Kocham cię – oznajmiła Zuzka, nie zdając sobie sprawy, że mówi całkiem głośno.
– Ja ciebie też – odpowiedziała Irène z płonącymi policzkami.
Nigdy nie lubiła ostentacji. Miała motocykl Suzuki GSR600, licencję pilota helikoptera, spluwę, lubiła duże prędkości, nurkowanie i sporty motorowe, ale przy Zuzce wyglądała na nieśmiałą i nieporadną.
– Nie pozwól, żeby ci durni macho zawrócili ci głowę, zgoda? – Od czasu
do
czasu
Zuzka
robiła
niewielkie
błędy
w
związkach
frazeologicznych.
– Możesz na mnie liczyć.
– I chcę, żebyś co wieczór do mnie dzwoniła.
– Zuzik…
– Obiecaj.
– Obiecuję.
– Najmniejszy sygnał, że masz… depresja, zaraz przyjeżdżam – obwieściła Słowaczka tonem nieznoszącym sprzeciwu.
– Zuzik, mam mieszkanie służbowe. W budynku pełnym żandarmów.
– I co z tego?
– Oni naprawdę nie są przyzwyczajeni do takich rzeczy.
– Przykleję sobie wąsy, jeśli to jest problem. Nie będziemy się ukrywać całe życie. Powinnaś zmienić zawód, wiesz o tym, nie?
– Już o tym rozmawiałyśmy. Lubię moją pracę.
Uliczki pod tarasem, na którym siedziały, z chwili na chwilę wypełniał coraz gęstszy tłum turystów i imprezowiczów.
– Być może. Ale ona nie lubi ciebie. Może byśmy się przeszły na plażę, skorzystały z ostatniej greckiej nocy?
Ziegler skinęła głową, pogrążona we własnych myślach. Żegnajcie, wakacje. Powrót do okręgu Południowy Wschód. Kochała swoją pracę.
Nagle oczyma duszy ujrzała siebie w sytuacji sprzed osiemnastu miesięcy, kiedy tam, w górach, porwała ją lawina: zrozpaczona patrzyła na Martina, który znikał jej z oczu. Po raz setny przypominała sobie tamten zakład psychiatryczny w zasypanej śniegiem dolinie, jego długie korytarze i elektroniczne zamki, uwięzionego tam bladego mężczyznę o zagadkowym uśmiechu i muzykę Mahlera…
Księżyc w pełni świecił nad Morzem Egejskim, rysując na powierzchni wody trójkątny, srebrzysty blask. Szły boso granicą wody. Trzymały się za ręce, w wolnych dłoniach niosąc sandały. Na brzegu mocniej było czuć morską bryzę, która muskała ich twarze. Chwilami dochodził do nich pogłos muzyki z którejś tawerny na brzegu wielkiej plaży w Perissie, innym razem kierunek wiatru się zmieniał i muzykę zagłuszał szum morza.
– Dlaczego od razu o tym nie powiedziałaś, jak mówiłam, że powinnaś zmienić zawód? – zapytała Zuzka.
– O czym?
– Że ja też powinnam zmienić.
– Zuzka, jesteś wolna.
– Nie lubisz tego, co robię.
– Ale dzięki twojej pracy się poznałyśmy.
– I właśnie tego się boisz.
– Jak to?
– Dobrze wiesz, o co mi chodzi. Pamiętasz? Jak robiłam striptiz wtedy, kiedy weszliście do sali, ty i ten drugi żandarm. Myślisz, że zapomniałam, jak wtedy patrzyłaś? Chciałaś to ukryć, ale tamtego wieczoru nie mogłaś ode mnie oderwać oczu. Wiesz, że na innych klientkach robię takie samo wrażenie.
– A może byśmy zmieniły temat?
– Odkąd jesteśmy razem, byłaś w Pink Banana tylko jeden raz, wtedy w grudniu, kiedy ci zostawiłam wiadomość, że cię opuszczam – ciągnęła Słowaczka, nie bacząc na prośbę przyjaciółki.
– Zuzka, proszę…
– Nie skończyłam. A wiesz dlaczego? Bo się boisz, że zobaczysz to twoje spojrzenie u innych klientek. Boisz się, że zwrócę na którąś uwagę, tak jak zwróciłam uwagę na ciebie. No cóż, mylisz się. Znalazłam ciebie, Irène. Obie się odnalazłyśmy. I nikt nie może wejść między nas, nie masz się czego obawiać. Jesteś tylko ty. Jedyna rzecz, która może między nas wejść, to twoja praca.
Ziegler nic nie odpowiedziała. Patrzyła na srebrny trójkąt na wodzie.
Przypomniała sobie ten pierwszy raz, kiedy zobaczyła, jak Zuzka się rozbiera na scenie Pink Banana, tę nieprawdopodobną giętkość jej kręgosłupa i sposób, w jaki posługiwała się swoim ciałem, jakby grała na instrumencie, który opanowała do perfekcji.
– Zbyt uczuciowo podchodzisz do tej pracy – powiedziała Zuzka, nie przerywając marszu. – Te wszystkie miesiące, kiedy widziałam, jak ona przenika do twojego prywatnego życia, znosiłam twój zły nastrój, milczenie, lęk. Nie chcę znowu przeżywać czegoś takiego. Bo jeżeli nie potrafisz oddzielić prywatnego życia od tej pieprzonej roboty, jeśli nie potrafisz się wyłączyć, kiedy jesteśmy razem, to nie musisz się obawiać, że mnie zbajeruje jakaś lesba, ale możesz się bać samej siebie: jesteś jedyną osobą, która może nas rozdzielić, Irène.
– W takim razie nie masz się już czym martwić. Tam, gdzie teraz jestem, będę się zajmować tylko złodziejami torebek i pijackimi bójkami.
Powiedziała to zrezygnowanym tonem. Zuzka złapała ją za rękę i zatrzymała.
– Będę z tobą szczera. Dla mnie to wspaniała wiadomość. Ziegler nie odpowiedziała. Słowaczka przyciągnęła ją do siebie, pocałowała i przytuliła. Irène czuła zapach jej skóry i włosów, delikatną nutę perfum, morską bryzę wirującą wokół nich, jakby bóg wiatrów zapragnął ich połączenia. Poczuła przypływ pożądania. Zanim spotkała Zuzkę, nigdy czegoś podobnego nie przeżywała. Nigdy z taką intensywnością.
– Hey, girls, this is not Lesbos Island!*
Zapity głos, rubaszny rechot. Odsunęły się od siebie i ruszyły w kierunku grupki, która właśnie wyłoniła się z ciemności. Młodzi Anglicy.
Wstawieni. Plaga niektórych śródziemnomorskich plaż. Było ich trzech.
– Look at those fucking dykes!**
– Czołem, dziewczyny – odezwał się najmniejszy Anglik, robiąc krok do przodu.
Nie odpowiedziały. Ziegler szybko rozejrzała się dookoła. Na plaży nie było nikogo prócz nich.
– Ładna pełnia, co, dziewczyny? Superromantycznie, mniam, mniam.
Nie nudzi wam się trochę tak samotnie? – rzucił, odwracając się do kolegów.
Dwaj pozostali wybuchnęli śmiechem.
– Odwal się, dupku – odparowała Zuzka perfekcyjną angielszczyzną.
Ziegler zadrżała. Położyła dłoń na ramieniu przyjaciółki.
* Hej, dziewczyny, to nie Lesbos!
** Patrz na te pierdolone lesby!
– Słyszeliście, chłopaki? Nie są łatwe, myślałby kto! No, mówię, to dla was, trzymajcie, chcecie łyka?
Mały rudzielec zabrał jednemu z kolegów butelkę piwa i wyciągnął
rękę w kierunku Irène.
– Nie, dzięki – odpowiedziała po angielsku.
– Jak chcesz.
Ton był zbyt pojednawczy. Ziegler poczuła, jak każdy mięsień jej ciała napina się i twardnieje. Kątem oka pilnowała pozostałych typków.
– A ty, pieprzona szmato, napijesz się? – zawołał do Zuzki świszczącym głosem.
Dłoń Irène mocno ścisnęła ramię Słowaczki. Dziewczyna tym razem milczała. Zdała sobie sprawę z zagrożenia.
– Zapomniałaś języka w gębie? Czy używasz go tylko do obrażania ludzi i lizania?
Z jednej z tawern dobiegła fala muzyki, Ziegler pomyślała, że nawet gdyby krzyczały, nikt ich nie usłyszy.
– Wyjątkowo seksowna jesteś jak na lesbę – powiedział rudzielec, mierząc wzrokiem ciało Słowaczki.
Irène obserwowała dwóch pozostałych. Stali bez ruchu. Czekali na rozwój wypadków. Kibice. A może byli już zbyt wstawieni, by się ruszyć.
Od ilu godzin pili? Odpowiedź na to pytanie nie była bez znaczenia.
Przeniosła uwagę na lidera. Anglik był trochę tłustawy, miał brzydką twarz, opadającą grzywkę i długi szpiczasty nos, który sprawiał, że wyglądał jak jakiś pieprzony szczur. Miał na sobie białe szorty i idiotyczną koszulkę Manchesteru United.
– Może na jeden raz zmieniłabyś menu? Ssałaś już facetowi, ślicznotko?
Zuzka ani drgnęła.
– Hej, mówię do ciebie!
Irène zdążyła już zdać sobie sprawę, że to się tak łatwo nie skończy.
Nie z tym imbecylem. W milczeniu oceniła sytuację. Dwaj pozostali byli wyraźnie wyżsi i postawniejsi, ale wyglądali na ociężałych i powolnych.
A jeśli w dodatku od kilku godzin pili, ich refleks musiał być mocno osłabiony. Założyła, że na razie typek z grzywką stanowi największe zagrożenie. Zastanawiała się, czy gość ma w kieszeni jakiś nóż albo scyzoryk. Pożałowała, że zostawiła w hotelu swój gaz łzawiący.
– Zostaw ją – powiedziała, żeby odwrócić uwagę typa od Zuzki.
Anglik ruszył w jej kierunku. W świetle księżyca zobaczyła, że jego oczy błyszczą z wściekłości, ale wzrok miał wyraźnie przyćmiony przez alkohol. Tym lepiej.
– Coś ty powiedziała?
– Zostaw nas w spokoju – powiedziała Ziegler łamaną angielszczyzną.
Musiała go zwabić bliżej siebie.
– Zamknij się, szmato! Nie wtrącaj się.
– Fuck you, bastard – odparowała.
Twarz Anglika wykrzywiła się w sposób niemal komiczny i otworzył
usta. W innych okolicznościach jego mina mogłaby się wydać śmieszna.
– COŚ TY POWIEDZIAŁA?
– Fuck you – powtórzyła, tym razem bardzo głośno.
Zobaczyła, że dwaj pozostali się poruszyli i w jej głowie zapaliła się lampka alarmowa. Uwaga: może wcale nie są tak pijani, na jakich wyglądają. Mimo wszystko zauważyli, że sytuacja się rozwija.
Mały grubas także się poruszył. Zrobił krok w jej stronę. Nie zdając sobie z tego sprawy, właśnie wkroczył na jej obszar. Tylko zrób jakiś ruch, pomyślała z taką mocą, że miała wrażenie, iż powiedziała to na głos.
Jeden ruch…
Mężczyzna nagle podniósł rękę, by ją uderzyć. Pomimo spożytego alkoholu i nadwagi był szybki. I liczył na efekt zaskoczenia. Z kim innym na pewno by mu się udało, ale nie z Irène. Uchyliła się z łatwością i wymierzyła cios nogą w najbardziej wrażliwą część ciała każdego osobnika płci męskiej. Bingo, strzał w dziesiątkę! Rudzielec zawył i padł
na kolana w czarny piasek. Irène zauważyła, że zbliża się do niej jeden z kolegów tamtego i już zamierzała się nim zająć, ale w międzyczasie Zuzka zdążyła opróżnić na jego twarz swój pojemnik z gazem łzawiącym.
Anglik krzyknął z bólu, podnosząc dłonie do twarzy i zgiął się wpół. Trzeci stał, oceniając sytuację i wahając się, czy wkroczyć do gry. Korzystając z tego, Ziegler spojrzała na rudzielca. Akurat wstawał. Nie czekając, aż całkiem się podniesie, chwyciła jego rękę na wysokości nadgarstka i wykonała rotacyjny ruch, którego nauczyła się w szkole żandarmerii, wykręcając jego ramię na plecy. Nie poprzestała na tym. Gdyby pozwoliła im dojść do siebie, ona i Zuzka byłyby zgubione. Nie osłabiając chwytu, skręcała rękę dalej, aż rozległo się chrupnięcie. Rudzielec zawył z bólu jak ranne zwierzę. Puściła go.
– Złamała mi rękę! Kurwa, ta lesba złamała mi rękę! – zawodził, trzymając się za złamane ramię.
Ziegler poczuła jakiś ruch po swojej prawej stronie. Odwróciła się na tyle szybko, by dostrzec zbliżającą się pięść. Uderzenie odrzuciło jej głowę do tyłu i przez krótką chwilę miała wrażenie, jakby zanurzano ją pod wodą. Trzeci drań jednak przeszedł do działania. Ogłuszona, upadła na piasek i od razu poczuła kopnięcie w żebra. Przewróciła się na bok, by zamortyzować uderzenie.
Spodziewała się kolejnych ciosów, ale ku jej wielkiemu zaskoczeniu nie nadeszły. Podniosła głowę i zauważyła, że Zuzka wisi wczepiona w plecy trzeciego typka. Rzuciła okiem w bok i zobaczyła, że drugi zaczyna się podnosić, wciąż jeszcze mrugając i łzawiąc. Wstała i rzuciła się z odsieczą przyjaciółce, wymierzając kopniaka w splot słoneczny przeciwnika, który padł, tracąc oddech i równowagę. Zuzka pchnęła go w piach, zwolniła uścisk i wstała.
Mały jeszcze nie całkiem odpuścił. Rzucił się w kierunku Ziegler.
Tym razem w sprawnej dłoni trzymał nóż: Irène przez moment widziała błysk ostrza w świetle księżyca. Bez trudu się usunęła, złapała Anglika za złamaną rękę i pociągnęła.
– Aaaaaaaa! – zawył, po raz drugi padając na kolana w piach.
Puściła go. Chwyciła dłoń Zuzki.
– Chodź, spadamy stąd!
W następnej chwili biegły co sił w nogach w kierunku świateł, muzyki i zaparkowanego w pobliżu tawern skutera.
Będziesz miała piękną śliwę – powiedziała Zuzka, dotykając jej napuchniętego łuku brwiowego.
Irène przejrzała się w lustrze w łazience. Na jej czole pojawił się sinoczerwony guz. Okolica oka zaczęła przybierać fioletowy kolor.
– Właśnie tego mi było trzeba, żeby wrócić do pracy.
– Podnieś lewą rękę – zakomenderowała Zuzka.
Spróbowała. Skrzywiła się.
– Boli cię?
– Aj!
– Chyba masz złamane żebro – powiedziała Słowaczka.
– Ale gdzie tam.
– W każdym razie po powrocie pójdziesz do lekarza.
Ziegler skinęła głową, z trudem wkładając koszulkę. Wróciła do pokoju. Zuzka wyjęła z lodówki dwie minibuteleczki wódki Absolut i dwie butelki soku owocowego.
– Ponieważ w tej pieprzonej dziurze nie można wyjść, by nie zostać zaatakowanym przez chuliganów, wypijemy tutaj. To uśmierzy ból. Mniej pijana prowadzi do łóżka.
– Umowa stoi.
Obudził go dzwonek telefonu. Servaz leżał zwinięty na sofie przy otwartych drzwiach balkonowych. Przez chwilę sądził, że to szum deszczu go obudził.
Ale potem sygnał rozległ się znowu. Usiadł i sięgnął w kierunku stolika, na którym jego telefon brzęczał i wibrował jak złośliwy owad, obok szklanki z resztkami glenmorangie na dnie.
– Servaz.
– Martin? To ja. Obudziłam cię? – To była Marianne. Osłabiony głos osoby na skraju wyczerpania nerwowego, która piła alkohol. – Zamknęli Hugona w areszcie. Wiesz o tym?
– Tak.
– Więc, dlaczego, kurwa, do mnie nie zadzwoniłeś? – W jej głosie brzmiał nie tylko gniew: to była wściekłość.
– Miałem zadzwonić, Marianne, naprawdę, ale potem… potem…
zapomniałem.
– Zapomniałeś? Kurwa, Martin, mój syn ląduje w więzieniu, a ty zapominasz mnie o tym poinformować!
To nie całkiem była prawda. Chciał zadzwonić, ale długo się wahał.
A w końcu, wyczerpany, zasnął.
– Posłuchaj, Marianne, ja… nie sądzę, żeby to był on, ja… Musisz mi zaufać, znajdę winnego.
– Zaufać ci? Już sama nie wiem, co się dzieje. Myśli mącą mi się w głowie, jestem skołowana od wałkowania ich w kółko, wyobrażam sobie, że Hugo siedzi sam w nocy w tym więzieniu, i wariuję od tego. A ty… ty zapominasz do mnie zadzwonić, nic mi nie mówisz, zachowujesz się, jakby nic się nie stało, i pozwalasz sędziemu wsadzić mojego syna do paki, choć mówisz mi, że uważasz go za niewinnego! I ty chcesz, żebym ci ufała?
Chciał coś powiedzieć, bronić się jakoś. Ale wiedział, że to byłby błąd.
To nie był dobry moment. Jest czas dyskusji, czas usprawiedliwień i czas milczenia. Popełniał ten błąd w przeszłości: pragnienie usprawiedliwienia się za wszelką cenę, narzucenia swojego zdania bez względu na cenę, posiadania ostatniego słowa. Ale to nie działało. To nigdy nie działa.
Zdążył się już tego nauczyć. Dlatego milczał.
– Słuchasz mnie?
– Nic innego nie robię.
– Dobranoc, Martin. Odłożyła słuchawkę.
PONIEDZIAŁEK