43

JEZIORO 3

Śniło mu się, że umiera. Leżał na ziemi z twarzą zwróconą ku niebu, po którym przelatywały z krzykiem tysiące czarnych ptaków. A on się wykrwawiał. Następnie w polu jego widzenia pojawiła się jakaś postać, która schyliła głowę, by na niego popatrzeć. Choć miała na sobie perukę i wielkie okulary, nie miał wątpliwości, kto nad nim stoi. Obudził się, wstrząśnięty, z głową wypełnioną jeszcze ptasim krzykiem. Usłyszał jakieś odgłosy na parterze i poczuł zapach kawy.

Która godzina? Przekręcił się, by sięgnąć po telefon. Cztery nieodebrane połączenia. Ten sam numer. Spał ponad godzinę. Oddzwonił.

– Boże, co ty wyprawiasz? – zapytał Espérandieu.

– Zaraz będę – odpowiedział. – Pojedziemy do „La République de Marsac”. To lokalna gazeta. Poszukaj ich numeru i zadzwoń tam. Powiedz im, że potrzebujemy wszystkich informacji na temat wypadku autokaru z siedemnastego czerwca 2004 roku nad jeziorem Néouvielle.

– Co to za historia z tym jeziorem? Masz jakieś nowe ślady?

– Potem ci wytłumaczę.

Rozłączył się. Marianne weszła do pokoju z tacą. Jednym łykiem wypił sok pomarańczowy i czarną kawę i rzucił się na posmarowaną masłem grzankę.

– Wrócisz? – zapytała znienacka.

Spojrzał na nią, wycierając usta.

– Przecież wiesz.

– Tak. Myślę, że wiem.

Uśmiechała się. Jej przepastne zielone oczy także się śmiały.

– Hugo niedługo będzie na wolności, ty tutaj… Wszystkie nieporozumienia wyjaśnione. Dawno nie czułam się tak dobrze. To znaczy… Dawno nie byłam taka szczęśliwa.

Zawahała się, wymawiając to ostatnie słowo – tak jakby samo nazwanie szczęścia mogło sprawić, że ono ucieknie.

– Naprawdę?

– W każdym razie nigdy nie było mi do tego tak blisko – poprawiła się.

Wziął prysznic. Po raz pierwszy od początku śledztwa bardziej czuł

przypływ sił i ochotę do działania i przenoszenia gór niż zmęczenie.

Podobnie jak Margot zastanawiał się, czy ta historia z wypadkiem jest istotna i instynktownie czuł, że tak.

Kiedy był już gotów do wyjścia, wziął Marianne w ramiona, a ona nie stawiała żadnego oporu. Mimo wszystko nie umiał nie zadać sobie pytania, czy od wczorajszego wieczoru coś brała. Jakby odgadła jego myśli, odrzuciła głowę do tyłu, obejmując Servaza w pasie. Byli niemal równego wzrostu.

– Martin…

– Tak?

– Pomożesz mi?

Spojrzał na nią.

– Pomożesz mi z tego wyjść?

Skinął głową.

– Tak. Pomogę ci.

Bokha dał radę. Dlaczego jemu miałoby się nie udać? Potrzebowała miłości. To jedyne możliwe leczenie zastępcze. Przypomniał sobie słowa, które wypowiedziała kilka godzin wcześniej: „Zawsze ze mną byłeś. Nigdy mnie nie opuściłeś”.

– Obiecujesz?

– Tak. Tak, obiecuję.


Redakcja „La République de Marsac” nie przeprowadziła jeszcze digitalizacji swoich archiwów. Na płytach CD znajdowały się tylko numery dziennika z ostatnich dwóch lat. Cała reszta – a zatem także rocznik 2004

– była zapisana na mikrofiszkach, w plastikowych pudełkach poukładanych w drewnianej szafie stojącej w głębi korytarza.

– No cóż – powiedział Espérandieu, wpatrując się w ten składzik.

– O, jest 2004. – Servaz wskazał stojące jedno na drugim trzy plastikowe pudełka. Nie jest tego tak dużo. Gdzie możemy znaleźć czytnik? – zwrócił się do sekretarki.

Kobieta zaprowadziła ich do piwnic, do pokoju bez okna. Zamigała anemiczna jarzeniówka i zobaczyli czytnik do mikrofiszek: masywne urządzenie, które, jak wskazywała warstwa kurzu, nie było używane na co dzień. Servaz podwinął rękawy i podszedł do potwora. Mniej więcej znał

się na obsłudze takiego sprzętu, ale kiedy Espérandieu chciał nastawić ostrość, kręcąc soczewką, ta oderwała się i spadła na podkładkę pod mikrofiszki.

Minął dobry kwadrans, zanim udało im się zamocować ją z powrotem. Na szczęście była cała.

Następnie pootwierali pudełka i szukali fiszki z datą osiemnastego czerwca 2004 roku, czyli dzień po wypadku. Bingo. Tytuł i artykuł już na pierwszy rzut oka przyciągały uwagę:


ŚMIERTELNY WYPADEK AUTOKARU W PIRENEJACH


Siedemnaścioro dzieci i dwoje dorosłych zginęło ostatniej nocy, około 23.15, w wypadku autokaru, do którego doszło nad jeziorem Néouvielle.

Według pierwszych doniesień pojazd wypadł z drogi na zakręcie, przewrócił się i przez wiele minut był uwięziony na zboczu między drogą a jeziorem, a następnie zsunął się i wpadł do wody na oczach bezradnych służb ratowniczych. Dziesięcioro dzieci i troje dorosłych zostało uratowanych przez tych samych ratowników, którzy bardzo szybko dotarli na miejsce. Przyczyny wypadku nie są jeszcze znane. Wszystkie ofiary to uczniowie gimnazjum w Marsac. Dzieci były na wycieczce z okazji zakończenia roku szkolnego.


Przeglądali kolejne strony. Artykuły, czarno-białe zdjęcia z miejsca katastrofy. Można było rozpoznać podłużny kształt autokaru, który leżał

na zboczu, zanim zsunął się do jeziora. W jasnym blasku samochodowych świateł i reflektorów odcinały się ludzkie postaci. W obiektywie widać było krzyczących i gestykulujących strażaków. A potem zobaczyli inne zdjęcie.

Jezioro rozświetlone blaskiem dobywającym się z dna. Servaz zadrżał.

Spojrzał na Espérandieu. Jego zastępca wyglądał na osłupiałego.

Komendant wyjął slajd z czytnika i wydobył z pudełka kilka innych.

W artykułach opublikowanych nazajutrz i w ciągu kolejnych dni podawano dokładniejsze informacje:


Pogrzeby siedemnaściorga dzieci i dwóch pozostałych ofiar tra-gicznego wypadku autokarowego, do którego doszło przedwczoraj nad jeziorem Nêouvielle, powinny się odbyć jutro. Siedemnaścioro dzieci w wieku od 11 do 13 lat było uczniami tego samego gimnazjum w Marsac.

Spośród dorosłych ofiar jedna to strażak, który starał się ratować dzieci uwięzione w autokarze, a druga to nauczyciel, który się nimi opiekował.

Dorośli, którzy także byli w autokarze w chwili wypadku, ale zostali uratowani, to kierowca i dwoje opiekunów: jeden wychowawca i jeden nauczyciel. Spośród możliwych przyczyn katastrofy śledczy od razu wykluczyli prędkość, a badanie krwi kierowcy wykazało, iż w chwili zdarzenia był on trzeźwy.


Autorzy kolejnych artykułów opisywali pogrzeby, wspominali o cierpieniu rodziców, poruszali czułe struny w duszach czytelników.

Publikowano

zrobione

za

pomocą

teleobiektywu

zdjęcia

rodzin

pogrążonych w smutku nad trumnami i fotografie z cmentarza. Ogólnie rzecz biorąc – epatowano patosem.


Wzruszenie i skupienie panowało wczoraj w Marsac podczas pogrzebu dziewiętnaściorga ofiar katastrofy autokarowej, na który przybyli ministrowie transportu i szkolnictwa.


Większość ocalonych po koszmarnej nocy spędzonej nad jeziorem Nêouvielle jest w szoku. „Najstraszniejsze powiedział jeden z nich były krzyki dzieci”.


Później, gdy emocje opadły, ton artykułów zaczął się zmieniać. Było jasne, że dziennikarze wyczuli zapach świeżej krwi. W dwóch artykułach oskarżano kierowcę.


ŚMIERTELNY WYPADEK NAD JEZIOREM NÉOUVIELLE: PRZESŁUCHANO KIEROWCĘ

ŚMIERTELNY WYPADEK AUTOKARU:

ODPOWIEDZIALNOŚĆ KIEROWCY?


Zdaniem prokuratora z Tarbes jako możliwe przyczyny katastrofy autokaru, która kosztowała życie siedemnaściorga dzieci i dwóch osób dorosłych w nocy z 17 na 18 czerwca nad jeziorem Néouvielle, na pierwszy plan wysuwają się dwie hipotezy: przyczyna techniczna, związana ze złym stanem pojazdu oraz błąd ludzki. Według zeznań kilkorga dzieci kierowca autokaru, Joachim Campos, lat 31, miał stracić kontrolę nad pojazdem wskutek nieuwagi spowodowanej ożywioną rozmową, którą prowadził z jednym z nauczycieli towarzyszących dzieciom, mimo że kręta i wąska droga wymagała od prowadzącego nieustannej czujności. Prokurator jednak zaprzeczył tej ostatniej informacji, wyjaśniając, że istnieje wiele poszlak, wśród których „bierze się pod uwagę błąd ludzki”, ale zeznania muszą jeszcze zostać potwierdzone.


– Suzanne, dlaczego to zrobiłaś?

Paul Lacaze upychał rzeczy do otwartej walizki leżącej na jego łóżku.

Obserwowała go, stojąc na progu. Odwrócił głowę w jej stronę. Pod wpływem spojrzenia, jakim zmierzyła go z głębi zapadniętych przez chorobę oczu, zachwiał się, jakby uderzyła go pięścią. Jakby cała energia, która jej jeszcze pozostała, skupiła się w tym maleńkim blasku czystej nienawiści.

– Ty draniu – wycedziła przez zęby.

– Suzanne…

– Zamknij się!

Z bólem w sercu patrzył na jej zapadnięte policzki, na szarą skórę, na zęby, które wystawały spod bezkrwistych warg jak w czaszce szkieletu, na perukę.

– Chciałem ją zostawić. Chciałem zakończyć ten związek.

Rozmawiałem z nią o tym.

– Kłamca.

– Nie masz obowiązku mi wierzyć, ale taka jest prawda!

– To dlaczego nie chcesz powiedzieć, gdzie byłeś w piątek wieczorem?

Zauważył, że miałaby ochotę jeszcze choć trochę mu wierzyć… Tak bardzo chciałby ją przekonać, że ją kocha i że tego, co ze sobą dzielili, nie chciałby dzielić z żadną inną. Żeby przynajmniej tę wiedzę zabrała ze sobą. Chciałby jej przypomnieć dobre chwile, wszystkie te lata, kiedy byli doskonałym małżeństwem.

– Nie mogę ci powiedzieć – odparł smutno. – Tym bardziej teraz. Już raz mnie zdradziłaś. Nie mogę ci zaufać. Jak bym mógł, jeżeli z twojego powodu skończę w więzieniu?

Teraz zobaczył, że ona się zachwiała, a blask w jej oczach zadrżał.

Przez moment kusiło go, by wziąć ją w ramiona, ale po chwili mu przeszło.

Wymieniali cios za ciosem jak bokserzy na ringu. Zastanawiał się, jak to się stało, że znaleźli się w takim punkcie.


– O Boże! – zawołał Espérandieu, czytając kolejny artykuł.

Servaz nie miał tak dobrego wzroku jak jego zastępca i czytał wolniej od niego maleńkie i niezbyt wyraźne literki na mikrofiszkach, ale kiedy usłyszał ekscytację w głosie Vincenta, jego serce zaczęło bić szybciej.

Bolały go oczy, a od kurzu, którego klitka była pełna, zbierało mu się na kichanie. Potarł powieki, pochylił się nad podświetlonym ekranem i czytał:

Przyczyny wypadku nie zostały jeszcze ustalone, ale hipoteza błędu ludzkiego wydaje się potwierdzać. Zeznania ocalałych dzieci zasadniczo się pokrywają: W chwili zdarzenia Joachim Campos, kierowca autokaru, 31 lat, miał być zajęty ożywioną rozmową z jedną z ich nauczycielek, Claire Diemar i zwracając się do niej, kilkakrotnie odrywał wzrok od drogi.

Claire Diemar to obok kierowcy autokaru i opiekuna Elvisa Konstandina Elmaza, lat 21 jedna z trzech dorosłych osób, które przeżyły tragedię.

Czwarty dorosły, który także podróżował z dziećmi, zginął, próbując je ratować.


– Koszmarna historia, co? – odezwał się jakiś głos za ich plecami.

Servaz się odwrócił. Zauważył człowieka około pięćdziesiątki stojącego na progu – rozczochrana czupryna, czterodniowy zarost i okulary na włosach – który stał w progu i patrzył na nich z uśmiechem.

Nawet gdyby nie znajdowali się w podziemiach redakcji gazety, Servaz bez wahania przykleiłby mu na czoło odblaskową karteczkę z napisem „dziennikarz”.

– To pan zajmował się tą sprawą?

– Tak jest. – Mężczyzna zrobił kilka kroków w ich stronę. – I niech pan mi wierzy, w całym moim zawodowym życiu to był jedyny raz, kiedy wolałbym oddać gorący temat komu innemu.

– Co pan chce przez to powiedzieć?

– Kiedy dotarłem na miejsce, autokar był już w wodzie. Niejedno w życiu widziałem, ale to… Byli tam strażacy z okolicy. Był nawet śmigłowiec górskiego pogotowia ratunkowego. Ci biedni goście byli załamani. Zrobili, co mogli, żeby wyciągnąć jak najwięcej dzieci, zanim autokar zniknął pod wodą, ale nie dali rady uratować wszystkich i jeden z nich poszedł na dno razem z dzieciakami. Dwaj inni strażacy, którzy byli w środku, kiedy autokar spadł do jeziora, zdołali wypłynąć na powierzchnię. Mimo, że ten pajac kapitan im zabronił, zanurkowali jeszcze raz i udało im się wyciągnąć jeszcze jedno dziecko, ale inne już nie żyły: potonęły albo zostały zmiażdżone. I przez cały czas trwania akcji, ten pieprzony reflektor ciągle świecił, wbrew wszystkiemu. Mimo że ten autokar był taki zmasakrowany, rozumie pan? Takie, no nie wiem… świetliste oko. Tak, oko pieprzonego mitycznego zwierza, jakiegoś potwora z Loch Ness, wyobraża pan sobie? Który leżał na dnie jeziora z dziećmi w brzuchu.

Widać było kształt autokaru. Wydawało mi się nawet, że zauważyłem…

Cholera! – dodał.

Słychać było, że ma ściśnięte gardło.

Servaz pomyślał o latarce, która tkwiła w gardle utopionej we własnej wannie Claire i o dziwnie wykręconej pozycji, w jakiej zabójca umieścił

kobietę. Z wielkim trudem ukrył poruszenie. Mężczyzna podszedł, zsunął

okulary w grubej oprawie na nos i schylił się, by przeczytać to, co było wyświetlone na ekranie.

– Ale najgorszy był moment, kiedy ciała niektórych dzieci zaczęły wypływać na powierzchnię – ciągnął. – Okna były powybijane i autokar leżał na boku. Ponad połowa dzieci została uwięziona w środku, ale po kilku godzinach część pasów puściła i stało się to, co się dzieje ze wszystkimi

topielcami,

którym

nie

włożono

betonowych

butów.

Wypłynęły… jak jakieś cholerne balony, unosiły się na powierzchni jak kukły.

Jak lalki w basenie, pomyślał Servaz. Boże Wszechmogący!

Mężczyzna najwyraźniej otrząsnął się ze wspomnień i nagle zrobił

minę psa, który zwęszył zakopaną w ziemi kość.

– Ciekawe. Dlaczego gliny z Tuluzy nagle zainteresowały się tą starą historią? – Servaz zobaczył, jak spojrzenie dziennikarza przesuwa się z Vincenta na niego, a potem zaczyna płonąć jak bengalskie ognie. – O

jasna dupa! Claire Diemar! Zamordowana wykładowczyni… Ona też była w tym autokarze!

Cholera, rzeczywiście, pomyślał Servaz. Zobaczył, jak nagle uruchamiają się wszystkie tryby reporterskiego mechanizmu.

– O cholera! Ofiara utopiona we własnej wannie! Myśli pan, że zrobiło to któreś z dzieci, tak? Albo jakiś rodzic? Ale dlaczego dopiero po sześciu latach?

– Niech pan wyjdzie – powiedział Servaz.

– Co?

– Spadaj pan.

Zobaczył, że dziennikarz się nachmurzył.

– Uprzedzam pana: jutro w „La République” ukaże się artykuł. Jest pan pewien, że nie ma pan nic do powiedzenia?

– Won!

– Kiepsko – podsumował Espérandieu, kiedy facet wyszedł.

– Szukamy dalej.

Następne artykuły donosiły o zwolnieniu kierowcy z braku dowodów.

W miarę upływu czasu były coraz rzadsze. Jedne aktualności wypierały inne. Od czasu do czasu w niektórych numerach przypominano o tragedii – coraz bardziej zwięźle – chyba że nagle pojawiał się nowy fakt. Jak w przypadku następującego artykułu:


IRONIA LOSU: DOWÓDCA STRAŻAKÓW

KIERUJĄCY AKCJĄ RATUNKOWĄ PO KATASTROFIE

PRZEKLĘTEGO AUTOKARU UTONĄŁ W GARONNIE


– Można powiedzieć, że kostucha wyrównuje rachunki – skomentował filozoficznie Espérandieu.

Servaz jednak, czytając pobieżnie artykuł, poczuł, że w jego głowie zapalają się wszystkie lampki alarmowe.

Ostatniej nocy jeden z bohaterów tragedii nad jeziorem Néouvielle zginął w okolicznościach dziwnie przypominających te, w których sam w ubiegłym roku zdołał uratować od śmierci kilka osób. Wydaje się choć śledztwo dopiero się zaczyna że były dowódca strażaków, którzy próbowali ratować dzieci poszkodowane w wypadku autokaru nad jeziorem Néouvielle w czerwcu ubiegłego roku, kiedy to śmierć poniosło 17

dzieci, z nieznanych przyczyn bił się z bandą bezdomnych na moście Pont-Neuf w Tuluzie. Świadek, który z daleka obserwował zdarzenie, zeznał, że między czwórką bezdomnych a ofiarą wywiązała się ostra sprzeczka o papierosa, a potem „wszystko potoczyło się bardzo szybko”. Włóczędzy pobili mężczyznę, a następnie zrzucili z mostu do rzeki. Po tym, jak świadek powiadomił policję, ciało zostało wyłowione, ale było już za późno, gdyż spadając do wody, ofiara uderzyła o filar mostu. Trwają poszukiwania napastników. Bertrand Christiaens, lat 51, został przeniesiony do Tuluzy zaledwie miesiąc wcześniej.


– Cholera! – zawołał Servaz, zrywając się z miejsca. – Dzwoń do wydziału! Potrzebuję wszystkich! Znajdźcie listę wszystkich osób, które brały bardziej lub mniej bezpośredni udział w tragedii i przetrząśnijcie kartoteki! Powiedz im, że to pilne, że prasa już zwąchała sensację! Powiedz im, że dziennikarze zaraz dobiorą nam się do tyłka!


Po włączeniu komputera ustalenie tożsamości właściciela samochodu o numerach rejestracyjnych, które podał jej Drissa Kanté, zajęło Irène Ziegler mniej niż trzy minuty.

Zlatan Jovanovic, prywatna agencja detektywów. Infiltracje/

inwigilacje/śledztwa. Do państwa dyspozycji 24/24, 7/7. Rejestracja w Prefekturze.

Podano adres w Marsac…

Irène odchyliła się w fotelu, wpatrując się w monitor komputera.

Marsac… A jeśli jej wyjściowa hipoteza nie była właściwa? Jeśli to nie Hirtmann zapłacił za śledzenie Martina? Detektyw w Marsac… Tego miasta dotyczyło śledztwo prowadzone przez Servaza. Spojrzała na zegarek. Miała umówione spotkanie w sądzie w Auch, dokąd wezwano ją w sprawie przemocy w pewnym małżeństwie. Następnie miała się stawić w gabinecie komendanta kompanii. Co najmniej dwie godziny stracone.

Pewnie więcej. Potem pojedzie do Marsac, żeby poszukać Zlatana.

Nie miała żadnego nakazu sądowego, ale wiedziała, że na pewno coś wymyśli.

Wstała i sięgnęła po kask, strzepnęła łupież ze służbowej koszuli. Na ścianie wisiał plakat z parą żandarmów pozujących do zdjęcia ku chwale żandarmerii. Najprawdopodobniej modele z pressbooka. Wyglądali jak Barbie i Ken. Ziegler spojrzała na swój mundur i westchnęła.


– Szybko poszło – odezwał się Pujol po drugiej stronie linii. – Joachim Campos, kierowca autokaru, był w rejestrze poszukiwanych.

Rejestr Osób Poszukiwanych. Servaz poczuł uderzenie adrenaliny.

– Z jakiego powodu?

– Niepokojące zniknięcie. 19 czerwca 2008.

Jego serce zaczęło bić z podwójną szybkością. Kapitan strażaków został wrzucony do wody w czerwcu 2005, rok po tragedii. Kierowca autokaru zniknął w czerwcu 2008. Claire Diemar została utopiona w wannie w czerwcu 2010. Ile jeszcze było ofiar? Jedna na rok? Zawsze w czerwcu? Jeden szczegół nie współbrzmiał z resztą: Elvis. Nie pasował do schematu. Był ofiarą zbrodni, którą należało nazwać usiłowaniem zabójstwa i do której doszło zaledwie kilka dni po zamordowaniu Claire.

Czyżby ten, kto za tym wszystkim stoi, postanowił przyspieszyć akcję? Z jakiego powodu? Czy skłoniło go do tego śledztwo prowadzone przez policję kryminalną? Może się przestraszył. Może uświadomił sobie, że Elvis w ten czy inny sposób może ich naprowadzić na jego ślad…

– Zadzwoń do szpitala – rzucił Servaz. – Zapytaj ich, czy jest jakaś szansa, że Elvis wyjdzie ze śpiączki, żebyśmy mogli go przesłuchać.

– Nie ma szans – odpowiedział natychmiast jego zastępca. – Właśnie zmarł wskutek odniesionych ran. Kilka minut temu dzwonili ze szpitala.

Komendant zaklął. Mieli pecha. A jednak byli już bardzo blisko celu – był o tym przekonany.

– Znajdź mi nazwisko świadka w sprawie strażaka wrzuconego do Garonny z Pont-Neuf – powiedział do Pujola. Zamknął klapkę telefonu i odwrócił się w stronę siedzącego za kierownicą Vincenta. – Wracamy do Tuluzy. I zabieramy się do sprawy tego gościa, Camposa.


– Już nie mogę.

Sarah spojrzała na Davida. Jego głos brzmiał, jakby miał się zaraz złamać, kruchy i drżący jak usztywniona szronem pajęczyna. Dziewczyna zastanawiała się, czy David już jest naćpany, czy chodzi o coś innego.

Wiedziała, jak głęboka jest jego depresja. Często myślała, że czarny anioł

mieszkał w duszy Davida już od dawna, a wypadek był wydarzeniem, które pozwoliło mu rozwinąć skrzydła. Wcześniej siedział gdzieś, przyczajony. Wiedziała o utonięciu w basenie młodszego brata, którego powierzono opiece dziewięcioletniego zaledwie Davida. Wiedziała także o tym, jak skrzywdzili chłopaka ci dwaj dranie: ojciec i brat. Często rozmawiała o tym z Hugonem. Hugo mówił, że David jest jak kaczka z obciętą głową. Hugo ogromnie kochał Davida. Ale David kochał Hugona jeszcze bardziej. Łączyło ich coś więcej niż braterstwo. Sarah nie potrafiła tego wyjaśnić. Była to więź jeszcze silniejsza I głębsza od tej, która spajała całą ich grupę.

Sarah była wśród tych, którzy jako pierwsi zdołali się wydostać przez okna autokaru, kiedy leżał on jeszcze na zboczu, przytrzymywany przez kilka drzew. Pomógł jej w tym nieżyjący już młody nauczyciel; do tej pory pamięta jego zażenowanie i wybąkane przeprosiny, kiedy położył dłonie na jej pośladkach, by jednym ruchem wypchnąć ją na zewnątrz – zanim wrócił, by ratować inne dziecko zakleszczone pod fotelem w trudno dostępnym miejscu. Autokar był już bowiem jedną wielką kupą zmiażdżonego, powyginanego żelastwa. To dziwne, ale dobrze pamiętała okrągłą twarz i równie okrągłe okulary tego nauczyciela (wszyscy w klasie nim gardzili, ponieważ nie potrafił wzbudzić ich szacunku; podczas lekcji był obiektem dowcipów, a Hugo wspaniale go parodiował), a nie potrafiła sobie przypomnieć jego nazwiska. A przecież to jemu Sarah zawdzięczała życie, podobnie jak David i wielu innych członków Kręgu. Skończył na dnie jeziora, razem z innymi ofiarami. Za to na zawsze zapamiętała nazwisko tej nowej, początkującej nauczycielki, uwielbianej przez wszystkich uczniów, w której kochała się większość chłopców. Tej ślicznej szmaty, która uciekła jako pierwsza na czworaka, nie oglądając się za siebie, wyjąc jak histeryczka i pozostawiając dzieci na pastwę losu. Głucha na ich wołanie o pomoc. Claire Diemar. Żadne z nich jej nie zapomniało.

Jakże byli zaskoczeni – Hugo, David, Virginie i ona – kiedy znowu spotkali ją na kursach w Marsac. Pamięta, jaka była blada i skrępowana, gdy odczytując listę, przypomniała sobie ich nazwiska.

Przez wszystkie te lata Sarah nie zapomniała także tego opiekuna o odlotowym imieniu, który zachowywał się jak młody bandzior. Elvisa Elmaza, który namawiał ich do palenia po kryjomu, gdy mieli zaledwie dwanaście lat. Elvisa, który pożyczał im swojego walkmana i dawał do słuchania rocka. Elvisa, który wyjaśniał chłopcom, jak się dobierać do dziewcząt i który ją cichcem obmacywał, bo w wieku dwunastu lat wyglądała na szesnaście, ale który potrafił też wpaść w szał i zastraszać ich okropnymi groźbami. „Obetnę ci fiuta i wepchnę ci go do ust, mały, pieprzony dupku” – powiedział któregoś dnia do Hugona, nie pamiętała już dlaczego. Podziwiali go i bali się go jednocześnie. Chcieli być do niego podobni. Aż do tamtej nocy, kiedy zobaczyli, że ten ich półbóg to tchórz.

Nie zapomnieli też dowódcy strażaków. Zabronił swoim ludziom wchodzić do autokaru, mówiąc, że w każdej chwili może się stoczyć do jeziora – prawie wszyscy jednak złamali zakaz, a jeden ze strażaków przypłacił tę akcję życiem. Także dzięki tym dziesięciu nieposłusznym strażakom Krąg liczy dziesięć osób, a nie dwie lub trzy. Był też kierowca, który nie dość, że stracił kontrolę nad pojazdem, ponieważ bardziej zwracał uwagę na Claire Diemar niż na drogę, to jeszcze uciekł jako jeden z pierwszych. Jedyną osobą, którą uratował, była właśnie ta podła dziwka.

Pewnie dlatego, że była ładna, podobnie jak on był raczej przystojnym mężczyzną i potrafił nieźle nawijać, a także dlatego, że ci dwoje dyskretnie flirtowali w czasie drogi.

– Jak się nazywał ten nauczyciel? – zapytała, po czym przytknęła do warg ustnik fajki wodnej i wciągnęła chłodny dym, który połknęła jednym haustem.

David spojrzał na nią szklanym wzrokiem. Wyglądał na kompletnie naćpanego.

– Ten w okularach? – zapytała Virginie. – Ten, który nas uratował?

Żaba…

– Nie, to było przezwisko. Nikt nie pamięta, jak się nazywał?

– Maxime – powiedział David rozwlekle, sięgając po przyrząd, który podała mu Sarah. – Nazywał się Maxime Dubreuil.

Tak. Teraz sobie przypomniała. Maxime, który jakby nie słyszał

pierdnięć i gwizdów za swoimi plecami w czasie lekcji. Maxime, który kiedy mówił, ciągle poprawiał sobie okulary na nosie. Maxime, który miał

jedno oko martwe i który pewnego dnia, czerwony z wściekłości, wrzeszczał: „Kto to zrobił?” – kiedy któreś z nich napisało na tablicy „Dubreuil Jednooki”. Maxime Dubreuil. Bohater… Jego ciało wyłowiono następnego dnia wraz z innymi ciałami, kiedy dźwig wyciągnął z wody wrak autokaru, a potem oddano rodzinie. Sarah przypomniała sobie jego zapłakaną matkę podczas pogrzebu i drobną żonę, której białe włosy wyglądały jak cukrowa wata. Kobieta drżała jak osika.

Czy Maxime pochwaliłby to, co zrobili potem? Na pewno nie.

Dlaczego coraz częściej miała poczucie, że się pomylili? Dlaczego wydawało jej się, że stali się jeszcze gorsi niż ci, którzy zostawili ich na pastwę losu?

– Trzeba się zająć tym gliną – powiedział David.

Jego głos był bezbarwny, słaby. Virginie spojrzała na niego i tym razem nic nie powiedziała. Spotkali się w opuszczonej kaplicy wśród drzew, około dwustu metrów od uczelni, gdzie zazwyczaj przychodzili, by siedząc na podłodze, spiskować, pić i palić jointy.

– Wezmę to na siebie – dodał po chwili.

Podał dalej sziszę. Woda w pojemniku miała już zielonkawy kolor – Co chcesz zrobić?

– Zobaczycie.


Jak zwykle bywa, sprawa zniknięcia Joachima Camposa zaczęła się od zgłoszenia. Telefonowała jego dziewczyna, która wieczorem 19 czerwca 2008 roku czekała na niego w restauracji La Pergola: najpierw była zdziwiona, że mężczyzna się spóźnia, a potem, kiedy nie przyszedł, wpadła w panikę. W raporcie zapisano, że w ciągu wieczoru dwadzieścia trzy razy próbowała dodzwonić się do niego na komórkę, ale za każdym razem włączała się poczta głosowa. Nagrała co najmniej osiemnaście wiadomości – wyrażających niepokój, wściekłość, groźby, panikę, błaganie, co świadczyło o pewnej ewolucji jej myśli.

Kiedy po godzinie wyszła z restauracji, udała się prosto do domu partnera, jakieś piętnaście kilometrów dalej. Nikogo nie zastała. Jego samochodu nie było na parkingu.

Tamtej nocy bardzo źle spała. Według wszystkich zeznań zgromadzonych przez śledczych Joachim był przystojnym facetem i typem podrywacza. Kobieta przez całą noc się zamartwiała. Następnego dnia w pracy źle się poczuła i poszła do jego zakładu. Joachim nie pracował już jako kierowca autobusów. Choć nie wniesiono przeciwko niemu żadnego oskarżenia, pracodawca zwolnił go pół roku po wypadku za inne przewinienie. Został magazynierem w hipermarkecie. W tym zawodzie miał

rzecz jasna mniej okazji, by flirtować z pięknymi nieznajomymi. W magazynie narzeczoną poinformowano, że Joachim rano nie stawił się w pracy. Po południu postanowiła zawiadomić żandarmerię. Od której dowiedziała się, że niewiele da się zrobić. We Francji każdego roku znika czterdzieści tysięcy osób. Dziewięćdziesiąt procent spośród nich odnajduje się w ciągu kilku tygodni. Każdy dorosły obywatel ma prawo zacząć życie od nowa i zmienić adres, nie informując o tym swoich bliskich ani przyjaciół. W ten sposób postępują zwłaszcza mężczyźni – ale kobiety również. Gdyby chodziło o dziecko, wszczęto by poszukiwania, wysłano by płetwonurków, by sprawdzili okoliczne jeziora. Ale jeśli znika dorosły, oznacza to tylko o jedną cyferkę więcej w statystykach. Żeby zaginięcie uznać za „niepokojące”, musi ono dotyczyć dorosłego w złym stanie zdrowia lub objętego nadzorem kuratora albo też muszą istnieć przesłanki wskazujące, że osoba zniknęła wbrew swojej woli. W tym wypadku nie zaistniała żadna z tych okoliczności.

Jednak narzeczona Joachima Camposa – co można wywnioskować z pięćdziesięciu trzech prób połączenia się z jego telefonem komórkowym, które podjęła w ciągu kolejnych godzin – była osobą upartą. Dopięła swego, kiedy w ostatniej chwili pojawił się świadek, który poinformował, że w wieczór zniknięcia Joachima widział osobę o wyglądzie odpowiadającym jego rysopisowi w starym popielatym mercedesie – a było to zaledwie kilka kilometrów od restauracji, w której miało się odbyć spotkanie.

Rzeczywiście, były kierowca autokaru miał popielatego mercedesa, o czym świadek nie mógł wiedzieć. Ponadto – ciekawy szczegół, ujawniony przez tego samego świadka – w samochodzie były jeszcze dwie inne osoby.

– Wszyscy wiedzą, że pan Campos lubił piękne kobiety – powiedzieli żandarmi, patrząc na (byłą?) narzeczoną z ukosa.

– To byli dwaj mężczyźni – sprecyzował świadek. Sprawa została zakwalifikowana jako zaginięcie niepokojące.

Z niejasnych przyczyn proceduralnych przejęła ją policja w Tuluzie, która odczekała minimalny okres, po czym jak to zwykle bywa w takich wypadkach, prokurator czym prędzej umorzył sprawę z braku dowodów.

W ten sposób Joachim Campos dołączył do statystycznych trzech procent przypadków osób zaginionych, których nigdy nie odnaleziono.

Servaz kolejno wyjmował kartki z teczki. Połowę podał Espérandieu.

Była 14.28.


O 15.12 Servaz zabrał się do przeglądania billingu połączeń przychodzących i wychodzących z telefonu komórkowego Joachima Camposa.

Samo urządzenie nigdy nie zostało znalezione, ale na wniosek sądu operator przekazał śledczym wykaz połączeń dla podanego numeru.

Jeden numer powtarzał się bardzo często w wieczór zniknięcia i w następne dni – Servaz nawet bez sprawdzania wiedział, że należy on do upartej narzeczonej zaginionego. W ciągu kolejnych dni z kierowcą próbowały się połączyć także inne osoby: jego siostra, rodzice i jeszcze jedna osoba – jak się później okazało (kiedy Servaz przejrzał raport ze śledztwa), mężatka i matka dwójki dzieci, która od kilku miesięcy miała z Joachimem romans.


O 15.28 Servaz zainteresował się lokalizacją ostatnich połączeń otrzymanych i wykonanych przez Joachima Camposa, to znaczy miejscami logowania jego telefonu w godzinach, które poprzedziły jego zaginięcie i nastąpiły bezpośrednio po nim. Na tej podstawie być może udałoby się odtworzyć jego trasę.

Narzeczona, pomyślał nagle.

Servaz ustalał właśnie drogę jednego z niezliczonych rozpaczliwych połączeń, jakie wykonała z restauracji La Pergola, gdzie, zaniepokojona, jadła samotną kolację.

Kto wie, może twoja wytrwałość wreszcie się opłaci – odezwał się w duchu do kobiety, patrząc na nazwę miejsca na kartce papieru.

– Mapa – powiedział. – Potrzebna mi mapa Środkowych Pirenejów.

Espérandieu spojrzał na niego, zbaraniały.

– Mapa?

Vincent wystukał coś na klawiaturze swojego komputera i otworzył

Google Maps.

– Proszę, tu masz mapę.

Servaz spojrzał na ekran.

– Możesz trochę zwiększyć zasięg?

Espérandieu przesunął pionową strzałkę w dół, poszerzając obszar widoczny na mapie; odległości między miejscowościami się zmniejszyły.

– Trochę bardziej na południe i na wschód.

Zastępca zrobił to, o co prosił go Servaz.

– Tu – oświadczył komendant.

Espérandieu popatrzył na wskazany punkt. Restauracja La Pergola.

– Aha. No i co?

– Tu jest restauracja, a tu jest ostatni punkt, w którym logował się telefon Joachima Camposa. Trzydzieści kilometrów od restauracji, ale w kierunku przeciwnym do jego miejsca zamieszkania. Świadek zeznał, że widział kogoś podobnego do Joachima w mercedesie niedaleko restauracji, około półgodziny przed tym, jak maszt zarejestrował pojawienie się Camposa. Świadek widział go w towarzystwie dwóch osób. Jeśli przyjąć, że świadek nie miał zwidów, oznacza to, że Campos nie jechał do siebie.

– I co z tego? Bóg wie, dokąd jechał. Może do tej kobiety, która do niego dzwoniła.

– Nie, to też nie ten kierunek. Ciekawe, że od tego momentu nie wyłapała go żadna stacja BTS, mimo tylu telefonów od jego zrozpaczonej narzeczonej.

– Jakby jego telefon został zniszczony albo wyłączony i wyrzucony – podchwycił Espérandieu.

– Właśnie. To jeszcze nie wszystko. Powiększ bardziej.

Espérandieu jeszcze trochę zjechał kursorem i obszar na ekranie zaczął się powiększać. Servaz przesunął palcem od restauracji do stacji przekaźnikowej i pociągnął linię dalej.

– O cholera – podsumował Vincent, widząc, jak palec jego przełożonego zbliża się do miejsca, którego nazwę w ciągu ostatnich godzin widzieli ze sto razy: jezioro Néouvielle.


Ziegler wsiadła na motocykl przed budynkiem sądu i spoglądając na burzowe niebo, rozmyślała o tym, jak usadziła adwokata z urzędu, kiedy z jej kieszeni dobiegła melodia z Deszczowej piosenki. Rozsunęła zamek skórzanej kurtki. Spojrzała na wyświetlacz iPhone’a: Martin.

– Nurkowałaś w Grecji, prawda? – zapytał. – Z butlą czy bez?

Natychmiast wzmogła czujność, pomimo, a może właśnie z powodu dziwaczności tego pytania.

– Z butlą – odpowiedziała z rosnącym zaciekawieniem.

– Jesteś w tym dobra?

Zachichotała sucho.

– He, he. Jestem instruktorem federalnym pierwszego stopnia, a to oznacza dwie gwiazdki instruktorskie Światowej Konfederacji Działalności Podwodnej.

Usłyszała gwizd po drugiej stronie słuchawki.

– Brzmi cholernie szpanersko. Rozumiem, że wyrażasz zgodę?

– Martin, skąd to pytanie?

Wyjaśnił jej.


– A ty, nurkowałeś już?

– Raz czy dwa w masce z rurką.

– Pytam poważnie. A z butlą?

– Eee… tak, parę razy. Ale to było dawno temu.

Skłamał. Nurkował z butlą tylko raz w życiu. W Club Med, w basenie. W towarzystwie Alexandry i instruktora.

– Kiedy?

– Eee… Myślę, że jakieś piętnaście lat temu. Może trochę więcej.

– To jest bardzo zły pomysł.

– Jedyny, jaki mam. Nie mamy czasu, żeby czekać na wsparcie sądu i ekipę nurków. W ciągu kilku godzin sprawą zajmie się prasa. Ostatecznie to tylko malutkie jezioro. I bez rekinów – próbował zażartować.

– To jest cholernie zły pomysł.

– Masz, co trzeba? Mam na myśli sprzęt. Jakiś kombinezon dla mnie?

– Taa… Powinnam coś znaleźć.

– Świetnie. Za ile po ciebie podjechać?

– Mam spotkanie z komendantem kompanii. Daj mi dwie godziny.

Postanowiła, że Zlatanem Jovanovicem zajmie się później. Co takiego odkrył Martin? Płonęła z ciekawości. Butle do nurkowania, jezioro… I skarb ukryty na dnie, pomyślała.

Загрузка...