48
FINAŁ
Reflektory oświetlały zewnętrzne ogrodzenie więzienia. Parking był pusty.
Servaz zatrzymał samochód możliwie jak najbliżej wejścia. Wciąż był
wściekły. Gniew stopniowo zajmował w nim miejsce przygnębienia i zmęczenia.
Dyrektor czekał na nich. Tej nocy odebrał kilka dziwnych telefonów: z prokuratury, z policji sądowej, a nawet od głównego dyrektora więziennictwa,
którego
sam
minister
sprawiedliwości
poprosił
o „ułatwienie prowadzenia podjętych czynności komendantowi Servazowi i porucznikowi Espérandieu”. Nie rozumiał, dlaczego nagle wszyscy tak bardzo wzięli sobie tę sprawę do serca. Nie wiedział o tym, że poseł
większości, nadzieja swojej partii, o mało nie został zatrzymany i właśnie ostatecznie oczyszczono go z zarzutów oraz że następnego dnia członkowie jego partii czym prędzej ogłoszą w prasie, że deputowany jest absolutnie poza wszelkimi oskarżeniami, zawzięcie piętnując „wszystkie te żałosne przecieki”, pojawią się w programach telewizyjnych, by ogłosić, że „w tym kraju istnieje jeszcze coś takiego jak zasada domniemania niewinności, która w tej sprawie została podeptana przez członków opozycji”. Paryż poczuł, że wiatr się odwraca: jeśli okaże się, że Lacaze jest niewinny, nie może wyglądać na to, że zbyt szybko postawiono na nim krzyżyk. Padł
przeciwny rozkaz: zwierano szeregi.
Nie przeszkadzało to dyrektorowi więzienia patrzeć z najwyższą podejrzliwością na komendanta policji o zaczerwienionych oczach i rozszerzonych źrenicach i młodego porucznika ubranego w srebrną kurtkę, w której wyglądał jak nastolatek. Pierwszy mężczyzna miał w dodatku całą twarz i dłonie w siniakach i zadrapaniach oraz duży opatrunek w rozczochranych włosach, jakby szyto mu głowę. Dyrektor zamierzał zamknąć za nimi drzwi, kiedy odezwał się Servaz: – Czekamy na kogoś.
– Prokurator mówił, że mają być dwie osoby.
– Dwie czy trzy, co za różnica.
– Proszę pana, już jest po północy. Mam tu tkwić, aż skończycie? Bo wolałbym…
– Już jest.
Z tonącego w strugach deszczu parkingu dobiegł ich uszu warkot silnika i ich oczom ukazał się samochód w barwach żandarmerii. Drzwi się otworzyły i z wozu wysiadła kobieta w motocyklowej kurtce, spodniach i botkach. Dziwny opatrunek w kształcie krzyża zasłaniał jej nos i policzki.
Lewą rękę miała na temblaku. Wyszedłszy na deszcz, Irène schowała głowę w ramiona i szybko pokonała kilkanaście metrów dzielących ją od wejścia. Przez dobrą godzinę maglowali ją zastępca prokuratora w Auch i kilkoro funkcjonariuszy brygady kryminalnej żandarmerii, ale w końcu udało jej się połączyć z Martinem. W kilku słowach wyjaśniła mu, co się stało, po raz kolejny nie wspominając o tym, że włamała się do jego komputera.
– Jak to odkryłaś? – zapytał zdezorientowany.
Kiedy się dowiedział, że Marianne kazała go śledzić, nie wyglądał na zaskoczonego. Ziegler wyczuła jednak bezmiar jego smutku. Następnie Martin poprosił ją, by dojechała do nich, do Zakładu Karnego w Seysses.
Po głosie poznała, że jest wyczerpany. Zapytała go, dlaczego nie jest w szpitalu, ale nie odpowiedział.
– Ta pani jest z nami.
Boże święty, pomyślał dyrektor na widok oszpeconej blondynki. Co to za cyrk? Otrzymał jednak rozkazy z góry. „Ma pan zrobić wszystko, o co pana poproszą. Jasne?” – powiedział szef więziennictwa przez telefon.
Wzruszył ramionami, powiedział strażnikom, żeby dali spokój, kiedy trójka gości, przechodząc przez bramki bezpieczeństwa, uruchomiła alarm i ruszył przed nimi do czeluści więzienia. Ich kroki dudniły na korytarzach. Przeszli przez trzy bariery z krat. Wreszcie dyrektor wyjął pęk kluczy i otworzył drzwi rozmównicy.
– Proszę, czeka na was.
Oddalił się szybkim krokiem. Nie zależało mu na tym, by wiedzieć, co będzie się działo w środku.
– Dobry wieczór, Hugo – powiedział Servaz, wchodząc do pomieszczenia.
Młody człowiek siedzący przy stole, z ramionami skrzyżowanymi na blacie z laminatu, podniósł głowę i spojrzał na niego.
Następnie jego spojrzenie przeniosło się na Espérandieu i Ziegler, którzy weszli za Servazem. Policjant zauważył przelotny błysk zaskoczenia w niebieskich oczach chłopaka w chwili, gdy ten zobaczył twarz funkcjonariuszki żandarmerii.
– Co się dzieje? Dyrektor wyciągnął mnie z łóżka, a teraz wy… Servaz z trudem ukrywał złość. Usiadł i zaczekał, aż Vincent i Irène zrobią to samo. Wszyscy troje siedzieli naprzeciwko Hugona. Z punktu widzenia prawa nie wolno im było spotykać się z nim w ramach śledztwa w sprawie śmierci Claire Diemar, ponieważ miał postawione zarzuty. Zważywszy jednak na ostatnie wypadki, Servaz uzyskał od sędziego Sarteta pozwolenie na przesłuchanie w sprawie zabójstwa Elvisa – odrębnej, ale związanej z tą pierwszą.
– David nie żyje – powiedział cicho.
Zobaczył grymas bólu na twarzy młodego człowieka.
– Jak to?
– Popełnił samobójstwo. Jechał autostradą pod prąd, jego samochód zderzył się z ciężarówką. Zginął na miejscu. – Servaz świdrował chłopaka wzrokiem. Widać było, że Hugo naprawdę czuje ból, walczy, żeby się nie rozpłakać, wykrzywiając wargi, jakby połknął pudełko gwoździ.
– Wiedziałeś, że ma myśli samobójcze?
Hugo podniósł głowę. Spojrzał na komendanta błyszczącymi oczami i skinął głową.
– Tak.
– Od dawna?
Młody człowiek wzruszył ramionami, jakby chciał powiedzieć: „A jakie to ma teraz znaczenie?”
– Odkąd znałem Davida, zawsze miał skłonność do depresji – wycedził mechanicznym, bezbarwnym głosem. – Nawet kiedy byliśmy gówniarzami, zawsze był… dziwny. Miał takie czarne poczucie humoru…
i ten smutny uśmiech. Nawet kiedy miał dwanaście lat, już się tak uśmiechał.
Servaz zauważył, że chłopak bierze wdech, jakby miał zamiar zanurkować.
– Czasami jego reakcje były nie do przewidzenia, potrafił w ciągu sekundy przejść od radości do rozpaczy. Raz widziałem, jak chciał rzucić wielkim kamieniem w głowę kolegi tylko dlatego, że miał inne zdanie.
Kiedy się tak zachowywał, kumple go unikali, ale nie ja. Jego matka przez lata wysyłała go do psychiatrów, aż im powiedział, żeby się odwalili. To wszystko wina tego drania, jego ojca. – Głos Hugona płynął jak lawa. – I jego brata, dupka. To oni go zniszczyli. Ci dwaj dranie powinni być ścigani za przemoc psychiczną, jeśli chce pan znać moje zdanie. Przypominam sobie, jak David w wieku czternastu lat przyprowadził do domu dziewczynę, grzeczną dziewczynkę. Jego brat z taką lubością go przed nią upokarzał i zachowywał się wobec niej tak chamsko, że nigdy już nie chciała do niego przyjść i przestała się odzywać. Jego ojciec lubił mówić do matki, że mają „chłopca i dziewczynkę”. Zabraniał mu czytać i w ogóle mieć książki w pokoju. Mówił, że od czytania się babieje. Ojciec szczycił
się tym, że osiągnął tyle w swoim życiu bez przeczytania ani jednej książki, nawet w szkole.
– W takim razie jak to się stało, że David trafił do Marsac?
– Ojciec i brat już dawno całkowicie przestali się interesować tym, kim David będzie i co będzie robił. Ustalili, że jest niereformowalny, koniec, kropka. Myślę, że to go bolało jeszcze bardziej niż ich znęcanie się.
Jego naukę finansowała matka z własnych pieniędzy. Zawsze starała się chronić Davida przed ojcem i bratem, ale była słaba, zresztą ją też dręczyli.
– Miał już za sobą próby samobójcze?
– Tak, kilka. Raz nawet próbował sobie rozciąć brzuch nożem. Jak samuraje, rozumie pan? To było po zdarzeniu z tamtą dziewczyną.
Servaz przypomniał sobie bliznę, której dotknął. Ścisnęło mu się gardło i przełknął ślinę. Hugo patrzył kolejno na każde z nich.
– To dlatego obudził mnie pan w środku nocy? I przyprowadził pan posiłki? Żeby mnie poinformować o śmierci Davida?
– Nie całkiem.
– Przecież jutro rano wychodzę, nie?
Servaz wyczuł niepokój w jego głosie. Nie odpowiedział.
– Kurwa, David, mój kumplu, mój bracie… – jęknął nagle Hugo. – Ale miałeś przesrane życie, przyjacielu.
– On to zrobił dla ciebie – powiedział Servaz cicho, ale wyraźnie.
– Co?
– Byłem z nim w samochodzie. David wziął na siebie zabójstwo Claire i Elvisa Elmaza. Także Bertranda Christiaensa i Joachima Camposa.
– A kim oni byli?
Ładnie zagrane, pomyślał Servaz. Nie dałeś się złapać.
– Te dwa nazwiska nic ci nie mówią? Hugo pokręcił głową.
– A powinny?
– To nazwiska dowódcy strażaków, którzy przyjechali was ratować nad jezioro Néouvielle, i kierowcy autokaru.
– Ach tak, teraz, kiedy pan to mówi…
– Claire Diemar również z wami była tamtego wieczoru w autokarze, prawda?
Hugo rzucił Servazowi dziwne spojrzenie. Za oknem zagrzmiało.
– To prawda. Była tam. Sądzi pan, że jej śmierć ma jakiś związek z tym wypadkiem, tak? Mówi pan, że David powiedział, że to on ją zamordował? Zanim się zabił?
Servaz zmierzył go wzrokiem. Hugo wyglądał na szczerze zdezorientowanego. Gnojek był cholernie dobrym aktorem.
– Jeżeli zabił się, wjeżdżając pod ciężarówkę, a pan był w samochodzie, to jak to się stało, że jest pan teraz tutaj?
Patrzył na Servaza podejrzliwie. Policjant powstrzymywał się, by nie rzucić się na niego przez stół.
– To już koniec – oświadczyła Ziegler spokojnie.
Młody człowiek przesunął wzrok na nią.
– Ten trik z zeszytem, to było dobrze rozegrane. Ryzykowne, ale chytre. Najpierw wskazywał na ciebie, a potem odwrócił od ciebie podejrzenia.
Hugo nic nie odpowiedział.
– Podejrzewam, że gdyby policjanci zajmujący się sprawą nie posunęli się w śledztwie tak daleko, gdyby nie wykazali się, że tak powiem, wystarczającą
dociekliwością
i
świadomością
zawodową,
sam
zasugerowałbyś swojemu adwokatowi, żeby poprosił o ekspertyzę grafologiczną.
Na maleńki ułamek sekundy się pojawił – błysk w jego oku, sygnał, którego wypatrywali. Ale natychmiast zniknął.
– Nie rozumiem, o czym chcecie rozmawiać, cholera! Pismo w tym zeszycie nie jest moje.
– Oczywiście, że nie – powiedział Servaz. – Bo to pismo Davida.
– A więc to prawda? To on ją zabił?
– Ty mały, pieprzony zasrańcu – wycedziła Ziegler.
– Hugo, ty go poprosiłeś, żeby napisał to zdanie w zeszycie? Czy zrobił to z własnej inicjatywy?
– Co? Nic nie rozumiem!
Kolejny grzmot. Tym razem bliżej, W więzieniu ktoś krzyczał.
Przeciągły, zbolały krzyk. Ucichł równie nagle, jak się pojawił. Kroki strażnika na korytarzu. A potem znowu cisza. Ale cisza w więzieniu nigdy nie trwa długo.
– Claire sypiała z niejednym, prawda? – rzucił Servaz.
– Byłeś zazdrosny? – zapytała Ziegler.
– Ile osób zabiliście, ty i twoi kolesie? – naciskał Espérandieu.
– Dowódcę strażaków zabiliście wy – stwierdził Servaz. – Sarah, Virginie, David i ty. Został wrzucony do wody przez cztery osoby.
– W samochodzie Joachima Camposa świadek widział oprócz niego dwie osoby: ciebie i Davida? – podpowiedziała Irène.
– A u Claire Diemar byliście tamtego wieczoru we dwóch? — włączył
się Vincent. – Na nagraniu z kamery są dwie osoby wychodzące z pubu. To też David i ty? Czy David tylko pilnował?
– Nie rozumiem tylko, dlaczego zostałeś na miejscu – dodał Servaz. – Po co tak ryzykowałeś? Dlaczego nie postąpiliście tak jak poprzednio?
Dlaczego nie upozorowaliście wypadku albo zaginięcia? Dlaczego siedziałeś na brzegu basenu? Dlaczego?
W świetle jarzeniówki Hugo patrzył kolejno na każde z nich. Servaz widział w jego oczach zwątpienie, gniew, strach. W kieszeni policjanta rozległ się podwójny sygnał telefonu. Esemes. Nie teraz. Nie odrywał
wzroku od chłopaka.
– Kurwa, przestańcie! – rzucił w końcu Hugo. – Wezwijcie dyrektora!
Chcę z nim rozmawiać! Nie mam wam już nic do powiedzenia! Spadajcie stąd!
– Hugo, sam ją zabiłeś? Czy było was więcej? David brał w tym udział?
Cisza.
– NIE, BYŁEM SAM.
Hugo podniósł na nich wzrok: dwie wąskie, błyszczące szparki. Nic nie powiedzieli. Servaz czuł, jak wali mu serce. Był pewny, że pozostali czują podobnie.
– Poszedłem tam, żeby ją uprzedzić, że jest w niebezpieczeństwie.
Wciągnąłem w toalecie w pubie, za dużo wypiłem… Był czerwiec.
Wiedziałem, że inni niedługo przejdą do działania. I że tym razem to jej kolej. Rozmawialiśmy o tym. – Znowu zrobił ręką gest, który odziedziczył
po matce. – Wiedziałem, że tamtej nocy, sześć lat temu, stchórzyła. Że zostawiła nas na pastwę losu, mnie i resztę. Że nie zrobiła nic, żeby nas ratować. Ale wiedziałem też, że od tamtego czasu ma wyrzuty sumienia.
Powiedziała mi. Myślała o tym przez cały czas, dosłownie miała obsesję.
Dlatego, że tak źle postąpiła. „Bałam się, spanikowałam tamtej nocy.
Stchórzyłam. Powinieneś mnie nienawidzić, pogardzać mną, Hugo”. Ciągle mi to powtarzała. Albo: „Przestań mnie kochać, nie zasługuję na to, nie zasługuję na tę miłość, nie jestem dobrym człowiekiem”. Łzy płynęły jej po policzkach, widziałem rozpacz w jej oczach, trzęsła się przytulona do mnie, kiedy to mówiła. A potem, w innych momentach, była najweselszą, najzabawniejszą, najbardziej zaskakującą i najwspanialszą osobą, jaką kiedykolwiek spotkałem. Potrafiła sprawić, że każda chwila była cudowna.
Kochałem ją, rozumiecie? – Przerwał, po czym dalej mówił już innym głosem, jakby był dwoma aktorami odgrywającymi jedną rolę. – Tamtego wieczoru, kiedy wychodziłem z pubu, byłem nawalony i naćpany.
Poszedłem do niej, kiedy wszyscy oglądali mecz. Opowiedziałem jej o istnieniu Kręgu. Na początku nie mogła w to uwierzyć, myślała, że bredzę, że jestem pijany, co zresztą było prawdą, a potem, kiedy w szczegółach opowiedziałem jej o śmierci kierowcy, nagle zrozumiała, że mówię prawdę.
Servaz widział blask na dnie oczu Hugona. Jak rozgarnięty żar, który tli się pod popiołem, jak ogień od dawna czający się w trawach stepu.
– I wtedy zobaczyłem, jak się zmienia. Jakby na jej miejscu znalazł
się ktoś inny. To już nie była ta Claire, którą znałem. Ta, która zachęcała mnie do pisania i przysięgała mi, że nigdy nie spotkała ucznia z takim talentem. Ta, która wysyłała mi dwadzieścia esemesów dziennie, żeby mi powiedzieć, że mnie kocha i że nic nas nigdy nie rozdzieli, że zestarzejemy się tak samo zakochani w sobie jak pierwszego dnia. Ta, która, kiedy się kochaliśmy, potrafiła leżeć bez ruchu, całkowicie się powierzać, oddawać, a innym razem lubiła przejmować inicjatywę. Która cytowała pisarzy i poetów piszących o miłości i improwizowała melodię na gitarze, kiedy o nas opowiadała. Ta, która potrafiła znaleźć nazwę dla każdej części mojego ciała, jakby studiowała mapę jakiegoś kraju, ta, która nie bała się mówić „kocham cię” ciągle i ciągle, sto razy dziennie. Nagle ta Claire przestała istnieć. Ona… odeszła… A ta, która ją zastąpiła, patrzyła na mnie, jakbym był potworem, wrogiem. Bała się mnie. – Słowa Hugona fruwały w świetle jarzeniówek. Każde z nich odbijało się echem w ciężkim sercu Servaza. – Ale kretyn ze mnie! Na pewno bym tak nie postąpił, gdybym był mniej naćpany. Chciała wezwać policję. Robiłem wszystko, żeby ją od tego odwieść, nie mogłem się pogodzić z myślą, że moi „bracia i siostry” pójdą do więzienia. – Servaz przypomniał sobie słowa, które wypowiedział David w samochodzie, i poczuł ból wsączający mu się między żebra. – Że mieliby zapłacić drugi raz, choć tyle już wycierpieli. Nie wiedziałem, co wymyślić. Powiedziałem jej, że przekonam ich, żeby przestali, że to już koniec, że nie będzie więcej ofiar, ale że ona nie ma prawa robić im tego po tym, co już zrobiła. Nie chciała o niczym słyszeć, zachowywała się jak wariatka, była głucha na wszystkie moje argumenty.
Krzyczeliśmy, błagałem ją. A potem wszystko wywaliła: powiedziała, że i tak mnie już nie kocha, że z nami koniec, że kocha innego. Że niedługo miała mi o tym powiedzieć. Opowiedziała mi o tym facecie, pośle.
Powiedziała mi, że jest zakochana na zabój, że to mężczyzna jej życia i że jest tego pewna. Krew mnie zalała, wkurzyłem się: To ja chciałem ją ochronić, a ona myślała tylko o tym, żeby nas wsadzić do więzienia i pozbyć się mnie! Nie mogłem jej na to pozwolić. Oni są moją rodziną…
Byłem wściekły, pijany ze złości. Pomyślałem: Co to za kobieta, która potrafi przysięgać mężczyźnie na wszystko, co dla niej najdroższe, że będzie go kochać do końca życia, a na drugi dzień mówi mu, że kocha innego? Co to za kobieta, która potrafi bawić się innymi w taki sposób?
I zaraz sobie odpowiedziałem: Ta sama, która przez własne tchórzostwo zostawia dzieci na pewną śmierć. Była piękna, młoda, beztroska i myślała tylko o sobie. Tylko ona się liczyła, nagle to zrozumiałem. Wszystkie te wyrzuty sumienia, które ją dręczyły, całe to poczucie winy, to było tylko gadanie. Tak jak jej miłość. Kłamstwo… Wymyślała sobie historyjki i okłamywała samą siebie tak samo jak innych. Tamtego wieczoru zrozumiałem, że Claire Diemar to jeden wielki egoizm i gra pozorów. Że zawsze będzie trucizną dla wszystkich, których spotka na swojej drodze.
Nie miała prawa… Nie mogłem jej na to pozwolić…
– I wtedy ją uderzyłeś – odezwał się Servaz. – Znalazłeś sznur i związałeś ją, a potem włożyłeś do wanny. I odkręciłeś kurek…
– Chciałem, żeby przed śmiercią zrozumiała, co tamte dzieci przez nią wycierpiały. Żeby choć raz w życiu zdała sobie sprawę ze zła, jakie popełniła.
Gdzieś w budynku rozległ się dźwięk przypominający wybuch śmiechu. Wściekły i bezsilny. Po nim zduszony szloch. A potem zapadła cisza. Ale cisza w więzieniu nigdy nie trwa długo.
– I zrozumiała, o tak – powiedział Servaz. – Następnie wrzuciłeś do basenu lalki i usiadłeś na brzegu. Dlaczego te lalki? Bo symbolizują twoich utopionych kolegów, którzy wypłynęli na powierzchnię?
– Zawsze, kiedy do niej przychodziłem i widziałem tę kolekcję lalek…
Trzęsło mnie na ich widok.
– A potem?
Hugo podniósł głowę i spojrzał na nich.
– Co: potem?
– Byłeś w szoku, sparaliżowany tym, co zrobiłeś, ciągle pod wpływem alkoholu i narkotyków. Kto przyszedł tego wieczoru, żeby wyczyścić pocztę elektroniczną Claire i zabrać jej telefon, tak żeby wyglądało na to, że komu innemu zależało na zatarciu śladów, i włączyć muzykę Mahlera? Kto przyszedł?
– David.
Servaz tak mocno uderzył pięścią w blat, że wszyscy podskoczyli.
Wstał i przechylił się przez stół.
– Kłamiesz! David dopiero co popełnił samobójstwo, żeby ratować ciebie, swojego brata, swojego najlepszego przyjaciela, a ty jeszcze kalasz jego pamięć? David tamtego wieczoru wyszedł z pubu po tobie, był na nagraniu z kamer banku, po drugiej stronie placu. Nawet się na mnie rzucił, żeby ukraść to nagranie. Ale to nie on włączył płytę. Kiedy mu o tym wspomniałem tuż przed jego śmiercią, spojrzał na mnie i jestem pewny, że nie wiedział, o czym mówię.
Hugo milczał. Wyglądał na wstrząśniętego.
– Dobra – odezwał się wreszcie martwym głosem, w którym słychać było jednocześnie miłość, nienawiść, litość i niechęć do samego siebie. – David rzeczywiście wyszedł tamtego wieczoru z pubu, żeby mnie zatrzymać, przemówić mi do rozsądku. Wiedział, co chcę zrobić. Chciał
mnie powstrzymać od opowiedzenia wszystkiego Claire. Powiedziałem mu, żeby się bujał, a on wrócił do pubu. Ukradł te nagrania tylko po to, żebyście przez niego nie dotarli do Kręgu i dlatego, że to wzmacniało hipotezę, że jest jakiś inny sprawca. Kiedy do niego zadzwoniłem, powiedział mi, że tamtego wieczoru o mało nie skoczył razem z panem z dachu, że powstrzymał się w ostatniej chwili.
Przez sekundę lub dwie Servaz czuł, że zalewa go fala przejmującego zimna.
– A niedopałki w lesie koło domu Claire? – wycedził. – Przecież przed śmiercią powiedział mi, że znajdziemy na nich jego DNA.
– Nie podobał mu się mój związek z Claire. Nie znosił jej . A może był
zazdrosny, nie wiem. Ale z tego, co wiem, kilka razy szpiegował nas, siedząc w lesie i paląc jednego papierosa za drugim. Taki też był David…
– Kto? – naciskał Servaz, choć coraz bardziej obawiał się usłyszeć odpowiedź. – Kto przyszedł zrobić porządek?! Kto włożył płytę do tej pieprzonej wieży?
W jego kieszeni znowu rozległ się podwójny sygnał. Policjant wyjął
telefon. Dwie nowe wiadomości. O tej porze? Co mogło być aż tak pilnego?
Otworzył skrzynkę odbiorczą. Nie miał tego numeru na liście kontaktów.
Otworzył pierwszego esemesa. I znowu w jego żyłach nastąpił wyrzut adrenaliny, strachu i słabości.
– Margot! – krzyknął na cały głos, zrywając się z krzesła. Wiadomość była podpisana:
JH
Trzy słowa:
Pilnuj swojej ukochanej
Gorączkowo odszukał numer Samiry, wcisnął klawisz połączenia.
– Szefie? – odezwała się młoda kobieta, zaskoczona.
– Idź do Margot! Biegiem! Ale już! – zawołał do słuchawki.
– Szefie, co się dzieje?
– Nie zadawaj pytań! Rób, co ci mówię!
Usłyszał, jak biegnie po trawie, potem po żwirze. Z bijącym sercem słuchał, jak kobieta pędem pokonuje schody na piętro mieszkalne, puka do drzwi, woła: „Tu Samira!”. Usłyszał otwieranie drzwi i znajomy, zaspany głos, który podziałał na niego jak balsam na oparzenie. A potem zdyszaną Samirę w słuchawce:
– Wszystko z nią w porządku, szefie. Spała.
Odetchnął głęboko. Spojrzał na pozostałych, którzy patrzyli na niego szeroko otwartymi oczami.
– Proszę, wyświadcz mi przysługę. Śpij u niej dziś w nocy, zajmij drugie łóżko. Później ci wszystko wyjaśnię. Zrozumiałaś?
– Tak jest – powiedziała Samira. – Mam spać w jej pokoju.
– Zamknij drzwi na klucz.
Zatrzasnął klapkę telefonu. Z uczuciem zakłopotania i ulgi. Znowu spojrzał na esemesa.
– Co się dzieje? – zapytała Ziegler, która również wstała. Servaz pokazał jej wiadomość.
– O cholera — podsumowała.
– Co? – zaniepokoił się Servaz. – Co jest?
– Zamierza się dobrać do skóry Marianne.
– Dlaczego mówicie o mojej matce? – rzucił Hugo z drugiej strony stołu.
Spojrzeli na niego.
– To ona włączyła tę płytę, prawda? – powiedział Servaz bezbarwnym głosem.
– Kurwa, powiedzcie mi, co się dzieje!
Servaz pokazał mu wyświetlacz telefonu. Zobaczył, jak chłopak robi się blady. W jego oczach wyczytał wstręt, niezrozumienie i absolutne przerażenie.
– Kurwa, tym razem to naprawdę on! – zawołał syn Marianne. – Ukarze ją za to, że się pod niego podszyła! Tak, to ona włączyła płytę, zanim do pana zadzwoniła! Tak, wezwałem ją na pomoc tamtego wieczoru!
Sprzedałem jej tę samą bajkę co panu, powiedziałem, że jest za późno, że ktoś mnie widział przez okno z naprzeciwka. Zrozumiała, że za chwilę zjawią się żandarmi. Wtedy wpadła na ten pomysł… Przypomniała sobie o pana śledztwie, o wszystkich tych artykułach, które czytała wtedy w gazetach: Hirtmann, Instytut i wasze wspólne zamiłowanie do Mahlera… Przyjechała jak najszybciej, wsunęła tę płytę do odtwarzacza i zaraz odjechała. Płakała. Powiedziała mi też przez telefon, żebym spróbował wyczyścić pocztę elektroniczną Claire. Nie rozumiałem, czemu to miało służyć, byłem za bardzo otumaniony, ale zrobiłem to i wytarłem klawiaturę. Gdyby żandarmi ją tam zastali, po prostu powiedziałaby prawdę: że wezwałem ją na pomoc. Na szczęście trochę im zeszło, zanim przyjechali. Nie mogli wiedzieć, że znajdą trupa. I pewnie wszyscy oglądali mecz. To nas uratowało. Pojawili się, jak tylko odjechała. Pomyślała, że jeśli to panu powierzą śledztwo i jeśli znajdzie pan tę płytę, to może będzie szansa, że pan nabierze wątpliwości co do mojej winy. Szansa na uratowanie syna… A potem wysłała panu tego e-maila z kawiarenki internetowej.
Wydarzenia minionego tygodnia, wszystko, przez co przeszedł Servaz, teraz wypływało na powierzchnię. Kierownik kawiarenki powiedział im, że była tam kobieta. Hugo i Margot kolegowali się ze sobą. Chłopak musiał
powiedzieć matce, jaka jest ulubiona muzyka jego córki. I kto, jeśli nie Marianne, zdołał wziąć jego telefon i wprowadzić tam fałszywy kontakt, kiedy on spał? Kto tak pieczołowicie unikał trafienia go ze strzelby? Kto po cichu, w nocy, wyrył na pniu litery? Przypomniał sobie, co powiedział
Vincentowi na parkingu: „Płyta Mahlera była w odtwarzaczu, jeszcze zanim powierzono nam śledztwo”. I nie bez powodu…
– Na co pan czeka?! – ryknął syn Marianne, odpychając krzesło, które głośno upadło na podłogę. – Nie rozumie pan? To on wysłał panu tę wiadomość! Nie widzi pan, co się dzieje? On ją zabije!
Trzaskanie piorunów, światła, koguty, błyskawice. Deszcz spływający po przednich szybach, trzeszczenie krótkofalówek, syreny, prędkość, wstęga szosy zmienionej w potok; rozciągająca się nad wszystkim noc. Plątanina odgłosów w głowie, strach, przyćmiona świadomość. I przerażająca pewność, że będzie za późno. Przejazd przez zamglone Marsac. Jezioro.
Ziegler, Espérandieu i on w samochodzie jadącym najpierw wschodnim brzegiem, potem północnym. Vincent za kierownicą. Wozy żandarmerii już były na miejscu. Sześć. Tłoczyły się w otwartej na oścież bramie. Kiedy jechali żwirową alejką, Servazowi zrobiło się niedobrze. W całym domu – na parterze i na piętrze – było jasno. Blask padający z okien oświetlał
park. Wszędzie kręcili się żandarmi… Servaz wezwał ich z więzienia przed niespełna godziną. Wyskoczył z samochodu, ruszył do wejścia i pędem wbiegł po schodach. Drzwi domu także były otwarte na oścież.
– Marianne! – zawołał. Rzucił się ku pustym pokojom.
Znalazł kapitana Béckera, który powitał go poprzednio w domu Claire. Żandarm odbywał naradę z innymi funkcjonariuszami, których Servaz nie znał.
– I co?
– Nigdzie jej nie ma – odparł Bécker.
Servaz metodycznie przeszukał wszystkie pomieszczenia na parterze.
Nie miał złudzeń, żandarmi zrobili to już wcześniej. Wrócił do holu.
– Jest tam kto? – zawołał w stronę klatki schodowej.
– Nikogo…
Pokonał przeszkodę w postaci tańczących na wietrze zasłon i wyszedł
na taras, na wprost jeziora smaganego deszczem.
Gdzie ona się podziała? Zawołał ją. Jeszcze raz. I jeszcze. Widział
zakłopotanie w oczach żandarmów. Ona się za chwilę pojawi, zapyta, co się dzieje, a on weźmie ją w ramiona i będzie całował, puści w niepamięć jej zdradę i wszystkie grzechy. Będą patrzeć na oddalające się radiowozy, a potem otworzą butelkę. Następnie ona poprosi go o przebaczenie – w końcu chodziło o jej syna – i będą się kochać.
Ale nie, będzie musiał ją poinformować, że Hugo zostaje w więzieniu.
Z własnej winy. Wiedział, że to rozdzieli ich już na zawsze, że po czymś takim nie da się już zawrócić. Poczuł, jak rozpacz przygniata mu ramiona.
Ale przynajmniej będzie żywa. Żywa… Ruszył w dół po przemoczonym trawniku, buty zapadały mu się w gąbczastym podłożu, ulewny deszcz spływał po twarzy i bębnił w głowę. Dołączył do żandarmów ubranych w nieprzemakalne skafandry, którzy przeszukiwali krzaki. Odwrócił się: blask kogutów po drugiej stronie domu odbijał się od brzuchatych chmur, wydobywając z cienia czarną sylwetkę domu o oświetlonych oknach. Ale między plamami światła na trawie panowała ciemność. Obszedł kilka czarnych kęp drzew miotanych porywami wiatru. Słyszał teraz fale liżące porośnięty krzakami brzeg i deszcz smagający taflę jeziora.
– Nie ma jej tu – odezwał się jeden z żandarmów.
– Jest pan pewien?
– Wszystko przetrząsnęliśmy.
Wskazał na dolną część ogrodu na skraju lasu, tam, gdzie odkrył
wycięte w pniu litery. Mimo że teraz wiedział już, że nie były one dziełem Hirtmanna.
– Zobaczcie tam. Jest tam źródełko i powalone drzewo. Przeszukajcie cały sektor.
Wrócił do środka. Gdzie ona się podziała? Zabrał ją ze sobą? Na tę myśl żołądek podjechał mu do gardła.
– Martin… – zaczęła Ziegler.
– Kiedy przyjechaliście, wszystko było tak jak teraz? – zwrócił się do Béckera.
– Tak. Okna i drzwi pootwierane. Zapalone światła. A… I grała muzyka.
– Muzyka?
Servaz znieruchomiał. Bécker nacisnął na przycisk wieży i rozległy się pierwsze dźwięki. Na cały regulator. Mahler. Dom wypełniła muzyka instrumentów dętych i skrzypiec, która huknęła w pokojach za sprawą systemu głośników, podkreślana wysokimi dźwiękami trójkątów i niższym głosem wiolonczeli. Cała orkiestra zmierzała ku ostatecznej katastrofie.
Servazowi zaparło dech w piersiach. Rozpoznał utwór: Finał VI Symfonii, muzyka klęski. Jego klęski. Kawałek, który sam Adorno ochrzcił
powiedzeniem: „Wszystko złe, co się źle kończy”.
Zsunął się po ścianie i usiadł na podłodze. Jego ciałem wstrząsały dreszcze. Obecni w pokoju żandarmi patrzyli na niego, nic nie rozumiejąc.
Przecież ten glina niejedno już widział. Wyłączyli muzykę. Wtedy usłyszeli jego szloch. Byli zażenowani, tak jakby policjant nie miał prawa płakać, przynajmniej w towarzystwie kolegów po fachu, a już na pewno nie podczas pełnienia obowiązków służbowych. Chwilę później usłyszeli wybuch śmiechu. Wtedy pomyśleli, że zwariował. Nie pierwszy raz. Nie są robotami. Muszą brać na siebie całe gówno tego świata. Są żyjącymi kloakami, które zbierają gówno i wywożą je jak najdalej od reszty społeczeństwa. Ale tak naprawdę nigdy dość daleko. Gówno zawsze w końcu wraca,
A potem uświadomili sobie, że Servaz trzyma w ręku kawałek papieru. Spojrzeli po sobie. Płonęli z chęci, by podejść bliżej i przeczytać, ale nie mieli odwagi. Na kartce było napisane: Martin, ona zdradziła twoje zaufanie i twoją miłość. Zasłużyła na karę.