Interludium 3
KONFRONTACJA
Zastrzyk. Zanim straciła świadomość, kiedy igła wbiła jej się w ramię, przywołała całą swoją wolę.
Bądź silna. To teraz…
Otworzyła oczy w dużym pokoju jadalnym o wystroju z minionej epoki. Tak było zawsze. Siedziała w fotelu z wysokim oparciem, na końcu dużego stołu. W talii i w kostkach przypięta była do fotela szerokimi skórzanymi pasami.
Talerze, świeczniki, kieliszki, wino, muzyka. Oczywiście Mahler. Ten pierdolony, zasrany świr Mahler. Zastanawiała się, czy po tych wszystkich miesiącach, które spędziła zamurowana w milczeniu, zdoła mówić wystarczająco głośno. Czy zapalenie strun głosowych już minęło.
Nie miała innej broni. Tylko swój głos.
– Stuknijmy się! – zawołał wesoło.
Zazwyczaj się nie sprzeciwiała. Lubiła smak wina, jego zapach, uwalniający stan upojenia. Po dniach spędzonych w piwnicy, kiedy karmił
ją mdłą i bezbarwną zupą, lubiła świeżo wyprasowaną sukienkę, aromat wina, zapach mydła i czystości na swojej skórze, wykwintny smak serwowanych dań. Podobnie jak za każdym poprzednim razem, przez dwadzieścia cztery godziny nic nie jadła. Chciał, żeby była wygłodzona.
I była. Tylko Bóg wiedział, jak bardzo. Jej żołądek i mózg wołały, by rzucić się na dymiący talerz. Wpatrywała się w plastikowy kieliszek, woń wina mile drażniła jej nozdrza. Kusząco… Miała na nie ochotę. Ogromną ochotę. Prawie tak jak na początku chciało jej się narkotyków, których została pozbawiona. Myślała wtedy, że zwariuje.
Położyła dłonie płasko na stole. Mierzyła mężczyznę wzrokiem, z lekkim
ironicznym
uśmieszkiem
na
ustach.
Zobaczyła,
jak
zdezorientowany marszczy brwi.
– Nie stukniesz się? – zapytał, nie przestając się uśmiechać. – Co ci jest? Nie chce ci się pić?
Umierała z pragnienia. Jej gardło było wyschnięte na wiór.
– No już, przecież wiesz, że to nic nie da – powiedział trochę bardziej pieszczotliwie. – Napij się. Zobaczysz, to wino jest wyjątkowe.
Parsknęła dźwięcznym, szyderczym, pogardliwym śmiechem. Tym razem dostrzegła w jego oczach iskierkę zwątpienia. A potem przyjrzał jej się uważnie, jak naukowiec, który nagle zaobserwował u królika doświadczalnego nieoczekiwaną reakcję.
– Ach tak, rozumiem. Prowokacja – zażartował, ale uprzejmie. Bez wrogości.
– Kurwa twoja mać – powiedziała zimnym, chropowatym głosem.
To jeszcze bardziej zbiło go z tropu. Pogładził się po czarnej bródce.
Jego krótko obcięte blond włosy lśniły w blasku świec i żyrandola. Znowu się uśmiechnął,
– To słownictwo do ciebie nie pasuje – skwitował pobłażliwie.
Wpatrywała się w niego z szyderczym grymasem ust.
– To słownictwo do ciebie nie pasuje – powtórzyła, naśladując jego akcent i snobistyczny, nosowy sposób mówienia.
W jego oczach na chwilę pojawił się błysk gniewu, ale wkrótce uśmiech powrócił.
– Ty pieprzony zboku, skurwysynu, żałosny impotencie…
Nic nie odpowiedział, tylko na nią patrzył.
– Twoja matka była kurwą, prawda? Tym razem uśmiechnął się wesoło.
– Masz całkowitą rację.
Ta reakcja na chwilę wytrąciła ją z równowagi, ale kobieta szybko zebrała się w sobie. Zarechotała cicho.
– Co cię tak rozśmieszyło?
– Twój miniaturowy fiut. Jednego dnia wcale nie spałam. Widziałam go.
Zobaczyła, że spojrzenie siedzącego po drugiej stronie stołu mężczyzny znowu stało się posępne. Zadrżała. Wiedziała, do czego jest zdolny.
– Przestań.
– Przestań.
W jego oczach pojawiła się jakby atramentowa plama, która po chwili zniknęła. Odwrócił się i sięgnął ręką za siebie, by podkręcić muzykę dobywającą się z miniwieży stojącej na komodzie. Buchnęły dźwięki skrzypiec, rozległy się uderzenia perkusji, ryknęły instrumenty dęte.
Kobieta zaczęła naśladować ruchy dyrygenta: przymknęła powieki i kołysała głową, wymachując przy tym rękami. Uśmiechała się. Nie miała ani noża, ani widelca – musiała jeść palcami. A talerz był papierowy. Nie przestając udawać frenetycznego dyrygenta, chwyciła talerz na zupę i rzuciła nim przez pokój, po czym zaczęła śpiewać, fałszując, przekrzykując muzykę. Zupa ściekała ze ściany. A więc odzyskała głos.
Zaśpiewała jeszcze głośniej.
– DOŚĆ!
Wyłączył dźwięk. Wpatrywał się w nią surowym wzrokiem. Już się nie uśmiechał.
– Nie powinnaś się ze mną bawić w ten sposób.
Tym razem była to wyraźna groźba i na ułamek sekundy kobietę zmroził strach. Słyszała wściekłość w jego głosie. I podobnie jak dobrze wytresowany pies, na gniew pana reagowała przerażeniem. Pozbieraj się.
Jesteś na dobrej drodze. Po raz pierwszy miała nad nim przewagę i na krótko doświadczyła uczucia triumfu.
– Obyś się udławił własnym gównem i zdechł – powiedziała. Uderzył
pięścią w stół.
– Przestań! Nienawidzę takiego języka!
Zachichotała, wykrzywiając twarz.
– Ojejku, jejku! Ty naprawdę jesteś tylko małym, pieprzonym impotentem, nie mam racji, kotku? Któremu normalnie nie staje. Który nie potrafi powiedzieć fiut, pizda, jaja… Założę się, że jak byłeś mały, mama macała ci siusiaka. Masz problem z brzydkimi słowami i z kobietami, chłoptasiu? A może ty jesteś ciotą?
Zobaczyła, że wyprowadziła go z równowagi. Nigdy dotąd w swoim życiu nie używała takich słów ani nie mówiła tak wulgarnym tonem, nawet w chwilach największej wściekłości. Czuła, że robi jej się od tego niedobrze.
– Ty szmato – wycedził. – Ty pieprzona kurwo. Zapłacisz mi za to.
Odepchnął krzesło i wstał. Kobietę ogarnął lęk. A potem panika – gdy zobaczyła, co jej oprawca trzyma w ręku. Widelec… Zapadła się głębiej w fotel. Uśmiech stopniowo znikał z jej warg. Jeśli mężczyzna wyczyta teraz strach w jej oczach, jeśli zobaczy, że odpuściła, wygra.
Kiedy był już dość blisko, odchrząknęła głośno i splunęła w jego kierunku. Nie trafiła w twarz, ale przynajmniej ubrudziła mu koszulę. Nie zadał sobie trudu, by zetrzeć ślinę, tylko wpatrywał się w nią pustym wzrokiem.
Nagle wolną ręką chwycił jej twarz i z całej siły ścisnął, imadłem palców miażdżąc jej szczęki i zęby przez skórę policzków. Bolało.
Wyrywała się, szarpała głową na wszystkie strony, próbowała odepchnąć go rękami, drapać, ale mężczyzna nie zwalniał uścisku. Wtem poczuła przenikliwy ból, jakby porażenie prądem. Widelec wbił się głęboko w jej wargi, jak zęby grzechotnika. Kobieta krzyknęła, otwierając usta.
Natychmiast trysnęła z nich krew. W tej samej chwili widelec uderzył po raz drugi, wbijając się w jej górne dziąsło, między zęby. Myślała, że zwariuje z bólu. Krew tryskała jak gejzer. Kobieta szlochała, krzyczała, wyła, a widelec uderzał dalej – w policzki, wargi, język…
A potem obłęd ustał. Równie nagle jak się zaczął.
Jej serce waliło z prędkością dwóch tysięcy uderzeń na godzinę.
Miała wrażenie, że powiększyło się trzykrotnie. Paliły ją krwawiące usta i dolna połowa twarzy. Cierpiała męki. Starała się złapać oddech, uspokoić szalone bicie serca. Domyśliła się, że mężczyzna ją obserwuje, czeka na reakcję. Wreszcie, zadowolony, wrócił na miejsce.
– Pedał, ciota, małe gówno, rob…
Zobaczyła, że znieruchomiał. Stał teraz plecami do niej. Zebrała ostatnie siły, próbowała nie zwracać uwagi na ból.
– Ajajaj! – zareagowała. – Co za… śmieszny człowieczek! Jaki przeciętny… zwy… czajny, pospolity, żałosny… O to chodzi, Julianie Hirtmann?
Odwrócił się. Znowu się uśmiechał.
– Myślisz, że nie zrozumiałem twojej sztuczki? Myślisz, że nie wiem, do czego chcesz mnie sprowokować? Ale w ten sposób mi się nie wymkniesz. Przed nami jeszcze długie miesiące, długie lata wspólnego życia.
Słysząc te słowa, poczuła, że jej odwaga słabnie. Ale zmusiła się, by tego po sobie nie pokazać. Rozczochrała sobie włosy, wydając lekceważące dźwięki, i wybuchła złym śmiechem. W jej źrenicach tańczyły kpiarskie ogniki. Potem chwyciła swoją sukienkę i rozerwała ją, ukazując nagie piersi.
– Naprawdę chcesz spędzać wieczory z tak wulgarną, tak odrażającą dziewczyną jak ja? Długie miesiące, lata? Z pewnością mógłbyś znaleźć bardziej ugodową kobietę, prawda? Jakąś nową… Bo jeśli chodzi o mnie, to koniec, pięknisiu. Nigdy nie będziesz mnie już miał tak jak dawniej.
Zapomnij o tym. – Gwałtownym gestem zrzuciła plastikowy kieliszek z winem i wycelowała palec w jego krocze. – Wyjmij go. Założę się, że jest mięciutki i skurczony. Staje ci tylko, jak śpię, prawda? Nie uważasz, że to podejrzane? Czy ty się mnie boisz, chłopczyku? Udowodnij, że jesteś mężczyzną, no już, wyjmij go; pokaż tę twoją dżdżowniczkę. Ale nie… Nie jesteś w stanie, prawda? Teraz tak będą wyglądały nasze wieczory, kochany. Będziesz musiał się przyzwyczaić.
Widziała, jak bardzo jest rozczarowany. Chciałaby, żeby szybko z nią skończył. Wiedziała jednak, że nie zrobi jej tej przyjemności. Najpierw każe jej zapłacić. Przygotowywała się na cierpienie, przypomniała sobie o całym złu, jakiego się w życiu dopuściła, o wszystkich błędach, które chciałaby naprawić, o ludziach, z którymi chciałaby się pożegnać. O swoim synu, o swoich przyjaciołach, o mężczyźnie, do którego miała dołączyć, i o innym mężczyźnie, którego tak bardzo kochała, a jednak zdradziła. Wszystkim posłała ciche myśli, słowa miłości, a tymczasem po jej policzkach płynęły łzy, a on zbliżał się bez słowa.
Wiedziała, że tym razem się uda…
ŚRODA