XI
Przy jednej z przecznic Lipowej, tyłem do „Emalii” Schindlera, stała Niemiecka Fabryka Opakowań. Zawsze ruchliwy i szukający towarzystwa Oskar zachodził tam czasem pogawędzić z komisarzem, Ernstem Kuhnpastem, lub z byłym właścicielem i nieoficjalnym kierownikiem, Szymonem Jerethem. Fabryka Opakowań Jeretha została Niemiecką Fabryką Opakowań dwa lata wcześniej według znanego schematu, bez odszkodowania, bez żadnych podpisanych przez właściciela dokumentów.
Jereth nie czuł się już zbyt dotknięty tą niesprawiedliwością. To samo przydarzyło się większości ludzi, których znał. Przejmował się natomiast gettem. Kłótnie w kuchni, bezlitosna wspólnota życia, odór ciał, wszy przeskakujące na twój garnitur z wytłuszczonej kurtki człowieka, o którego ocierasz się na schodach. Zwierzył się Oskarowi, że jego żona jest bardzo przybita. Zawsze była przyzwyczajona do ładnych rzeczy; pochodziła z dobrej rodziny z Kleparza.
– I pomyśleć – mówił do Oskara – że z tych wszystkich desek mógłbym sobie tutaj wybudować domek.
Wskazał na kawał bezużytecznego terenu z tyłu za swoim zakładem. Robotnicy grali tam w piłkę; miejsca było dość. Większość tej ziemi należała do fabryki Oskara, reszta do polskiego małżeństwa Bielskich. Lecz o tym Oskar nie wspomniał biednemu Jerethowi, ani też nie przyznał się, że on też zastanawia się nad wykorzystaniem pustego miejsca. Bardziej zainteresowała Oskara pośrednia oferta sprzedaży drewna.
– Czy można załatwić aż tyle desek?
– Wie pan – odrzekł Jereth – to tylko kwestia odpowiedniego papierka.
Stali razem w oknie gabinetu Jeretha, zastanawiając się nad nieużytkiem. Z warsztatów dochodził dźwięk uderzeń młota i nieustanny zgrzyt pił.
– Za nic nie chciałbym stracić kontaktu z tym miejscem – mówił Jereth. – Nie chciałbym ugrzęznąć w jakimś obozie pracy i zastanawiać się, co ci głupcy tu wyprawiają. Pan oczywiście mnie rozumie, Herr Schindler?
Człowiek taki jak Jereth nie oczekiwał wybawienia. Zdawało się, że wojska niemieckie odnoszą niekończące się sukcesy w Rosji. Nawet BBC nie bardzo mogła uwierzyć, że wojska te same pchają się w paszczę lwa. Zamówienia z Inspektoratu Uzbrojenia na połowę naczynia kuchenne nieprzerwanie napływały na biurko Oskara; towarzyszyły im pozdrowienia od generała Juliusa Schindlera, dopisane u dołu listów potwierdzających, i najlepsze życzenia przekazywane telefonicznie od różnych młodszych oficerów. Z jednej strony Oskar przyjmował zamówienia i gratulacje, a z drugiej cieszył się z dość lekkomyślnie pisanych listów od ojca, które zaczęły nadchodzić po ich pojednaniu. To długo nie potrwa, twierdził Schindler senior, Hitler nie utrzyma się. Ameryka w końcu się do niego dobierze. A Rosjanie? Mój Boże, czy ktoś zadał sobie trud, żeby powiedzieć dyktatorowi, ilu jest tych bezbożnych barbarzyńców? Czytając te listy, Oskar uśmiechał się. Zupełnie się nie przejmował sprzecznością między zadowoleniem handlowca z kontraktów Inspektoratu Uzbrojenia i bardziej osobistą radością z wywrotowych listów ojca. Wysyłał Hansowi czeki na tysiąc marek miesięcznie, w dowód synowskiej miłości i poparcia dla jego wywrotowych idei, jak również dla samej przyjemności bycia hojnym.
Rok mijał szybko i, jak dotąd, bezboleśnie. Był wypełniony pracą, przyjęciami w „Cracovii”, pijackimi sesjami w klubie jazzowym, wizytami u pięknej Klonowskiej. Aż się zdziwił, kiedy zauważył, że liście już opadają. Wrażenie uciekającego czasu dodatkowo pogłębiało późne lato, a teraz wcześniejsze niż zwykle jesienne deszcze. Nieregularność pór roku, sprzyjającą Sowietom, już niedługo odczują wszyscy Europejczycy. Ale dla Oskara Schindlera pogoda nadal była po prostu pogodą.
A potem, pod koniec 1941 roku, Oskar znalazł się w areszcie. Pewnie zadenuncjował go jakiś Polak z działu wysyłki albo niemiecki technik z hali amunicyjnej; poszedł na Pomorską i doniósł. Pewnego ranka na Lipową podjechało dwóch gestapowców w cywilu i zablokowało swoim mercedesem bramę, jakby chcieli wstrzymać całą działalność „Emalii”. Weszli na górę i pokazali Oskarowi nakaz upoważniający ich do zabrania wszystkich ksiąg handlowych. Chyba jednak nie znali się na ekonomice.
– Jakie księgi chcecie? – spytał Schindler.
– Kasowe – powiedział jeden.
– Główne – dodał drugi.
Atmosfera była dość swobodna: gestapowcy, w oczekiwaniu na powrót Oskara z księgami, gawędzili z Klonowską. A kiedy wrócił, dali mu trochę czasu na zanotowanie kilku nazwisk, rzekomo kontrahentów, z którymi był umówiony i z którymi musiał teraz odwołać spotkanie. Klonowska jednak zorientowała się, że jest to lista osób, z którymi trzeba się skontaktować, by załatwić zwolnienie Oskara za kaucją.
Pierwszy na liście był Oberführer Julian Szerner, drugi Martin Plathe z wrocławskiej Abwehry. Będzie międzymiastowa. Trzecie nazwisko należało do komisarza zakładów Ostfasera, zapijaczonego weterana wojskowego, Franza Boscha, w którego Oskar nielegalnie zainwestował sporą ilość naczyń kuchennych. Pochylił się teraz nad ramieniem Klonowskiej, nad jej złocistym kokiem, i wskazując palcem zwrócił uwagę na nazwisko Boscha. Bosch to człowiek wpływowy: zna wszystkich wyższych urzędników, którzy mają powiązania z krakowskim czarnym rynkiem, i jest ich doradcą w tej dziedzinie. A Oskar wiedział, że aresztowanie ma związek z czarnym rynkiem; ryzyko działalności czarnorynkowej polega na tym, że zawsze można znaleźć przekupnych urzędników, lecz nigdy nie da się przewidzieć zazdrości któregoś z własnych pracowników.
Czwarty na liście był Niemiec, prezes Ferrum AG z Sosnowca, firmy, w której Herr Schindler kupował stal. Te nazwiska podtrzymywały Oskara na duchu, gdy gestapowski mercedes wiózł go na Pomorską, około kilometra na zachód od centrum. Były gwarancją, że nie zniknie bez śladu w mrokach systemu. Nie był zatem tak bezbronny jak tysiące mieszkańców getta, których zabierano według wykazów Symche Spiry i w rozgwieżdżoną noc grudniową prowadzono do bydlęcych wagonów na stacji Prokocim. Oskar znał parę grubych ryb.
Gmach krakowskiego SS był wielki, nowoczesny, poważny, choć nie tak złowieszczy jak więzienie na Montelupich. Ale nawet jeśli ktoś nie wierzył w pogłoski o stosowanych tu torturach, to musiał, wchodząc, poczuć się nieswojo z powodu samej wielkości budynku, kafkowskich korytarzy, drętwej groźby nazw i napisów umieszczonych na drzwiach. Można tu było znaleźć Główną Kancelarię SS, siedziby Policji Porządkowej, Kripo, Sipo i Gestapo, Dział Gospodarczo-Administracyjny SS, Personalny, Spraw Żydowskich, Rasy i Przesiedleń, Sąd SS, Operacyjny, Służbowy SS, Komisariat Rzeszy ds. Umacniania Germanizmu, Biuro Socjalne dla Etnicznych Niemców.
Gdzieś wewnątrz tego ula gestapowiec w średnim wieku, sprawiający wrażenie osoby znającej się na księgowości lepiej niż policjanci, którzy dokonali aresztowania, zaczął przesłuchiwać Oskara. Zachowywał się trochę jak celnik, który odkrył, że pasażer podejrzany o szmugiel waluty w rzeczywistości przemyca kwiatki dla ciotki. Powiedział Oskarowi, że wszystkie przedsiębiorstwa zaangażowane w produkcję wojenną są pod ścisłym nadzorem. Oskar nie wierzył w to, ale milczał.
– Chyba pan rozumie, Herr Schindler – mówił gestapowiec – że firmy produkujące na potrzeby wojny mają moralny obowiązek przekazywać całą swoją produkcję na ten cel. Inaczej mówiąc, nie powinny podkopywać gospodarki Generalnej Guberni niezgodnymi z prawem transakcjami.
Oskar odpowiedział – tym swoim dudniącym głosem, który równocześnie mógł zawierać groźbę i jowialność:
– Czy sugeruje pan, Herr Wachtmeister, że są doniesienia, iż moja fabryka nie wykonuje norm?
– Żyje się panu nie najgorzej – powiedział gestapowiec z tolerancyjnym uśmiechem, który miał oznaczać, że tak powinno być, że wielcy przemysłowcy mają prawo do zamożności. – A każdy, komu żyje się dobrze – kontynuował – no… musimy się upewnić, że swą stopę życiową zawdzięcza w całości legalnym kontraktom.
Oskar uśmiechnął się szeroko do funkcjonariusza.
– Ten, kto wam podał moje nazwisko, to głupiec i marnotrawi wasz czas.
– Kto jest kierownikiem Deutsche Emailwaren Fabrik? – przesłuchujący zignorował tę wypowiedź.
– Abraham Bankier.
– Żyd?
– Oczywiście. Firma należała poprzednio do jego krewnych.
– Wpisy w księgach mogą wystarczyć. Lecz gdybyśmy potrzebowali więcej informacji, to Herr Bankier zapewne będzie mógł ich dostarczyć?
– Czy to znaczy, że chcecie mnie tu zatrzymać? – zapytał Oskar i roześmiał się. – Coś panu powiem. Kiedy będziemy z oberführerem Schernerem śmiać się z tej całej historii przy kieliszku, powiem mu, że traktował mnie pan z najwyższą uprzejmością.
Ci dwaj, którzy dokonali aresztowania, zaprowadzili go potem na drugie piętro i przeszukali. Pozwolono mu zatrzymać papierosy i sto złotych na drobne wydatki. Potem zamknęli go w pokoju, jednym z najlepszych, jakie mieli, tak w każdym razie przypuszczał Oskar. Był wyposażony w umywalkę i toaletę, a w zakratowanych oknach wisiały zakurzone firanki. W takim pokoju trzyma się przesłuchiwanych dygnitarzy. Gdy dygnitarza zwalniano, nie mógł się na takie pomieszczenie poskarżyć, choć nie miał też powodu się nim zachwycać. Ale kiedy okazywało się, że jest zdrajcą, wywrotowcem czy przestępcą gospodarczym, to pewnie czuł się tak, jakby w podłodze tego pokoju otworzyła się zapadnia: natychmiast przenoszono go do podziemi, gdzie siedział nieruchomo w jednym z boksów, zwanych tramwajem, i krwawiąc oczekiwał przewiezienia na Montelupich, gdzie wieszają ludzi w celach. Oskar przyglądał się drzwiom. Ktokolwiek mi to załatwił, obiecywał sobie, to ja mu odwdzięczę się wyjazdem do Rosji.
Nie umiał czekać. Po godzinie zastukał w drzwi. Otworzył je żołnierz w mundurze SS. Oskar wręczył mu pięćdziesiąt złotych i kazał sobie kupić butelkę wódki. Suma była oczywiście trzykrotnie większa niż cena butelki, ale Oskar stosował takie metody. Jeszcze tego samego dnia, dzięki Klonowskiej i Ingrid, przyszła paczka z przyborami toaletowymi, książkami i piżamą. Przyniesiono mu doskonały posiłek z połową butelki węgierskiego wina; nikt mu nie przeszkadzał i nie zadał ani jednego pytania. Przypuszczał, że księgowy gestapo nadal ślęczy nad księgami „Emalii”. Przydałoby mu się radio, żeby wysłuchać wiadomości BBC z Rosji, Dalekiego Wschodu i od niedawna walczących Stanów Zjednoczonych. Miał wrażenie, że gdyby poprosił strażników o radio, też by mu przynieśli.
Miał nadzieję, że gestapo nie wkroczyło do jego mieszkania na Straszewskiego, by oszacować wartość wyposażenia i biżuterii Ingrid. Przed zaśnięciem popadł w stan niecierpliwego oczekiwania na kolejne spotkanie ze śledczymi.
Rano przyniesiono mu dobre śniadanie – śledź, ser, jajka, bułki, kawa – i nadal nikt mu się nie naprzykrzał. Później zaś przyszedł ten sam rewident księgowy, trzymając w ręku obie księgi „Emalii”.
Pozdrowił go uprzejmie i spytał, czy wygodnie spędził noc. Nie było czasu na dokładniejszą kontrolę dokumentów, ale uznano, że człowieka, który cieszy się tak dobrą opinią u tylu wysoko postawionych osób, nie trzeba na razie zbyt dokładnie kontrolować. Esesman powiedział, że otrzymali kilka telefonów. Dziękując mu, Oskar był przekonany, że uniewinnienie jest tylko tymczasowe. Otrzymał z powrotem swoje księgi, a w pokoju przyjęć zwrócono mu wszystkie pozostałe pieniądze.
Na dole czekała na niego promiennie uśmiechnięta Klonowska. To dzięki jej zabiegom Oskar, w dwurzędowym garniturze, opuszczał ten dom śmierci nawet nie draśnięty. Poprowadziła go do „Adlera”, który pozwolono jej zaparkować na dziedzińcu. Na tylnym siedzeniu rozpierał się jej śmieszny pudel.