I

Dy­wi­zja pan­cer­na ge­ne­ra­ła Li­sta, prąc z Su­de­tów na pół­noc, opa­no­wa­ła 6 paź­dzier­ni­ka 1939 roku Kra­ków, per­łę pol­skich miast. Po­dą­ża­jąc jej śla­dem, Oskar Schin­dler przy­był do mia­sta, któ­re na na­stęp­ne pięć lat mia­ło stać się te­re­nem jego dzia­ła­nia. I choć nie czu­je sym­pa­tii do na­ro­do­we­go so­cja­li­zmu, szyb­ko za­uwa­ży, że Kra­ków, ze swym wę­złem ko­le­jo­wym i skrom­nym prze­my­słem, osią­gnie pod no­wy­mi rzą­da­mi wiel­ką pro­spe­ri­ty. Sam Oskar zaś z ko­mi­wo­ja­że­ra zmie­ni się w prze­my­sło­we­go po­ten­ta­ta.

W hi­sto­rii ro­dzi­ny Oska­ra nie­ła­two zna­leźć prze­słan­ki wska­zu­ją­ce na chęć nie­sie­nia po­mo­cy bliź­nim. Uro­dził się 28 kwiet­nia 1908 roku w gó­rzy­stych Mo­ra­wach, pro­win­cji im­pe­rium Fran­cisz­ka Jó­ze­fa. Jego mia­stem ro­dzin­nym było prze­my­sło­we Zwit­tau (Svi­ta­vy), do­kąd przod­ków Schin­dle­ra ścią­gnę­ły na po­cząt­ku XVI wie­ku bli­żej nie­okre­ślo­ne han­dlo­we na­dzie­je.

Hans Schin­dler, oj­ciec Oska­ra, chwa­lił c. k. po­rzą­dek, uwa­żał się za Au­stria­ka i mó­wił po nie­miec­ku przy sto­le, przez te­le­fon, w in­te­re­sach i w chwi­lach czu­ło­ści. Ale gdy w 1918 roku na­sta­ła cze­cho­sło­wac­ka re­pu­bli­ka Ma­sa­ry­ka i Be­ne­sza, Hans Schin­dler i człon­ko­wie jego ro­dzi­ny, a zwłasz­cza jego dzie­się­cio­let­ni syn Oskar, nie zmar­twi­li się tym zbyt­nio. Wpraw­dzie Hi­tler jako dziec­ko po­dob­no cier­piał z po­wo­du nie­zgod­no­ści mię­dzy mi­stycz­ną jed­no­ścią Au­strii i Nie­miec a ich po­li­tycz­nym po­dzia­łem, ale Oska­ro­wi tego ro­dza­ju neu­ro­za nie za­kłó­ca­ła dzie­ciń­stwa. Cze­cho­sło­wa­cja była tak mło­dym, nie­zep­su­tym pań­stew­kiem, że miesz­ka­ją­cy w nim Niem­cy nie bez wdzię­ku ob­no­si­li się ze swo­im sta­tu­sem mniej­szo­ści. Do­pie­ro kry­zys lat trzy­dzie­stych i pew­ne ka­pry­sy cze­skie­go rzą­du rzu­ci­ły na te sto­sun­ki cień.

Zwit­tau było ma­łym, gór­ni­czym mia­stem, le­żą­cym u pod­nó­ża gór­skie­go pa­sma Je­sio­ni­ków. Ota­cza­ją­ce mia­sto wzgó­rza były czę­ścio­wo po­ro­śnię­te mo­drze­wiem, świer­kiem i jo­dłą. Ze wzglę­du na obec­ność Niem­ców su­dec­kich w mie­ście znaj­do­wa­ła się nie­miec­ka szko­ła śred­nia; do tej szko­ły cho­dził Oskar. Uczył się na me­cha­ni­ka, oj­ciec bo­wiem miał fa­bry­kę ma­szyn rol­ni­czych i Oskar mu­siał się przy­go­to­wać do prze­ję­cia tego dzie­dzic­twa.

Schin­dle­ro­wie byli ka­to­li­ka­mi. Rów­nież ka­to­lic­ka była ro­dzi­na mło­de­go Amo­na Götha, koń­czą­ce­go w tym cza­sie gim­na­zjum re­al­ne w Wied­niu.

Mat­ka Oska­ra, Lu­iza, była oso­bą gor­li­wie prak­ty­ku­ją­cą; przez całą nie­dzie­lę jej ubra­nie wy­dzie­la­ło za­pach ka­dzi­dła, ob­fi­cie spa­la­ne­go na su­mie w ko­ście­le Św. Mau­ry­ce­go. Hans Schin­dler był tego typu mę­żem, któ­ry ska­zu­je swo­ją żonę na re­li­gię. Lu­bił ko­niak, lu­bił ka­wiar­nie. Temu do­bre­mu mo­nar­chi­ście nie­od­łącz­nie to­wa­rzy­szy­ła woń ko­nia­ku i do­bre­go ty­to­niu, a tak­że nie­po­praw­na ru­basz­ność.

Ro­dzi­na Han­sa Schin­dle­ra miesz­ka­ła w no­wo­cze­snej wil­li z ogro­dem, po prze­ciw­nej stro­nie mia­sta niż dziel­ni­ca prze­my­sło­wa. W domu było dwo­je dzie­ci, Oskar i jego sio­stra El­frie­de. Nie ma świad­ków, któ­rzy mo­gli­by szcze­gó­ło­wo opo­wie­dzieć o ży­ciu tego domu. Wie­my tyl­ko, że na przy­kład Frau Schin­dler bar­dzo mar­twi­ło, iż za­rów­no jej syn, jak i jej mąż są nie­zbyt gor­li­wy­mi ka­to­li­ka­mi.

Na pew­no nie była to ro­dzi­na rzą­dzo­na po ty­rań­sku. Są­dząc po wzmian­kach Oska­ra o swo­im dzie­ciń­stwie, nie na­le­ża­ło ono do smut­nych. W tym dzie­cin­nym świat­ku słoń­ce prze­świe­ca przez jo­dły w ogro­dzie, doj­rze­wa­ją śliw­ki. Je­śli zda­rzy mu się spę­dzić część let­nie­go po­ran­ka na mszy, to nie wy­no­si z niej na­uki o grze­chu. Wy­pro­wa­dza sa­mo­chód ojca na słoń­ce i za­czy­na grze­bać przy sil­ni­ku. Albo sia­da na pod­mu­rów­ce przy domu i pi­łu­je coś przy gaź­ni­ku sa­mo­dziel­nie bu­do­wa­ne­go mo­to­cy­kla.

Oskar miał kil­ku ży­dow­skich ko­le­gów, któ­rych ro­dzi­ce tak­że po­sy­ła­li do nie­miec­kie­go gim­na­zjum. Nie byli to wiej­scy asz­ke­na­zyj­czy­cy – dzi­wacz­ni, or­to­dok­syj­ni, po­słu­gu­ją­cy się ji­dysz – ale zna­ją­ce ję­zy­ki obce i nie tak ry­tu­al­nie na­sta­wio­ne dzie­ci ży­dow­skich przed­się­bior­ców. Po dru­giej stro­nie rów­ni­ny Hana i Be­ski­dów w ta­kiej wła­śnie ro­dzi­nie ży­dow­skiej uro­dził się Zyg­munt Freud, i to nie­dłu­go przed na­ro­dze­niem w po­rząd­nej nie­miec­kiej ro­dzi­nie w Zwit­tau – Han­sa Schin­dle­ra.

Nie zna­my z dzie­ciń­stwa Oska­ra żad­ne­go fak­tu, któ­ry by sta­no­wił prze­słan­kę dla jego póź­niej­sze­go al­tru­izmu; nic nie wie­my o tym, aby mło­dy Oskar obro­nił ja­kie­goś ży­dow­skie­go chłop­ca przed na­pa­ścią ró­wie­śni­ków. Zresz­tą jed­no wy­ba­wio­ne od kło­po­tu ży­dow­skie dziec­ko ni­cze­go by jesz­cze nie do­wo­dzi­ło. Na­wet sam Him­m­ler, na­rze­ka­jąc na za­da­wa­nie się Niem­ców z Ży­da­mi, w prze­mó­wie­niu do Ein­sat­zgrup­pen mó­wił: „To jed­na z tych rze­czy, któ­re bar­dzo ła­two po­wie­dzieć: że Ży­dzi zo­sta­ną zli­kwi­do­wa­ni. Tak mówi każ­dy czło­nek par­tii: «Oczy­wi­ście, to jest nasz pro­gram, li­kwi­da­cja Ży­dów, ani­hi­la­cja – już my się tym zaj­mie­my». A po­tem oka­zu­je się, że każ­dy z osiem­dzie­się­ciu mi­lio­nów Niem­ców ma ja­kie­goś przy­zwo­ite­go Żyda. I każ­dy po­wia­da: «Pew­nie, że Ży­dzi to świ­nie, ale ten je­den jest w po­rząd­ku»”.

Kie­ru­jąc się wska­zów­ką daną przez Him­m­le­ra, po­zna­je­my są­sia­da Schin­dle­rów, dra Fe­lik­sa Kan­to­ra, li­be­ral­ne­go ra­bi­na. Ra­bin Kan­tor był zdol­nym uczniem Abra­ha­ma Ge­ige­ra, li­be­ra­li­za­to­ra ju­da­izmu, któ­ry twier­dził, że to nie zbrod­nia, a co wię­cej, rzecz god­na po­chwa­ły, być jed­no­cze­śnie Ży­dem i Niem­cem. Ra­bin Kan­tor nie był ogra­ni­czo­nym ży­dow­skim na­uczy­cie­lem. Ubie­rał się na spo­sób no­wo­cze­sny i mó­wił w domu po nie­miec­ku. Swo­je miej­sce kul­tu na­zy­wał oględ­nie świą­ty­nią, a nie sy­na­go­gą. Do jego świą­ty­ni przy­cho­dzi­li ży­dow­scy le­ka­rze, in­ży­nie­ro­wie i wła­ści­cie­le za­kła­dów tek­styl­nych w Zwit­tau. Kie­dy po­dró­żo­wa­li, mó­wi­li in­nym prze­my­słow­com: „Nasz ra­bin to dok­tor Kan­tor. On pi­sze ar­ty­ku­ły nie tyl­ko do ży­dow­skich ga­zet w Pra­dze i Brnie, ale i do zwy­kłych cze­skich dzien­ni­ków”.

Dwaj sy­no­wie Kan­to­ra cho­dzi­li do tej sa­mej szko­ły, co syn ich nie­miec­kie­go są­sia­da Schin­dle­ra. Nie jest wy­klu­czo­ne, że obaj chłop­cy byli tak in­te­li­gent­ni, że zo­sta­li­by w przy­szło­ści jed­ny­mi z nie­licz­nych ży­dow­skich pro­fe­so­rów na Nie­miec­kim Uni­wer­sy­te­cie w Pra­dze. Te mó­wią­ce po nie­miec­ku, krót­ko ostrzy­żo­ne, cu­dow­ne dzie­ci w spoden­kach do ko­lan go­ni­ły się z dzieć­mi Schin­dle­rów po ogro­dach obu do­mów. A Kan­tor, wi­dząc, jak mi­ga­ją wśród ci­so­wych krze­wów, mógł po­my­śleć, że spraw­dza się to, co prze­wi­dzie­li Ge­iger, Gra­etz, Ła­zarz i inni dzie­więt­na­sto­wiecz­ni nie­miec­ko-ży­dow­scy li­be­ra­ło­wie: Pro­wa­dzi­my oświe­co­ne ży­cie, kła­nia­ją się nam są­sie­dzi-Niem­cy, a Herr Schin­dler po­zwo­lił so­bie na­wet w na­szej obec­no­ści na uszczy­pli­we uwa­gi pod ad­re­sem cze­skich mę­żów sta­nu. Je­ste­śmy za­rów­no świec­ki­mi uczo­ny­mi, jak i wraż­li­wy­mi in­ter­pre­ta­to­ra­mi Tal­mu­du. Na­le­ży­my za­rów­no do dwu­dzie­ste­go wie­ku, jak i do pra­sta­re­go ple­mie­nia. Ani my ni­ko­mu nie szko­dzi­my, ani nam nikt nie szko­dzi.

Póź­niej, w po­ło­wie lat trzy­dzie­stych, ra­bin zwe­ry­fi­ku­je za­pew­ne ten opty­mi­stycz­ny po­gląd i doj­dzie w koń­cu do wnio­sku, że jego sy­no­wie ni­g­dy nie za­im­po­nu­ją na­ro­do­wym so­cja­li­stom swo­imi dok­to­ra­ta­mi z ger­ma­ni­sty­ki i że żad­na dwu­dzie­sto­wiecz­na tech­ni­ka ani żad­na świec­ka uczo­ność nie za­pew­nią Ży­do­wi bez­pie­czeń­stwa, a tak­że że nie ma ta­kie­go ra­bi­na, któ­re­go mo­gli­by to­le­ro­wać nie­miec­cy pra­wo­daw­cy. W 1936 roku Kan­to­ro­wie wy­je­cha­li do Bel­gii. Od tej pory Schin­dle­ro­wie wię­cej o nich nie sły­sze­li.


Rasa, krew i zie­mia nie­wie­le zna­czy­ły dla do­ra­sta­ją­ce­go Oska­ra. Był jed­nym z tych chłop­ców, dla któ­rych mo­to­cykl jest naj­bar­dziej po­cią­ga­ją­cym mo­de­lem wszech­świa­ta. A jego oj­ciec – me­cha­nik z za­mi­ło­wa­nia – za­pew­ne pod­sy­cał mi­łość syna do szyb­kich po­jaz­dów. W ostat­niej kla­sie gim­na­zjum Oskar jeź­dził po Zwit­tau na czer­wo­nym mo­to­cy­klu „Gal­lo­ni” z sil­ni­kiem o po­jem­no­ści 500 cen­ty­me­trów sze­ścien­nych. Jego ko­le­ga szkol­ny, Er­win Tra­gatsch, z nie­mym za­chwy­tem pa­trzył, jak czer­wo­ny „Gal­lo­ni” po­pyr­ku­je uli­ca­mi mia­sta, przy­cią­ga­jąc uwa­gę spa­ce­ro­wi­czów na ryn­ku. Był to nie tyl­ko je­dy­ny „Gal­lo­ni” w Zwit­tau, ale w ogó­le je­dy­ny mo­to­cykl z sil­ni­kiem 500 cm3 na ca­łych Mo­ra­wach, a może i w ca­łej Cze­cho­sło­wa­cji.

Na wio­snę 1928 roku, kil­ka mie­się­cy przed­tem, nim się za­ko­chał i po­sta­no­wił oże­nić, Oskar po­ka­zał się na ryn­ku miej­skim na „Moto-Guz­zi” 250. W Eu­ro­pie, poza Wło­cha­mi, były tyl­ko czte­ry ta­kie mo­to­cy­kle i na­le­ża­ły do za­wod­ni­ków o mię­dzy­na­ro­do­wej sła­wie: Gies­sle­ra, Win­kle­ra, Wę­gra Joo i Po­la­ka Ko­łacz­kow­skie­go. Moż­na przy­pusz­czać, że wie­lu spo­śród miesz­kań­ców Zwit­tau ki­wa­ło gło­wa­mi i mó­wi­ło, że Herr Schin­dler psu­je chłop­ca.

Tak, to lato było dla Oska­ra naj­szczę­śliw­sze i naj­nie­win­niej­sze. Do­pa­so­wa­ny, skó­rza­ny kask, „Moto-Guz­zi” 250, ści­ga­nie się z dru­ży­na­mi fa­brycz­ny­mi w mo­raw­skich gó­rach, opie­kuń­cze skrzy­dła ro­dzi­ców, dla któ­rych szczy­tem po­li­tycz­ne­go za­an­ga­żo­wa­nia było za­pa­le­nie świecz­ki za Fran­cisz­ka Jó­ze­fa. Ale tuż za za­krę­tem wy­sa­dza­nej so­sna­mi dro­gi cze­ka­ło dwu­znacz­ne mał­żeń­stwo, eko­no­micz­ny upa­dek, sie­dem­na­ście lat tra­gicz­nej po­li­ty­ki. Na twa­rzy ja­dą­ce­go mo­to­cy­klem chłop­ca nie ma jesz­cze tej świa­do­mo­ści; jest tyl­ko gry­mas spo­wo­do­wa­ny pę­dem po­wie­trza. Ten mi­ło­śnik szyb­ko­ści, któ­ry – po­nie­waż jest no­wi­cju­szem, po­nie­waż nie jest za­wo­dow­cem, po­nie­waż swo­ich re­kor­dów jesz­cze nie usta­no­wił – może so­bie po­zwo­lić na za­pła­ce­nie wyż­szej ceny niż star­si, za­wo­dow­cy, kie­row­cy z re­kor­da­mi do po­bi­cia.

Jego pierw­sze za­wo­dy od­by­ły się w maju. Był to gór­ski wy­ścig z Brna do So­běsla­va, za­wo­dy wy­so­kiej ran­gi, więc dro­ga za­baw­ka, któ­rą za­moż­ny Hans Schin­dler po­da­ro­wał sy­no­wi, przy­naj­mniej nie rdze­wia­ła w ga­ra­żu. Był trze­ci na swo­im „Moto-Guz­zi”, za dwo­ma „Ter­ro­ta­mi”, któ­re pod­ra­so­wa­no, mon­tu­jąc do nich an­giel­skie sil­ni­ki „Black­bur­ne”.

Na na­stęp­ne za­wo­dy mu­siał po­je­chać tro­chę da­lej, do Al­twa­ter, le­żą­ce­go w gó­rzy­stej oko­li­cy nad sak­soń­ską gra­ni­cą. Star­to­wał tam mistrz w kla­sie 250, Nie­miec Wal­fried Win­kler, i jego od­wiecz­ny ry­wal, Kurt Hen­kel­mann, na chło­dzo­nym wodą DKW. Zgło­si­ły się wszyst­kie asy: Ho­ro­witz, Ko­cher, Kli­war, znów przy­je­cha­ły „Ter­ro­ty-Black­bur­ny”, a oprócz nich parę „Co­ven­try Eagle’ow”. Były trzy „Moto-Guz­zi”, łącz­nie z Oska­ro­wym, a tak­że cięż­szy ka­li­ber, mo­to­cy­kle o po­jem­no­ści 350 cm3 i team BMW 500.

Tego dnia Oskar prze­szedł sam sie­bie. Trzy­mał się bli­sko li­de­rów przez pierw­sze okrą­że­nia i cze­kał, co bę­dzie. Po go­dzi­nie Win­kler, Hen­kel­mann i Oskar zo­sta­wi­li Sa­sów z tyłu, a po­zo­sta­łe „Moto-Guz­zi” od­pa­dły na sku­tek de­fek­tów. Na przed­ostat­nim, jak mu się zda­wa­ło, okrą­że­niu Oskar wy­prze­dził Win­kle­ra – w tym mo­men­cie wy­obra­ził so­bie pew­nie, że robi bły­ska­wicz­ną ka­rie­rę jako kie­row­ca fa­brycz­ny, że po­dró­żu­je itd.

Na ostat­nim okrą­że­niu Oskar wy­prze­dził Hen­kel­man­na i oba DKW, prze­ciął li­nię i zwol­nił. Mu­sia­no dać ja­kiś omył­ko­wy sy­gnał, po­nie­waż pu­blicz­ność tak­że są­dzi­ła, że wy­ścig jest za­koń­czo­ny. Za­nim Oskar się zo­rien­to­wał, że tak nie jest, że po­peł­nił szkol­ny błąd, Wal­fried Win­kler i Mita Wy­cho­dil wy­prze­dzi­li go, a na­wet wy­czer­pa­ne­mu Hen­kel­man­no­wi uda­ło się ze­pchnąć go z trze­cie­go miej­sca.

W dro­dze do domu fe­to­wa­no go jak bo­ha­te­ra. Gdy­by nie błąd for­mal­ny, po­ko­nał­by naj­lep­szych za­wod­ni­ków Eu­ro­py.

Tra­gatsch twier­dzi, że przy­czy­ną za­koń­cze­nia mo­to­ro­wej ka­rie­ry Oska­ra były wzglę­dy eko­no­micz­ne. Tego bo­wiem lata, po sześć ty­go­dni trwa­ją­cej zna­jo­mo­ści, oże­nił się z cór­ką rol­ni­ka, tra­cąc tym sa­mym ła­ski ojca, któ­ry jed­no­cze­śnie był jego pra­co­daw­cą.

Dziew­czy­na, z któ­rą Oskar się oże­nił, po­cho­dzi­ła ze wsi le­żą­cej na wschód od Zwit­tau, na rów­ni­nie Hana. Otrzy­ma­ła wy­kształ­ce­nie w klasz­to­rze i peł­na była ta­kiej wła­śnie re­zer­wy, jaką Oskar po­dzi­wiał u swo­jej mat­ki. Jej owdo­wia­ły oj­ciec nie był chło­pem, lecz zie­mia­ni­nem. W cza­sie woj­ny trzy­dzie­sto­let­niej jej au­striac­cy przod­ko­wie prze­trwa­li lata gło­du i wal­ki, ja­kie prze­ta­cza­ły się przez tę ży­zną zie­mię. Trzy wie­ki póź­niej, w okre­sie no­we­go za­gro­że­nia, ich cór­ka nie­zbyt roz­sąd­nie wy­szła za mąż za nie­doj­rza­łe­go jesz­cze chłop­ca z Zwit­tau. Jej oj­ciec był temu mał­żeń­stwu prze­ciw­ny, po­dob­nie zresz­tą jak oj­ciec Oska­ra.

Han­so­wi zwią­zek ten nie po­do­bał się, po­nie­waż wi­dział, że Oskar wkra­cza w mał­żeń­stwo po­dob­nie nie­uda­ne jak jego wła­sne. Zmy­sło­wy mąż, chło­piec z awan­tur­ni­czą żył­ką, zbyt wcze­śnie szu­kał spo­ko­ju u boku za­cnej, mi­łej i nie­zbyt wy­ra­fi­no­wa­nej dziew­czy­ny.

Oskar po­znał ją na przy­ję­ciu w Zwit­tau. Mia­ła na imię Emi­lia, miesz­ka­ła w wio­sce Alt-Mol­ste­in i była w od­wie­dzi­nach u przy­ja­ciół. Oskar znał jej wieś, bo­wiem w tej oko­li­cy sprze­da­wał trak­to­ry.

Kie­dy w ko­ście­le pa­ra­fial­nym w Zwit­tau ogło­szo­no za­po­wie­dzi, nie­któ­rzy uzna­li tę parę za tak nie­do­bra­ną, że do­szu­ki­wa­li się in­nych niż mi­łość mo­ty­wów, zwłasz­cza że tego sa­me­go lata fa­bry­ka Schin­dle­ra zna­la­zła się w ta­ra­pa­tach, bo­wiem była na­sta­wio­na na pro­duk­cję cią­gni­ków pa­ro­wych, któ­re tra­ci­ły już po­wo­dze­nie u rol­ni­ków. Oskar więk­szość swo­ich za­rob­ków in­we­sto­wał z po­wro­tem w fa­bry­kę, a te­raz, wraz z Emi­lią, otrzy­mał po­sag – pół mi­lio­na ma­rek, któ­ry był, jak­kol­wiek na to pa­trzeć, spo­rym ka­pi­ta­łem. Jed­nak plot­ki na te­mat mał­żeń­stwa Oska­ra nie mia­ły pod­staw, bo­wiem tego wła­śnie lata Oskar był za­ko­cha­ny po uszy. A po­nie­waż oj­ciec Emi­lii ni­g­dy nie wie­rzył, że chło­piec się ustat­ku­je i bę­dzie do­brym mę­żem, więk­szo­ści po­sa­gu ni­g­dy nie wy­pła­cił.

Emi­lia na­to­miast z ra­do­ścią wy­szła za mąż za przy­stoj­ne­go Oska­ra Schin­dle­ra i z nie mniej­szą ra­do­ścią zo­sta­wi­ła sen­ne Alt-Mol­ste­in. Naj­lep­szym przy­ja­cie­lem jej ojca był tę­pa­wy pro­boszcz: Emi­lia do­ra­sta­ła po­da­jąc im her­ba­tę i słu­cha­jąc ich na­iw­nych opi­nii o po­li­ty­ce i teo­lo­gii. Na­to­miast je­śli cho­dzi o Ży­dów, to na­tknie­my się na ich śla­dy w dzie­ciń­stwie Emi­lii: byli to wiej­ski dok­tor, któ­ry le­czył jej bab­kę, i Rita, wnucz­ka skle­pi­ka­rza Re­ifa. Pod­czas jed­nej ze swych wi­zyt ksiądz po­wie­dział ojcu Emi­lii, że to nie­do­brze, by dziec­ko ka­to­lic­kie utrzy­my­wa­ło bli­skie sto­sun­ki z dzieć­mi ży­dow­ski­mi. Z upo­rem cha­rak­te­ry­stycz­nym dla wie­ku dzie­cię­ce­go Emi­lia nie pod­da­ła się wy­ro­ko­wi księ­dza. Przy­jaźń z Ritą Reif prze­trwa­ła do chwi­li, kie­dy miej­sco­wi na­zi­ści roz­strze­la­li Ritę przed skle­pem jej dziad­ka w 1942 roku.


Po ślu­bie Oskar i Emi­lia za­miesz­ka­li w Zwit­tau. Lata trzy­dzie­ste mu­sia­ły się Oska­ro­wi wy­da­wać epi­lo­giem jego po­mył­ki na to­rze Al­twa­ter la­tem 1928 roku. Od­słu­żył woj­sko w ar­mii cze­cho­sło­wac­kiej i choć mógł tam jeź­dzić cię­ża­rów­ką, spo­strzegł, że nie zno­si woj­sko­we­go ży­cia, nie dla­te­go, że jest pa­cy­fi­stą, tyl­ko dla­te­go, że jest czło­wie­kiem wy­god­nym. Po po­wro­cie do Zwit­tau już nie in­te­re­so­wał się Emi­lią, wie­czo­ra­mi ni­czym ka­wa­ler prze­sia­dy­wał po ka­wiar­niach, roz­ma­wia­jąc z dziew­czy­na­mi, o któ­rych trud­no po­wie­dzieć, że były za­cne lub wdzięcz­ne. W 1935 roku ro­dzin­ny in­te­res prze­stał ist­nieć. Tego sa­me­go roku oj­ciec Oska­ra opu­ścił Frau Lu­izę Schin­dler i za­miesz­kał w osob­nym miesz­ka­niu. Oskar znie­na­wi­dził go za to i cho­dził do cio­tek na her­bat­ki, pod­czas któ­rych na­rze­kał na ojca. Na­wet w ka­wiar­niach wy­gła­szał mowy o tym, że jego okrop­ny oj­ciec ośmie­lił się zo­sta­wić tak do­brą ko­bie­tę. Z tego wy­ni­ka, że ab­so­lut­nie nie zda­wał so­bie spra­wy z ana­lo­gii mię­dzy jego wła­snym roz­pa­da­ją­cym się mał­żeń­stwem a ze­rwa­nym mał­żeń­stwem ro­dzi­ców.

Dzię­ki swo­im kon­tak­tom han­dlo­wym, a tak­że oso­bi­ste­mu uro­ko­wi i moc­nej gło­wie uda­ło mu się pod­czas naj­więk­sze­go na­si­le­nia kry­zy­su zdo­być po­sa­dę kie­row­ni­ka zby­tu w Mo­raw­skich Za­kła­dach Elek­tro­tech­nicz­nych. Dy­rek­cja tych za­kła­dów znaj­do­wa­ła się w po­nu­rej sto­li­cy re­gio­nu, w Brnie, Oska­ro­wi jed­nak to nie prze­szka­dza­ło, bo lu­bił ży­cie w roz­jaz­dach. To była za­po­wiedź tej przy­szło­ści, jaką obie­cy­wał so­bie, kie­dy wy­prze­dzał Win­kle­ra na to­rze Al­twa­ter.

Gdy umar­ła jego mat­ka, przy­je­chał do Zwit­tau i sta­nął u boku cio­tek, sio­stry El­frie­dy i żony Emi­lii po jed­nej stro­nie gro­bu, zaś zdraj­ca Hans stał sa­mot­nie – wy­jąw­szy oczy­wi­ście gru­be­go pro­bosz­cza – u wez­gło­wia trum­ny. Śmierć Lu­izy przy­pie­czę­to­wa­ła wza­jem­ną wro­gość Oska­ra i Han­sa. Oskar, w prze­ci­wień­stwie do ko­biet, nie zda­wał so­bie spra­wy, że Hans i Oskar to w grun­cie rze­czy bra­cia, tyle że roz­dzie­le­ni przy­pad­ko­wym sto­sun­kiem oj­co­stwa.

Oskar za­czął no­sić swa­sty­kę jesz­cze przed po­grze­bem mat­ki. Ani Emi­lia, ani ciot­ki tego nie po­chwa­la­ły, ale też zbyt­nio się tym nie przej­mo­wa­ły; było to coś ta­kie­go jak moda, coś, co mło­dzi Niem­cy w Cze­cho­sło­wa­cji w tym se­zo­nie no­si­li. Tyl­ko so­cja­li­ści i ko­mu­ni­ści nie wpi­na­li od­zna­ki i nie za­pi­sy­wa­li się do Nie­miec­kiej Par­tii Su­dec­kiej Kon­ra­da Hen­le­ina, a Oskar, broń Boże, nie był ani ko­mu­ni­stą, ani so­cjal­de­mo­kra­tą. Oskar był han­dlow­cem. Gdy szło się do dy­rek­to­ra fir­my, Niem­ca, z od­zna­ką w kla­pie, to moż­na było mieć na­dzie­ję, a na­wet pew­ność, że do­sta­nie się za­mó­wie­nie.

Ale na­wet wte­dy, gdy książ­ka za­mó­wień Oska­ra była peł­na, on sam, wi­dząc, jak wiel­kie zmia­ny do­ko­nu­ją się w hi­sto­rii, nie miał za­mia­ru zmia­nom tym tyl­ko się przy­glą­dać i na kil­ka mie­się­cy przed wkro­cze­niem nie­miec­kich dy­wi­zji do Su­de­tów za­pi­sał się do par­tii.

Ja­kie­kol­wiek jed­nak były mo­ty­wy tej de­cy­zji, wy­da­je się, że z chwi­lą wkro­cze­nia nie­miec­kich dy­wi­zji na Mo­ra­wy tak szyb­ko i tak cał­ko­wi­cie roz­cza­ro­wał się na­ro­do­wym so­cja­li­zmem jak po­przed­nio mał­żeń­stwem. Spo­dzie­wał się być może, że wej­ście Niem­ców spo­wo­du­je po­wsta­nie ja­kiejś brat­niej Re­pu­bli­ki Su­dec­kiej: przy ja­kiejś oka­zji wy­znał, że był obu­rzo­ny prze­śla­do­wa­nia­mi lud­no­ści cze­skiej i zaj­mo­wa­niem cze­skie­go mie­nia. Jego pierw­sze udo­ku­men­to­wa­ne akty bun­tu na­stą­pią już w pierw­szej fa­zie świa­to­we­go kon­flik­tu i nie ma po­wo­dów, aby wąt­pić, że pro­kla­mo­wa­nie przez Hi­tle­ra Pro­tek­to­ra­tu Czech i Mo­raw bar­dzo go za­sko­czy­ło.

Poza tym dwo­je lu­dzi, któ­rych opi­nie naj­bar­dziej sza­no­wał, to zna­czy Emi­lia i Hans, nie dało się na­brać na ha­sła o dzie­jo­wej szan­sie Ger­ma­nów ani też nie wie­rzy­ło, że Hi­tler zwy­cię­ży. Ich opi­nie nie były zbyt wy­ro­bio­ne, ale opi­nie Oska­ra rów­nież ta­ki­mi nie były. Emi­lia, ze swo­im pro­sto­dusz­nym, wiej­skim upo­rem, uwa­ża­ła, że czło­wiek musi po­nieść karę za po­rów­ny­wa­nie sie­bie z Bo­giem. Hans, o czym do­nio­sła Oska­ro­wi ciot­ka, po­wo­ły­wał się na pod­sta­wo­we pra­wa hi­sto­rycz­ne. Tuż pod Brnem znaj­do­wa­ło się miej­sce, gdzie Na­po­le­on wy­grał bi­twę, któ­ra prze­szła do hi­sto­rii pod na­zwą Au­ster­litz. I cóż się sta­ło z tym zwy­cię­skim Na­po­le­onem? Mu­siał na ko­niec sa­dzić ziem­nia­ki na ma­łej wy­spie gdzieś na środ­ku Atlan­ty­ku. I to samo cze­ka Hi­tle­ra. Prze­zna­cze­nie, do­wo­dził Hans, to nie jest sznu­rek bez koń­ca. To ka­wał gumy. Im moc­niej ją na­cią­gniesz, tym gwał­tow­niej szarp­nie cię do tyłu, do punk­tu wyj­ścia. Oto cze­go ży­cie, mał­żeń­stwo i go­spo­dar­czy krach na­uczy­ły Han­sa Schin­dle­ra, nie­uda­ne­go męża i wy­twor­ne­go świa­tow­ca.

Ale być może wte­dy jego syn nie był jesz­cze zde­cy­do­wa­nym wro­giem no­we­go sys­te­mu. Pew­ne­go wie­czo­ra owej je­sie­ni Oskar zna­lazł się na przy­ję­ciu w sa­na­to­rium w gó­rach koło Ostra­wy, nad pol­ską gra­ni­cą. Go­spo­dy­nią była kie­row­nicz­ka sa­na­to­rium, klient­ka i przy­ja­ciół­ka Oska­ra, któ­rą po­znał pod­czas ja­kiejś po­dró­ży. Przed­sta­wi­ła go szczu­płe­mu i przy­stoj­ne­mu Niem­co­wi, Eber­har­do­wi Ge­bau­ero­wi. Roz­ma­wia­li o in­te­re­sach i o przy­szłych po­su­nię­ciach Fran­cji, An­glii i Ro­sji. W pew­nym mo­men­cie Ge­bau­er za­pro­po­no­wał, aby wziąć bu­tel­kę i pójść do któ­re­goś z pu­stych po­koi, żeby swo­bod­nie po­roz­ma­wiać. Kie­dy zna­leź­li się w pu­stym, od­da­lo­nym od sali ban­kie­to­wej po­ko­ju, Ge­bau­er przed­sta­wił się jako ofi­cer wy­wia­du i za­ofe­ro­wał swo­je­mu no­we­mu kom­pa­no­wi od kie­lisz­ka współ­pra­cę z Sek­cją Za­gra­nicz­ną Abweh­ry. Pan – mó­wił – ma in­te­re­sy po dru­giej stro­nie gra­ni­cy, na po­łu­dniu Pol­ski i na Gór­nym Ślą­sku. Czy w związ­ku z tym pod­jął­by się pan do­star­czać Abweh­rze in­for­ma­cji woj­sko­wych z tego re­gio­nu? Po­tem Ge­bau­er przy­znał, że wie od go­spo­dy­ni, któ­ra jest jego przy­ja­ciół­ką, iż Oskar jest in­te­li­gent­ny i to­wa­rzy­ski, mógł­by więc wy­ko­rzy­sty­wać nie tyl­ko swo­je wła­sne ob­ser­wa­cje oko­licz­nych urzą­dzeń prze­my­sło­wych i woj­sko­wych, ale tak­że spo­strze­że­nia miesz­ka­ją­cych w Pol­sce Niem­ców, któ­rych mógł­by wer­bo­wać w re­stau­ra­cjach, ba­rach lub w cza­sie spo­tkań służ­bo­wych.

I tu apo­lo­ge­ci Oska­ra po­wie­dzą, że zgo­dził się on pra­co­wać dla Ca­na­ri­sa, po­nie­waż jako agent Abweh­ry był zwol­nio­ny ze służ­by woj­sko­wej. I to był duży plus tej pro­po­zy­cji. Ale z fak­tu, że przy­stał na tę pro­po­zy­cję, wy­ni­ka rów­nież, że Oskar uwa­żał wej­ście Niem­ców do Pol­ski za po­żą­da­ne. Po­dob­nie jak szczu­pły ofi­cer, sie­dzą­cy przed nim na łóż­ku i co chwi­lę pod­su­wa­ją­cy mu bu­tel­kę, i on po­pie­rał na­ro­do­wy in­te­res, choć jed­no­cze­śnie nie po­do­bał mu się spo­sób za­rzą­dza­nia nim. Ge­bau­er mógł mo­ral­nie po­cią­gać Oska­ra, bo­wiem za­rów­no on, jak i jego ko­le­dzy z Abweh­ry uwa­ża­li się za przy­zwo­itą chrze­ści­jań­ską eli­tę. Wpraw­dzie nie prze­szka­dza­ło im to pla­no­wać in­wa­zji na Pol­skę, ale za to mo­gli po­gar­dzać Him­m­le­rem i SS, z któ­rym, jak byli bez­względ­nie prze­ko­na­ni, ry­wa­li­zo­wa­li w wal­ce o kon­tro­lę nad du­szą Nie­miec.

Po ja­kimś cza­sie zu­peł­nie inny or­gan wy­wia­dow­czy uzna ra­por­ty Oska­ra za wy­czer­pu­ją­ce i god­ne po­chwa­ły. W cza­sie swo­ich pol­skich wy­cie­czek na rzecz Abweh­ry wy­ka­zał dar wy­cza­ro­wy­wa­nia in­for­ma­cji od lu­dzi, szcze­gól­nie w trak­cie to­wa­rzy­skich spo­tkań. Nie zna­my do­kład­ne­go cha­rak­te­ru i wagi in­for­ma­cji, ja­kie uzy­skał dla Ge­bau­era i Ca­na­ri­sa, ale wie­my, że bar­dzo po­lu­bił Kra­ków i szyb­ko zo­rien­to­wał się, że to pięk­ne, śre­dnio­wiecz­ne mia­sto opla­ta sieć za­kła­dów me­ta­lo­wych, tek­styl­nych i che­micz­nych.

A je­śli cho­dzi o nie zme­cha­ni­zo­wa­ną ar­mię pol­ską, to więk­szość jej se­kre­tów była ta­jem­ni­cą po­li­szy­ne­la.

Загрузка...