XXXV

Al­bo­wiem fa­bry­ka Oska­ra nie pro­du­ko­wa­ła nic. „Ani jed­nej łu­ski” – po­wie­dzą więź­nio­wie Brin­n­litz, krę­cąc gło­wą. Ani je­den zro­bio­ny tam po­cisk 45 mm nie nada­wał się do użyt­ku, ani jed­na obu­do­wa do ra­kiet. Pro­duk­cję DEF-u z cza­sów kra­kow­skich z pro­duk­cją w okre­sie brin­n­litz­kim po­rów­nał sam Oskar. Na Za­bło­ciu wy­ko­na­no na­czy­nia ema­lio­wa­ne war­to­ści 16000000 RM. Rów­no­cze­śnie sek­cja amu­ni­cyj­na „Ema­lii” wy­pro­du­ko­wa­ła łu­ski war­to­ści 500000 RM. Na­to­miast w Brin­n­litz „z po­wo­du za­prze­sta­nia pro­duk­cji ema­lii” wła­ści­wie nie było żad­nej pro­duk­cji. Pro­duk­cja zbro­je­nio­wa – po­wie­dział Oskar – na­po­tka­ła „trud­no­ści roz­ru­cho­we”. Mimo to uda­ło się z Brin­n­litz wy­słać jed­ną cię­ża­rów­kę „czę­ści amu­ni­cyj­nych”, wy­ce­nio­nych na 350 000 RM. „Czę­ści te – po­wie póź­niej Oskar – przy­sła­no do Brin­n­litz już w po­ło­wie go­to­we. Do­star­czyć ich mniej było nie­po­do­bień­stwem, a wy­mów­ka o trud­no­ściach roz­ru­cho­wych by­ła­by zbyt nie­bez­piecz­na, za­rów­no dla mnie, jak i dla mo­ich Ży­dów, po­nie­waż mi­ni­ster uzbro­je­nia, Al­bert Spe­er, pod­no­sił swe wy­ma­ga­nia z mie­sią­ca na mie­siąc”.

Nie­bez­pie­czeń­stwo nie­pro­du­ko­wa­nia po­le­ga­ło nie tyl­ko na tym, że Oskar miał co­raz gor­szą opi­nię w In­spek­to­ra­cie Uzbro­je­nia. Zło­ści­ło to rów­nież kie­row­nic­twa in­nych przed­się­biorstw. Sys­tem pro­duk­cji był bo­wiem tego ro­dza­ju, że jed­na fa­bry­ka ro­bi­ła łu­ski, dru­ga za­pal­ni­ki, trze­cia wpy­cha­ła ma­te­ria­ły wy­bu­cho­we i skła­da­ła czę­ści. Cho­dzi­ło o to, aby na­lot na jed­ną fa­bry­kę nie za­kłó­cił po­waż­niej do­pły­wu amu­ni­cji. Łu­ski z fa­bry­ki Oska­ra wy­sy­ła­no do dal­szych fa­bryk, gdzie pod­da­wa­no je kon­tro­li. Kon­tro­lo­wa­li je in­ży­nie­ro­wie, któ­rych Oskar nie znał i nie mógł do­się­gnąć. Pro­duk­cja z Brin­n­litz za­wsze od­pa­da­ła w kon­tro­li ja­ko­ści. Oskar po­ka­zy­wał pi­sem­ne skar­gi Ster­no­wi, Fin­de­ro­wi, Pem­pe­ro­wi, Gar­de­mu. Ry­czał przy tym ze śmie­chu, jak gdy­by pi­szą­cy te re­pry­men­dy lu­dzie byli po­sta­cia­mi z ope­ret­ki.

W póź­niej­szej hi­sto­rii obo­zu mia­ło miej­sce na­stę­pu­ją­ce wy­da­rze­nie. Ran­kiem 28 kwiet­nia 1945 – tego ran­ka, kie­dy więź­nio­wie zna­leź­li się w skraj­nym nie­bez­pie­czeń­stwie, bo zo­sta­li już, jak się oka­że, ska­za­ni na śmierć przez sturm­ban­n­füh­re­ra Has­se­bro­ec­ka – w ga­bi­ne­cie Oska­ra byli Stern i Pem­per. Na ten dzień przy­pa­da­ły trzy­dzie­ste siód­me uro­dzi­ny Oska­ra i z tej oka­zji otwar­to już bu­tel­kę ko­nia­ku. A na biur­ku le­żał te­le­gram z fa­bry­ki w Brnie, w któ­rej mon­to­wa­no po­ci­ski. Stwier­dzał on, że łu­ski prze­ciw­czoł­go­we Oska­ra zo­sta­ły wy­ko­na­ne tak nie­sta­ran­nie, że od­pa­dły we wszyst­kich ba­da­niach ja­ko­ści. Były nie­pre­cy­zyj­nie wy­ka­li­bro­wa­ne, a po­nie­waż nie za­har­to­wa­no ich we wła­ści­wej tem­pe­ra­tu­rze, pę­ka­ły przy pró­bach.

Oskar był za­chwy­co­ny te­le­gra­mem, pod­su­wał go przed oczy Ster­no­wi i Pem­pe­ro­wi, ka­zał im czy­tać. Pem­per pa­mię­ta, jak wy­gło­sił on swo­je ko­lej­ne nie­praw­do­po­dob­ne stwier­dze­nie. „To naj­lep­szy pre­zent uro­dzi­no­wy. Te­raz wiem, że ża­den nie­szczę­śnik nie zgi­nął od mo­je­go wy­ro­bu”.

Zda­rze­nie to daje świa­dec­two dwóm kon­tra­stu­ją­cym ze sobą sza­leń­stwom. Bo jest w tym ja­kieś sza­leń­stwo, że fa­bry­kant cie­szy się z bra­ku pro­duk­cji. I jest w tym tak­że chłod­ny obłęd nie­miec­kie­go tech­no­kra­ty, któ­ry po upad­ku Wied­nia, po spo­tka­niu żoł­nie­rzy mar­szał­ka Ko­nie­wa z Ame­ry­ka­na­mi nad Łabą, cią­gle wie­rzy, że fa­bry­ka zbro­je­nio­wa w gó­rach ma jesz­cze czas pod­cią­gnąć się i zło­żyć na­leż­ną ofia­rę pryn­cy­piom dys­cy­pli­ny i wy­daj­no­ści.

Ale głów­ną kwe­stią, wy­ni­ka­ją­cą z uro­dzi­no­we­go te­le­gra­mu, jest to, jak Oskar prze­trwał te sie­dem mie­się­cy do swych uro­dzin.

Więź­nio­wie Brin­n­litz pa­mię­ta­ją całą masę in­spek­cji i kon­tro­li. Po fa­bry­ce, z li­sta­mi kon­tro­l­ny­mi w ręku, cho­dzi­li lu­dzie z Sek­cji D, cho­dzi­li in­ży­nie­ro­wie z In­spek­to­ra­tu. Oskar za­wsze go­ścił funk­cjo­na­riu­szy obia­dem, zmięk­czał ich szyn­ką i ko­nia­kiem. W Niem­czech nie­czę­sto wte­dy ja­dło się do­bre obia­dy. Więź­nio­wie przy to­kar­kach, pie­cach, pra­sach będą twier­dzić, że umun­du­ro­wa­ni in­spek­to­rzy za­ta­cza­li się w hali i za­la­ty­wa­ło od nich al­ko­ho­lem. Więź­nio­wie Oska­ra opo­wia­da­ją o pew­nym wyż­szym urzęd­ni­ku, któ­ry prze­chwa­lał się pod­czas jed­nej z ostat­nich w tej woj­nie in­spek­cji, że Oskar nie weź­mie go na przy­jaźń, obiad i wód­kę. We­dług tej le­gen­dy, na scho­dach wio­dą­cych z po­miesz­czeń obo­zo­wych na pię­trze, Oskar pod­ło­żył temu urzęd­ni­ko­wi nogę i ten zle­ciał na sam dół. Po tej wy­ciecz­ce miał roz­bi­tą gło­wę i zła­ma­ną nogę. Więź­nio­wie nie po­tra­fią jed­nak po­wie­dzieć, kto był tym nie­ugię­tym es­es­ma­nem. Jed­ni twier­dzą, że Rasch, do­wód­ca SS i po­li­cji Mo­raw, Sam Oskar, z tego, co wia­do­mo, też nic nie mó­wił o tej spra­wie. Aneg­do­ta ta jest jed­ną z hi­sto­ry­jek, któ­re two­rzą wi­ze­ru­nek Oska­ra-opie­ku­na, za­bez­pie­cza­ją­ce­go się na wszyst­kie stro­ny. I po spra­wie­dli­wo­ści trze­ba przy­znać, że więź­nio­wie mie­li pra­wo opo­wia­dać ta­kie hi­sto­rie. To oni byli w naj­więk­szym nie­bez­pie­czeń­stwie. Gdy­by hi­sto­ryj­ki ich za­wio­dły, za­pła­ci­li­by za nie naj­wyż­szą cenę.

Jed­ną z przy­czyn, dla któ­rych Brin­n­litz po­myśl­nie prze­cho­dzi­ło wszyst­kie in­spek­cje, był nie­za­wod­ny spryt wy­kwa­li­fi­ko­wa­nych ro­bot­ni­ków Oska­ra. Elek­try­cy fał­szo­wa­li przy­rzą­dy kon­tro­l­ne przy pie­cach. Wska­zów­ka po­da­wa­ła wła­ści­wą tem­pe­ra­tu­rę, a tym­cza­sem we wnę­trzu pie­ca było o kil­ka­set stop­ni chłod­niej. „Pi­sa­łem do pro­du­cen­tów” – mó­wił Oskar in­spek­to­rom. Grał smut­ne­go, zdzi­wio­ne­go fa­bry­kan­ta, któ­re­mu umy­ka­ją do­cho­dy. Zrzu­cał winę na po­sadz­ki, na nie­udol­nych nie­miec­kich maj­strów. Znów mó­wił o „trud­no­ściach roz­ru­cho­wych”, su­ge­ru­jąc przy­szłe góry ma­te­ria­łów amu­ni­cyj­nych, gdy tyl­ko trud­no­ści się skoń­czą.

W dzia­le na­rzę­dzio­wym i pie­cach wszyst­ko wy­glą­da­ło nor­mal­nie. Ma­szy­ny zda­wa­ły się być do­sko­na­le wy­ka­li­bro­wa­ne, lecz w rze­czy­wi­sto­ści były prze­sta­wio­ne o mi­kro­ny. Wy­glą­da na to, że więk­szość in­spek­to­rów od­jeż­dża­ła z Brin­n­litz nie tyl­ko z pre­zen­tem w po­sta­ci pa­pie­ro­sów i ko­nia­ku, ale i z pew­nym współ­czu­ciem dla cier­nio­wej dro­gi tego czło­wie­ka.

Stern za­wsze po­tem mó­wił, że Oskar ku­po­wał skrzy­nie łu­sek od in­nych pro­du­cen­tów w Cze­chach i przy in­spek­cjach pod­sta­wiał je jako wła­sne. Tak samo twier­dzi Pfef­fer­berg. W każ­dym ra­zie Brin­n­litz trwa­ło, nie­za­leż­nie od tego, z ja­kiej ma­gii Oskar ko­rzy­stał.

By­wa­ło i tak, że aby zro­bić wra­że­nie na wro­gich wła­dzach lo­kal­nych, Oskar za­pra­szał wyż­szych funk­cjo­na­riu­szy na wy­ciecz­kę po za­kła­dzie i na do­bry obiad. Za­wsze jed­nak byli to lu­dzie, któ­rych spe­cjal­ność nie wią­za­ła się z prze­my­słem i pro­duk­cją zbro­je­nio­wą. Po po­by­cie Oska­ra na Po­mor­skiej Lie­pold, Hof­f­man i lo­kal­ny kre­isle­iter par­tii pi­sa­li do każ­de­go wyż­sze­go funk­cjo­na­riu­sza, jaki przy­szedł im do gło­wy, lo­kal­ne­go, ob­wo­do­we­go, ber­liń­skie­go, i skar­ży­li się na Oska­ra, na jego mo­ral­ność, jego kon­tak­ty, jego ła­ma­nie pra­wa ra­so­we­go i kar­ne­go. O la­wi­nie li­stów przy­cho­dzą­cych do Trop­pau in­for­mo­wał Oska­ra Sus­smuth. Oskar za­pro­sił więc do Brin­n­litz Ern­sta Hah­na. Hahn był fi­gu­rą w ber­liń­skiej cen­tra­li urzę­du opie­ki nad ro­dzi­na­mi es­es­ma­nów. „Był to – mó­wił Oskar z wła­ści­wą so­bie afek­ta­cją za­twar­dzia­łe­go grzesz­ni­ka – no­to­rycz­ny pi­jak”. Hahn przy­wiózł z sobą ko­le­gę z cza­sów dzie­ciń­stwa, Fran­za Bo­scha. Ten – jak to Oskar za­uwa­żył – był tak­że „nie­po­praw­nym pi­ja­kiem”, w do­dat­ku mor­der­cą ro­dzi­ny Gut­te­rów. Oskar jed­nak, prze­łknąw­szy po­gar­dę, przy­jął go z ra­cji jego zna­cze­nia w kon­tak­tach z wła­dza­mi.

Gdy Hahn przy­był do mia­sta, miał na so­bie wła­śnie ten wspa­nia­ły, nie­ska­zi­tel­ny mun­dur, w któ­rym Oskar spo­dzie­wał się go zo­ba­czyć, wi­sia­ły na nim wstę­gi i or­de­ry, Hahn bo­wiem był sta­rym es­es­ma­nem, pa­mię­ta­ją­cym wcze­sne, chwa­leb­ne dni par­tii. Z olśnie­wa­ją­cym stan­dar­ten­füh­re­rem przy­był rów­nie błysz­czą­cy ad­iu­tant.

Na obiad za­pro­szo­no rów­nież Lie­pol­da. Od sa­me­go po­cząt­ku zna­lazł się na ob­cym grun­cie. Hahn bo­wiem uwiel­biał Oska­ra, wszy­scy pi­ja­cy go uwiel­bia­li. Póź­niej Oskar okre­śli tych lu­dzi i ich mun­du­ry epi­te­tem „pom­pa­tycz­ny”. Ale przy­naj­mniej Lie­pold mógł się te­raz prze­ko­nać, że je­śli bę­dzie pi­sał skar­gi do da­le­kich władz, wy­lą­du­ją one praw­do­po­dob­nie na biur­ku któ­re­goś z ko­le­gów Oska­ra po kie­lisz­ku, co może oka­zać się groź­ne dla nie­go sa­me­go. Rano wi­dzia­no Oska­ra, ja­dą­ce­go przez Zwit­tau, śmie­ją­ce­go się wraz z tymi po­ły­skli­wy­mi pa­na­mi z Ber­li­na. Miej­sco­wi na­zi­ści sta­wa­li na uli­cach i sa­lu­to­wa­li prze­jeż­dża­ją­ce­mu splen­do­ro­wi Rze­szy.

Hof­f­ma­na nie dało się znie­chę­cić tak ła­two jak in­nych. Te trzy­sta ko­biet w Brin­n­litz, jak to po­wie­dział Oskar, „nie mia­ło moż­li­wo­ści za­trud­nie­nia”. Po­wie­dzie­li­śmy już, że wie­le z nich spę­dza­ło dnie ro­biąc na dru­tach. Zimą 1944 ro­bie­nie na dru­tach dla lu­dzi, któ­rzy za je­dy­ny strój mie­li obo­zo­we pa­sia­ki, nie było czczą roz­ryw­ką. Hof­f­man jed­nak zło­żył for­mal­ną skar­gę do SS w spra­wie weł­ny wy­kra­dzio­nej przez ko­bie­ty Schin­dle­ra. Twier­dził, że to skan­dal i że ta­kie fak­ty wska­zu­ją na praw­dzi­wą dzia­łal­ność tak zwa­nych za­kła­dów zbro­je­nio­wych Schin­dle­ra.

Gdy Oskar od­wie­dził Hof­f­ma­na, za­stał sta­rusz­ka w trium­fal­nym na­stro­ju. Po­da­li­śmy do Ber­li­na pe­ty­cję, po­wie­dział Hof­f­man, o usu­nię­cie pana stąd. Tym ra­zem do­łą­czy­li­śmy za­przy­się­żo­ne oświad­cze­nia, stwier­dza­ją­ce, że pań­ska fa­bry­ka stoi w sprzecz­no­ści z pra­wem go­spo­dar­czym i ra­so­wym. Wy­zna­czy­li­śmy in­ży­nie­ra z Brna, in­wa­li­dę We­hr­mach­tu, do prze­ję­cia fa­bry­ki i zro­bie­nia z niej cze­goś przy­zwo­ite­go.

Oskar wy­słu­chał Hof­f­ma­na, prze­pro­sił, przy­brał po­kor­ną po­sta­wę. Po­tem za­dzwo­nił do puł­kow­ni­ka Lan­ge­go do Ber­li­na i po­pro­sił go, by ukrę­cił łeb spra­wie pe­ty­cji od kli­ki Hof­f­ma­na. Po­lu­bow­ne od­szko­do­wa­nie kosz­to­wa­ło jed­nak Oska­ra 8000 ma­rek i przez całą zimę wła­dze miej­skie Zwit­tau, cy­wil­ne i par­tyj­ne, prze­śla­do­wa­ły go, wzy­wa­jąc do ma­gi­stra­tu i za­zna­ja­mia­jąc ze skar­ga­mi oby­wa­te­li na jego więź­niów czy na zły stan ka­na­li­za­cji obo­zu.

Lu­sia mia­ła oso­bi­ste przej­ścia z in­spek­to­ra­mi SS, któ­re war­to przy­to­czyć jako przy­kład me­tod Schin­dle­ra.

Le­ża­ła na­dal w piw­ni­cy – spę­dzi w niej całą zimę. In­nym ko­bie­tom po­pra­wi­ło się i prze­nio­sły się na górę, gdzie na­bie­ra­ły sił. Ale Lusi zda­wa­ło się, że Brze­zin­ka na­peł­ni­ła ją sta­le dzia­ła­ją­cą tru­ci­zną. Jej sta­ny go­rącz­ko­we cią­gle się po­wta­rza­ły. Do­sta­ła za­pa­le­nia sta­wów, a pod pa­cha­mi po­ja­wi­ły się rop­nie. Kie­dy je­den pękł i za­go­ił się, two­rzył się na­stęp­ny. Dr Han­dler, wbrew ra­dom dok­to­ra Bi­ber­ste­ina, prze­ciął je­den z nich no­żem ku­chen­nym. Lu­sia po­zo­sta­wa­ła w piw­ni­cy. Mimo że do­brze kar­mio­na, była cią­gle bla­da jak duch. W ca­łej Eu­ro­pie było to je­dy­ne miej­sce, gdzie mo­gła żyć. Na­wet wte­dy zda­wa­ła so­bie z tego spra­wę i mia­ła na­dzie­ję, że wiel­ki kon­flikt prze­to­czy się po­nad jej gło­wą. W jej dziu­rze pod fa­bry­ką nie było nocy ani dnia. Kie­dy drzwi u szczy­tu scho­dów w piw­ni­cy otwo­rzy­ły się, mógł to być dzień, mo­gła być noc. Przy­zwy­cza­iła się do ci­chych wi­zyt Emi­lii Schin­dler. Tym ra­zem jed­nak usły­sza­ła na scho­dach cięż­kie buty. Za­mar­ła w swym łóż­ku. Ten dźwięk ko­ja­rzył jej się z ak­cja­mi w get­cie.

Był to Herr Di­rek­tor z dwo­ma ofi­ce­ra­mi z Gross-Ro­sen. Spo­glą­da­li w mro­ku na boj­le­ry i na nią, a Oskar stał przy nich. Przy­szło jej do gło­wy, że dziś cho­dzi o nią, że zo­sta­nie im zło­żo­na w ofie­rze, aby ode­szli za­do­wo­le­ni. Czę­ścio­wo za­sła­niał ją boj­ler, ale Oskar nie za­da­wał so­bie tru­du, żeby ją ukry­wać, a na­wet pod­szedł do stóp jej łóż­ka. Pa­no­wie z SS mie­li za­czer­wie­nio­ne twa­rze i za­chwia­ną rów­no­wa­gę, więc Oskar sko­rzy­stał z oka­zji i za­mie­nił z nią kil­ka słów, słów cu­dow­nie ba­nal­nych, któ­rych ona ni­g­dy nie za­po­mni.

– Nie martw się. Wszyst­ko w po­rząd­ku.

Stał bli­sko, jak­by da­wał do zro­zu­mie­nia, że to nie jest przy­pa­dek za­kaź­ny.

– To Ży­dów­ka – wy­ja­śnił spo­koj­nie. – Nie chcia­łem jej da­wać do izby cho­rych. Za­pa­le­nie sta­wów. Jest już skoń­czo­na. Nie dają jej wię­cej niż trzy­dzie­ści sześć go­dzin.

Po­tem zmie­nił te­mat i za­czął mó­wić o cie­płej wo­dzie i o pa­rze do od­wszal­ni. Po­ka­zy­wał mier­ni­ki, rury, cy­lin­dry. Prze­su­wał się bo­kiem koło jej łóż­ka, jak­by i ono było czę­ścią ma­szy­ne­rii. Lu­sia nie wie­dzia­ła, gdzie ma pa­trzeć, czy otwo­rzyć oczy, czy za­mknąć. Pró­bo­wa­ła uda­wać śpiącz­kę. Może to nie­praw­do­po­dob­ne, ale Lu­sia rze­czy­wi­ście mia­ła ta­kie wra­że­nie, że kie­dy Oskar od­pro­wa­dzał es­es­ma­nów ku scho­dom, prze­słał jej ostroż­ny uśmiech.

Lu­sia po­zo­sta­nie w tej piw­ni­cy jesz­cze sześć mie­się­cy, a wio­sną po­kuś­ty­ka na górę, do ży­cia w zmie­nio­nym świe­cie.


W cią­gu zimy Oskar zgro­ma­dził wła­sny ar­se­nał. I tu krą­żą róż­ne le­gen­dy. Nie­któ­rzy mó­wią, że Oskar ku­pił tę broń od cze­skie­go pod­zie­mia. Tyl­ko że Oskar był w la­tach 1938 i 39 jaw­nym na­ro­do­wym so­cja­li­stą i mógł nie chcieć za­da­wać się z Cze­cha­mi. W każ­dym ra­zie więk­szość bro­ni po­cho­dzi­ła z naj­bar­dziej le­gal­ne­go pod słoń­cem źró­dła: od obe­rsturm­ban­n­füh­re­ra Ra­scha, do­wód­cy SS i po­li­cji Mo­raw. Mały skła­dzik za­wie­rał ka­ra­bi­ny, broń au­to­ma­tycz­ną, kil­ka pi­sto­le­tów, tro­chę gra­na­tów ręcz­nych. Oskar opi­sze póź­niej tę trans­ak­cję w spo­sób dość bez­ce­re­mo­nial­ny. Po­wie, że zdo­był broń „pod pre­tek­stem obro­ny fa­bry­ki i za cenę pier­ścion­ka z bry­lan­tem dla jego (Ra­scha) żony”.

Oskar nie po­da­je szcze­gó­łów swej wi­zy­ty na zam­ku Spil­berk, to zna­czy u Ra­scha. Nie­trud­no jed­nak ją so­bie wy­obra­zić. Herr Di­rek­tor, li­cząc się z moż­li­wo­ścią po­wsta­nia więź­niów (co wo­bec zmian na fron­cie nie wy­da­wa­ło się nie­praw­do­po­dob­ne), po­sta­no­wi nie sprze­da­wać ta­nio swe­go ży­cia: naj­pierw za­strze­li żonę, żeby za­osz­czę­dzić jej cze­goś gor­sze­go, a po­tem bę­dzie się bro­nił do upa­dłe­go – przy biur­ku, z pi­sto­le­tem au­to­ma­tycz­nym w dło­ni. Poza tym, kie­dy pod bra­mą po­ja­wią się Ro­sja­nie, moi cy­wil­ni in­ży­nie­ro­wie, Fuchs i Scho­en­brun, moi uczci­wi tech­ni­cy, moja nie­miec­ka se­kre­tar­ka – wszy­scy oni po­win­ni mieć moż­li­wość obro­ny. To oczy­wi­ście przy­kra roz­mo­wa, wo­lał­bym po­mó­wić z Herr Obe­rsturm­ban­n­füh­re­rem o czymś bliż­szym ser­cu. Znam pań­skie za­mi­ło­wa­nie do do­brej bi­żu­te­rii. Czy mogę panu za­pre­zen­to­wać coś, na co na­tkną­łem się w ze­szłym ty­go­dniu?

W ten spo­sób pier­ścio­nek zna­lazł się na bi­bu­la­rzu Ra­scha. A Oskar mó­wił da­lej:

– Jak tyl­ko go zo­ba­czy­łem, po­my­śla­łem o Frau Rasch.

Po ode­bra­niu bro­ni Oskar wy­zna­czył Uri Bej­skie­go, bra­ta obo­zo­we­go gra­we­ra, na opie­ku­na ar­se­na­łu. Uri był drob­ny, przy­stoj­ny, żywy. Za­uwa­żo­no, że za­cho­dził do Schin­dle­rów jak syn. Był ulu­bień­cem Emi­lii, któ­ra dała mu klu­cze do miesz­ka­nia. Pani Schin­dle­ro­wa mia­ła po­dob­nie ma­cie­rzyń­ski sto­su­nek do ma­łe­go sie­ro­ty Spi­ry. Re­gu­lar­nie bra­ła go do kuch­ni i kar­mi­ła chle­bem z mar­ga­ry­ną.

Pew­ne­go dnia Uri za­pro­wa­dził grup­kę więź­niów do ma­ga­zy­nu Sal­pe­te­ra, by ich za­zna­jo­mić z me­cha­ni­zmem ka­ra­bi­nu 41 W. Utwo­rzo­no trzy dru­ży­ny po pię­ciu lu­dzi. Nie­któ­rzy z uczest­ni­ków szko­le­nia, tacy jak Lu­tek Fe­igen­baum, byli jesz­cze nie­let­ni. Inni, tacy jak Po­ldek Pfef­fer­berg, czy więź­nio­wie, któ­rych Oskar na­zy­wał „bu­dzy­nia­ka­mi”, byli we­te­ra­na­mi woj­ska pol­skie­go.

Bu­dzy­nia­cy to Ży­dzi, ofi­ce­ro­wie i żoł­nie­rze Woj­ska Pol­skie­go. Prze­ży­li li­kwi­da­cję obo­zu pra­cy Bu­dzyń, nad któ­rym ko­men­dę spra­wo­wał Unter­sturm­füh­rer Lie­pold. Lie­pold przy­wiózł ich z sobą na nową pla­ców­kę do Brin­n­litz. Było ich oko­ło czter­dzie­stu i pra­co­wa­li w kuch­niach Oska­ra. Oskar za­pa­mię­tał ich jako bar­dzo upo­li­tycz­nio­nych. W cza­sie po­by­tu w Bu­dzy­niu po­zna­li mark­sizm i cze­ka­li na ko­mu­ni­stycz­ną Pol­skę. Iro­nią było to, że w Brin­n­litz mie­li do dys­po­zy­cji kuch­nię jak naj­bar­dziej apo­li­tycz­ne­go ka­pi­ta­li­sty, Oska­ra Schin­dle­ra.

Ich sto­sun­ki z resz­tą więź­niów, któ­rzy – oprócz sy­jo­ni­stów – wy­zna­wa­li je­dy­nie po­li­ty­kę prze­trwa­nia, ukła­da­ły się do­brze. Wie­lu z nich bra­ło pry­wat­ne lek­cje przy au­to­ma­tach Uri Bej­skie­go, w pol­skim woj­sku lat trzy­dzie­stych bo­wiem nie wi­dzie­li tak no­wo­cze­snej bro­ni.

Gdy­by Frau Rasch w ostat­nich dniach wła­dzy swe­go męża w Brnie spoj­rza­ła przy­pad­kiem – po­wiedz­my, pod­czas przy­ję­cia czy na re­ci­ta­lu mu­zycz­nym na zam­ku – w głąb szla­chet­ne­go ka­mie­nia od Oska­ra Schin­dle­ra, zo­ba­czy­ła­by tam od­bi­cie naj­gor­szej zmo­ry snów wła­snych i Füh­rern: uzbro­jo­ne­go Żyda-mark­si­stę.

Загрузка...