XIX

Gdy Oskar Schin­dler wra­cał to­wa­ro­wym po­cią­giem z Bu­da­pesz­tu, gdzie prze­po­wie­dział li­kwi­da­cję get­ta, Unter­sturm­füh­rer Amon Göth był w dro­dze z Lu­bli­na, by prze­pro­wa­dzić tę li­kwi­da­cję do koń­ca i prze­jąć ko­men­dę po­wsta­łe­go w ten spo­sób Zwang­sar­be­it­sla­ger (obo­zu pra­cy przy­mu­so­wej) w Pła­szo­wie. Göth był tyl­ko o osiem mie­się­cy młod­szy od Schin­dle­ra – ale nie tyl­ko rok uro­dze­nia ich łą­czył. Götha, po­dob­nie jak Oska­ra, wy­cho­wy­wa­no na ka­to­li­ka; prze­strze­ga­nia za­sad Ko­ścio­ła za­prze­stał do­pie­ro w 1938 r., gdy roz­pa­dło się jego pierw­sze mał­żeń­stwo. I, tak samo jak Oskar, skoń­czył gim­na­zjum re­al­ne – z ma­te­ma­ty­ką, fi­zy­ką, me­cha­ni­ką. Był za­tem czło­wie­kiem prak­tycz­nym, nie my­śli­cie­lem – ale uwa­żał się za fi­lo­zo­fa.

Po­cho­dził z Wied­nia. Do Par­tii Na­ro­do­wo-So­cja­li­stycz­nej wstą­pił wcze­śnie, w 1930 roku. Gdy sfru­stro­wa­na Re­pu­bli­ka Au­strii zde­le­ga­li­zo­wa­ła par­tię w 1933, był już człon­kiem jej służ­by bez­pie­czeń­stwa, SS. Za­pę­dzo­ny do pod­zie­mia, wy­szedł znów na uli­ce Wied­nia po An­schlus­sie w 1938 w mun­du­rze pod­ofi­ce­ra SS. W 1940 awan­so­wa­no go do ran­gi obe­rschar­füh­re­ra, a w roku na­stęp­nym otrzy­mał sto­pień ofi­cer­ski, o wie­le trud­niej­szy do zdo­by­cia w SS niż w We­hr­mach­cie. Po prze­szko­le­niu w tak­ty­ce pie­cho­ty przy­dzie­lo­no mu do­wódz­two nad Son­der­kom­man­do pod­czas ak­cji w get­cie lu­bel­skim. To tam wła­śnie tak się za­słu­żył, że uzy­skał z ko­lei pra­wo li­kwi­da­cji get­ta kra­kow­skie­go.

Unter­sturm­füh­rer Göth, któ­ry je­chał te­raz spe­cjal­nym po­cią­giem We­hr­mach­tu z Lu­bli­na do Kra­ko­wa, by ob­jąć do­wódz­two nad do­brze wy­szko­lo­ny­mi żoł­nie­rza­mi, dzie­lił z Schin­dle­rem nie tyl­ko rok uro­dze­nia, re­li­gię i sła­bość do al­ko­ho­lu, ale tak­że po­tęż­ną syl­wet­kę. Twarz miał otwar­tą i milą, nie­co dłuż­szą niż Oskar. Ręce, choć duże i mu­sku­lar­ne, za­koń­czo­ne były dłu­gi­mi pal­ca­mi. Miał bar­dzo uczu­cio­wy sto­su­nek do swo­ich dzie­ci z dru­gie­go mał­żeń­stwa, któ­re przez ostat­nie trzy lata, z po­wo­du służ­by za gra­ni­cą, rzad­ko wi­dy­wał. Dla re­kom­pen­sa­ty po­świę­cał cza­sem uwa­gę dzie­ciom ko­le­gów-ofi­ce­rów. Po­tra­fił też być sen­ty­men­tal­nym ko­chan­kiem. Po­dob­ny do Oska­ra w swej sek­su­al­nej żar­łocz­no­ści, mie­wał jed­nak mniej kon­wen­cjo­nal­ne upodo­ba­nia, któ­rych obiek­tem byli ko­le­dzy es­es­ma­ni i z po­wo­du któ­rych lu­bił bić ko­bie­ty. Obie jego żony mo­gły za­świad­czyć, że kie­dy mi­nął pierw­szy okres za­uro­cze­nia, za­czy­nał roz­da­wać razy. Uwa­żał się za czło­wie­ka wraż­li­we­go, a do­wo­dem na to było za­ję­cie, któ­re­mu od­da­wa­li się jego oj­ciec i dzia­dek. Byli oni wie­deń­ski­mi dru­ka­rza­mi i in­tro­li­ga­to­ra­mi – Amon zaś w ofi­cjal­nych do­ku­men­tach, w ru­bry­ce „za­wód” pi­sał: „li­te­rat”. Göth praw­do­po­dob­nie każ­de­mu by po­wie­dział, że cie­szy go otrzy­ma­nie do­wo­dze­nia ak­cją li­kwi­da­cyj­ną, bo było to za­po­wie­dzią dal­szych awan­sów, a jed­nak służ­ba w Ak­cjach Spe­cjal­nych w ja­kiś spo­sób wpły­nę­ła chy­ba na stan jego wy­trzy­ma­ło­ści ner­wo­wej. Od dwóch lat cier­piał na bez­sen­ność i gdy­by mógł, nie kładł­by się spać wcze­śniej jak o trze­ciej, czwar­tej nad ra­nem, a wsta­wał jak naj­póź­niej. Za­czął pić bez umia­ru. Uwa­żał, że jego gło­wa zno­si al­ko­hol z dużo więk­szą ła­two­ścią niż w mło­do­ści. Po­dob­nie jak Oskar, ni­g­dy nie cier­piał z po­wo­du kaca, na któ­re­go za­słu­gi­wał. Dzię­ko­wał za to swym pra­co­wi­tym ner­kom.

Roz­ka­zy po­wie­rza­ją­ce mu li­kwi­da­cję get­ta i prze­ka­zu­ją­ce wła­dzę w obo­zie Pła­szów no­si­ły datę 12 lu­te­go 1943. Göth miał na­dzie­ję, że po kon­sul­ta­cji ze swy­mi star­szy­mi pod­ofi­ce­ra­mi, Wil­hel­mem Kun­de, do­wód­cą stra­ży SS, i Wil­lim Ha­ase, za­stęp­cą Szer­ne­ra, bę­dzie moż­na przy­stą­pić do opróż­nia­nia get­ta w cią­gu mie­sią­ca od jego no­mi­na­cji.

Ko­men­dan­ta Götha po­wi­tał na kra­kow­skim Dwor­cu Głów­nym sam Kun­de i wy­so­ki, mło­dy Horst Pi­la­rzik, któ­ry tym­cza­so­wo stał na cze­le obo­zów pra­cy w Wie­licz­ce i Pro­ko­ci­miu. Usie­dli na tyl­nym sie­dze­niu mer­ce­de­sa i po­je­cha­li na re­ko­ne­sans do get­ta i na te­ren no­we­go obo­zu. Dzień był zim­ny; kie­dy prze­jeż­dża­li przez most na Wi­śle, za­czął pa­dać śnieg. Unter­sturm­füh­rer Göth z przy­jem­no­ścią po­cią­gnął wód­kę z pod­su­nię­tej przez Pi­la­rzi­ka bu­tel­ki. Mi­nę­li imi­tu­ją­ce orient por­ta­le i po­je­cha­li wzdłuż to­rów tram­wa­jo­wych, prze­ci­na­ją­cych get­to na dwie czę­ści. Ele­ganc­ki Kun­de, któ­ry w cy­wi­lu był agen­tem cel­nym i nie­ob­ce mu było skła­da­nie mel­dun­ków prze­ło­żo­nym, przed­sta­wił zgrab­ny szkic get­ta. Część po le­wej stro­nie – in­for­mo­wał – na­zy­wa się Get­to B. Jego miesz­kań­cy, oko­ło dwóch ty­się­cy lu­dzi, unik­nę­li wcze­śniej­szych „ak­cji” lub są za­trud­nie­ni w prze­my­śle. Ostat­nio wy­da­no jed­nak nowe do­wo­dy oso­bi­ste z od­po­wied­ni­mi ozna­cze­nia­mi: „W” dla pra­cow­ni­ków woj­ska, „Z” dla za­trud­nio­nych w apa­ra­cie cy­wil­nym, „R” dla ro­bot­ni­ków prio­ry­te­to­wych przed­się­biorstw. Miesz­kań­cy Get­ta B nie po­sia­da­ją tych no­wych do­ku­men­tów i mają być wy­wie­zie­ni na Son­der­be­han­dlung. Opróż­nie­nie get­ta le­piej bę­dzie za­cząć od tej wła­śnie stro­ny. Oczy­wi­ście tego ro­dza­ju de­cy­zje tak­tycz­ne na­le­żą w ca­ło­ści do Herr Kom­man­dan­ta.

Więk­sza część get­ta znaj­du­je się po pra­wej stro­nie i jest jesz­cze za­miesz­ka­na przez oko­ło dzie­sięć ty­się­cy lu­dzi. Będą oni oczy­wi­ście sta­no­wić po­cząt­ko­wą siłę ro­bo­czą dla za­kła­dów w obo­zie pła­szow­skim. Ocze­ku­je się, że nie­miec­cy przed­się­bior­cy i ko­mi­sa­rze: Bosch, Ma­dritsch, Beck­mann, Su­det­czyk Schin­dler, ze­chcą prze­nieść tam z mia­sta swo­je za­kła­dy w ca­ło­ści lub w czę­ści. Po­nad­to, za­le­d­wie oko­ło ki­lo­me­tra od obo­zu, znaj­du­je się fa­bry­ka ka­bli i ro­bot­ni­cy będą tam co­dzien­nie do­pro­wa­dza­ni.

– Czy Herr Kom­man­dant – py­tał Kun­de – ma ocho­tę po­je­chać parę ki­lo­me­trów tą dro­gą, żeby rzu­cić okiem na obóz?

– Tak – od­po­wie­dział Amon. – Trze­ba tam po­je­chać.

Skrę­ci­li z szo­sy w miej­scu, gdzie po­sy­pa­ne śnie­giem wiel­kie bęb­ny, na­le­żą­ce do fa­bry­ki ka­bli, zna­czy­ły po­czą­tek uli­cy Je­ro­zo­lim­skiej. Amon Göth uj­rzał grup­ki zgar­bio­nych, oku­ta­nych ko­biet, któ­re cią­gnę­ły seg­men­ty ba­ra­ków – pły­ty ścien­ne, ele­men­ty oka­pów – od sta­cji ko­le­jo­wej Kra­ków Pła­szów przez szo­sę i da­lej przez uli­cę Je­ro­zo­lim­ską. Pi­la­rzik po­in­for­mo­wał, że te ko­bie­ty są z obo­zu w Pro­ko­ci­miu. Kie­dy Pła­szów bę­dzie go­to­wy, Pro­ko­cim zo­sta­nie oczy­wi­ście zli­kwi­do­wa­ny i te ro­bot­ni­ce przej­dą pod wła­dzę Herr Kom­man­dan­ta.

Od­le­głość, jaką ko­bie­ty mu­sia­ły po­ko­ny­wać dźwi­ga­jąc drew­nia­ne ele­men­ty, Göth osza­co­wał na oko­ło trzy czwar­te ki­lo­me­tra.

– Cały czas pod górę – do­dał Kun­de, prze­chy­la­jąc gło­wę naj­pierw na jed­no, po­tem na dru­gie ra­mię, czym dał do zro­zu­mie­nia, że for­ma kary jest sto­sow­na, ale opóź­nia pra­ce bu­dow­la­ne.

Obóz bę­dzie po­trze­bo­wał bocz­ni­cy ko­le­jo­wej, za­uwa­żył Göth. On sam wy­sta­ra się o nią w Ost­bah­nie.

Z pra­wej stro­ny po­ka­za­ła się sy­na­go­ga i jej dom po­grze­bo­wy. Przez czę­ścio­wo zbu­rzo­ny mur wi­dać było na­grob­ki; wy­glą­da­ły w tej dziu­rze jak zęby wy­szcze­rzo­ne z otwar­tych ust zimy. Część te­re­nu obo­zu do ubie­głe­go roku zaj­mo­wał ży­dow­ski cmen­tarz.

– Cał­kiem spo­ry – po­wie­dział Kun­de.

Herr Kom­man­dant rzu­cił dow­cip, któ­ry po­tem, w cza­sie rzą­dów w Pła­szo­wie, wie­le jesz­cze razy po­wtó­rzy.

– Nie będą mu­sie­li da­le­ko cho­dzić, żeby ich po­cho­wać.

Po pra­wej stro­nie stal dom, od­po­wied­ni na tym­cza­so­wą re­zy­den­cję ko­men­dan­ta; na­stęp­ny bu­dy­nek, duży i nowy, zaj­mie ad­mi­ni­stra­cja. Dom po­grze­bo­wy sy­na­go­gi, czę­ścio­wo już wy­sa­dzo­ny w po­wie­trze, bę­dzie słu­żył jako obo­zo­wa staj­nia. Kun­de wska­zał na dwa ka­mie­nio­ło­my, oby­dwa już na te­re­nie obo­zu. Je­den znaj­do­wał się na dnie ma­łej do­lin­ki, dru­gi na wzgó­rzu, za sy­na­go­gą. Herr Kom­man­dant ze­chce zwró­cić uwa­gę na bę­dą­cy w bu­do­wie tor dla wa­go­ni­ków do trans­por­tu ka­mie­nia. Gdy tyl­ko po­go­da po­zwo­li, bu­do­wa toru znów ru­szy.

Po­je­cha­li na pół­noc­no-wschod­ni kra­niec no­we­go obo­zu, a dro­ga, le­d­wie prze­jezd­na z po­wo­du śnie­gu, pro­wa­dzi­ła szczy­tem wznie­sień. Koń­czy­ła się na daw­nym au­striac­kim for­cie ziem­nym, ko­li­stym wale ota­cza­ją­cym głę­bo­ką, sze­ro­ką niec­kę. Dla ar­ty­le­rzy­sty by­ła­by to waż­na re­du­ta, któ­rej dzia­ła mo­gły flan­ko­wać szo­sę wio­dą­cą z Ro­sji. Dla unter­sturm­füh­re­ra Götha było to jed­nak bar­dzo do­bre miej­sce na wy­ko­ny­wa­nie kar dys­cy­pli­nar­nych.

Roz­cią­gał się stąd wi­dok na cały ob­szar obo­zu. Te­ren był nie za­bu­do­wa­ny, ozdo­bio­ny ży­dow­skim cmen­ta­rzem, roz­ło­żo­ny na sto­kach dwu wzgórz. Przy tej po­go­dzie wy­glą­dał jak. dwie stro­ny nie­mal nie za­pi­sa­nej książ­ki, otwar­tej i trzy­ma­nej pod ką­tem, nie­co bo­kiem do sto­ją­ce­go na ziem­nym wale ob­ser­wa­to­ra. U wy­lo­tu do­li­ny wid­niał wiej­ski dom z sza­re­go ka­mie­nia, a obok nie­go, na zbo­czu, mię­dzy świe­żo po­sta­wio­ny­mi ba­ra­ka­mi, po­ru­sza­ły się bry­ga­dy ko­biet, czar­ne jak gru­py nut w dziw­nej, ciem­nie­ją­cej po­świa­cie śnież­ne­go wie­czo­ru. Po­ga­nia­ne przez ukra­iń­skich nad­zor­ców wy­nu­rza­ły się z ob­lo­dzo­nych uli­czek za Je­ro­zo­lim­ską, z tru­dem pię­ły się po bia­łym zbo­czu i kła­dły ele­men­ty tam, gdzie im wska­za­li in­ży­nie­ro­wie SS w fil­co­wych ka­pe­lu­szach i cy­wil­nych ubra­niach.

Unter­sturm­füh­rer Göth przy­znał, że nie ma za­strze­żeń co do tem­pa pra­cy więź­nia­rek. Był zbu­do­wa­ny tym, że mimo tak póź­nej pory i mimo ta­kie­go mro­zu es­es­ma­ni i Ukra­iń­cy nie po­zwa­la­ją, by myśl o ko­la­cji i cie­płym ba­ra­ku osła­bia­ła za­pał ro­bot­nic.

Horst Pi­la­rzik za­pew­nił, że bu­do­wa jest bliż­sza ukoń­cze­nia, niż się to wy­da­je: te­ren zo­stał wy­rów­na­ny, fun­da­men­ty po­mi­mo mro­zu wy­ko­pa­ne, a ze sta­cji znie­sio­no już dużą licz­bę pre­fa­bry­ko­wa­nych ele­men­tów. Herr Unter­sturm­füh­rer bę­dzie mógł po­roz­ma­wiać z przed­się­bior­ca­mi już na­za­jutrz: spo­tka­nie przy­go­to­wa­no na dzie­sią­tą rano. No­wo­cze­sne me­to­dy w po­łą­cze­niu z ob­fi­tym źró­dłem siły ro­bo­czej ozna­cza­ją, że ta­kie obiek­ty moż­na bu­do­wać, przy sprzy­ja­ją­cej po­go­dzie, nie­mal z dnia na dzień.

Pi­la­rzik są­dził, że Göth jest roz­cza­ro­wa­ny. Tym­cza­sem Amon był za­chwy­co­ny. Na pod­sta­wie tego, co tu zo­ba­czył, mógł so­bie wy­obra­zić, jak bę­dzie wy­glą­dał przy­szły obóz. Nie mar­twił się też o ogro­dze­nie, któ­re mia­ło być je­dy­nie kom­for­tem psy­chicz­nym dla więź­niów, a nie ko­niecz­nym środ­kiem bez­pie­czeń­stwa: po za­sto­so­wa­niu w pod­gór­skim get­cie spraw­dzo­nych me­tod li­kwi­da­cji lu­dzie po­win­ni być wdzięcz­ni za ba­ra­ki Pła­szo­wa. Na­wet d z aryj­ski­mi pa­pie­ra­mi przy­czoł­ga­ją się tu­taj, żeby tyl­ko przy­dzie­lo­no im ciem­ną pry­czę pod zie­lo­ną, oszro­nio­ną ka­le­ni­cą. Dla więk­szo­ści z nich dru­ty będą po­trzeb­ne tyl­ko jako re­kwi­zyt, tak aby mo­gli tkwić w prze­ko­na­niu, że są więź­nia­mi wbrew swej woli.

O dzie­sią­tej na­stęp­ne­go dnia, w ga­bi­ne­cie Ju­lia­na Szer­ne­ra w cen­trum mia­sta, od­by­ło się spo­tka­nie z miej­sco­wy­mi przed­się­bior­ca­mi i ko­mi­sa­rza­mi. Amon Göth przy­był uśmie­cha­jąc się po bra­ter­sku; w zna­ko­mi­cie do­pa­so­wa­nym do swo­jej wiel­kiej po­stu­ry mun­du­rze SS zda­wał się do­mi­no­wać w ca­łym po­ko­ju. Był pe­wien, że uda mu się na­mó­wić nie­za­leż­nych: Bo­scha, Ma­drit­scha i Schin­dle­ra, na prze­nie­sie­nie swych ży­dow­skich ro­bot­ni­ków za dru­ty Pła­szo­wa. Poza tym prze­gląd kwa­li­fi­ka­cji miesz­kań­ców get­ta uzmy­sło­wił mu, że na Ra­szo­wie bę­dzie moż­na zro­bić do­bry in­te­res. Wśród przy­szłych więź­niów byli złot­ni­cy, ta­pi­ce­rzy, kraw­cy itd., któ­rych moż­na użyć do spe­cjal­nych za­dań, to zna­czy do re­ali­za­cji za­mó­wień ofi­ce­rów SS i We­hr­mach­tu, a tak­że bo­gat­szych nie­miec­kich urzęd­ni­ków. W obo­zie znaj­dą się warsz­ta­ty odzie­żo­we Ma­drit­scha, ema­lier­nia Schin­dle­ra, może ja­kieś za­kła­dy me­ta­lo­we, fa­bry­ka szczo­tek, ma­ga­zyn do od­na­wia­nia zu­ży­tych, uszko­dzo­nych czy po­pla­mio­nych mun­du­rów We­hr­mach­tu z fron­tu ro­syj­skie­go, ma­ga­zyn ży­dow­skiej odzie­ży z gett, któ­rą bę­dzie się wy­sy­ła­ło do bom­bar­do­wa­nych nie­miec­kich miast. W Lu­bli­nie dość na­pa­trzył się na swo­ich prze­ło­żo­nych bu­szu­ją­cych w ese­sow­skich ma­ga­zy­nach fu­ter i kosz­tow­no­ści. A że miał już te­raz do­sta­tecz­nie wy­so­ką ran­gę, więc mógł się spo­dzie­wać, że w więk­szo­ści obo­zo­wych za­kła­dów bę­dzie miał swój oso­bi­sty udział. Osią­gnął w swej ka­rie­rze ten szczę­śli­wy punkt, w któ­rym obo­wiąz­ki scho­dzą się z ko­rzy­ścia­mi ma­te­rial­ny­mi. To­wa­rzy­ski es­es­man Szer­ner roz­ma­wiał z nim po­przed­nie­go wie­czo­ra przy ko­la­cji o tym, jak wiel­ką szan­są jest Pła­szów dla mło­de­go ofi­ce­ra – i w ogó­le dla nich obu.

Scher­ner z po­wa­gą mó­wił o „kon­cen­tra­cji siły ro­bo­czej”, jak­by to była nowo od­kry­ta przez urzęd­ni­ków SS za­sa­da eko­no­micz­na. Wszy­scy ro­bot­ni­cy będą na miej­scu, mó­wił Szer­ner. Utrzy­ma­nie fa­bryk nie bę­dzie kosz­to­wa­ło ani gro­sza, nie bę­dzie też opłat za na­jem. Wszyst­kich pa­nów za­pro­szo­no na po­po­łu­dnie na in­spek­cję te­re­nów prze­my­sło­wych w Pła­szo­wie.

Przed­sta­wio­no no­we­go ko­men­dan­ta. Po­wie­dział, że cie­szy się, iż ma do czy­nie­nia z prze­my­słow­ca­mi, któ­rych cen­ny wkład w wy­si­łek woj­sko­wy jest już sze­ro­ko zna­ny.

Amon po­ka­zał na pla­nie obo­zu ob­szar za­re­zer­wo­wa­ny dla fa­bryk. Mie­ścił się on tuż obok sek­to­ra mę­skie­go; ko­bie­ty – mó­wił z cza­ru­ją­cym uśmie­chem – będą mu­sia­ły cho­dzić nie­co da­lej, sto czy dwie­ście me­trów w dół zbo­cza, by do­stać się do warsz­ta­tów. Za­pew­nił ze­bra­nych, że jego głów­nym za­da­niem jest nad­zór nad bez­ko­li­zyj­nym funk­cjo­no­wa­niem obo­zu i że nie ma za­mia­ru mie­szać się do we­wnętrz­nych spraw po­szcze­gól­nych za­kła­dów. Jego roz­ka­zy – Obe­rfüh­rer Scher­ner może to po­twier­dzić – wy­raź­nie za­bra­nia­ją tego ro­dza­ju in­ge­ren­cji. Z dru­giej jed­nak stro­ny Obe­rfüh­rer słusz­nie za­uwa­żył, że ko­rzy­ści z prze­nie­sie­nia za­kła­dów pro­duk­cyj­nych do obo­zu są obu­stron­ne. Wła­ści­cie­le fa­bryk nie będą mu­sie­li pła­cić za użyt­ko­wa­nie bu­dyn­ków, a on, ko­men­dant, nie bę­dzie mu­siał do­star­czać straż­ni­ków do prze­pro­wa­dza­nia więź­niów w jed­ną i dru­gą stro­nę. Pa­no­wie zda­ją so­bie na pew­no spra­wę, jaki wpływ na war­tość pra­cow­ni­ka ma dłu­gi marsz wśród wro­gich Ży­dom Po­la­ków.

Pod­czas swe­go prze­mó­wie­nia Göth czę­sto spo­glą­dał na Ma­drit­scha i Schin­dle­ra. Na po­zy­ska­niu tych dwóch prze­my­słow­ców szcze­gól­nie mu za­le­ża­ło. Wie­dział już, że może po­le­gać na ra­dach Bo­scha, na jego ro­ze­zna­niu w lo­kal­nej sy­tu­acji. Na przy­kład Schin­dler ma dział amu­ni­cyj­ny, na ra­zie nie­wiel­ki, w fa­zie roz­wo­jo­wej, ale je­śli się go prze­nie­sie do Pła­szo­wa, może zdo­być dla obo­zu uzna­nie In­spek­to­ra­tu Uzbro­je­nia.

Ma­dritsch słu­chał Götha uważ­nie, ze zmarsz­czo­ny­mi brwia­mi, Schin­dler zaś, z gło­wą prze­krzy­wio­ną na bok, pa­trzył na mó­wią­ce­go z przy­chyl­nym uśmie­chem. Göth in­stynk­tow­nie wy­czuł, za­nim jesz­cze skoń­czył mó­wić, że Ma­dritsch bę­dzie roz­sąd­ny i prze­nie­sie się, a Schin­dler od­mó­wi. Trud­no było osą­dzić z tych po­je­dyn­czych de­cy­zji, któ­ry z nich ma bar­dziej oj­cow­ski sto­su­nek do swo­ich Ży­dów – Ma­dritsch, chcą­cy być z nimi w Pła­szo­wie, czy Schin­dler, któ­ry pra­gnie swo­ich za­trzy­mać w „Ema­lii”.

Oskar Schin­dler po­szedł ze wszyst­ki­mi na wi­zję lo­kal­ną z tym sa­mym wy­ra­zem ży­wej to­le­ran­cji. Ra­szów przy­brał już kształt obo­zu. Po­pra­wa po­go­dy po­zwo­li­ła na wznie­sie­nie ba­ra­ków, roz­mar­z­nię­cie grun­tu umoż­li­wi­ło wy­ko­pa­nie la­tryn i usta­wie­nie słu­pów. Pol­ska fir­ma bu­dow­la­na po­sta­wi­ła ki­lo­me­try ogro­dzeń. Wie­że straż­ni­cze z gru­bych bali wy­ra­sta­ły w nie­bo od stro­ny Kra­ko­wa, a tak­że u wy­lo­tu do­li­ny, od stro­ny uli­cy Wie­lic­kiej, na dru­gim koń­cu obo­zu, oraz od wschod­niej stro­ny, na pa­gór­ku koło au­striac­kie­go wału, tam gdzie Göth i to­wa­rzy­szą­ce mu oso­by pa­trzy­ły na szyb­ko po­stę­pu­ją­cą bu­do­wę ca­łe­go obiek­tu.

Po pra­wej, w pew­nej od­le­gło­ści, Schin­dler za­uwa­żył idą­ce błot­ni­stą dróż­ką wio­dą­cą w kie­run­ku ko­lei ko­bie­ty, któ­re dźwi­ga­ły cięż­kie ele­men­ty ba­ra­ków. Po­ni­żej, od naj­niż­sze­go punk­tu do­li­ny i na ca­łym prze­ciw­le­głym zbo­czu, sta­ły ta­ra­so­we rzę­dy ba­ra­ków skła­da­nych przez więź­niów-męż­czyzn, któ­rych ener­gicz­ne ru­chy z tej od­le­gło­ści spra­wia­ły wra­że­nie za­pa­łu.

Na naj­lep­szym, naj­bar­dziej pła­skim ka­wał­ku zie­mi po­ni­żej ze­bra­nych cze­kał na prze­my­sło­we wy­ko­rzy­sta­nie sze­reg dłu­gich drew­nia­nych bu­dow­li. Je­śli trze­ba bę­dzie za­in­sta­lo­wać cięż­kie ma­szy­ny, uło­ży się be­to­no­we po­sadz­ki. Prze­nie­sie­niem ca­łe­go za­kła­du zaj­mie się SS. Dro­ga do­jaz­do­wa do tego miej­sca to rze­czy­wi­ście tyl­ko wiej­ska dróż­ka, ale już zwró­co­no się do pew­nej fir­my bu­dow­la­nej z proś­bą o zbu­do­wa­nie cen­tral­nej uli­cy obo­zu, a ko­lej obie­ca­ła bocz­ni­cę do sa­mej bra­my obo­zo­wej, do ka­mie­nio­ło­mu – tam, na dole, po pra­wej. Wa­pień z ka­mie­nio­ło­mów i – jak to po­wie­dział Göth – „zde­wa­sto­wa­ne przez Po­la­ków” na­grob­ki z cmen­ta­rza do­star­czą ma­te­ria­łu na inne dro­gi we­wnątrz obo­zu.

– Pa­no­wie nie po­win­ni się mar­twić o dro­gi – za­pew­niał Göth – mam bo­wiem za­miar utrzy­my­wać sta­łą, sil­ną bry­ga­dę ka­mie­niar­ską i dro­go­wą.

Do ka­mie­nio­ło­mu pro­wa­dził wą­ski tor bie­gną­cy obok bu­dyn­ku ad­mi­ni­stra­cji i du­żych ka­mien­nych ba­ra­ków wzno­szo­nych dla gar­ni­zo­nu SS i Ukra­iń­ców. Wa­go­ni­ki z ka­mie­niem, każ­dy o wa­dze sze­ściu ton, cią­gnę­ły bry­ga­dy po trzy­dzie­ści pięć do czter­dzie­stu ko­biet, na­pie­ra­ją­cych na liny przy­mo­co­wa­ne z po­wo­du nie­rów­no­ści toru po obu stro­nach wa­go­ni­ka. Je­śli któ­raś z ko­biet się po­tknę­ła lub upa­dła, po­zo­sta­łe tra­to­wa­ły ją – chy­ba że się po­to­czy­ła na bok, za­przę­gi bo­wiem mia­ły swą bez­wład­ność i jed­nost­ka nie mo­gła jej po­wstrzy­mać. Oglą­da­jąc ten okrut­ny, egip­ski spo­sób trans­por­tu, Oskar po­czuł przy­pływ tych sa­mych mdło­ści, tego sa­me­go pul­so­wa­nia krwi, ja­kie­go do­znał na pa­gór­ku nad uli­cą Kra­ku­sa. Göth uznał, że prze­my­słow­cy są bez­piecz­nym gro­nem wi­dzów i że wszy­scy na­le­żą do jed­nej du­cho­wej ro­dzi­ny. Nie czuł się za­kło­po­ta­ny tymi bar­ba­rzyń­ski­mi za­przę­ga­mi tam na dole. Po­dob­nie jak na Kra­ku­sa, rów­nież i te­raz ro­dzi­ło się py­ta­nie: Co mo­gło­by wpra­wić SS w za­kło­po­ta­nie? Co mo­gło­by wpra­wić w za­kło­po­ta­nie Amo­na?

Za­pał bu­du­ją­cych ba­ra­ki spra­wiał wra­że­nie na­wet na Oska­rze, jak­by ci męż­czyź­ni bu­do­wa­li schro­nie­nie dla swych ko­biet. W tym mo­men­cie Schin­dler jesz­cze nie wie­dział, że rano Amon wy­ko­nał przed tymi męż­czy­zna­mi po­ka­zo­wą eg­ze­ku­cję, po to oczy­wi­ście, aby wie­dzie­li, ja­kich wa­run­ków pra­cy mogą się tu­taj spo­dzie­wać. Po po­ran­nym spo­tka­niu z in­ży­nie­ra­mi Amon prze­cha­dzał się Je­ro­zo­lim­ską i za­szedł do ko­szar SS, gdzie pra­ca prze­bie­ga­ła pod nad­zo­rem Al­ber­ta Hu­ja­ra, do­sko­na­łe­go pod­ofi­ce­ra, któ­ry wkrót­ce miał otrzy­mać sto­pień ofi­cer­ski. Hu­jar pod­szedł służ­bi­ście i zło­żył mel­du­nek. Część fun­da­men­tu ko­szar za­pa­dła się, po­wie­dział z wy­pie­ka­mi na twa­rzy. Gdy Hu­jar mó­wił, Amon spo­strzegł ja­kąś ko­bie­tę, któ­ra cho­dzi­ła wo­kół nie do­koń­czo­ne­go bu­dyn­ku i mó­wi­ła coś do pra­cu­ją­cych przy bu­dyn­ku ro­bot­ni­ków. Po­ka­zy­wa­ła gdzieś ręką, wy­glą­da­ła, jak­by tymi ro­bot­ni­ka­mi dy­ry­go­wa­ła.

– Kto to? – spy­tał Hu­ja­ra.

Była to więź­niar­ka o na­zwi­sku Dia­na Re­iter, in­ży­nier ar­chi­tekt, któ­rą przy­dzie­lo­no do bu­do­wy ko­szar. Twier­dzi­ła, że fun­da­ment wy­ko­pa­no nie­sta­ran­nie, i chcia­ła, by wy­ko­pa­no cały be­ton i ka­mień z po­wro­tem i aby bu­do­wę tego frag­men­tu ba­ra­ku roz­po­czę­to od zera.

Z ko­lo­ru twa­rzy Hu­ja­ra Göth do­my­ślił się, że miał on z nią ostrą sprzecz­kę. Hu­jar rze­czy­wi­ście krzy­czał na nią: „Bu­du­jesz ko­sza­ry, a nie ho­tel «Eu­ro­pa»!”

Amon uśmiech­nął się lek­ko do pod­ofi­ce­ra.

– Nie bę­dzie­my się z nimi kłó­cić – po­wie­dział, jak­by coś obie­cu­jąc. – Przy­pro­wadź ją.

Szła w kie­run­ku Amo­na z tą sztucz­ną ele­gan­cją, któ­rą za­wdzię­cza­ła miesz­czań­skim ro­dzi­com i ich am­bi­cjom kształ­ce­nia jej – gdy uczci­wi Po­la­cy nie chcie­li jej przy­jąć na swo­je uni­wer­sy­te­ty – w Wied­niu czy Me­dio­la­nie, by zdo­by­ła za­wód i sku­tecz­niej­sze bar­wy ochron­ne. Szła ku nie­mu, jak­by jej i jego wy­kształ­ce­nie łą­czy­ło ich w bi­twie z głu­pi­mi pod­ofi­ce­ra­mi i sła­bą fa­cho­wo­ścią ese­sow­skie­go in­ży­nie­ra, któ­ry nad­zo­ro­wał ko­pa­nie fun­da­men­tów. Nie wie­dzia­ła, że on naj­bar­dziej nie­na­wi­dzi ta­kich jak ona, ta­kich, któ­rzy wbrew do­wo­dom w po­sta­ci jego ese­sow­skie­go mun­du­ru, w po­sta­ci tych po­wsta­ją­cych bu­dow­li są­dzą, że ich ży­dow­skość jest nie­wi­docz­na.

– Po­dob­no po­kłó­ci­ła się pani z obe­rschar­füh­re­rem Hu­ja­rem – po­wie­dział Göth.

Po­twier­dzi­ła sta­now­czym ski­nie­niem gło­wy. Herr Kom­man­dant, su­ge­ro­wał ten gest, na pew­no zro­zu­mie to, cze­go ten idio­ta Hu­jar ni­jak po­jąć nie po­tra­fi.

– Trze­ba po­now­nie wy­ko­pać cały fun­da­ment po tej stro­nie – po­wie­dzia­ła ener­gicz­nie.

Amon oczy­wi­ście wie­dział, że to ich me­to­da: ro­bić wszyst­ko jak naj­dłu­żej, aby w ten spo­sób za­pew­nić ro­bot­ni­kom bez­pie­czeń­stwo na czas trwa­nia prac.

– Je­śli się wszyst­kie­go jesz­cze raz nie prze­ko­pie – mó­wi­ła – w naj­lep­szym ra­zie doj­dzie do osu­nię­cia po­łu­dnio­wej ścia­ny. A może też wszyst­ko się za­wa­lić.

Ar­gu­men­to­wa­ła da­lej, a Amon, prze­ko­na­ny, że ona kła­mie, ki­wał gło­wą. Uczo­no go, że nie wol­no słu­chać spe­cja­li­sty-Żyda. Spe­cja­li­sta-Żyd jest z tej sa­mej gli­ny co Marks, któ­re­go teo­rie go­dzą w mo­ral­ność rzą­du, i Freud, któ­ry pod­wa­żał mo­ral­ność aryj­skie­go umy­słu. Amo­no­wi wy­da­wa­ło się, że na­le­ga­nia tej ko­bie­ty sta­no­wią groź­bę dla jego oso­bi­stej mo­ral­no­ści.

We­zwał Hu­ja­ra. Pod­ofi­cer wró­cił nie­chęt­nie. Są­dził, że Göth każe mu zro­bić tak, jak chce ta ko­bie­ta. Ona też tak są­dzi­ła.

– Za­strzel ją – roz­ka­zał Amon.

Mi­nę­ła dłuż­sza chwi­la, za­nim Hu­jar stra­wił roz­kaz.

– Za­strzel ją – po­wtó­rzył Amon.

Hu­jar wziął dziew­czy­nę za ło­kieć, by ją od­pro­wa­dzić gdzieś w ustron­ne miej­sce.

– Tu­taj! – po­wie­dział Amon. – Za­strzel ją tu­taj! Na moją od­po­wie­dzial­ność.

Hu­jar wie­dział, jak to się robi. Chwy­cił ją za ło­kieć, pchnął nie­co przed sie­bie, wy­jął z ka­bu­ry mau­ze­ra i strze­lił jej w kark.

Huk prze­ra­ził wszyst­kich, z wy­jąt­kiem może sa­mych opraw­ców i umie­ra­ją­cej Dia­ny Re­iter. Pa­dła na ko­la­na i pod­nio­sła wzrok. To nie wy­star­czy, zda­wa­ła się mó­wić. Wie­dzą­ce spoj­rze­nie w jej oczach prze­stra­szy­ło Amo­na i jed­no­cze­śnie uspra­wie­dli­wi­ło go, wy­nio­sło. Nie miał po­ję­cia, a gdy­by mu ktoś po­wie­dział, nie uwie­rzył­by na­wet, że ta­kie re­ak­cje mają swo­je na­zwy kli­nicz­ne. Był prze­ko­na­ny, że oto spły­wa na nie­go ła­ska, któ­ra jest nie­unik­nio­nym na­stęp­stwem speł­nie­nia aktu po­li­tycz­nej, ra­so­wej i mo­ral­nej spra­wie­dli­wo­ści. Za ta­kie unie­sie­nia trze­ba jed­nak pła­cić: za­nim na­sta­nie wie­czór, peł­nię tej go­dzi­ny za­stą­pi taka pust­ka, że chcąc za­cho­wać psy­chicz­ną rów­no­wa­gę, Amon bę­dzie mu­siał uciec się do wód­ki, je­dze­nia i kon­tak­tu z ko­bie­tą.

Poza tym unie­waż­nie­nie za­chod­nio­eu­ro­pej­skie­go dy­plo­mu Dia­ny Re­iter mia­ło swą war­tość prak­tycz­ną: ża­den bu­dow­ni­czy ba­ra­ków czy dróg w Pła­szo­wie nie bę­dzie się od­tąd uwa­żał za nie­zbęd­ne­go przy wy­ko­ny­wa­niu za­da­nia; je­śli Dia­na Re­iter przy ca­łej swo­jej fa­cho­wo­ści nie po­tra­fi­ła się ura­to­wać, to dla po­zo­sta­łych je­dy­ną szan­są jest szyb­ka, ano­ni­mo­wa pra­ca. Dla­te­go ko­bie­ty dźwi­ga­ją­ce ele­men­ty ba­ra­ków ze sta­cji Kra­ków-Pła­szów, bry­ga­dy ka­mie­niar­skie, męż­czyź­ni skła­da­ją­cy ba­ra­ki, wszy­scy pra­co­wa­li z ener­gią pro­por­cjo­nal­ną do tego, cze­go się na­uczy­li pa­trząc na za­bój­stwo Dia­ny Re­iter.

A co do Hu­ja­ra i jego ko­le­gów, to te­raz wie­dzie­li już, że na­tych­mia­sto­we eg­ze­ku­cje będą w Pła­szo­wie czymś co­dzien­nym i bez­kar­nym.

Загрузка...