XIX
Gdy Oskar Schindler wracał towarowym pociągiem z Budapesztu, gdzie przepowiedział likwidację getta, Untersturmführer Amon Göth był w drodze z Lublina, by przeprowadzić tę likwidację do końca i przejąć komendę powstałego w ten sposób Zwangsarbeitslager (obozu pracy przymusowej) w Płaszowie. Göth był tylko o osiem miesięcy młodszy od Schindlera – ale nie tylko rok urodzenia ich łączył. Götha, podobnie jak Oskara, wychowywano na katolika; przestrzegania zasad Kościoła zaprzestał dopiero w 1938 r., gdy rozpadło się jego pierwsze małżeństwo. I, tak samo jak Oskar, skończył gimnazjum realne – z matematyką, fizyką, mechaniką. Był zatem człowiekiem praktycznym, nie myślicielem – ale uważał się za filozofa.
Pochodził z Wiednia. Do Partii Narodowo-Socjalistycznej wstąpił wcześnie, w 1930 roku. Gdy sfrustrowana Republika Austrii zdelegalizowała partię w 1933, był już członkiem jej służby bezpieczeństwa, SS. Zapędzony do podziemia, wyszedł znów na ulice Wiednia po Anschlussie w 1938 w mundurze podoficera SS. W 1940 awansowano go do rangi oberscharführera, a w roku następnym otrzymał stopień oficerski, o wiele trudniejszy do zdobycia w SS niż w Wehrmachcie. Po przeszkoleniu w taktyce piechoty przydzielono mu dowództwo nad Sonderkommando podczas akcji w getcie lubelskim. To tam właśnie tak się zasłużył, że uzyskał z kolei prawo likwidacji getta krakowskiego.
Untersturmführer Göth, który jechał teraz specjalnym pociągiem Wehrmachtu z Lublina do Krakowa, by objąć dowództwo nad dobrze wyszkolonymi żołnierzami, dzielił z Schindlerem nie tylko rok urodzenia, religię i słabość do alkoholu, ale także potężną sylwetkę. Twarz miał otwartą i milą, nieco dłuższą niż Oskar. Ręce, choć duże i muskularne, zakończone były długimi palcami. Miał bardzo uczuciowy stosunek do swoich dzieci z drugiego małżeństwa, które przez ostatnie trzy lata, z powodu służby za granicą, rzadko widywał. Dla rekompensaty poświęcał czasem uwagę dzieciom kolegów-oficerów. Potrafił też być sentymentalnym kochankiem. Podobny do Oskara w swej seksualnej żarłoczności, miewał jednak mniej konwencjonalne upodobania, których obiektem byli koledzy esesmani i z powodu których lubił bić kobiety. Obie jego żony mogły zaświadczyć, że kiedy minął pierwszy okres zauroczenia, zaczynał rozdawać razy. Uważał się za człowieka wrażliwego, a dowodem na to było zajęcie, któremu oddawali się jego ojciec i dziadek. Byli oni wiedeńskimi drukarzami i introligatorami – Amon zaś w oficjalnych dokumentach, w rubryce „zawód” pisał: „literat”. Göth prawdopodobnie każdemu by powiedział, że cieszy go otrzymanie dowodzenia akcją likwidacyjną, bo było to zapowiedzią dalszych awansów, a jednak służba w Akcjach Specjalnych w jakiś sposób wpłynęła chyba na stan jego wytrzymałości nerwowej. Od dwóch lat cierpiał na bezsenność i gdyby mógł, nie kładłby się spać wcześniej jak o trzeciej, czwartej nad ranem, a wstawał jak najpóźniej. Zaczął pić bez umiaru. Uważał, że jego głowa znosi alkohol z dużo większą łatwością niż w młodości. Podobnie jak Oskar, nigdy nie cierpiał z powodu kaca, na którego zasługiwał. Dziękował za to swym pracowitym nerkom.
Rozkazy powierzające mu likwidację getta i przekazujące władzę w obozie Płaszów nosiły datę 12 lutego 1943. Göth miał nadzieję, że po konsultacji ze swymi starszymi podoficerami, Wilhelmem Kunde, dowódcą straży SS, i Willim Haase, zastępcą Szernera, będzie można przystąpić do opróżniania getta w ciągu miesiąca od jego nominacji.
Komendanta Götha powitał na krakowskim Dworcu Głównym sam Kunde i wysoki, młody Horst Pilarzik, który tymczasowo stał na czele obozów pracy w Wieliczce i Prokocimiu. Usiedli na tylnym siedzeniu mercedesa i pojechali na rekonesans do getta i na teren nowego obozu. Dzień był zimny; kiedy przejeżdżali przez most na Wiśle, zaczął padać śnieg. Untersturmführer Göth z przyjemnością pociągnął wódkę z podsuniętej przez Pilarzika butelki. Minęli imitujące orient portale i pojechali wzdłuż torów tramwajowych, przecinających getto na dwie części. Elegancki Kunde, który w cywilu był agentem celnym i nieobce mu było składanie meldunków przełożonym, przedstawił zgrabny szkic getta. Część po lewej stronie – informował – nazywa się Getto B. Jego mieszkańcy, około dwóch tysięcy ludzi, uniknęli wcześniejszych „akcji” lub są zatrudnieni w przemyśle. Ostatnio wydano jednak nowe dowody osobiste z odpowiednimi oznaczeniami: „W” dla pracowników wojska, „Z” dla zatrudnionych w aparacie cywilnym, „R” dla robotników priorytetowych przedsiębiorstw. Mieszkańcy Getta B nie posiadają tych nowych dokumentów i mają być wywiezieni na Sonderbehandlung. Opróżnienie getta lepiej będzie zacząć od tej właśnie strony. Oczywiście tego rodzaju decyzje taktyczne należą w całości do Herr Kommandanta.
Większa część getta znajduje się po prawej stronie i jest jeszcze zamieszkana przez około dziesięć tysięcy ludzi. Będą oni oczywiście stanowić początkową siłę roboczą dla zakładów w obozie płaszowskim. Oczekuje się, że niemieccy przedsiębiorcy i komisarze: Bosch, Madritsch, Beckmann, Sudetczyk Schindler, zechcą przenieść tam z miasta swoje zakłady w całości lub w części. Ponadto, zaledwie około kilometra od obozu, znajduje się fabryka kabli i robotnicy będą tam codziennie doprowadzani.
– Czy Herr Kommandant – pytał Kunde – ma ochotę pojechać parę kilometrów tą drogą, żeby rzucić okiem na obóz?
– Tak – odpowiedział Amon. – Trzeba tam pojechać.
Skręcili z szosy w miejscu, gdzie posypane śniegiem wielkie bębny, należące do fabryki kabli, znaczyły początek ulicy Jerozolimskiej. Amon Göth ujrzał grupki zgarbionych, okutanych kobiet, które ciągnęły segmenty baraków – płyty ścienne, elementy okapów – od stacji kolejowej Kraków Płaszów przez szosę i dalej przez ulicę Jerozolimską. Pilarzik poinformował, że te kobiety są z obozu w Prokocimiu. Kiedy Płaszów będzie gotowy, Prokocim zostanie oczywiście zlikwidowany i te robotnice przejdą pod władzę Herr Kommandanta.
Odległość, jaką kobiety musiały pokonywać dźwigając drewniane elementy, Göth oszacował na około trzy czwarte kilometra.
– Cały czas pod górę – dodał Kunde, przechylając głowę najpierw na jedno, potem na drugie ramię, czym dał do zrozumienia, że forma kary jest stosowna, ale opóźnia prace budowlane.
Obóz będzie potrzebował bocznicy kolejowej, zauważył Göth. On sam wystara się o nią w Ostbahnie.
Z prawej strony pokazała się synagoga i jej dom pogrzebowy. Przez częściowo zburzony mur widać było nagrobki; wyglądały w tej dziurze jak zęby wyszczerzone z otwartych ust zimy. Część terenu obozu do ubiegłego roku zajmował żydowski cmentarz.
– Całkiem spory – powiedział Kunde.
Herr Kommandant rzucił dowcip, który potem, w czasie rządów w Płaszowie, wiele jeszcze razy powtórzy.
– Nie będą musieli daleko chodzić, żeby ich pochować.
Po prawej stronie stal dom, odpowiedni na tymczasową rezydencję komendanta; następny budynek, duży i nowy, zajmie administracja. Dom pogrzebowy synagogi, częściowo już wysadzony w powietrze, będzie służył jako obozowa stajnia. Kunde wskazał na dwa kamieniołomy, obydwa już na terenie obozu. Jeden znajdował się na dnie małej dolinki, drugi na wzgórzu, za synagogą. Herr Kommandant zechce zwrócić uwagę na będący w budowie tor dla wagoników do transportu kamienia. Gdy tylko pogoda pozwoli, budowa toru znów ruszy.
Pojechali na północno-wschodni kraniec nowego obozu, a droga, ledwie przejezdna z powodu śniegu, prowadziła szczytem wzniesień. Kończyła się na dawnym austriackim forcie ziemnym, kolistym wale otaczającym głęboką, szeroką nieckę. Dla artylerzysty byłaby to ważna reduta, której działa mogły flankować szosę wiodącą z Rosji. Dla untersturmführera Götha było to jednak bardzo dobre miejsce na wykonywanie kar dyscyplinarnych.
Rozciągał się stąd widok na cały obszar obozu. Teren był nie zabudowany, ozdobiony żydowskim cmentarzem, rozłożony na stokach dwu wzgórz. Przy tej pogodzie wyglądał jak. dwie strony niemal nie zapisanej książki, otwartej i trzymanej pod kątem, nieco bokiem do stojącego na ziemnym wale obserwatora. U wylotu doliny widniał wiejski dom z szarego kamienia, a obok niego, na zboczu, między świeżo postawionymi barakami, poruszały się brygady kobiet, czarne jak grupy nut w dziwnej, ciemniejącej poświacie śnieżnego wieczoru. Poganiane przez ukraińskich nadzorców wynurzały się z oblodzonych uliczek za Jerozolimską, z trudem pięły się po białym zboczu i kładły elementy tam, gdzie im wskazali inżynierowie SS w filcowych kapeluszach i cywilnych ubraniach.
Untersturmführer Göth przyznał, że nie ma zastrzeżeń co do tempa pracy więźniarek. Był zbudowany tym, że mimo tak późnej pory i mimo takiego mrozu esesmani i Ukraińcy nie pozwalają, by myśl o kolacji i ciepłym baraku osłabiała zapał robotnic.
Horst Pilarzik zapewnił, że budowa jest bliższa ukończenia, niż się to wydaje: teren został wyrównany, fundamenty pomimo mrozu wykopane, a ze stacji zniesiono już dużą liczbę prefabrykowanych elementów. Herr Untersturmführer będzie mógł porozmawiać z przedsiębiorcami już nazajutrz: spotkanie przygotowano na dziesiątą rano. Nowoczesne metody w połączeniu z obfitym źródłem siły roboczej oznaczają, że takie obiekty można budować, przy sprzyjającej pogodzie, niemal z dnia na dzień.
Pilarzik sądził, że Göth jest rozczarowany. Tymczasem Amon był zachwycony. Na podstawie tego, co tu zobaczył, mógł sobie wyobrazić, jak będzie wyglądał przyszły obóz. Nie martwił się też o ogrodzenie, które miało być jedynie komfortem psychicznym dla więźniów, a nie koniecznym środkiem bezpieczeństwa: po zastosowaniu w podgórskim getcie sprawdzonych metod likwidacji ludzie powinni być wdzięczni za baraki Płaszowa. Nawet d z aryjskimi papierami przyczołgają się tutaj, żeby tylko przydzielono im ciemną pryczę pod zieloną, oszronioną kalenicą. Dla większości z nich druty będą potrzebne tylko jako rekwizyt, tak aby mogli tkwić w przekonaniu, że są więźniami wbrew swej woli.
O dziesiątej następnego dnia, w gabinecie Juliana Szernera w centrum miasta, odbyło się spotkanie z miejscowymi przedsiębiorcami i komisarzami. Amon Göth przybył uśmiechając się po bratersku; w znakomicie dopasowanym do swojej wielkiej postury mundurze SS zdawał się dominować w całym pokoju. Był pewien, że uda mu się namówić niezależnych: Boscha, Madritscha i Schindlera, na przeniesienie swych żydowskich robotników za druty Płaszowa. Poza tym przegląd kwalifikacji mieszkańców getta uzmysłowił mu, że na Raszowie będzie można zrobić dobry interes. Wśród przyszłych więźniów byli złotnicy, tapicerzy, krawcy itd., których można użyć do specjalnych zadań, to znaczy do realizacji zamówień oficerów SS i Wehrmachtu, a także bogatszych niemieckich urzędników. W obozie znajdą się warsztaty odzieżowe Madritscha, emaliernia Schindlera, może jakieś zakłady metalowe, fabryka szczotek, magazyn do odnawiania zużytych, uszkodzonych czy poplamionych mundurów Wehrmachtu z frontu rosyjskiego, magazyn żydowskiej odzieży z gett, którą będzie się wysyłało do bombardowanych niemieckich miast. W Lublinie dość napatrzył się na swoich przełożonych buszujących w esesowskich magazynach futer i kosztowności. A że miał już teraz dostatecznie wysoką rangę, więc mógł się spodziewać, że w większości obozowych zakładów będzie miał swój osobisty udział. Osiągnął w swej karierze ten szczęśliwy punkt, w którym obowiązki schodzą się z korzyściami materialnymi. Towarzyski esesman Szerner rozmawiał z nim poprzedniego wieczora przy kolacji o tym, jak wielką szansą jest Płaszów dla młodego oficera – i w ogóle dla nich obu.
Scherner z powagą mówił o „koncentracji siły roboczej”, jakby to była nowo odkryta przez urzędników SS zasada ekonomiczna. Wszyscy robotnicy będą na miejscu, mówił Szerner. Utrzymanie fabryk nie będzie kosztowało ani grosza, nie będzie też opłat za najem. Wszystkich panów zaproszono na popołudnie na inspekcję terenów przemysłowych w Płaszowie.
Przedstawiono nowego komendanta. Powiedział, że cieszy się, iż ma do czynienia z przemysłowcami, których cenny wkład w wysiłek wojskowy jest już szeroko znany.
Amon pokazał na planie obozu obszar zarezerwowany dla fabryk. Mieścił się on tuż obok sektora męskiego; kobiety – mówił z czarującym uśmiechem – będą musiały chodzić nieco dalej, sto czy dwieście metrów w dół zbocza, by dostać się do warsztatów. Zapewnił zebranych, że jego głównym zadaniem jest nadzór nad bezkolizyjnym funkcjonowaniem obozu i że nie ma zamiaru mieszać się do wewnętrznych spraw poszczególnych zakładów. Jego rozkazy – Oberführer Scherner może to potwierdzić – wyraźnie zabraniają tego rodzaju ingerencji. Z drugiej jednak strony Oberführer słusznie zauważył, że korzyści z przeniesienia zakładów produkcyjnych do obozu są obustronne. Właściciele fabryk nie będą musieli płacić za użytkowanie budynków, a on, komendant, nie będzie musiał dostarczać strażników do przeprowadzania więźniów w jedną i drugą stronę. Panowie zdają sobie na pewno sprawę, jaki wpływ na wartość pracownika ma długi marsz wśród wrogich Żydom Polaków.
Podczas swego przemówienia Göth często spoglądał na Madritscha i Schindlera. Na pozyskaniu tych dwóch przemysłowców szczególnie mu zależało. Wiedział już, że może polegać na radach Boscha, na jego rozeznaniu w lokalnej sytuacji. Na przykład Schindler ma dział amunicyjny, na razie niewielki, w fazie rozwojowej, ale jeśli się go przeniesie do Płaszowa, może zdobyć dla obozu uznanie Inspektoratu Uzbrojenia.
Madritsch słuchał Götha uważnie, ze zmarszczonymi brwiami, Schindler zaś, z głową przekrzywioną na bok, patrzył na mówiącego z przychylnym uśmiechem. Göth instynktownie wyczuł, zanim jeszcze skończył mówić, że Madritsch będzie rozsądny i przeniesie się, a Schindler odmówi. Trudno było osądzić z tych pojedynczych decyzji, który z nich ma bardziej ojcowski stosunek do swoich Żydów – Madritsch, chcący być z nimi w Płaszowie, czy Schindler, który pragnie swoich zatrzymać w „Emalii”.
Oskar Schindler poszedł ze wszystkimi na wizję lokalną z tym samym wyrazem żywej tolerancji. Raszów przybrał już kształt obozu. Poprawa pogody pozwoliła na wzniesienie baraków, rozmarznięcie gruntu umożliwiło wykopanie latryn i ustawienie słupów. Polska firma budowlana postawiła kilometry ogrodzeń. Wieże strażnicze z grubych bali wyrastały w niebo od strony Krakowa, a także u wylotu doliny, od strony ulicy Wielickiej, na drugim końcu obozu, oraz od wschodniej strony, na pagórku koło austriackiego wału, tam gdzie Göth i towarzyszące mu osoby patrzyły na szybko postępującą budowę całego obiektu.
Po prawej, w pewnej odległości, Schindler zauważył idące błotnistą dróżką wiodącą w kierunku kolei kobiety, które dźwigały ciężkie elementy baraków. Poniżej, od najniższego punktu doliny i na całym przeciwległym zboczu, stały tarasowe rzędy baraków składanych przez więźniów-mężczyzn, których energiczne ruchy z tej odległości sprawiały wrażenie zapału.
Na najlepszym, najbardziej płaskim kawałku ziemi poniżej zebranych czekał na przemysłowe wykorzystanie szereg długich drewnianych budowli. Jeśli trzeba będzie zainstalować ciężkie maszyny, ułoży się betonowe posadzki. Przeniesieniem całego zakładu zajmie się SS. Droga dojazdowa do tego miejsca to rzeczywiście tylko wiejska dróżka, ale już zwrócono się do pewnej firmy budowlanej z prośbą o zbudowanie centralnej ulicy obozu, a kolej obiecała bocznicę do samej bramy obozowej, do kamieniołomu – tam, na dole, po prawej. Wapień z kamieniołomów i – jak to powiedział Göth – „zdewastowane przez Polaków” nagrobki z cmentarza dostarczą materiału na inne drogi wewnątrz obozu.
– Panowie nie powinni się martwić o drogi – zapewniał Göth – mam bowiem zamiar utrzymywać stałą, silną brygadę kamieniarską i drogową.
Do kamieniołomu prowadził wąski tor biegnący obok budynku administracji i dużych kamiennych baraków wznoszonych dla garnizonu SS i Ukraińców. Wagoniki z kamieniem, każdy o wadze sześciu ton, ciągnęły brygady po trzydzieści pięć do czterdziestu kobiet, napierających na liny przymocowane z powodu nierówności toru po obu stronach wagonika. Jeśli któraś z kobiet się potknęła lub upadła, pozostałe tratowały ją – chyba że się potoczyła na bok, zaprzęgi bowiem miały swą bezwładność i jednostka nie mogła jej powstrzymać. Oglądając ten okrutny, egipski sposób transportu, Oskar poczuł przypływ tych samych mdłości, tego samego pulsowania krwi, jakiego doznał na pagórku nad ulicą Krakusa. Göth uznał, że przemysłowcy są bezpiecznym gronem widzów i że wszyscy należą do jednej duchowej rodziny. Nie czuł się zakłopotany tymi barbarzyńskimi zaprzęgami tam na dole. Podobnie jak na Krakusa, również i teraz rodziło się pytanie: Co mogłoby wprawić SS w zakłopotanie? Co mogłoby wprawić w zakłopotanie Amona?
Zapał budujących baraki sprawiał wrażenie nawet na Oskarze, jakby ci mężczyźni budowali schronienie dla swych kobiet. W tym momencie Schindler jeszcze nie wiedział, że rano Amon wykonał przed tymi mężczyznami pokazową egzekucję, po to oczywiście, aby wiedzieli, jakich warunków pracy mogą się tutaj spodziewać. Po porannym spotkaniu z inżynierami Amon przechadzał się Jerozolimską i zaszedł do koszar SS, gdzie praca przebiegała pod nadzorem Alberta Hujara, doskonałego podoficera, który wkrótce miał otrzymać stopień oficerski. Hujar podszedł służbiście i złożył meldunek. Część fundamentu koszar zapadła się, powiedział z wypiekami na twarzy. Gdy Hujar mówił, Amon spostrzegł jakąś kobietę, która chodziła wokół nie dokończonego budynku i mówiła coś do pracujących przy budynku robotników. Pokazywała gdzieś ręką, wyglądała, jakby tymi robotnikami dyrygowała.
– Kto to? – spytał Hujara.
Była to więźniarka o nazwisku Diana Reiter, inżynier architekt, którą przydzielono do budowy koszar. Twierdziła, że fundament wykopano niestarannie, i chciała, by wykopano cały beton i kamień z powrotem i aby budowę tego fragmentu baraku rozpoczęto od zera.
Z koloru twarzy Hujara Göth domyślił się, że miał on z nią ostrą sprzeczkę. Hujar rzeczywiście krzyczał na nią: „Budujesz koszary, a nie hotel «Europa»!”
Amon uśmiechnął się lekko do podoficera.
– Nie będziemy się z nimi kłócić – powiedział, jakby coś obiecując. – Przyprowadź ją.
Szła w kierunku Amona z tą sztuczną elegancją, którą zawdzięczała mieszczańskim rodzicom i ich ambicjom kształcenia jej – gdy uczciwi Polacy nie chcieli jej przyjąć na swoje uniwersytety – w Wiedniu czy Mediolanie, by zdobyła zawód i skuteczniejsze barwy ochronne. Szła ku niemu, jakby jej i jego wykształcenie łączyło ich w bitwie z głupimi podoficerami i słabą fachowością esesowskiego inżyniera, który nadzorował kopanie fundamentów. Nie wiedziała, że on najbardziej nienawidzi takich jak ona, takich, którzy wbrew dowodom w postaci jego esesowskiego munduru, w postaci tych powstających budowli sądzą, że ich żydowskość jest niewidoczna.
– Podobno pokłóciła się pani z oberscharführerem Hujarem – powiedział Göth.
Potwierdziła stanowczym skinieniem głowy. Herr Kommandant, sugerował ten gest, na pewno zrozumie to, czego ten idiota Hujar nijak pojąć nie potrafi.
– Trzeba ponownie wykopać cały fundament po tej stronie – powiedziała energicznie.
Amon oczywiście wiedział, że to ich metoda: robić wszystko jak najdłużej, aby w ten sposób zapewnić robotnikom bezpieczeństwo na czas trwania prac.
– Jeśli się wszystkiego jeszcze raz nie przekopie – mówiła – w najlepszym razie dojdzie do osunięcia południowej ściany. A może też wszystko się zawalić.
Argumentowała dalej, a Amon, przekonany, że ona kłamie, kiwał głową. Uczono go, że nie wolno słuchać specjalisty-Żyda. Specjalista-Żyd jest z tej samej gliny co Marks, którego teorie godzą w moralność rządu, i Freud, który podważał moralność aryjskiego umysłu. Amonowi wydawało się, że nalegania tej kobiety stanowią groźbę dla jego osobistej moralności.
Wezwał Hujara. Podoficer wrócił niechętnie. Sądził, że Göth każe mu zrobić tak, jak chce ta kobieta. Ona też tak sądziła.
– Zastrzel ją – rozkazał Amon.
Minęła dłuższa chwila, zanim Hujar strawił rozkaz.
– Zastrzel ją – powtórzył Amon.
Hujar wziął dziewczynę za łokieć, by ją odprowadzić gdzieś w ustronne miejsce.
– Tutaj! – powiedział Amon. – Zastrzel ją tutaj! Na moją odpowiedzialność.
Hujar wiedział, jak to się robi. Chwycił ją za łokieć, pchnął nieco przed siebie, wyjął z kabury mauzera i strzelił jej w kark.
Huk przeraził wszystkich, z wyjątkiem może samych oprawców i umierającej Diany Reiter. Padła na kolana i podniosła wzrok. To nie wystarczy, zdawała się mówić. Wiedzące spojrzenie w jej oczach przestraszyło Amona i jednocześnie usprawiedliwiło go, wyniosło. Nie miał pojęcia, a gdyby mu ktoś powiedział, nie uwierzyłby nawet, że takie reakcje mają swoje nazwy kliniczne. Był przekonany, że oto spływa na niego łaska, która jest nieuniknionym następstwem spełnienia aktu politycznej, rasowej i moralnej sprawiedliwości. Za takie uniesienia trzeba jednak płacić: zanim nastanie wieczór, pełnię tej godziny zastąpi taka pustka, że chcąc zachować psychiczną równowagę, Amon będzie musiał uciec się do wódki, jedzenia i kontaktu z kobietą.
Poza tym unieważnienie zachodnioeuropejskiego dyplomu Diany Reiter miało swą wartość praktyczną: żaden budowniczy baraków czy dróg w Płaszowie nie będzie się odtąd uważał za niezbędnego przy wykonywaniu zadania; jeśli Diana Reiter przy całej swojej fachowości nie potrafiła się uratować, to dla pozostałych jedyną szansą jest szybka, anonimowa praca. Dlatego kobiety dźwigające elementy baraków ze stacji Kraków-Płaszów, brygady kamieniarskie, mężczyźni składający baraki, wszyscy pracowali z energią proporcjonalną do tego, czego się nauczyli patrząc na zabójstwo Diany Reiter.
A co do Hujara i jego kolegów, to teraz wiedzieli już, że natychmiastowe egzekucje będą w Płaszowie czymś codziennym i bezkarnym.