XXXI

Jest taki mo­ment w cza­sie każ­dej roz­mo­wy na te­mat Schin­dle­ra, kie­dy ży­ją­cy zna­jo­mi Herr Di­rek­to­ra za­czy­na­ją mru­gać ocza­mi, krę­cić gło­wa­mi i w spo­sób nie­mal ma­te­ma­tycz­ny do­szu­ki­wać się jego mo­ty­wów. Jed­no z naj­częst­szych od­czuć Schin­dle­ro­wych Ży­dów co do jego po­bu­dek spro­wa­dza się do słów: „Nie wiem, cze­mu to ro­bił”. Na wstę­pie moż­na po­wie­dzieć, że Oskar był gra­czem, czło­wie­kiem sen­ty­men­tal­nym, któ­ry lu­bił przej­rzy­stość, pro­sto­tę czy­nie­nia do­bra; że był z uspo­so­bie­nia anar­chi­stą lu­bu­ją­cym się w ośmie­sza­niu sys­te­mu i że pod jego szcze­rą zmy­sło­wo­ścią tkwi­ła wraż­li­wość na be­stial­stwo, zdol­ność re­ago­wa­nia na nie, nie­ule­ga­nia mu. Lecz wszyst­ko to po zsu­mo­wa­niu nie tłu­ma­czy upo­ru, z ja­kim la­tem 1944 Oskar przy­go­to­wy­wał osta­tecz­ną przy­stań dla pod­opiecz­nych „Ema­lii”.

I nie tyl­ko dla nich. Na po­cząt­ku wrze­śnia po­je­chał do Pod­gó­rza i od­wie­dził Ma­drit­scha, któ­ry wte­dy za­trud­niał w swej fa­bry­ce mun­du­rów po­nad trzy ty­sią­ce więź­niów. Jego za­kład też li­kwi­do­wa­no. Mia­ły zo­stać tyl­ko ma­szy­ny do szy­cia, na­to­miast lu­dzie… Oskar pod­su­nął mu myśl, że współ­dzia­ła­jąc mo­gli­by ra­zem wy­wieźć czte­ry ty­sią­ce lu­dzi i umie­ścić ich w ja­kimś bar­dziej bez­piecz­nym miej­scu na Mo­ra­wach.

Za­słu­gi Ma­drit­scha będą za­wsze słusz­nie wy­chwa­la­ne przez jego by­łych więź­niów. Za chleb i kur­czę­ta szmu­glo­wa­ne do jego fa­bry­ki pła­cił z wła­snej kie­sze­ni, po­no­sił przy tym sta­łe ry­zy­ko. Moż­na by rzec, że miał bar­dziej sta­ły cha­rak­ter niż Oskar. Nie tak bły­sko­tli­wy, nie tak ła­two ule­ga­ją­cy ob­se­sjom. Nie do­świad­czył aresz­to­wa­nia. Lecz był bar­dziej ludz­ki, niż po­zwa­la­ło na to jego wła­sne bez­pie­czeń­stwo; gdy­by nie spryt i ener­gia, skoń­czył­by w Oświę­ci­miu.

Te­raz Oskar przed­sta­wił mu wi­zję obo­zu Ma­drit­scha-Schin­dle­ra gdzieś w wy­so­kich Je­sio­ni­kach, w ja­kimś za­dy­mio­nym, bez­piecz­nym, prze­my­sło­wym mia­stecz­ku.

Po­mysł przy­padł Ma­drit­scho­wi do gu­stu, ale z od­po­wie­dzią się nie spie­szył. Mimo że wszy­scy wie­dzie­li, iż woj­na jest prze­gra­na, SS było cią­gle groź­ne, a może na­wet groź­niej­sze niż do­tych­czas. Ma­dritsch słusz­nie przy­pusz­czał, że więź­nio­wie Pła­szo­wa w nad­cho­dzą­cych mie­sią­cach znik­ną w obo­zach śmier­ci po­ło­żo­nych da­lej na za­chód. I choć Oskar był upar­ty i opę­ta­ny swą wi­zją, po­dob­nie rzecz się mia­ła z Głów­nym Urzę­dem SS i jego ce­nio­ny­mi funk­cjo­na­riu­sza­mi te­re­no­wy­mi: ko­men­dan­ta­mi obo­zów kon­cen­tra­cyj­nych.

Nie po­wie­dział jed­nak „nie”. Po­trze­bo­wał cza­su do za­sta­no­wie­nia. Choć nie zdra­dził tego Oska­ro­wi, to jed­nak bał się chy­ba dzie­lić te­ren fa­brycz­ny z lek­ko­myśl­nym, de­mo­nicz­nym ty­pem po­kro­ju Schin­dle­ra.

Oskar wy­ru­szył w dro­gę bez wy­raź­ne­go po­par­cia ze stro­ny Ma­drit­scha. Po­je­chał do Ber­li­na i za­pro­sił na obiad puł­kow­ni­ka Eri­cha Lan­ge­go.

– Mogę się prze­rzu­cić w ca­ło­ści na pro­duk­cję po­ci­sków – po­wie­dział mu. – Mogę prze­wieźć swo­je cięż­kie ma­szy­ny.

Lan­ge był nie­zbęd­ny. Mógł za­gwa­ran­to­wać kon­trak­ty, mógł na­pi­sać ser­decz­ne re­ko­men­da­cje, któ­rych Oskar po­trze­bo­wał dla Rady Ewa­ku­acyj­nej i nie­miec­kich urzęd­ni­ków na Mo­ra­wach.

Póź­niej Oskar po­wie o tym ta­jem­ni­czym ofi­ce­rze szta­bo­wym, że słu­żył mu on sta­łą po­mo­cą. Lan­ge na­dal był w sta­nie eg­zal­to­wa­nej de­spe­ra­cji i mo­ral­ne­go obu­rze­nia, ty­po­we­go dla wie­lu pra­cu­ją­cych w ra­mach sys­te­mu, ale nie za­wsze dla jego do­bra.

– To się da zro­bić – od­po­wie­dział Lan­ge – ale po­trze­ba bę­dzie pie­nię­dzy. Nie dla mnie, dla in­nych.

Dzię­ki Lan­ge­mu Oskar od­był roz­mo­wę z ofi­ce­rem z Rady Ewa­ku­acyj­nej przy OKH na Ben­dler­stras­se. Wła­ści­wie, mó­wił ofi­cer, moż­na by ewa­ku­ację za­apro­bo­wać, ale jest jed­na prze­szko­da. Gu­ber­na­tor vel gau­le­iter Mo­raw, rzą­dzą­cy na zam­ku Li­be­rec, pro­wa­dzi po­li­ty­kę nie­wpusz­cza­nia ży­dow­skich obo­zów pra­cy na swój te­ren. Ani SS, ani In­spek­to­ra­to­wi Uzbro­je­nia nie uda­ło się go prze­ko­nać do zmia­ny tej po­li­ty­ki. Od­po­wied­nią oso­bą, z któ­rą moż­na by ten pro­blem omó­wić, jest pe­wien in­ży­nier We­hr­mach­tu z biu­ra In­spek­to­ra­tu Uzbro­je­nia w Trop­pau, czło­wiek o na­zwi­sku Sus­smuth. Od nie­go też Oskar bę­dzie mógł się do­wie­dzieć, ja­kie miej­sca re­lo­ka­cji są do­stęp­ne na Mo­ra­wach. Tym­cza­sem Herr Schin­dler może li­czyć na po­par­cie Głów­nej Rady Ewa­ku­acyj­nej.

– Ale ro­zu­mie pan, że z po­wo­du róż­ne­go ro­dza­ju na­ci­sków i spo­wo­do­wa­nych woj­ną ogra­ni­czeń oso­bi­stej wy­go­dy od­po­wiedź bę­dzie szyb­sza, je­śli w ja­kiś spo­sób oka­że im pan hoj­ność. Nam, bied­nym miesz­czu­chom, bra­ku­je szyn­ki, cy­gar, al­ko­ho­lu, ubrań, kawy… ta­kich rze­czy.

Ofi­cer my­ślał chy­ba, że Oskar wozi ze sobą po­ło­wę przed­wo­jen­nej pro­duk­cji rol­nej Pol­ski. Tym­cza­sem, żeby skom­ple­to­wać pre­zent dla pa­nów z Rady, Oskar mu­siał ku­po­wać luk­su­so­we ar­ty­ku­ły na ber­liń­skim czar­nym ryn­ku. Star­szy je­go­mość w re­cep­cji ho­te­lu „Ad­lon” zdo­był dla Herr Schin­dle­ra do­sko­na­łe­go sznap­sa za ulgo­wą cenę 80 RM za bu­tel­kę. A pa­nom z Rady nie moż­na było po­słać mniej niż tu­zin. Kawa na­to­miast była na wagę zło­ta, a za ha­wań­skie cy­ga­ra żą­da­no już cał­kiem za­wrot­nych sum. Mimo to Oskar ku­pił więk­szą ich ilość i wło­żył do przy­go­to­wa­ne­go wcze­śniej ko­sza. Pa­no­wie z Rady będą po­trze­bo­wać dużo siły per­swa­zji, żeby prze­ko­nać gu­ber­na­to­ra Mo­raw.

W cza­sie gdy Oskar pro­wa­dził ne­go­cja­cje Amon Göth zo­stał aresz­to­wa­ny.


Ktoś mu­siał na nie­go do­nieść. Ja­kiś za­wist­ny młod­szy ofi­cer lub su­mien­ny oby­wa­tel, któ­ry od­wie­dził wil­lę ko­men­dan­ta i po­czuł się do­tknię­ty jej wy­go­da­mi i luk­su­sa­mi. Star­szy in­spek­tor SS, Ec­kert, za­czął przy­glą­dać się fi­nan­so­wym ope­ra­cjom Amo­na. Nie in­te­re­so­wa­ło go strze­la­nie z bal­ko­nu. Mal­wer­sa­cje i czar­no­ryn­ko­we ma­chi­na­cje – ow­szem, jak rów­nież skar­gi pod­wład­nych na zbyt su­ro­we trak­to­wa­nie.

SS aresz­to­wa­ło Amo­na, gdy ten był na urlo­pie u swo­je­go ojca w Wied­niu. Prze­szu­ka­no tak­że miesz­ka­nie, któ­re miał w tym mie­ście, i zna­le­zio­no skryt­kę z pie­niędz­mi, oko­ło 80 000 RM, któ­rych po­cho­dze­nia Amon nie po­tra­fił w spo­sób za­do­wa­la­ją­cy wy­tłu­ma­czyć. Zna­leź­li tak­że się­ga­ją­cy su­fi­tu stos wznie­sio­ny z bli­sko mi­lio­na pa­pie­ro­sów. Wie­deń­skie miesz­ka­nie Amo­na bar­dziej przy­po­mi­na­ło ma­ga­zyn niż sto­łecz­ne pied-à-ter­re.

Na pierw­szy rzut oka może się wy­dać dziw­ne, że SS, a ści­ślej ofi­ce­ro­wie V Biu­ra Głów­ne­go Urzę­du Bez­pie­czeń­stwa Rze­szy, ze­chcie­li aresz­to­wać tak wy­daj­ne­go funk­cjo­na­riu­sza jak haupt­sturm­füh­rer Göth. Ale już wcze­śniej ba­da­li nie­pra­wi­dło­wo­ści w Bu­chen­wal­dzie i usi­ło­wa­li do­brać się do ko­men­dan­ta Ko­cha. Pró­bo­wa­li na­wet zna­leźć pod­sta­wę do aresz­to­wa­nia nie­sław­ne­go Ru­dol­fa Hos­sa i prze­słu­chi­wa­li wie­deń­ską Ży­dów­kę, któ­ra, jak są­dzi­li, była w cią­ży z tym gwiaz­do­rem sys­te­mu obo­zów. W tej sy­tu­acji Amon, wście­kły, że prze­szu­ku­ją mu miesz­ka­nie, nie mógł li­czyć na bez­kar­ność.

Za­wieź­li go do Wro­cła­wia i na czas śledz­twa i pro­ce­su wsa­dzi­li do wię­zie­nia SS. Rów­no­cze­śnie jed­nak, prze­słu­chu­jąc He­le­nę Hirsch na oko­licz­ność jej ewen­tu­al­ne­go współ­udzia­łu w szwin­dlach Amo­na, wy­ka­za­li się nie­zna­jo­mo­ścią obo­zo­wych sto­sun­ków. Dwu­krot­nie za­bie­ra­li He­le­nę do celi w pod­zie­miach ko­szar SS w Pła­szo­wie na prze­słu­cha­nia. Za­sy­py­wa­li ją py­ta­nia­mi na te­mat kon­tak­tów Amo­na z czar­nym ryn­kiem – kim byli jego agen­ci, jak kie­ro­wał za­kła­dem ju­bi­ler­skim w Pła­szo­wie, za­kła­dem kra­wiec­kim i ta­pi­cer­skim. Nikt jej nie ude­rzył ani też jej nie gro­ził. Byli jed­nak prze­ko­na­ni, iż ona jest człon­kiem gan­gu. He­le­na, je­śli kie­dy­kol­wiek ma­rzy­ła o nie­praw­do­po­dob­nym, cu­dow­nym oca­le­niu, ni­g­dy jed­nak nie ośmie­li­ła­by się po­my­śleć, że na­stą­pi to dzię­ki aresz­to­wa­niu Amo­na przez SS. Ale w celi prze­słu­chań roz­są­dek opusz­czał ją, kie­dy pró­bo­wa­li pod­cią­gnąć ją pod ten sam co Amo­na pa­ra­graf.

– Chi­lo­wicz mógł­by wam po­móc – po­wie­dzia­ła. – Ale on nie żyje.

Byli za­wo­do­wy­mi po­li­cjan­ta­mi i po ja­kimś cza­sie zo­rien­to­wa­li się, że oprócz kil­ku dro­bia­zgów na te­mat zbyt­kow­nej kuch­ni Götha ni­cze­go się od niej nie do­wie­dzą. Mo­gli ją za­py­tać o siń­ce na twa­rzy, ale wie­dzie­li, że nie do­sta­ną Amo­na pod za­rzu­tem sa­dy­zmu. Kie­dy pro­wa­dzi­li śledz­two w spra­wie sa­dy­zmu w Sach­sen­hau­sen, wy­rzu­ci­li ich z obo­zu uzbro­je­ni straż­ni­cy. W Bu­chen­wal­dzie zna­leź­li prze­ciw­ko ko­men­dan­to­wi waż­ne­go świad­ka, pod­ofi­ce­ra, lecz zmarł on ta­jem­ni­czo w swej celi. Szef gru­py śled­czej SS roz­ka­zał za­apli­ko­wać prób­ki po­bra­ne z żo­łąd­ka pod­ofi­ce­ra czte­rem ro­syj­skim więź­niom. Pa­trzył, jak umie­ra­ją, i zdo­był tym do­wód prze­ciw­ko ko­men­dan­to­wi i le­ka­rzo­wi obo­zo­we­mu. Uzy­skał na­wet sank­cję pro­ku­ra­tor­ską za mor­der­stwo i akty sa­dy­zmu, ale sank­cja ta spo­wo­do­wa­ła tyl­ko, że per­so­nel obo­zu za­cie­śnił sze­re­gi i po­zbył się ży­ją­cych świad­ków. Tak więc ofi­ce­ro­wie V Biu­ra nie py­ta­li He­le­ny o jej ob­ra­że­nia. Ogra­ni­czy­li się do mal­wer­sa­cji i w koń­cu prze­sta­li ją na­ga­by­wać.

Prze­słu­chi­wa­no rów­nież Miet­ka Pem­pe­ra. Był na tyle mą­dry, żeby nie mó­wić zbyt wie­le o Amo­nie, o jego zbrod­niach. Znał tyl­ko po­gło­ski na te­mat kom­bi­na­cji Amo­na. Uda­wał nie­za­an­ga­żo­wa­ne­go, do­brze uło­żo­ne­go ste­no­ty­pi­stę ma­te­ria­łów jaw­nych.

– Herr Kom­man­dant ni­g­dy ze mną o tym nie mó­wił – brzmia­ły jego czę­sto po­wta­rza­ne od­po­wie­dzi.

Jed­nak pod tą pozą mu­siał skry­wać ta­kie samo peł­ne zdzi­wie­nia nie­do­wie­rza­nie, ja­kie od­czu­wa­ła He­le­na Hirsch. Je­śli co­kol­wiek mo­gło mu dać szan­sę prze­trwa­nia, było to aresz­to­wa­nie Amo­na. Wie­dział bo­wiem, że kie­dy Ro­sja­nie do­trą do Ta­mo­wa, Amon po­dyk­tu­je ostat­ni list, a na­stęp­nie za­mor­du­je ste­no­ty­pi­stę. Mie­tek mar­twił się więc, żeby nie wy­pu­ści­li Amo­na zbyt szyb­ko.

Ale SS in­te­re­so­wa­ły tyl­ko spe­ku­la­cje Amo­na. Prze­słu­chu­ją­cy Pem­pe­ra sę­dzia do­wie­dział się od obe­rschar­füh­re­ra Lo­ren­za Lands­dor­fe­ra, że haupt­sturm­füh­rer Göth po­zwa­lał ży­dow­skie­mu ste­no­gra­fo­wi prze­pi­sy­wać dy­rek­ty­wy i pla­ny po­stę­po­wa­nia gar­ni­zo­nu SS na wy­pa­dek par­ty­zanc­kie­go na­pa­du na obóz. Tłu­ma­cząc Pem­pe­ro­wi, jak prze­pi­sać i uło­żyć te pla­ny gra­ficz­nie, Amon po­dob­no po­ka­zał mu na­wet eg­zem­pla­rze po­dob­nych pla­nów do­ty­czą­cych in­nych obo­zów kon­cen­tra­cyj­nych. Sę­dzia był tak za­nie­po­ko­jo­ny ujaw­nie­niem taj­nych do­ku­men­tów ży­dow­skie­mu więź­nio­wi, że na­ka­zał Pem­pe­ra aresz­to­wać.

Aresz­to­wa­ny spę­dził dwa peł­ne obaw ty­go­dnie w celi pod ko­sza­ra­mi SS. Nie bito go, ale był re­gu­lar­nie prze­słu­chi­wa­ny przez ko­lej­nych śled­czych De­par­ta­men­tu V i przez dwóch sę­dziów SS. Zda­wa­ło mu się, że wi­dzi w ich oczach wy­rok. Któ­re­goś dnia pod­czas prze­słu­cha­nia na te­mat pla­nów na wy­pa­dek za­gro­że­nia Pla­szo­wa Pem­per za­py­tał ofi­ce­rów śled­czych:

– Cze­mu mnie tu trzy­ma­cie? Wię­zie­nie to wię­zie­nie. I tak mam wy­rok śmier­ci.

Był to ar­gu­ment ob­li­czo­ny na przy­spie­sze­nie za­koń­cze­nia spra­wy: albo wy­pusz­czą go z celi, albo za­strze­lą. Po prze­słu­cha­niu Pem­per w na­pię­ciu cze­kał, co bę­dzie da­lej. W koń­cu otwo­rzo­no drzwi celi i od­pro­wa­dzo­no go do ba­ra­ku w obo­zie. Nie było to jed­nak ostat­nie prze­słu­cha­nie w spra­wach zwią­za­nych z ko­men­dan­tem Göthem.

Wy­da­je się, że po aresz­to­wa­niu Amo­na jego pod­wład­ni nie spie­szy­li się z udzie­le­niem mu po­par­cia. Byli ostroż­ni. Cze­ka­li. Bosch, któ­ry wy­pił mo­rze Amo­no­wej wód­ki, po­wie­dział unter­sturm­füh­re­ro­wi Joh­no­wi, że nie war­to pró­bo­wać prze­ku­pić in­spek­to­rów V De­par­ta­men­tu. A co do prze­ło­żo­nych Amo­na, to Szer­ner zo­stał od­de­le­go­wa­ny do zwal­cza­nia par­ty­zan­tów w Pusz­czy Nie­po­ło­mic­kiej, gdzie w koń­cu zgi­nął w za­sadz­ce. Amon był w rę­kach lu­dzi z Ora­nien­bur­ga, a ci ni­g­dy nie ja­da­li obia­dów w jego domu – a je­śli ja­da­li, to albo byli wstrzą­śnię­ci jego wy­staw­nym try­bem ży­cia, albo czu­li za­wiść.

Kie­dy SS wy­pu­ści­ło He­le­nę Hirsch, była już słu­żą­cą no­we­go ko­men­dan­ta, haupt­sturm­füh­re­ra Büsche­ra. Prze­ka­zał on jej przy­ja­ciel­ski li­ścik od Amo­na, w któ­rym eks-ko­men­dant pro­sił ją o pacz­kę z ubra­niem, ro­man­sa­mi i po­wie­ścia­mi de­tek­ty­wi­stycz­ny­mi oraz odro­bi­ną al­ko­ho­lu dla ulże­nia po­by­to­wi w celi. Ten list od Amo­na był jak list od krew­ne­go. „Czy mo­gła­byś mi wy­świad­czyć przy­słu­gę i ze­brać dla mnie na­stę­pu­ją­ce rze­czy?” – pi­sał, a za­koń­czył w ten spo­sób: „Mam na­dzie­ję wkrót­ce się z tobą zo­ba­czyć”.

Tym­cza­sem Oskar po­je­chał do han­dlo­we­go mia­sta Trop­pau, żeby zo­ba­czyć się z in­ży­nie­rem Sus­smu­them. Przy­wiózł wód­kę i dia­men­ty, ale w tym przy­pad­ku oka­za­ły się one zbęd­ne. Sus­smuth po­wie­dział Oska­ro­wi, że już roz­ma­wiał o za­kła­da­niu ma­łych ży­dow­skich obo­zów pra­cy w przy­gra­nicz­nych mia­stach Mo­raw, obo­zów, któ­re by wy­twa­rza­ły to­wa­ry dla In­spek­to­ra­tu Uzbro­je­nia. Obo­zy ta­kie by­ły­by oczy­wi­ście pod cen­tral­ną kon­tro­lą albo Oświę­ci­mia, albo Gross-Ro­sen, bo­wiem stre­fy wpły­wów du­żych obo­zów kon­cen­tra­cyj­nych się­ga­ły poza gra­ni­cę pol­sko-cze­cho­sło­wac­ką. Dla więź­niów małe obo­zy pra­cy były bez­piecz­niej­sze niż wiel­ka ne­kro­po­lia sa­me­go Oświę­ci­mia. Oczy­wi­ście Sus­smuth nic nie wskó­rał. Za­mek w Li­ber­cu od­rzu­cił jego pro­po­zy­cję, a on nie miał żad­ne­go klu­cza. Ta­kim klu­czem mógł być Oskar i udzie­lo­ne mu przez puł­kow­ni­ka Lan­ge­go i przez pa­nów z Rady Ewa­ku­acyj­nej po­par­cie.

Sus­smuth po­sia­dał w swym biu­rze li­stę miejsc, któ­re nada­wa­ły się na za­ło­że­nie za­kła­dów ewa­ku­owa­nych ze stre­fy dzia­łań wo­jen­nych. Nie­da­le­ko Zwit­tau, ro­dzin­ne­go mia­sta Oska­ra, na skra­ju wsi Brin­ri­litz sta­ła duża fa­bry­ka tek­styl­na, wła­sność bra­ci Hof­f­ma­nów z Wied­nia. Po­przed­nio dzia­ła­li w bran­ży na­bia­ło­wej w swym ro­dzin­nym mie­ście, ale po przy­by­ciu do Su­de­ten­lan­du (przy­je­cha­li tam za woj­skiem, tak jak Oskar do Kra­ko­wa) szyb­ko sta­li się ma­gna­ta­mi tek­styl­ny­mi. Cały je­den pa­wi­lon ich fa­bry­ki stał bez­pro­duk­tyw­nie, uży­wa­no go je­dy­nie jako ma­ga­zy­nu prze­sta­rza­łych ma­szyn przę­dzal­ni­czych. Miej­sce to ob­słu­gi­wał wę­zeł ko­le­jo­wy Zwit­tau, gdzie szwa­gier Schin­dle­ra za­wia­dy­wał dwor­cem to­wa­ro­wym. A jed­na z li­nii ko­le­jo­wych bie­gła nie­da­le­ko bra­my.

– Bra­cia Hof­f­ma­no­wie to spe­ku­lan­ci – po­wie­dział Sus­smuth z uśmie­chem. – Mają na miej­scu po­par­cie par­tii; Rada Po­wia­to­wa i se­kre­tarz okrę­go­wy sie­dzą u nich w kie­sze­ni. Ale pan ma za sobą puł­kow­ni­ka Lan­ge­go. Na­pi­szę nie­zwłocz­nie do Ber­li­na i za­le­cę sko­rzy­sta­nie z pa­wi­lo­nu Hof­f­ma­nów.

Oskar od dzie­ciń­stwa znał zniem­cza­łą wieś Brin­n­litz. Jej cha­rak­ter na­ro­do­wo­ścio­wy od­da­wa­ła jej na­zwa, jako że Cze­si na­zwa­li­by ją Brne­nec, tak jak Zwit­tau to po cze­sku Zvi­ta­va. Miesz­kań­cy Brin­n­litz nie by­li­by za­chwy­ce­ni są­siedz­twem ty­sią­ca Ży­dów. Oby­wa­te­lom Zwit­tau, spo­śród któ­rych re­kru­to­wa­li się pra­cow­ni­cy Hof­f­ma­nów, tak­że nie spodo­ba się to, że na tak póź­nym eta­pie woj­ny zo­sta­nie ska­żo­ny ich wiej­sko-prze­my­sło­wy za­ścia­nek.

W każ­dym ra­zie Oskar po­je­chał tam, żeby rzu­cić okiem na te­ren. Nie zbli­żał się do biu­ra, bo w ten spo­sób nie­po­trzeb­nie ostrzegł­by „tward­sze­go” z Hof­f­ma­nów, tego, któ­ry dy­rek­to­ro­wał fir­mie. Mimo to wszedł do pa­wi­lo­nu nie za­cze­pio­ny. Była to sta­ro­świec­ka, zbu­do­wa­na wo­kół dzie­dziń­ca pię­tro­wa hala prze­my­sło­wa. Par­ter miał wy­so­ki strop i był wy­peł­nio­ny ma­szy­na­mi i pa­ka­mi weł­ny. Pię­tro mu­sia­ło być prze­zna­czo­ne na biu­ra i lżej­szy sprzęt. Jego po­sadz­ka nie wy­trzy­ma­ła­by cię­ża­ru du­żych pras. Par­ter nada­wał­by się na warsz­ta­ty DEF-u, biu­ra i, w rogu, miesz­ka­nie dy­rek­to­ra. Na pię­trze moż­na by za­kwa­te­ro­wać więź­niów.

Obiekt bar­dzo przy­padł mu do gu­stu. Po­je­chał do Kra­ko­wa. Nie mógł do­cze­kać się prze­no­sin, wy­da­nia ko­niecz­nych sum, dru­giej roz­mo­wy z Ma­drit­schem. Sus­smuth mógł tak­że zna­leźć miej­sce dla Ma­drit­scha – może na­wet ja­kąś halę w Brin­n­litz.

Gdy wró­cił, do­wie­dział się, że alianc­ki bom­bo­wiec, ze­strze­lo­ny przez my­śli­wiec Luft­waf­fe, spadł na dwa ostat­nie ba­ra­ki przy­fa­brycz­ne­go obo­zu. Jego po­czer­nia­ły ka­dłub le­żał po­chy­ło na ru­inach spłasz­czo­nych ba­ra­ków. W „Ema­lii” w tym cza­sie po­zo­sta­wa­ła już tyl­ko mała gru­pa więź­niów, po­trzeb­na do za­koń­cze­nia pro­duk­cji i utrzy­ma­nia fa­bry­ki. Więź­nio­wie ci wi­dzie­li, jak ma­szy­na spa­da­ła w pło­mie­niach. We­wnątrz znaj­do­wa­ło się dwóch lu­dzi; ich cia­ła spło­nę­ły. Lu­dzie z Luft­waf­fe, któ­rzy przy­szli za­brać zwło­ki, po­wie­dzie­li Ada­mo­wi Gar­dę, że to bom­bo­wiec typu Stir­ling, a człon­ko­wie za­ło­gi byli Au­stra­lij­czy­ka­mi. Je­den miał w rę­kach zwę­glo­ne reszt­ki an­giel­skiej Bi­blii, mu­siał ją trzy­mać w cza­sie ka­ta­stro­fy. Dwóch in­nych wy­sko­czy­ło na spa­do­chro­nach nad przed­mie­ścia­mi. Jed­ne­go zna­le­zio­no – za­mo­ta­ny w sznu­ry zmarł od ran. Dru­gie­go prze­chwy­ci­li par­ty­zan­ci i gdzieś ukry­li. Za­da­niem Au­stra­lij­czy­ków był zrzut dla par­ty­zan­tów w pusz­czy na wschód od Kra­ko­wa.

Je­śli Oskar po­trze­bo­wał po­twier­dze­nia swo­ich do­my­słów – to wła­śnie je otrzy­mał. Lu­dzie przy­by­wa­li z nie­wy­obra­żal­nie da­le­kich mia­ste­czek głę­bo­kiej au­stra­lij­skiej pro­win­cji po to, by przy­spie­szyć ko­niec Kra­ko­wa. Na­tych­miast za­dzwo­nił do funk­cjo­na­riu­sza w biu­rze sze­fa ko­lei wschod­niej, Ger­te­isa, któ­ry był od­po­wie­dzial­ny za ta­bor ko­le­jo­wy, i za­pro­sił go na obiad, by po­roz­ma­wiać o za­po­trze­bo­wa­niu DEF-u na plat­for­my ko­le­jo­we.


W ty­dzień po roz­mo­wie Oska­ra z Sus­smu­them pa­no­wie z ber­liń­skiej Rady Ewa­ku­acyj­nej po­in­for­mo­wa­li gu­ber­na­to­ra Mo­raw, że za­kła­dy zbro­je­nio­we Oska­ra Schin­dle­ra zo­sta­ną umiesz­czo­ne w pa­wi­lo­nie fa­bry­ki tek­styl­nej Hof­f­ma­nów w Brin­n­litz. W tej sy­tu­acji urzęd­ni­cy gu­ber­na­to­ra mo­gli tyl­ko zwol­nić tem­po pa­pier­ko­wej ro­bo­ty. Jed­nak Hof­f­man i inni człon­ko­wie par­tii w re­jo­nie Zwit­tau już roz­po­wszech­nia­li re­zo­lu­cje prze­ciw­ko in­tru­zom. Par­tyj­ny kre­isle­iter z Zwit­tau na­pi­sał do Ber­li­na skar­gę, że Ży­dzi z Pol­ski będą sta­no­wić za­gro­że­nie dla zdro­wia mo­raw­skich Niem­ców. Po raz pierw­szy w no­wo­cze­snej hi­sto­rii tego re­gio­nu może się po­ja­wić ty­fus pla­mi­sty, a fa­brycz­ka Schin­dle­ra, ma­jąc wąt­pli­wą war­tość dla wy­sił­ku wo­jen­ne­go, przy­cią­gnie tyl­ko alianc­kie bom­bow­ce, do­pro­wa­dza­jąc do znisz­cze­nia waż­ne­go za­kła­du Hof­f­ma­nów. Ży­dow­scy prze­stęp­cy z pro­po­no­wa­ne­go obo­zu będą li­czeb­nie prze­wyż­szać małą i przy­zwo­itą lud­ność Brin­n­litz, sta­ną się jak rak na zdro­wym cie­le Zwit­tau.

Pro­te­sty ta­kie nie mia­ły naj­mniej­szych szans po­wo­dze­nia, po­nie­waż tra­fia­ły pro­sto na biur­ko Eri­cha Lan­ge­go w Ber­li­nie. Zaś ape­le kie­ro­wa­ne do Trop­pau wy­ci­szał po­czci­wy Sus­smuth. Nie­mniej jed­nak na mu­rach ro­dzin­ne­go mia­sta Oska­ra po­ja­wi­ły się pla­ka­ty „PRECZ Z ŻY­DOW­SKI­MI KRY­MI­NA­LI­STA­MI”.

A Oskar pła­cił. Pła­cił kra­kow­skie­mu Ko­mi­te­to­wi Ewa­ku­acyj­ne­mu za przy­spie­sze­nie po­zwo­le­nia na prze­nie­sie­nie ma­szyn. Wy­dział Go­spo­dar­ki w Kra­ko­wie trze­ba było za­chę­cić do od­blo­ko­wa­nia kont ban­ko­wych. Pie­nią­dze nie były w tych cza­sach zbyt do­brym środ­kiem płat­ni­czym, więc Oskar pła­cił to­wa­ra­mi – ki­lo­gra­ma­mi her­ba­ty, skó­rza­ny­mi bu­ta­mi, kawą, kon­ser­wa­mi ryb­ny­mi. Spę­dzał po­po­łu­dnia w ulicz­kach koło Ryn­ku, tar­gu­jąc się o astro­no­micz­ne ceny po­trzeb­nych urzęd­ni­kom przy­sma­ków. Ina­czej bo­wiem, był tego pe­wien, ka­za­li­by mu cze­kać do­tąd, do­pó­ki ostat­ni Żyd nie po­je­dzie do Oświę­ci­mia.

To Sus­smuth po­wie­dział Oska­ro­wi, że z Zwit­tau przy­cho­dzą do In­spek­to­ra­tu Uzbro­je­nia li­sty oskar­ża­ją­ce Oska­ra o czar­no­ryn­ko­we in­te­re­sy.

– Je­śli pi­szą do mnie – mó­wił – to je­stem pe­wien, że ta­kie same li­sty pi­szą też do do­wód­cy po­li­cji na Mo­ra­wach, obe­rsturm­füh­re­ra Otto Ra­scha. Po­wi­nien się pan przed­sta­wić Ra­scho­wi i po­ka­zać, jaki z pana cza­ru­ją­cy gość.

Oskar znał Ra­scha z cza­sów, gdy był on do­wód­cą po­li­cji SS w Ka­to­wi­cach. Szczę­śli­wym zbie­giem oko­licz­no­ści Rasch był zna­jo­mym pre­ze­sa Fer­rum AG z So­snow­ca, gdzie Oskar ku­po­wał stal dla swych za­kła­dów. Jed­nak spie­sząc do Brna, Oskar nie mógł po­le­gać na czymś tak kru­chym, jak wspól­ni zna­jo­mi. Wziął ze sobą dia­ment z bry­lan­to­wym szli­fem, któ­ry ja­kimś spo­so­bem uda­ło mu się wpro­wa­dzić do roz­mo­wy. Gdy ka­mień zna­lazł się po dru­giej stro­nie biur­ka, in­te­re­som Oska­ra na fron­cie brneń­skim nic już nie gro­zi­ło.

Póź­niej Oskar osza­cu­je swo­je wy­dat­ki na sma­ro­wa­nie prze­pro­wadz­ki do Brin­n­litz na sto ty­się­cy ma­rek. Nie­wie­lu jego by­łych więź­niów uzna tę kwo­tę za prze­sad­ną, a będą i tacy, któ­rzy krę­cąc gło­wą po­wie­dzą: „Nie, wię­cej! Na pew­no wię­cej”.

Uło­żył wstęp­ną, jak ją na­zwał, li­stę i zło­żył w ad­mi­ni­stra­cji obo­zu. Było na niej po­nad ty­siąc na­zwisk – wszy­scy więź­nio­wie przy­fa­brycz­nych ba­ra­ków „Ema­lii”, a tak­że tro­chę no­wych. Wśród no­wych zna­la­zła się He­le­na Hirsch, a Amon nie mógł pro­te­sto­wać, bo go przy tym nie było.

Li­sta by­ła­by dłuż­sza, gdy­by rów­nież Ma­dritsch chciał po­je­chać z Oska­rem na Mo­ra­wy. Oskar na­ci­skał Tit­scha, swe­go sprzy­mie­rzeń­ca u boku Ma­drit­scha. Ci spo­śród więź­niów od Ma­drit­scha, któ­rzy znaj­do­wa­li się naj­bli­żej Tit­scha, wie­dzie­li, że two­rzy się li­sta i że są szan­se, aby się na nią do­stać. Tisch wprost im po­wie­dział: „Mu­si­cie się na nią do­stać. Ze wszyst­kich pła­szow­skich pa­pie­rów tyl­ko tych kil­ka stron na­zwisk ma ja­kąś przy­szłość”.

Ale Ma­dritsch nie zde­cy­do­wał się na przy­łą­cze­nie do Oska­ra, na do­pi­sa­nie do tej li­sty trzech ty­się­cy no­wych na­zwisk.

I tu­taj znów, jak przy­sta­ło na le­gen­dę, po­ja­wia się nie­ja­sność co do do­kład­nej chro­no­lo­gii Oska­ro­wej li­sty. Mgieł­ka tej nie­ja­sno­ści nie wią­że się z sa­mym ist­nie­niem li­sty – je­den z jej eg­zem­pla­rzy leży do dziś w ar­chi­wach Yad Va­szem. Nie ma też wąt­pli­wo­ści co do na­zwisk, któ­re przy­wo­ła­ne przez pa­mięć Oska­ra i Tit­scha w ostat­niej chwi­li zo­sta­ły do­pi­sa­ne do ofi­cjal­ne­go do­ku­men­tu. Na­zwi­ska na li­ście są kon­kret­ne. Ale oko­licz­no­ści sprzy­ja­ją po­wsta­niu le­gen­dy. Pro­blem po­le­ga na tym, że li­stę pa­mię­ta się z taką in­ten­syw­no­ścią, że ta sa­mym swo­im ża­rem za­ma­zu­je ob­raz. Li­sta jest ab­so­lut­nym do­brem. Li­sta jest ży­ciem. Wo­kół jej wy­strzę­pio­nych kra­wę­dzi roz­po­ście­ra się oce­an nie­pew­no­ści.

Nie­któ­rzy z wy­mie­nio­nych na tej li­ście mó­wią, że w wil­li Götha od­by­ło się przy­ję­cie dla es­es­ma­nów i przed­się­bior­ców, wień­czą­ce nie­ja­ko wspól­nie spę­dzo­ne tam chwi­le. Nie­któ­rzy na­wet twier­dzą, że zja­wił się tam sam Göth, ale to aku­rat nie jest moż­li­we, bo SS nie wy­pusz­cza­ło aresz­to­wa­nych za kau­cją. Inni mó­wią, że przy­ję­cie to od­by­ło się w miesz­ka­niu Oska­ra, tym fa­brycz­nym. Od prze­szło dwóch lat Oskar wy­da­wał tu wspa­nia­łe ban­kie­ty. Je­den z więź­niów z „Ema­lii” pa­mię­ta pierw­sze go­dzi­ny 1944 roku. Miał wte­dy noc­ny dy­żur. Na­gle o pierw­szej w nocy przy­szedł Oskar i przy­niósł dwa tor­ty, dwie­ście pa­pie­ro­sów i bu­tel­kę wód­ki.

Na pła­szow­skim ko­mer­sie, gdzie­kol­wiek się od­był, wśród go­ści znaj­do­wa­li się: dr Blanc­ke, Franz Bosch i, we­dług nie­któ­rych, obe­rfüh­rer Ju­lian Scher­ner, któ­ry miał aku­rat urlop od tro­pie­nia par­ty­zan­tów. Obec­ni byli rów­nież Ma­dritsch i Titsch. Ten ostat­ni po­wie póź­niej, że to wte­dy Ma­dritsch po raz pierw­szy po­in­for­mo­wał Oska­ra, iż nie po­je­dzie z nim na Mo­ra­wy.

– Zro­bi­łem dla Ży­dów, co mo­głem – po­wie­dział Oska­ro­wi.

Nie było to twier­dze­nie bez­pod­staw­ne. Nie dał się prze­ko­nać do wy­jaz­du na Mo­ra­wy, choć Titsch od dłuż­sze­go cza­su go do tego na­ma­wiał.

Ma­dritsch był uczci­wym czło­wie­kiem. I do­cze­ka się uzna­nia tej uczci­wo­ści. Ale po pro­stu nie wie­rzył, że po­mysł z Mo­ra­wa­mi zda eg­za­min. Gdy­by wie­rzył, naj­praw­do­po­dob­niej by spró­bo­wał.

O sa­mym przy­ję­ciu wia­do­mo jesz­cze to, że pa­no­wa­ła na nim at­mos­fe­ra po­śpie­chu, po­nie­waż li­sta Schin­dle­ra mia­ła być od­da­na tego wła­śnie wie­czo­ra. Ten ele­ment po­wta­rza się w re­la­cjach wszyst­kich więź­niów. A ci mo­gli opo­wia­dać i roz­sze­rzać hi­sto­rię li­sty tyl­ko je­śli usły­sze­li ją od Oska­ra, czło­wie­ka lu­bią­ce­go upięk­szać opo­wia­da­nia. Ale jej praw­dzi­wość po­twier­dził na po­cząt­ku lat sześć­dzie­sią­tych sam Titsch.

Być może nowy, tym­cza­so­wy ko­men­dant Pła­szo­wa, haupt­sturm­füh­rer Büscher, po­wie­dział do Oska­ra:

– Dość wy­głu­pów, Oskar! Mu­si­my za­koń­czyć pa­pier­ko­wą ro­bo­tę i za­ła­twić trans­port.

Być może był ja­kiś inny ter­min wy­zna­czo­ny przez ko­lej i uwa­run­ko­wa­ny do­stęp­no­ścią ta­bo­ru.

Na koń­cu li­sty Titsch do­pi­sał na ma­szy­nie, po­wy­żej ofi­cjal­nych pod­pi­sów, na­zwi­ska więź­niów od Ma­drit­scha. Do­da­no ich pra­wie sie­dem­dzie­siąt – tych, któ­re so­bie Titsch i Oskar przy­po­mnie­li. Zna­leź­li się wśród nich Fe­igen­bau­mo­wie – cho­ra na raka ko­ści cór­ka, kil­ku­na­sto­let­ni syn Lu­tek z pew­ną umie­jęt­no­ścią na­pra­wy ma­szyn do szy­cia. Wszyst­kich prze­isto­czo­no w wy­kwa­li­fi­ko­wa­nych pra­cow­ni­ków prze­my­słu zbro­je­nio­we­go. W miesz­ka­niu śpie­wa­no, gło­śno roz­ma­wia­no, śmia­no się w kłę­bach dymu, a w ką­cie Oskar i Titsch wy­py­ty­wa­li się na­wza­jem o na­zwi­ska i wy­tę­ża­li gło­wy nad za­wi­ło­ścia­mi pol­skiej pi­sow­ni.

W koń­cu Oskar po­ło­żył rękę na dło­ni Tit­scha:

– Prze­kro­czy­li­śmy li­mit. Sprze­ci­wią się na­wet temu, co już mamy.

Titsch nie prze­sta­wał wy­si­lać pa­mię­ci i na­za­jutrz obu­dził się prze­kli­na­jąc sie­bie sa­me­go, bo jed­no na­zwi­sko przy­po­mnia­ło mu się zbyt póź­no. Te­raz jed­nak był już zmę­czo­ny tą pra­cą. Było to bluź­nier­czo bli­skie stwa­rza­niu lu­dzi od nowa – przez samo przy­po­mi­na­nie so­bie ich na­zwisk. Nie ża­ło­wał wy­sił­ku: to, co Schin­dler mó­wił o świe­cie, spra­wia­ło, że Tit­scho­wi tak trud­no było w jego miesz­ka­niu od­dy­chać.

Jed­nak li­ście gro­zi­ło nie­bez­pie­czeń­stwo ze stro­ny re­fe­ren­ta per­so­nal­ne­go, Mar­ce­la Gold­ber­ga. Büsche­ro­wi, no­we­mu ko­men­dan­to­wi Pła­szo­wa, któ­ry miał je­dy­nie zwi­nąć obóz, nie za­le­ża­ło, w pew­nych gra­ni­cach licz­bo­wych, kto znaj­dzie się na li­ście. Za­tem Gold­berg miał moż­li­wość tro­chę nią ma­ni­pu­lo­wać. Więź­nio­wie wie­dzie­li, że Gold­berg bie­rze ła­pów­ki; wie­dzie­li o tym i Dre­sne­ro­wie. Juda Dre­sner – wu­jek Czer­wo­nej Geni, mąż ko­bie­ty, któ­rej od­mó­wio­no miej­sca w schow­ku za ścia­ną, oj­ciec Jan­ka i Dan­ki – też wie­dział. „Oj­ciec za­pła­cił Gold­ber­go­wi” – tak po pro­stu Dre­sne­ro­wie będą póź­niej tłu­ma­czyć fakt zna­le­zie­nia się na li­ście Schin­dle­ra. Ni­g­dy się nie do­wie­dzie­li, ile za­pła­cił. Złot­nik Wul­kan wcią­gnął na li­stę sie­bie, żonę i syna praw­do­po­dob­nie w ten sam spo­sób.

Po­ld­ko­wi Pfef­fer­ber­go­wi po­wie­dział o li­ście pod­ofi­cer Hans Schre­iber. Dwu­dzie­sto­kil­ku­let­ni Schre­iber miał opi­nię nie lep­szą od każ­de­go in­ne­go es­es­ma­na w Pła­szo­wie, ale Pfef­fer­berg stał się kimś w ro­dza­ju jego fa­wo­ry­ta, tak jak to się czę­sto zda­rza­ło w sto­sun­kach mię­dzy po­szcze­gól­ny­mi więź­nia­mi i per­so­ne­lem SS. Za­czę­ło się to pew­ne­go dnia, gdy Pfef­fer­ber­ga wy­zna­czo­no na do­wód­cę gru­py ro­bo­czej ma­ją­cej za za­da­nie umyć okna ba­ra­ku. Schre­iber przyj­rzał się szy­bom, zna­lazł smu­gę i za­czął wy­gra­żać Po­ld­ko­wi w spo­sób, któ­ry zwy­kle był pre­lu­dium do eg­ze­ku­cji. Pfef­fer­ber­ga wy­pro­wa­dzi­ło to z rów­no­wa­gi; po­wie­dział Schre­ibe­ro­wi, że obaj do­brze wie­dzą, iż szy­by są wy­czysz­czo­ne do­sko­na­le, więc niech Schre­iber nie szu­ka pre­tek­stu, tyl­ko od razu Po­ld­ka za­strze­li. Wy­buch ten od­niósł efekt prze­ciw­ny do su­ge­ro­wa­ne­go: zdzi­wił i uła­go­dził Schre­ibe­ra, któ­ry póź­niej za­trzy­my­wał cza­sem Pfef­fer­ber­ga i py­tał go o zdro­wie jego i żony, a nie­kie­dy na­wet da­wał mu jabł­ko dla Mili. W le­cie 1944 zde­spe­ro­wa­ny Po­ldek zwró­cił się do Schre­ibe­ra o wy­cią­gnię­cie Mili z trans­por­tu ko­biet wy­sy­ła­nych do Stu­thof­fu, nie­sław­ne­go obo­zu nad Bał­ty­kiem. Mila była już w ko­lej­ce do by­dlę­cych wa­go­nów, gdy zja­wił się Schre­iber, ma­cha­ją­cy kart­ką pa­pie­ru i wy­wo­łu­ją­cy jej na­zwi­sko. In­nym ra­zem, w któ­rąś nie­dzie­lę, pi­ja­ny Schre­iber wszedł do ba­ra­ku i przed Po­ld­kiem i pa­ro­ma in­ny­mi więź­nia­mi za­czął wy­le­wać łzy z po­wo­du – jak to okre­ślił – „strasz­nych rze­czy”, któ­rych do­ko­nał w Pła­szo­wie. Mó­wił, że chce je od­po­ku­to­wać na fron­cie wschod­nim. Tak też się w koń­cu sta­ło.

Te­raz po­wie­dział Po­ld­ko­wi, że Schin­dler ma li­stę i że Po­ldek po­wi­nien zro­bić wszyst­ko, by się na nią do­stać. Pfef­fer­berg po­szedł do ad­mi­ni­stra­cji pro­sić Gold­ber­ga o wcią­gnię­cie jego i Mili na li­stę. Przez ostat­nie pół­to­ra roku Schin­dler czę­sto od­wie­dzał Pfef­fer­ber­ga w obo­zo­wym ga­ra­żu i za­wsze obie­cy­wał mu po­móc. Ale Po­ldek tym­cza­sem stał się tak do­brym spa­wa­czem, że nad­zor­cy ga­ra­żu, któ­rych ży­cie za­le­ża­ło od ja­ko­ści wy­ko­ny­wa­nej tam pra­cy, ani my­śle­li go stam­tąd pu­ścić. Te­raz rękę na li­ście trzy­mał Gold­berg, do­daw­szy do niej oczy­wi­ście rów­nież swo­je na­zwi­sko – a ten sta­ry zna­jo­my Oska­ra, nie­gdyś czę­sty gość w miesz­ka­niu na Stra­szew­skie­go, spo­dzie­wał się do­stać na tę li­stę z sa­mych tyl­ko wzglę­dów sen­ty­men­tal­nych.

– Masz dia­men­ty? – spy­tał Gold­berg.

– O czym ty mó­wisz? – zdzi­wił się Pfef­fer­berg.

– Żeby się do­stać na tę li­stę – od­parł Gold­berg, czło­wiek o wiel­kiej, acz przy­pad­ko­wej wła­dzy – trze­ba dia­men­tów.

Te­raz, kie­dy wie­deń­ski me­lo­man haupt­sturm­füh­rer Göth sie­dział już w wię­zie­niu, bra­cia Ro­sne­ro­wie, na­dwor­ni mu­zy­cy, mo­gli się wy­sta­rać o miej­sce na li­ście. Tak­że Do­lek Ho­ro­witz, któ­ry wcze­śniej umie­ścił żonę i dzie­ci w „Ema­lii”, prze­ko­nał Gold­ber­ga, by do­łą­czył jego, żonę, syna i cór­kę. Ho­ro­witz przez cały czas pra­co­wał w głów­nym ma­ga­zy­nie Pła­szo­wa i zdo­łał zgro­ma­dzić spo­ry ka­pi­tał, któ­ry prze­szedł te­raz w ręce Mar­ce­la Gold­ber­ga.

Wśród wpi­sa­nych na li­stę zna­leź­li się bra­cia Uri i Mo­sze Bej­scy, okre­śle­ni w do­ku­men­cie jako mon­ter i kre­ślarz. Uri znał się na bro­ni, a Mo­sze miał ta­lent do fał­szo­wa­nia do­ku­men­tów. Oko­licz­no­ści po­wsta­nia li­sty są tak mgli­ste, że nie wia­do­mo, czy wpi­sa­no ich z po­wo­du tych zdol­no­ści, czy z ja­kichś in­nych wzglę­dów.

Jó­zef Bau, lu­bią­cy ce­re­mo­nie pan mło­dy, tra­fił na li­stę nic o tym nie wie­dząc. Gold­ber­go­wi wy­god­nie było utrzy­my­wać wszyst­kich w nie­pew­no­ści co do obec­no­ści na li­ście. Bio­rąc pod uwa­gę cha­rak­ter Baua, moż­na przy­jąć, że je­śli zwró­cił się on oso­bi­ście do Gold­ber­ga, to cho­dzi­ło mu o to, żeby do­stać się na li­stę ra­zem z mat­ką i żoną. Bę­dzie już za póź­no, gdy się do­wie, że do Brin­n­litz po­je­dzie sam.

Co do Ster­na, to Herr Di­rek­tor wcią­gnął go na li­stę na sa­mym po­cząt­ku. Stern był je­dy­nym spo­wied­ni­kiem Oska­ra i jego rady mia­ły dla Oska­ra wiel­ką wagę.

Po­cząw­szy od pierw­sze­go paź­dzier­ni­ka nie wy­pusz­czo­no z Pła­szo­wa – do fa­bry­ki ka­bli czy gdzie­kol­wiek in­dziej – ani jed­ne­go ży­dow­skie­go więź­nia. Rów­no­cze­śnie za­ufa­ni więź­nio­wie w sek­to­rze pol­skim za­czę­li wy­sta­wiać stra­że przy ba­ra­kach, aby nie do­pu­ścić do han­dlo­wa­nia chle­bem mię­dzy Ży­da­mi a Po­la­ka­mi. Cena nie­le­gal­ne­go bo­chen­ka osią­gnę­ła po­ziom trud­ny do wy­ra­że­nia w zło­tów­kach. W prze­szło­ści moż­na było ku­pić bo­che­nek za płaszcz, na­to­miast dwie­ście pięć­dzie­siąt gra­mów – za czy­sty pod­ko­szu­lek. Te­raz – jak u Gold­ber­ga – trze­ba było dia­men­tów.

W pierw­szym ty­go­dniu paź­dzier­ni­ka Oskar i Ban­kier od­wie­dzi­li w ja­kimś celu Pła­szów i jak zwy­kle po­szli zo­ba­czyć się ze Ster­nem do Biu­ra Bu­dow­la­ne­go, znaj­du­ją­ce­go się w głę­bi ko­ry­ta­rza za nie ist­nie­ją­cym już ga­bi­ne­tem Amo­na. Te­raz moż­na tu było roz­ma­wiać swo­bod­niej niż daw­niej. Stern po­wie­dział Schin­dle­ro­wi o astro­no­micz­nej ce­nie żyt­nie­go chle­ba. Oskar zwró­cił się do Ban­kie­ra:

– Trze­ba dać We­icher­to­wi pięć­dzie­siąt ty­się­cy zło­tych.

Dr Mi­chał We­ichert był prze­wod­ni­czą­cym Ży­dow­skie­go Biu­ra Po­mo­cy, daw­niej Sa­mo­po­mo­cy Ży­dow­skiej. Po­zwa­la­no jemu i jego urzę­do­wi dzia­łać ze wzglę­dów ko­sme­tycz­nych i czę­ścio­wo z po­wo­du ko­nek­sji We­icher­ta w Nie­miec­kim Czer­wo­nym Krzy­żu. Wie­lu pol­skich Ży­dów nie mia­ło do nie­go za­ufa­nia, co na­wia­sem mó­wiąc spo­wo­do­wa­ło, że po woj­nie We­ichert sta­nął przed są­dem. Zresz­tą zo­stał unie­win­nio­ny. Ale wte­dy We­ichert był je­dy­nym czło­wie­kiem, któ­ry po­tra­fił szyb­ko zna­leźć chleb za pięć­dzie­siąt ty­się­cy zło­tych i do­star­czyć go do Pła­szo­wa.

Roz­mo­wa Ster­na i Oska­ra po­to­czy­ła się da­lej. Suma pięć­dzie­się­ciu ty­się­cy zło­tych była je­dy­nie obi­ter dic­ta ich roz­mo­wy o nie­spo­koj­nych cza­sach i o tym, jak się mie­wa Amon we wro­cław­skiej celi. Jesz­cze tego sa­me­go dnia, pod ła­dun­ka­mi ma­te­ria­łów, wę­gla, zło­mu że­la­zne­go, prze­szmu­glo­wa­no z mia­sta czar­no­ryn­ko­wy chleb. W cią­gu jed­ne­go dnia cena spa­dła do zwy­kłe­go po­zio­mu.

Był to przy­kład wspól­nej dzia­łal­no­ści Oska­ra i Ster­na, po nim przyj­dą dal­sze.

Загрузка...