V

Wik­to­ria Klo­now­ska, pol­ska se­kre­tar­ka, była ozdo­bą ga­bi­ne­tu Oska­ra i nie­zwłocz­nie za­czął on z nią dłu­gi ro­mans. In­grid, jego nie­miec­ka ko­chan­ka, z pew­no­ścią o tym wie­dzia­ła, tak jak Emi­lia Schin­dler na pew­no mu­sia­ła wie­dzieć o In­grid. Oskar ni­g­dy nie był dys­kret­nym ko­chan­kiem. W spra­wach sek­su­al­nych od­zna­czał się dzie­cię­cą szcze­ro­ścią. Nie żeby się prze­chwa­lał. Po pro­stu nie miał ocho­ty kła­mać, nie miał ocho­ty wkra­dać się tyl­nym wej­ściem do ho­te­li, stu­kać po­ta­jem­nie do drzwi dziew­czy­ny w środ­ku nocy. Po­nie­waż Oskar nie pró­bo­wał okła­my­wać swo­ich ko­biet, ich pole ma­new­ru było ogra­ni­czo­ne. Nie mo­gły urzą­dzać tra­dy­cyj­nych scen swo­je­mu ko­chan­ko­wi.

Z upię­ty­mi blond wło­sa­mi i ład­ną, ja­skra­wo uma­lo­wa­ną twa­rzą li­sicz­ki Wik­to­ria Klo­now­ska wy­glą­da­ła jak lek­ko­duch, dla któ­re­go za­krę­ty hi­sto­rii są tyl­ko tym­cza­so­wym za­kłó­ce­niem praw­dzi­wej tre­ści ży­cia. Tej je­sie­ni, gdy no­si­ło się pro­ste rze­czy, Klo­now­ska cho­dzi­ła w ża­kie­cie, bluz­ce z fal­ban­ka­mi i w wą­skiej spód­ni­cy. Nie­mniej jed­nak była to oso­ba trzeź­wo my­ślą­ca, spraw­na i zręcz­na, a przy tym pa­triot­ka w krzep­kim pol­skim sty­lu. Przyj­dzie jej kie­dyś za­bie­gać u dy­gni­ta­rzy nie­miec­kich o zwol­nie­nie jej su­dec­kie­go ko­chan­ka z wię­zie­nia SS. Ale na ra­zie Oskar miał dla niej mniej ry­zy­kow­ne za­ję­cie.

Wspo­mniał, że chciał­by zna­leźć w Kra­ko­wie do­bry bar czy ka­ba­ret, do któ­re­go mógł­by za­bie­rać przy­ja­ciół. Nie „swo­ich lu­dzi”, nie urzęd­ni­ków In­spek­to­ra­tu Uzbro­je­nia, ale praw­dzi­wych przy­ja­ciół. Ja­kiś miły lo­kal, w któ­rym nie po­ka­zy­wa­li­by się pod­sta­rza­li ofi­cje­le. Czy Klo­now­ska zna ta­kie miej­sce?

Zna­la­zła wy­śmie­ni­tą piw­ni­cę jaz­zo­wą, ukry­tą wśród wą­skich uli­czek na pół­noc od Ryn­ku. Przy­cho­dzi­li tu głów­nie stu­den­ci i młod­si pra­cow­ni­cy uni­wer­sy­tec­cy. Wik­to­ria była tu po raz pierw­szy. Pa­no­wie w śred­nim wie­ku, któ­rzy sta­ra­li się o nią przed woj­ną, ni­g­dy by do ta­kie­go lo­ka­lu nie we­szli. Je­śli ktoś chciał, mógł wy­na­jąć po­ko­ik i tam, za za­sło­ną, urzą­dzać ka­me­ral­ne przy­ję­cia przy dźwię­ku afro­pul­sa­cji or­kie­stry. Za od­kry­cie tego klu­bu Oskar na­zwał Klo­now­ską Ko­lum­bem. Sta­no­wi­sko par­tii w spra­wie jaz­zu było ja­sne: jest to nie tyl­ko ar­ty­stycz­na de­ka­den­cja, a tak­że coś, co wy­ra­ża afry­kań­ską, pod­ludz­ką zwie­rzę­cość. Ryt­mem pre­fe­ro­wa­nym wśród funk­cjo­na­riu­szy SS i par­tii było um-pa-pa wie­deń­skich wal­ców; skru­pu­lat­nie więc uni­ka­li lo­ka­li, w któ­rych gra­no jazz.

Oko­ło Bo­że­go Na­ro­dze­nia 1939 roku Oskar wy­dał w klu­bie przy­ję­cie dla swo­ich licz­nych przy­ja­ciół. Jak więk­szość tych, któ­rzy od­ru­cho­wo pod­trzy­mu­ją zna­jo­mo­ści, nie miał ni­g­dy kło­po­tów w pi­ciu z ludź­mi, któ­rych nie lu­bił. Tego wie­czo­ra pił z ludź­mi, któ­rych lu­bił. W do­dat­ku każ­dy z nich był mu w ja­kiś spo­sób przy­dat­ny: byli to na ogół lu­dzie mło­dzi, ale ma­ją­cy ko­nek­sje z róż­ny­mi oku­pa­cyj­ny­mi or­ga­ni­za­cja­mi. Bar­dziej czy mniej, wszy­scy jed­nak byli po­dwój­ny­mi emi­gran­ta­mi: nie tyl­ko znaj­do­wa­li się da­le­ko od domu, ale, czy to w kra­ju, czy za gra­ni­cą, jed­na­ko­wo źle zno­si­li hi­tle­row­ski re­żim.

Był tam na przy­kład mło­dy mier­ni­czy, Nie­miec z Wy­dzia­łu Spraw We­wnętrz­nych Ge­ne­ral­nej Gu­ber­ni. Wy­mie­rzał gra­ni­ce fa­bry­ki Oska­ra na Za­bło­ciu. Z tyłu za za­kła­dem znaj­do­wał się pu­sty te­ren, z któ­rym gra­ni­czy­ły dwa inne przed­się­bior­stwa, fa­bry­ka opa­ko­wań i wy­twór­nia grzej­ni­ków. Schin­dler był bar­dzo za­do­wo­lo­ny, gdy mier­ni­czy po­in­for­mo­wał go, iż więk­szość nie za­go­spo­da­ro­wa­ne­go ob­sza­ru na­le­ży do jego Deut­sche Ema­il­wa­ren Fa­brik. Przed ocza­mi Schin­dle­ra po­ja­wi­ły się wi­zje eks­pan­sji go­spo­dar­czej. Mier­ni­czy zo­stał za­pro­szo­ny do klu­bu dla­te­go, że był przy­zwo­itym go­ściem, że moż­na było z nim po­roz­ma­wiać, ale oczy­wi­ście tak­że dla­te­go, że zna­jo­mość z nim mo­gła się przy­dać przy zdo­by­wa­niu przy­szłych po­zwo­leń na bu­do­wę.

Byli tam tak­że: po­li­cjant Her­man Tof­fel, czło­nek SD Re­eder, a tak­że mło­dy urzęd­nik z In­spek­to­ra­tu Uzbro­je­nia – rów­nież mier­ni­czy, o na­zwi­sku Ste­in­häu­ser. Oskar po­znał i po­lu­bił tych lu­dzi w cza­sie za­ła­twia­nia po­zwo­leń po­trzeb­nych do uru­cho­mie­nia fa­bry­ki. Urzą­dzał dla nich li­ba­cje. Za­wsze wy­zna­wał za­sa­dę, że naj­lep­szym spo­so­bem na roz­wią­za­nie gor­dyj­skie­go wę­zła biu­ro­kra­cji, oprócz prze­kup­stwa, jest wód­ka.

Poza tym było tam jesz­cze dwóch lu­dzi z Abweh­ry. Je­den z nich, Eber­hard Ge­bau­er, po­rucz­nik, rok wcze­śniej zwer­bo­wał Oska­ra w jej sze­re­gi. Dru­gim był po­rucz­nik Mar­tin Pla­the z kwa­te­ry głów­nej Ca­na­ri­sa we Wro­cła­wiu. To wła­śnie z oka­zji wer­bun­ku do Abweh­ry Oskar Schin­dler po raz pierw­szy usły­szał, ja­kie prze­my­sło­we moż­li­wo­ści otwie­ra­ją się w Kra­ko­wie.

Obec­ność Ge­bau­era i Pla­the­go mia­ła też swój efekt ubocz­ny. W ak­tach Abweh­ry Oskar fi­gu­ro­wał jako agent, któ­ry pod­czas po­by­tu w Kra­ko­wie za­spo­ka­jał cie­ka­wość wro­cław­skie­go biu­ra Ca­na­ri­sa, pod­sy­ła­jąc im ra­por­ty o za­cho­wa­niu ry­wa­li z SS. Ge­bau­er i Pla­the obec­ność Tof­fla z SS i Re­ede­ra z SD trak­to­wa­li za­pew­ne jako pro­stą przy­słu­gę wy­wia­dow­czą, jako po­da­ru­nek do­da­ny do do­bre­go to­wa­rzy­stwa i na­pit­ku.

Choć nie spo­sób przy­to­czyć do­kład­nie, o czym roz­ma­wia­li tego wie­czo­ra uczest­ni­cy przy­ję­cia, moż­na to jed­nak zre­kon­stru­ować na pod­sta­wie póź­niej­szych wy­po­wie­dzi Oska­ra o każ­dym z obec­nych.

To za­pew­ne Ge­bau­er wzniósł to­ast – mó­wiąc, że pije nie za rzą­dy, woj­ska czy za po­ten­ta­tów, ale za za­kład ema­lier­ski do­bre­go przy­ja­cie­la Oska­ra Schin­dle­ra. Je­śli bo­wiem za­kład bę­dzie do­brze pro­spe­ro­wał, to będą też na­stęp­ne przy­ję­cia, przy­ję­cia w sty­lu Oska­ra Schin­dle­ra, naj­lep­sze przy­ję­cia, ja­kie so­bie moż­na wy­obra­zić.

Lecz gdy wy­pi­to to­ast, roz­mo­wa w na­tu­ral­ny spo­sób ze­szła na te­mat, któ­ry był pa­sją czy też ob­se­sją wszyst­kich szcze­bli cy­wil­nej biu­ro­kra­cji: na Ży­dów.

Tof­fel i Re­eder spę­dzi­li ten dzień na sta­cji na Mo­gil­skiej, gdzie nad­zo­ro­wa­li roz­ła­du­nek po­cią­gów z Po­la­ka­mi i Ży­da­mi, któ­rych przy­wie­zio­no tu z te­re­nów, któ­re w prze­szło­ści były nie­miec­kie i któ­rym przy­wra­ca­no te­raz aryj­ską czy­stość. Tof­flo­wi nie cho­dzi­ło o wy­go­dę pa­sa­że­rów w wa­go­nach Ost­bah­nu, choć przy­znał, że cie­pło nie było. Trans­port lu­dzi w by­dlę­cych wa­go­nach był dla wszyst­kich no­wo­ścią, a te ostat­nie ni­g­dy jesz­cze nie jeź­dzi­ły tak nie­ludz­ko za­tło­czo­ne. Dla Tof­fla za­gad­ką było, jaka za tego ro­dza­ju fak­ta­mi kry­je się po­li­ty­ka.

– Po­dob­no – mó­wił – pro­wa­dzi­my woj­nę. A tu, cho­le­ra, na­gle oka­zu­je się, że Zie­mie Od­zy­ska­ne są zbyt nie­miec­kie, żeby po­mie­ścić paru Po­la­ków i pół mi­lio­na Ży­dów. Całą ko­lej trze­ba prze­sta­wić na prze­wie­zie­nie ich do nas.

Lu­dzie z Abweh­ry mil­cze­li z lek­kim uśmiesz­kiem na twa­rzach. Dla SS wro­giem we­wnętrz­nym mo­gli być Ży­dzi, ale dla Ca­na­ri­sa wro­giem było tyl­ko SS.

– SS – cią­gnął Tof­fel – za­re­zer­wo­wa­ła dla sie­bie całą sieć ko­le­jo­wą od 15 li­sto­pa­da. Przez moje biur­ko na Po­mor­skiej prze­cho­dzą ko­pie ostrych w to­nie pism SS ad­re­so­wa­nych do służb woj­sko­wych, za­wie­ra­ją­ce skar­gi, że woj­sko na­ru­sza umo­wę, że o dwa ty­go­dnie dłu­żej chce nie­po­dziel­nie ko­rzy­stać z ko­lei. Na mi­łość bo­ską, czyż woj­sko nie po­win­no mieć pierw­szeń­stwa w uży­wa­niu ko­lei? Jak ina­czej ma się po­su­wać na wschód czy za­chód? Na ro­we­rach?

Oskar dzi­wił się, że go­ście z Abweh­ry po­wstrzy­my­wa­li się od ko­men­ta­rzy. Wi­docz­nie po­dej­rze­wa­li, że Tof­fel jest fa­ce­tem nie tyle pi­ja­nym, co pod­sta­wio­nym.

Mier­ni­czy i czło­wiek z In­spek­to­ra­tu Uzbro­je­nia za­da­li Tof­flo­wi kil­ka py­tań o te nie­zwy­kłe po­cią­gi, któ­re przy­by­wa­ją na Mo­gil­ską. Już nie­dłu­go ta­kie trans­por­ty prze­sta­ną być war­te wzmian­ki: sta­ną się ba­nal­ną prak­ty­ką po­li­ty­ki prze­sie­dleń­czej. Ale w dniu wy­da­ne­go przez Oska­ra przy­ję­cia były one jesz­cze no­wo­ścią.

– U nich – mó­wił da­lej Tof­fel – ta­kie coś na­zy­wa się kon­cen­tra­cja. To wła­śnie sło­wo fi­gu­ru­je w do­ku­men­tach. Kon­cen­tra­cja. A dla mnie to cho­ler­na ob­se­sja.

Wła­ści­ciel klu­bu wniósł ta­lerz ze śle­dziem w śmie­ta­nie. Ryb­ka do­sko­na­le pa­so­wa­ła do ogni­ste­go na­po­ju. Gdy łap­czy­wie je­dli, Ge­bau­er mó­wił o Ju­den­ra­tach, ży­dow­skich ra­dach usta­no­wio­nych z roz­ka­zu gu­ber­na­to­ra Fran­ka w każ­dej spo­łecz­no­ści ży­dow­skiej. W mia­stach ta­kich jak War­sza­wa czy Kra­ków Ju­den­rat li­czył dwu­dzie­stu czte­rech wy­bie­ra­nych człon­ków, oso­bi­ście od­po­wie­dzial­nych za wy­ko­ny­wa­nie po­le­ceń re­żi­mu. Kra­kow­ski Ju­den­rat ist­niał już pra­wie mie­siąc. Pre­ze­sem był Ma­rek Bi­ber­ste­in, ogól­nie sza­no­wa­ny urzęd­nik miej­ski. Ale Ge­bau­er sły­szał, że rada zwró­ci­ła się do władz na Wa­we­lu z pla­na­mi wy­ko­rzy­sta­nia ży­dow­skiej siły ro­bo­czej. Ju­den­rat chce do­star­czyć bry­gad do ko­pa­nia ro­wów i la­tryn oraz do od­śnie­ża­nia. Czy to nie nad­mier­na usłuż­ność?

– Ani tro­chę – od­po­wie­dział in­ży­nier Ste­in­hau­ser z In­spek­to­ra­tu Uzbro­je­nia. – Uwa­ża­ją, że je­śli sami będą do­star­czać bry­gad ro­bo­czych, to skoń­czy się wy­sy­ła­nie na przy­mu­so­we ro­bo­ty. – Te bo­wiem wią­za­ły się z bi­ciem, a cza­sem i kulą w łeb.

Mar­tin Pla­the zgo­dził się z tym.

– Oni pój­dą na współ­pra­cę po to, by unik­nąć cze­goś gor­sze­go – po­wie­dział. – Taką mają me­to­dę, trze­ba to zro­zu­mieć. Za­wsze zjed­ny­wa­li so­bie wła­dze cy­wil­ne przez współ­pra­cę, a na­stęp­nie ne­go­cja­cje.

Wy­da­wa­ło się, że Ge­bau­ero­wi cho­dzi o zmy­le­nie Tof­fla i Re­ede­ra. Może wła­śnie dla­te­go tak upar­cie drą­żył te­mat, bo chciał zro­bić wra­że­nie, że rze­czy­wi­ście pa­sjo­nu­je go pro­blem ży­dow­ski.

– Po­wiem wam, co ro­zu­miem przez usłuż­ność, Frank wy­da­je de­kret na­ka­zu­ją­cy każ­de­mu Ży­do­wi w Ge­ne­ral­nej Gu­ber­ni no­sić gwiaz­dę. Ten de­kret obo­wią­zu­je do­pie­ro od kil­ku ty­go­dni. A w War­sza­wie mamy już ży­dow­skie­go pro­du­cen­ta gwiazd ze zmy­wal­ne­go ba­ke­li­tu, po trzy zło­te sztu­ka. Czy­li za­cho­wu­ją się tak, jak­by nie mie­li po­ję­cia, co to za usta­wa. Jak­by gwiaz­da ży­dow­ska była od­zna­ką klu­bu ko­lar­skie­go.

Ktoś za­su­ge­ro­wał, że sko­ro Schin­dler dzia­ła w bran­ży ema­lier­skiej, moż­na by wy­tła­czać luk­su­so­wą od­zna­kę z ema­lii w za­kła­dzie Schin­dle­ra i roz­pro­wa­dzać ją przez sklep nad­zo­ro­wa­ny przez jego przy­ja­ciół­kę In­grid. Ktoś inny za­uwa­żył, że prze­cież gwiaz­da jest sym­bo­lem na­ro­do­wym Ży­dów, sym­bo­lem pań­stwa znisz­czo­ne­go przez Rzy­mian, pań­stwa, któ­re te­raz ist­nia­ło tyl­ko w umy­słach sy­jo­ni­stów. Może no­sze­nie tej od­zna­ki jest dla nich po­wo­dem do dumy?

– Rzecz w tym – po­wie­dział Ge­bau­er – że nie mają żad­nej or­ga­ni­za­cji dla wła­snej obro­ny. Mają tyl­ko or­ga­ni­za­cje na­sta­wio­ne na prze­trwa­nie bu­rzy. Ale ta bu­rza bę­dzie inna. Po­kie­ru­je nią SS.

Głos Ge­bau­era zno­wu brzmiał tak, jak­by apro­bo­wał, nie roz­wo­dząc się nad tym zbyt­nio, pro­fe­sjo­nal­ną skru­pu­lat­ność SS.

– Nie prze­sa­dzaj­my – po­wie­dział Pla­the. – Naj­gor­sze, co może ich spo­tkać, to to, że zo­sta­ną wy­sła­ni na Ma­da­ga­skar, gdzie kli­mat jest dużo lep­szy niż w Kra­ko­wie.

– Wąt­pię, czy kie­dyś zo­ba­czą Ma­da­ga­skar – od­parł Ge­bau­er.

Oskar po­pro­sił o zmia­nę te­ma­tu. Czyż nie było to jego przy­ję­cie?

W ba­rze ho­te­lu „Cra­co­via”{3} Oskar wi­dział raz, jak Ge­bau­er wrę­cza ży­dow­skie­mu przed­się­bior­cy fał­szy­we pa­pie­ry na wy­jazd na Wę­gry. Może brał za to pie­nią­dze; ale spra­wiał wra­że­nie zbyt wraż­li­we­go, by han­dlo­wać do­ku­men­ta­mi, sprze­da­wać pod­pi­sy i pie­cząt­ki. Ale jest pew­ne, mimo gra­ne­go przed Tof­flem przed­sta­wie­nia, że nie czuł do Ży­dów nie­na­wi­ści. Ani on, ani po­zo­sta­li uczest­ni­cy przy­ję­cia. W grud­niu 1939 roku Oskar znaj­do­wał w ich to­wa­rzy­stwie wy­tchnie­nie od na­pu­szo­ne­go tonu ofi­cjal­nej po­li­ty­ki. Póź­niej bę­dzie miał z nich bar­dziej zna­czą­cy po­ży­tek.

Загрузка...